W czasie wojny zajrzał śmierci w oczy niezliczoną liczbę razy. Był o krok od wywiezienia do Treblinki, śmierci przez rozstrzelanie czy też z własnej ręki. Uratowała go własna determinacja, szczęście i pomoc ludzi – Żydów, Polaków, a nawet Niemca – oficera. Władysław Szpilman – słynny „Pianista”, warszawski Robinson, autor wielu szlagierów, przeżył zarówno zagładę getta, jak i całej Warszawy, miesiącami ukrywając się w jej gruzach.
„Proszę pani, proszę pani!” - zawołał półgłosem. Był styczniowy, mroźny poranek 1945 r. Po raz pierwszy od długiego czasu w dzień opuścił kryjówkę. Wywabiły go polskie głosy. „Niemiec!” - wrzasnęła i rzuciła się do ucieczki. A stojący w pobliżu żołnierz strzelił do niego z karabinu. Nie trafił! Muzyk, po raz nie wiadomo który szczęśliwie uniknął śmierci.
Skazany na muzykę
Muzyka zawsze wypełniała jego dom. Urodził się w Sosnowcu, jako najstarsze dziecko Samuela i Edwardy. Ojciec był skrzypkiem – grał w miejscowym teatrze i orkiestrze Teatru Polskiego w Katowicach, matka dawała lekcje gry na fortepianie. Władysława posadziła przy instrumencie już jako małe dziecko. Ponoć już jako czterolatek umiał grać melodie z nut.
Choć wydawało się, że jest skazany na muzykę – rodzice początkowo wysłali go do Szkoły Męskiej Handlowej. Ale szkoły nie ukończył. W wieku 16 lat na zawsze opuścił Sosnowiec. Zaczął studiować w Konserwatorium im. Fryderyka Chopina w Warszawie.
5 lat później uzyskał stypendium w Akademii Sztuk w Berlinie. Tam skomponował swoje pierwsze utwory symfoniczne oraz suitę „Życie maszyn”. Do Warszawy wrócił w 1933 r. Dwa lata później rozpoczął pracę w Polskim Radiu.
„Dowiedziałem się, że jest przesłuchanie na posadę pianisty w Polskim Radiu. Moimi konkurentami byli nawet laureaci Konkursu Chopinowskiego. Wybrali mnie, bo potrafiłem improwizować” – wspominał Szpilman.
W tym czasie skomponował muzykę do pierwszych szlagierów: „Kiedy kochasz się w dziewczynie”, „Nie ma szczęścia bez miłości” czy „Straciłam twe serce”. Napisał też muzykę do dwóch filmów „Wrzos” i „Dr Murek”. Przyniosło mu to sporą popularność.
W latach trzydziestych znów zamieszkał z rodziną, która przeprowadziła się do Warszawy. "[ojciec] Warszawy nigdy nie lubił i im gorzej było nam w Warszawie, tym bardziej tęsknił za Sosnowcem i idealizował go sobie. Tylko w Sosnowcu było dobrze i pięknie, tylko tam byli muzykalni ludzie, co potrafili doceniać grę na skrzypcach, nawet tylko tam można było wypić szklankę dobrego piwa, które tu, w Warszawie, było wstrętną lurą nie do picia. Po kolacji zakładał ręce na brzuch, odchylał się do tyłu, przymykał rozmarzone oczy i monotonnym głosem zamęczał nas swymi wizjami Sosnowca takiego, jakim był tylko w jego stęsknionej wyobraźni".
Ostatni występ w radiu miał 23 września 1939 r. Był to też jak się okazało ostatni radiowy koncert na żywo. „Artyleria bardzo mocno ostrzeliwała, wydawało mi się, że specjalnie, gmach radia. Byłem troszeczkę wystraszony. Olgierd Straszyński, który ustawiał mikrofony w studiu, chciał postawić fortepian bliżej okna, ja go prosiłem, żeby dalej. Mówił: +To nie ma żadnego znaczenia panie Władysławie. Jak pan wierzy to niech się pan pomodli, bo jak rąbnie szrapnel, to i tak nic po nas nie zostanie+. I zagrałem Chopina, pół godziny" – opowiadał w wywiadzie dla Polskiego Radia.
Kilka godzin później niemieckie bomby spadły na elektrownie warszawską i Polskie Radio zamilkło.
W listopadzie wraz z ojcem i bratem po raz pierwszy zajrzeli śmierci w oczy, gdy po godzinie policyjnej wracali do domu. Zostali złapani przez patrol żandarmerii. „Zanim zdołaliśmy zorientować się, co zamierzają, postawili nas twarzami do ściany, odeszli parę kroków i odbezpieczyli karabiny. Tak więc miała wyglądać nasza śmierć...(...) Usłyszałem, jak ktoś powiedział: +To jest już koniec!+ Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że był to mój własny głos”. Żandarmi zmienili jednak zdanie i ostatecznie pozwolili im odejść.
To był jednak zaledwie początek gehenny.
Getto – śmierć była wszędzie
Pod koniec 1940 r. Niemcy utworzyli getto. Mieszkanie Szpilmana znalazło się w jego granicach. Do 1942 r. Władysław utrzymywał siebie i rodzinę grając w kawiarniach. Zaczął od lokalu „Nowoczesna”, przy ulicy Nowolipki w samym środku getta. To było typowe granie do kotleta, dla bogatych żydowskich przemytników, handlarzy czy osób współpracujących z Niemcami. Ale i tak „miałem przy tym dużo szczęścia. Praca pozostawiała mi mniej czasu na rozmyślania, a świadomość, że od moich zarobków zależała egzystencja całej rodziny, pomogła uporać się z wcześniejszym stanem załamania” – pisał we wspomnieniach.
Niedługo później udało mu się znaleźć pracę w lokalu przy Siennej, gdzie zbierała się żydowska inteligencja. Po kolejnych kilku miesiącach przeniósł się do kawiarni „Sztuka”, największej w getcie, zlokalizowanej przy ul. Leszno.
Po tym jak w lecie 1942 r. Niemcy rozpoczęli tzw. wielką akcję przesiedleńczą – Szpilmanowi wraz z rodziną udało się znaleźć pracę w sortowni mebli i rzeczy z mieszkań wywiezionych Żydów. Mimo posiadanej pracy 16 sierpnia, z wyjątkiem brata i jednej z sióstr, zostali wytypowani do wywózki. „Zrobiłem wszystko, co mogłem, by uratować moich najbliższych i siebie. Ratunek był mimo to najwidoczniej niemożliwy” – pisał Szpilman.
Brat i siostra postanowili dołączyć do rodziny. Na ochotnika zgłosili się do wywózki. Podpisując na siebie wyroki śmierci. „Mieliśmy już za sobą chyba z połowę wagonów, gdy nagle usłyszałem czyjeś wołanie: +Popatrz! Popatrz! Szpilman!+ Jakaś ręka schwyciła mnie za kołnierz i zostałem wyrzucony poza kordon policji. (...) Przed sobą widziałem teraz tylko zwarty rząd pleców policjantów. (...) Widziałem ponad ich głowami, jak matka z Reginą, podtrzymywane przez Halinę i Henryka, wsiadały do wagonu, podczas gdy ojciec rozglądał się za mną. +Tatusiu!+ krzyknąłem. Zobaczył mnie. (...) Potem odwrócił się i poszedł w kierunku wagonów. Znów rzuciłem się z całych sił na policjantów. +Tatusiu! Henryk! Halina!+ (…) Jeden z policjantów obrócił się i popatrzył na mnie rozzłoszczony: +Co pan wyprawia? Lepiej niech się pan ratuje!+”. Cała rodzina zginęła w Treblince.
Życie w ukryciu
Popularność i znajomości pozwoliły mu znów znaleźć pracę, dzięki której unikał kolejnych wywózek. Pracował m.in. przy rozbiórce murów getta, a także przy różnych budowach po stronie aryjskiej. W lutym 1943 r. dzięki pomocy znajomych udało mu się zorganizować ucieczkę.
„Około piątej kończyli pracę +aryjscy+ robotnicy. Ubrałem się w płaszcz, po raz pierwszy od trzech lat zdjąłem opaskę z jasnoniebieską gwiazdą i przecisnąłem się wśród nich przez bramę. Przy rogu Wiśniowej stał Bogucki (...) Gdy mnie zauważył, ruszył szybko przed siebie. Szedłem parę kroków za nim (…) Szliśmy szybkim krokiem, wybraliśmy najkrótszą drogę, a mimo to miałem wrażenie, że jest nieskończenie długa”.
Szpilman został ukryty w malarskim atelier na 5 piętrze śródmiejskiego domu. Opiekował się nim Czesław Lewicki, przedwojenny pracownik Polskiego Radia, działacz konspiracyjny. Sytuacja pogorszyła się znacznie, gdy na trop Lewickiego wpadło gestapo. Sam musiał się ukrywać, a jego następcy żywność przynosili rzadziej, lub mniej regularnie. Szpilman często głodował. Do wybuchu powstania muzyk kilka razy zmieniał miejsce ukrycia. W końcu trafił do dużego bloku przy alei Niepodległości. Tam zastał go 1 sierpnia 1944 r.
W czasie powstania Niemcy podpalili budynek. „Tak więc miała wyglądać moja śmierć – pisał we wspomnieniach - śmierć, na którą czekałem od pięciu lat, której wymykałem się dzień po dniu, aby mogła mnie dopaść właśnie teraz. Niejeden raz przedtem starałem sieją sobie wyobrazić. Spodziewałem się ujęcia i torturowania przez Niemców, potem zastrzelenia lub uduszenia w komorze gazowej. Nigdy jednak nie przypuszczałem, że spłonę żywcem”.
Szpilman już wcześnie myślał i planował samobójstwo – w sytuacji, gdyby mieli odnaleźć go Niemcy. By uniknąć śmierci w płomieniach łyknął dużą garść tabletek nasennych. Jednak przeżył. Po upadku powstania i wysiedleniu ludności pozostał w na wpół wypalonej kamienicy. „Byłem teraz sam, z odrobiną sucharów na dnie torebki i brudną wodą w wannie jako całym zapasem żywności. Pozostawało tylko pytanie, jak długo mogę przetrwać w tych warunkach, uwzględniając coraz krótsze jesienne dni, i w obliczu nadchodzącej zimy?”
By oszczędzać siły – ułożył sobie szczegółowy plan działania. Cały dzień leżał bez ruchu, tylko raz mniej więcej w południe wyciągał rękę po suchary i kubek z wodą. Od rana do „posiłku” przypominał sobie nuta po nucie wszystkie grane przez niego kompozycje. Po południu próbował przypomnieć sobie treść wszystkich książek, które czytał oraz robił sobie lekcje angielskiego – zadawał pytania i próbował na nie odpowiedzieć. Dopiero po zapadnięciu nocy wychodził, w poszukiwaniu pożywienia. „Szperałem w piwnicach i zgliszczach mieszkań, znajdując niedojedzone resztki kaszy, spleśniałe kawałki chleba, stęchłą mąkę oraz wodę w wannach, wiadrach czy garnkach”.
Kilkukrotnie był blisko wpadnięcia w ręce Niemców. Zdarzyło się też, gdy ukrywał się na dachu, że nawet strzelano do niego. A raz nawet nawet stanął twarzą w twarz z niemieckim żołnierzem. Na szczęście udało się go przekupić butelką spirytusu, którą Szpilman znalazł w czasie jednego z nocnych obchodów.
Ostatnie miesiące spędził w innej kamienicy przy Niepodległości – tylko częściowo zniszczonej i wypalonej. W wielu mieszkaniach stały nawet meble, a wanny były wypełnione wodą. Do tego w niektórych spiżarniach leżały resztki żywności.
Podczas jednego z obchodów, który z powodu nieznajomości kamienicy musiał zrobić w dzień – po raz drugi dał się zaskoczyć Niemcowi. Tym razem był to oficer. „Opadłem na krzesło stojące przy drzwiach do spiżarni. Poczułem nagle, z nieodwracalną pewnością, że nie starczy mi już sił na wydobycie się z tego nowego potrzasku. Opuściły mnie tak nagle, jak przy omdleniu. Siedziałem wpatrzony tępym wzrokiem w oficera, ciężko dysząc. Dopiero po chwili zdobyłem się na odpowiedź: +Niech pan ze mną robi, co chce. Ja się stąd nie ruszą+. +Nie mam zamiaru robić panu nic złego!+ - oficer wzruszył ramionami. +Kim pan jest?+ Jestem pianistą”.
Niemiec zaprowadził go do innego pokoju, gdzie stał fortepian. I poprosił, by na nim zagrał. Pianista wybrał Nokturn Chopina. Kapitan Wilm Hosenfeld nie tylko nie wydał Szpilmana, ale do chwili opuszczenia miasta regularnie przynosił mu żywność, dał mu też ciepły wojskowy płaszcz. „Czy pan jest Niemcem? - zapytał go Szpilman w czasie pierwszej rozmowy - Zaczerwienił się i prawie krzyknął, wzburzony, jakbym go obrażał: +Tak. Niestety jestem Niemcem. Wiem dobrze, co się tu w Polsce działo, i bardzo się za mój naród wstydzę+”.
Ostatni raz spotkali się 12 grudnia. Hosenfeld przyniósł większy zapas żywności oraz pierzynę i poinformował, że jego oddział opuszcza Warszawę, a w najbliższych dniach powinno nastąpić natarcie Rosjan. „Jak więc przetrwam uliczne starcia? - spytałem zaniepokojony. +Skoro i pan, i ja przetrwaliśmy przeszło pięć lat tego piekła+ - odparł -+to widocznie jest nam pisane pozostać przy życiu. Trzeba w to wierzyć+”.
Hosenfeld miał rację, obu udało się przeżyć wojnę. Niemiecki kapitan umarł jednak w sowieckim obozie karnym w 1952 r. Szpilman bezskutecznie zabiegał o jego uwolnienie.
Po wojnie Szpilman wrócił do muzyki i Polskiego Radia. Dawał koncerty, a także skomponował muzykę do ponad 500 piosenek. Niektóre z nich jak: „Trzej przyjaciele z boiska”, „Czerwony Autobus”, „Do roboty” czy „Nas zaczarować musiał deszcz” stały się wielkim przebojami. Zmarł 6 lipca 2000 roku.
Łukasz Starowieyski
Źródło: MHP