Władze chińskie udaremniły demonstracje planowane na 23. rocznicę demokratycznego zrywu na placu Tiananmen. Dysydenci pozostali w aresztach domowych, a grupy demonstrantów z prowincji zostały zatrzymane przez policję i odesłane do domów.
Na kolejną rocznicę dramatycznych wydarzeń na placu Tiananmen od kilku miesięcy przygotowywała się demokratyczna opozycja chińska, skupiona wokół dysydentów walczących o prawa człowieka. Władze chińskie nie pozostawały bierne. Wyjątkowo skutecznie i starannie opracowano plan likwidacji w zarodku wszelkich demonstracji i protestów. Do Pekinu wprawdzie na kilka dni przed rocznicą ściągnęły grupy kilkuset demonstrantów, ale zostały one zdemaskowane i po krótkim zatrzymaniu zawrócono ich do domów.
W wielu miastach chińskich poza Pekinem planowano przeprowadzić demonstracje i akcje protestacyjne na rzecz ofiar represji sprzed 23 lat. Władze lokalne działały jednak bardzo sprawnie i większość dysydentów została objęta ścisłą obserwacją.
W nocy z 3 na 4 czerwca 1989 roku czołgi i wozy pancerne wjechały na centralny plac Pekinu, gdzie przez siedem tygodni demonstrowały tysiące chińskich studentów, domagających się demokratyzacji systemu. Armia chińska dokonała masakry. Nadal nie rozliczono winnych rzezi.
Największy zasięg i wymowę miała mieć demonstracja "Matek Tiananmenu", czyli rodzin ofiar śmiertelnych krwawej pacyfikacji placu. W projekt zaangażowało się dwóch głośnych opozycjonistów - były profesor Uniwersytetu Ludowego w Pekinie Ding Zilin i pomysłodawca tego zgromadzenia Zhang Xianling. Pomysł nie został jednak zrealizowany, ponieważ władze lokalne otoczyły ścisłą kontrolą obu liderów. Zarządzono wobec nich areszt domowy i zakazano udzielania jakichkolwiek wypowiedzi dla prasy. W przypadku prof. Dinga, restrykcje dotyczą czterech dni, kiedy planowane były demonstracje "Matek Tiananmenu".
Wobec twardej postawy władz i braku szans na organizację masowego protestu, niektórzy obrońcy praw człowieka zorganizowali akcje upamiętniające na małą skalę ofiary Tiananmen. Czołowy dysydent z prowincji Shantung i profesor tamtejszego uniwersytetu, Sun Wenguang, poprowadził nabożeństwo żałobne upamiętniające śmierć sześciu ofiar pochodzących z tamtego regionu. Ceremonia odbyła się pod kontrolą służby bezpieczeństwa, która nie odważyła się ingerować w ceremonię religijną.
Niedawno wybrany prezydent Tajwanu uważany za zwolennika zbliżenia z Chińską Republika Ludową, Ma Ying-Jeou, oświadczył, że bez demokratyzacji życia społecznego rząd komunistyczny nie będzie w stanie kontynuować wysokiego tempa rozwoju. Jego zdaniem, bez sprawiedliwego rozliczenia wydarzeń z placu Tiananmen niemożliwa jest prawdziwa demokratyzacja życia w Chinach.
Przekonywał, że przykład Tajwanu pokazuje, iż ochrona praw człowieka prowadzi do politycznej stabilizacji i tak może stać się również w Chinach. Politolodzy tajwańscy uważają, że prezydent Ma skierował te słowa do przyszłych przywódców, którzy już jesienią tego roku obejmą władzę w Chinach.
Podobnego zdania jest znany ekonomista z Hong Kongu, Mao Yushi, który jest laureatem nagrody Miltona Friedmana za wybitne zasługi w promowaniu idei wolności. Przy okazji obchodów 23. rocznicy Tiananmen wyraził nadzieję, że sytuacja polityczna i społeczna Chin pozwala na wcześniejsze rozliczenie z niedawną przeszłością, a powinien to zrobić jeszcze premier Wen Jiabao na zakończenie swojego urzędowania.
W nocy z 3 na 4 czerwca 1989 roku czołgi i wozy pancerne wjechały na centralny plac Pekinu, gdzie przez siedem tygodni demonstrowały tysiące chińskich studentów, domagających się demokratyzacji systemu. Armia chińska dokonała masakry. Nadal nie rozliczono winnych rzezi.
"Matki Tiananmenu" co roku bezskutecznie apelują do władz o śledztwo w sprawie masakry, odszkodowania dla rodzin ofiar, ukaranie odpowiedzialnych za zdławienie protestów i "przełamywanie tabu", jakim wciąż jest w Chinach publiczne mówienie na temat tamtych wydarzeń.
Z Pekinu Jacek Wan (PAP)
jwn/ kot/