25 lat temu, 22 maja 1997 r., zmarł Stanisław Swianiewicz – ekonomista, prawnik, sowietolog. Jako jedyny polski oficer widział wyładunek jeńców na stacji Gniezdowo, skąd przewożono ich do Lasu Katyńskiego. Po wojnie walczył o prawdę o sowieckich zbrodniach.
Jego życie obejmowało niemal cały wiek XX. Praca jego ojca, budowniczego linii kolejowych, sprawiła, że urodził się w Dyneburgu 26 października 1899 r. Jego matka była córką powstańca styczniowego. Jego prapradziadka stracono po Powstaniu Listopadowym. Niemal całe dzieciństwo i młodość Swianiewicz spędził w Rosji, z dala od ziem polskich. Jako poddany rosyjskiego cara kształcił się m.in. w gimnazjum w Orle. Był wyróżniającym się uczniem, inicjatorem i organizatorem tamtejszego koła młodzieżowego. Wywarł duże wrażenie na młodym Witoldzie Pileckim, który pobierał naukę w tym samym mieście. Jesienią 1917 r. rozpoczął studia na wydziale prawa na Uniwersytecie Moskiewskim. W obliczu chaosu po przewrocie bolszewickim rodzina wróciła do Dyneburga. Wkrótce miasto zostało zajęte przez siły sowieckie. Było to jego pierwsze zetknięcie z komunistycznym totalitaryzmem.
Jesienią 1918 r. pracował w polskiej szkole w Dyneburgu i angażował się w działalność Polskiej Organizacji Wojskowej. Zagrożony aresztowaniem wyjechał do Wilna. Miejscowe struktury POW proponowały mu misję na terenie Republiki Litwy, ale ze względu na sympatię do Litwinów odmówił i rozpoczął służbę w 7 Pułku Artylerii. Po latach wielokrotnie podkreślał swoje przywiązanie do idei prometejskich zakładających wyzwolenie narodów podporządkowanych imperium rosyjskiemu. „Litwa i Białoruś są dla mnie wartościami samoistnymi i nie mogę na nie patrzeć jedynie jako na obiekty takiej czy innej polityki polskiej lub rosyjskiej. Uważałem, że tym krajom musi być dana pełna niepodległość i że właśnie ta gwarancja niepodległości musi je ostatecznie zbliżyć z Polską. Nie mogę się jednak nigdy zgodzić na oddanie ich na pożarcie imperializmowi rosyjskiemu: czerwonemu czy też białemu” – pisał na kartach książki „W cieniu Katynia”.
Jesienią 1919 r. rozpoczął studia prawnicze na Uniwersytecie Wileńskim. W tym samym czasie w ręce bolszewików trafił jego ojciec. Pod koniec roku 1919 zmarła jego matka. W wojnie z bolszewikami brał udział m.in. w Bitwie Warszawskiej i walkach nad Wkrą. Został odznaczony Krzyżem Niepodległości, a podczas podróży do wolnej Polski w 1990 r. Krzyżem za udział w Wojnie 1918–1921. Swianiewicz bardzo krytycznie podchodził do zapisów Traktatu ryskiego, które pozostawiały po bolszewickiej stronie granicy setki tysięcy Polaków, urodzonych tak jak on na najdalszych kresach dawnej Rzeczypospolitej.
Po zakończeniu działań wojennych rozpoczął pracę w administracji Litwy Środkowej. W 1924 r. ukończył przerywane studia na Uniwersytecie Stefana Batorego. Pozostał na uczelni jako asystent. Prowadził badania sowietologiczne, poświęcone gospodarce ZSRS, a pod koniec lat trzydziestych także gospodarce III Rzeszy. W kwietniu 1938 r. został nominowany profesorem za wydaną przez kierowane przez Jerzego Giedroycia Wydawnictwo Polityka rozprawę „Polityka gospodarcza Niemiec hitlerowskich”. Publikacja zawiera nie tylko analizę zmian w gospodarce Rzeszy po 1933 r., ale także głębsze refleksje na temat ustroju totalitarnego. „Okrutna bezwzględność haseł rasistowskich razi poczucie humanitaryzmu […] jest trudna do pogodzenia z pojęcia, które wykształciły się w promieniach cywilizacji chrześcijańskiej. […] Posunięta do prymitywizmu prostolinijność myślenia działaczy partyjnych jakoś dziwnie koliduje z wielką kulturą umysłową Niemiec” – zauważał.
24 sierpnia został zmobilizowany do szeregów 24 Pułku Piechoty w Nowej Wilejce. Walczył do ostatnich dni września. Dwudziestego ósmego dnia kampanii pod Tomaszowem Lubelskim resztki jego oddziału trafiły do niewoli sowieckiej. Swoje wspomnienia z września 1939 r. zawarł w książce „W cieniu Katynia”. Jego relacje nabierają szczególnego dramatyzmu 19 września, gdy do jego oddziału dotarła wieść o inwazji wojsk sowieckich. Jednocześnie wielu oficerów wierzyło, że lepiej trafić do niewoli sowieckiej, a nie niemieckiej. „Tu nas oczywiście mogą rozstrzelać; nie musi to jednak odstraszać; śmierć jest przecież normalnym ryzykiem wojny. Lecz stąd również możemy wyjść przed końcem wojny i jeszcze wziąć udział w walkach” – argumentował w rozmowie ze Swianiewiczem gen. Jerzy Wołkowicki, weteran armii carskiej. Udało mu się przeżyć niewolę sowiecką, prawdopodobnie dzięki bohaterskiej postawie podczas bitwy pod Cuszimą w 1905 r.
Przez obóz przejściowy w Putywlu został wywieziony do obozu jenieckiego w Kozielsku. 3 kwietnia 1940 r. Sowieci rozpoczęli likwidację obozów dla polskich oficerów w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie. W ciągu sześciu tygodni rozstrzelali łącznie 14 587 jeńców. Zamordowali także ok. 7300 Polaków przetrzymywanych w więzieniach na obszarze wschodnich województw II RP.
Jeden z transportów śmierci z Kozielska, w którym przebywał Swianiewicz, został skierowany na stację Gniezdowo. Tam funkcjonariusze NKWD podstawili czarne sanitarki (tzw. czornyje worony) – we wspomnieniach Swianiewicz nazywa je „autobusami” – do których ładowano polskich jeńców. „Plac był gęsto obstawiony kordonem wojsk NKWD z bagnetem na broni. Była to nowość w stosunku do naszego dotychczasowego doświadczenia. Nawet na froncie, bezpośrednio po wzięciu nas do niewoli, eskorta nie nakładała bagnetów na broń. [...] Z drogi wjechał na plac zwykły pasażerski autobus, raczej małych rozmiarów w porównaniu do tych autobusów, do których jesteśmy przyzwyczajeni w miastach zachodnich. Okna były zasmarowane. […] Powstawało pytanie, jaki był cel zasmarowania okien tego niedużego autobusu. Autobus podjechał tyłem do sąsiedniego wagonu, tak, że jeńcy mogli wchodzić bezpośrednio ze stopni wagonu, nie stąpając na ziemię. Z obydwu stron stali żołnierze wojsk NKWD z bagnetem na broni. Był to dodatek do gęstego kordonu otaczającego plac. Po półgodzinie autobus wracał, aby zabrać następną partię” – wspominał.
Swianiewicz nie mógł wiedzieć nic na temat dalszego losu polskich oficerów. Jak się okazało, kilka kilometrów od stacji, ginęli w lesie od strzałów w potylicę. Chowano ich w dołach śmierci. Taka śmierć spotkała m.in. kompana profesora – doktora chemii Tadeusza Tucholskiego. Jechał wraz ze Swianiewiczem tym samym pociągiem więziennym. „Na skos po przeciwnej stronie siedział docent Tucholski. Nie znałem go bliżej, lecz wiedziałem od kolegów, że niedługo przed wojną wrócił z Anglii, gdzie prowadził prace badawcze na uniwersytecie w Cambridge” – wspominał ocalony.
„Ten pobyt w pobliżu lasku katyńskiego zaciążył na całym moim późniejszym życiu. Od czasu, gdy w 1943 roku prawda o Katyniu stała się jasna, miałem ciągle poczucie, że jeżeli Opatrzność wyratowała mnie jedynego z czterech z górą tysięcy oficerów kozielskich więzionych na stracenie i pozwoliła osiągnąć świat ludzi wolnych, to wynika stąd, że ciąży na mnie jakiś obowiązek” – pisał ocalały jeniec Kozielska.
Nie był on jedynym, któremu udało się uniknąć śmierci z rąk funkcjonariuszy NKWD. Łącznie z trzech obozów – w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie – ocalało 395 polskich jeńców. Przeniesiono ich do obozu w Pawliszczew Borze, po czym skierowano do Griazowca. Tam, w sierpniu 1941 r., a więc już po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej, zostali uwolnieni. „Motywy, dla których tym trzem procentom zdecydowano darować życie, są nie mniej, a nawet bardziej tajemnicze, niż motywy decyzji o fizycznej likwidacji pozostałych 97 proc.” – zastanawiał się Swianiewicz. Jego przypadek był jednak wyjątkowy – profesor został bowiem „wycofany z etapu”.
Po 30 kwietnia Swianiewicz przebywał najpierw w więzieniu NKWD w Smoleńsku, po tygodniu przetransportowano go na moskiewską Łubiankę, następnie na tamtejsze Butyrki. „Podczas całego śledztwa miałem jednak wrażenie, że z tych dwu zarzutów, które postawiono mi na początku – szpiegostwo przeciwko Rosji oraz rzekome szpiegostwo przeciwko Niemcom – to drugie interesowało moich „sliedowatieli” o wiele więcej niż pierwsze” – wspominał pobyt w więzieniu.
Wkrótce naukowiec został skazany na 8 lat łagru. Trafił do sowieckiej Republiki Komi, skąd zwolniono go dopiero kilka miesięcy po zawarciu układu Sikorski-Majski - 20 kwietnia 1942 r. - wskutek nacisków dyplomatycznych, głównie ambasadora w Związku Sowieckim Stanisława Kota.
Inny więzień Starobielska, który odzyskał wolność po sowieckiej amnestii, Józef Czapski, tak pisał o Swianiewiczu w swych wspomnieniach „Na nieludzkiej ziemi”: „Wśród niezliczonych nazwisk zesłańców, które spisywaliśmy […] nigdy nie padały nazwiska któregoś z naszych kolegów ze Starobielska, Kozielska, Ostaszkowa, a przecież zdawało się nam wówczas, że nie było prawie obozu w Rosji, z którego byśmy nie mieli już wieści. Był jedyny tylko wyjątek, mieliśmy kilkanaście informacji o profesorze Stanisławie Swianiewiczu, który znajdował się wówczas w jednym z obozów Komi, był ciężko chory, sądząc z opowiadań jego wypuszczonych towarzyszy. […] O tym, że był najrzadszym wyjątkiem, że w ostatniej chwili wyłączono go z katyńskiego transportu, nie mogliśmy wiedzieć jesienią 1941 roku w Tocku; wieść o tym, że żyje, podsycała błędnie naszą nadzieję, że żyją i inni”.
W maju 1942 r. Swianiewicz przybył do Kujbyszewa, gdzie formowała się armia gen. Władysława Andersa. 25 maja przedstawił polskiemu dowództwu raport w którym wskazywał na okolice Smoleńska na jako region, w którym przed agresją Niemiec mieli znajdować się poszukiwani polscy oficerowie. Kolejny, podobny dokument, sporządził już w Teheranie, tuż po wyjściu armii polskiej na Bliski Wschód. W styczniu 1943 r. został nominowany szefem Kierownika Ośrodka Studiów w Jerozolimie, którego zadaniem było przygotowanie polskich postulatów na przyszłą konferencję pokojową. W Jerozolimie zastała go ujawniona przez Niemców wiadomość o masakrze polskich oficerów w Katyniu. Natychmiast zrozumiał znaczenie swoich relacji ze stacji Gniezdowo.
W 1944 r. przybył do Londynu, gdzie został naczelnikiem Wydziału Wschodniego w Ministerstwie Informacji i Dokumentacji. Wykładał również na londyńskich uczelniach. Nawiązał także współpracę z paryską „Kulturą”. W 1947 r. znalazł zatrudnienie w Polish University College. W kolejnych latach współpracował z Uniwersytetem Manchesterskim. Wystąpił 16 kwietnia 1952 r. jako świadek na wyjazdowym posiedzeniu komisji Izby Reprezentantów USA , składając zeznania o zbrodni katyńskiej. Uczynił to incognito, w masce, pod pseudonimem Pan B. Od 1954 r. pracował też na uniwersytecie w Dżakarcie. Tam po 18 latach spotkał się ze swoją żoną. W 1965 r. opublikował rozprawę poświęconą znaczeniu pracy przymusowej w systemach totalitarnych. W latach siedemdziesiątych wykładał w Kanadzie i USA.
W 1975 r. miał wziąć udział w organizowanej w Kopenhadze konferencji na temat praw człowieka. Miał mówić o dziejach zbrodni katyńskiej. Dwa tygodnie przed podróżą został ciężko pobity. W środowisku polskiej emigracji incydent został odczytany jako sowiecka próba wyeliminowania świadka zbrodni z 1940 r. Mimo obrażeń udało mu się dotrzeć do Kopenhagi. Rok później opublikował swoją najważniejszą pracę. Nakładem paryskiego Instytutu Literackiego ukazały się jego wspomnienia „W cieniu Katynia”. W kolejnych latach dzieło Swianiewicza docierało do Polski i było publikowane w oficynach podziemnych.
Do wolnej Polski powrócił tylko w 1990 r. 11 listopada tego samego roku prezydent Ryszard Kaczorowski odznaczył go Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. Ostatnie lata spędził w Domu Kombatanta „Antokol” w Londynie, przeznaczonym dla polskich kombatantów. Zmarł 22 maja 1997 r. Został upamiętniony m.in. tablicą w Sanktuarium „Poległym i Pomordowanym na Wschodzie” na ścianie kościoła św. Karola Boromeusza na warszawskich Powązkach. „Jedyny ocalały świadek zbrodni katyńskiej. Prawdę o niej odważnie i niestrudzenie głosił w świecie” – głosi epitafium.(PAP)
Michał Szukała
szuk/ skp/