Najmłodszy debiutant i zdobywca bramki w historii reprezentacji Polski, wciąż jej najlepszy strzelec. Mistrz olimpijski 1972, legendarny piłkarz Górnika Zabrza i niedoszły... Realu Madryt. Włodzimierz Lubański, mieszkający od 1975 roku w Belgii, kończy we wtorek 70 lat.
Jeden z najwybitniejszych polskich piłkarzy urodził się 28 lutego 1947 roku w Gliwicach, w dzielnicy Sośnica. W tamtejszym klubie, któremu prezesował jego ojciec, zaczynał karierę. Bardzo szybko zaczął pokazywać ogromny talent. Kiedy miał 15 lat, zgłosili się po niego - jednego dnia - działacze Górnika Zabrze, Polonii Bytom i Zagłębia Sosnowiec. Ostatecznie trafił do pierwszego z nich.
"Odwiedzili nas w domu w Sośnicy, a rozmowy z nimi prowadził mój ojciec" - powiedział Lubański w rozmowie z PAP z okazji 70. urodzin.
Jako junior był już zawodnikiem pierwszej reprezentacji Polski, zadebiutował w wieku 16 lat i 188 dni z Norwegią w Szczecinie (9:0), gdzie zresztą strzelił gola. Stał się jednocześnie najmłodszym debiutantem i strzelcem gola w kadrze narodowej. Nic dziwnego, że okrzyknięto go cudownym dzieckiem polskiego futbolu.
Z reprezentacją olimpijską wywalczył w 1972 roku w Monachium złoty medal. W biało-czerwonych barwach rozegrał 75 oficjalnych meczów, w których zdobył 48 bramek. W tej drugiej statystyce do dzisiaj nie ma sobie równych, choć coraz bliżej jest Robert Lewandowski (obecnie 42).
Nieoficjalne statystyki Lubański ma jeszcze lepsze. Niektóre źródła przypisują mu bowiem 80 meczów i 50 bramek...
"Nawet dostałem proporczyk z PZPN, na którym widnieje napis +50 bramek w 80 meczach+. Kiedy kończyłem karierę, pożegnalnym występem - na ówczesnym Stadionie Śląskim zremisowaliśmy z Czechosłowacją 1:1 - było właśnie 80. spotkanie" - wspominał.
Osiągnął w futbolu bardzo wiele, ale nie ma medalu mistrzostw świata. Z powodu ciężkiej kontuzji kolana, doznanej w meczu eliminacji MŚ 1974 z Anglią (2:0), w którym zresztą zdobył gola, nie pojechał na mundial do RFN. Tam biało-czerwoni zajęli trzecie miejsce.
"Wtedy była potrzebna przede wszystkim dobra diagnoza i szybka operacja. Niestety, to się inaczej potoczyło. Nieudana operacja, później w konsekwencji kolejna (w Wiedniu, osiem miesięcy po kontuzji - PAP). Byłem kapitanem tej reprezentacji, tymczasem w najlepszym momencie mojej kariery nie mogłem pojechać na mistrzostwa świata. Powtórzę to, co mówił mi wiele razy pan Kazimierz Górski - los tak chciał... Było jak było, nie zmienimy tego. Trzeba to przyjąć z pokorą i cieszyć się z tego, co się ma" - przyznał.
Wystąpił na kolejnym mundialu, w 1978 roku w Argentynie, ale biało-czerwoni nie zdołali już powtórzyć sukcesu z niemieckich boisk.
Z Górnikiem siedem razy został mistrzem Polski (1963-67, 1971-72), czterokrotnie był królem strzelców ekstraklasy (1966-69), a sześć razy sięgnął po Puchar Polski (1965, 1968-72). W barwach tego klubu w latach 1962-75 rozegrał 234 ligowe mecze, strzelając 155 goli. Łącznie, we wszystkich rozgrywkach, zdobył dla niego 228 bramek, najwięcej w historii.
W 1970 roku dotarł z zabrzanami do finału Pucharu Zdobywców Pucharów, gdzie Górnik uległ w Wiedniu Manchesterowi City 1:2. Dwukrotnie był królem strzelców tych rozgrywek.
Niewiele brakowało, żeby został piłkarzem Realu Madryt. W 1970 roku "Królewscy" oferowali za polskiego napastnika milion dolarów, na tamte czasu sumę zawrotną. Przyjechali nawet do Polski, ale Lubański nie otrzymał zgody na wyjazd.
"Sprawa transferu pojawiła się przy okazji mojego udziału w meczu reprezentacji Europy z Ameryką Południową. Grałem wówczas z dwoma zawodnikami Realu, Amancio i Velazquezem. To oni sprawili, że wysłannicy madryckiego klubu przyjechali do Polski i zaproponowali transfer. Ale były inne czasy, nie mogliśmy wówczas wyjeżdżać do zagranicznych klubów. A decyzje były podejmowane wyżej, w tym przypadku, jak słyszałem, nawet w Komitecie Centralnym PZPR" - przyznał.
Z kraju, owszem, wyjechał, ale znacznie później i do mniej znanego klubu. Po odejściu z Górnika reprezentował barwy belgijskiego KSC Lokeren (1975-82). Później występował jeszcze we francuskich Valenciennes i Stade Quimper, gdzie był też grającym trenerem, a na koniec kariery w 1985 roku znów w Belgii - w Mechelen.
Zakończenie występów na boisku nie oznaczało zerwania z futbolem. Przeciwnie. Szkolił młodzież w Anderlechcie, pełnił m.in. funkcję pierwszego trenera, a później asystenta, w Lokeren. Ukończył Szkołę Trenerów Federacji Belgijskiej.
Później był m.in. menedżerem piłkarskim (z licencją FIFA). W 2007 roku rozważał kandydowanie na stanowisko prezesa PZPN, a jesienią 2011 roku pełnił - przez niespełna trzy miesiące - funkcję wiceprezesa Polonii Warszawa ds. sportowych.
Od wielu lat jest ekspertem telewizyjnym. W przeszłości m.in. komentował mecze reprezentacji Polski dla TVP, a podczas Euro 2016 był we Francji ekspertem Polsatu.
W 2003 roku został uznany za najlepszego polskiego piłkarza 50-lecia UEFA.
Od 1975 roku mieszka na stałe w Belgii, ale w jego głosie nie słychać obcego akcentu. "Naszym językiem w domu jest polski, tego się nie zapomina i nie traci. Przebywanie poza granicami kraju nie oznacza rozstania z ojczystą mową" - podkreślił.
Jak dodał, tęsknota mu nie dokucza.
"Bardzo mi pomogło otwarcie granic, dzięki czemu jeżdżę do kraju, kiedy chcę. Dzisiaj to nie stanowi żadnego problemu. Ważnym powodem, dla którego pozostaliśmy na stałe w Belgii, były nasze dzieci. Córka Małgorzata i syn Michał ustawili się tutaj życiowo. A my - tam, gdzie one... Jesteśmy z żoną w takim wieku, że wiemy, iż lepiej być przy dzieciach" - przyznał w jednej z rozmów z PAP.
Oprócz sportowych tytułów ma również wiele innych. Jest m.in. Honorowym Obywatelem Zabrza, w grudniu 2016 roku jako pierwszy sportowiec otrzymał tytuł Honorowego Mistrza przyznany przez Dolnośląską Izbę Rzemieślniczą, a niedawno został - z okazji 70. urodzin - uroczyście uhonorowany w ambasadzie RP w Brukseli.
Posiada Krzyże Kawalerski i Oficerski Orderu Odrodzenia Polski oraz Krzyż Komandorski Orderu Zasługi. Jest laureatem nagrody Fair Play UNESCO z 1978 roku (w dogodnej sytuacji na boisku zrezygnował ze strzału i przeskoczył nad piłkarzem rywali, aby nie narazić go na kontuzję). W 1972 i 1977 roku został uznany za "Dżentelmena Sportu". Ma swoją gwiazdę m.in. w Alei Gwiazd Sportu we Władysławowie.
Wielokrotnie powtarzał, że gdyby jeszcze raz się urodził, znów zostałby piłkarzem. Nawet mając w pamięci bolesne doświadczenia z kariery i długi rozbrat z piłką. "Widać, to było moim przeznaczeniem" - podsumował.
Maciej Białek (PAP)
bia/ pp/