4 czerwca 2024 roku mija 35 lat, od chwili kiedy chińskie wojska otworzyły ogień do zgromadzonych na placu Tiananmen w Pekinie studentów domagających się swobód i reform politycznych. Władze chińskie, a od czterech lat także hongkońskie, zakazują publicznego upamiętnienia tego wydarzenia.
"Około północy pojawiły się pojazdy bojowe i lekkie czołgi. Na Tiananmen wciąż okupowanym przez studentów, rozpoczęła się bitwa" - relacjonował korespondent włoskiego dziennika "La Stampa" dramatyczne wydarzenia, które rozgrywały się w nocy z 3 na 4 czerwca 1989 roku na centralnym placu Pekinu - placu Bramy Niebiańskiego Spokoju. To tam od połowy kwietnia trwały prodemokratyczne protesty tysięcy chińskich studentów i intelektualistów.
"Początkowo żołnierze jedynie strzelali w powietrze. Przez godzinę słychać było przerażający trzask karabinów maszynowych. (...) Punktualnie o godzinie drugiej, po ostatnich ostrzeżeniach, nastąpił najgwałtowniejszy kontratak. Część protestujących podeszła pod wielki portret Mao, który góruje nad Bramą Niebiańskiego Spokoju, krzycząc: +Chiny, Chiny+. Z gniewem i paniką wymalowanymi na twarzach, żołnierze otworzyli ogień na wysokości ich głów."
"Huk wystrzałów obiegł całe centrum Pekinu. Nie ustawał. (...) Żołnierze strzelali do wszystkich" - relacjonowała ówczesna korespondentka BBC News w Pekinie.
Trwający siedem godzin atak zakończył się o świcie.
Datą rozpoczęcia protestów był 15 kwietnia 1989 roku. Po śmierci Hu Yaobanga, byłego przywódcy Komunistycznej Partii Chin (KPCh) i zwolennika demokratycznych reform, około 100 tys. studentów zebrało się, aby uczcić jego pamięć i wyrazić swoje niezadowolenie z rządów w Pekinie.
Młodzi ludzie domagali się większej wolności i demokracji, reform, sprawiedliwszych płac i lepszych warunków życia.
Już wtedy, wyczuwając dalszy rozwój sytuacji, tuba propagandowa rządu, dziennik "Renmin Ribao" (Dziennik Ludowy) grzmiał: "Studenci, jesteście spiskowcami"
27 kwietnia młodzi ludzie z ponad 40 uniwersytetów przemaszerowali na plac Tiananmen, gdzie dołączyli do nich robotnicy, intelektualiści i grono urzędników państwowych.
Symboliczne stało się krótkie nagranie z tych dni, w którym reporter BBC zapytał jadącego pośpiesznie na rowerze studenta z czerwoną opaską na głowie, dokąd zmierza, ten odrzekł: "Idę na pochód na plac Tiananmen". Dopytany dlaczego, bez chwili zastanowienia odrzekł: "Myślę, że to mój obowiązek!".
Do połowy maja, według niektórych rachunków, plac wypełnił nawet milion obywateli, a tysiące ludzi rozpoczęło strajk głodowy.
Już wtedy do rozpędzenia protestujących zaczęto wysyłać wojsko. Początkowo, w obliczu tłumu, powstrzymało się od gwałtownych działań.
Wraz z przybyciem 15 maja sekretarza generalnego Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego Michaiła Gorbaczowa, w celu zakończenia rozłamu chińsko-radzieckiego, do Pekinu zawitali też zagraniczni korespondenci. Studenci szybko podchwycili okazję i zaczęli wydawać oświadczenia dla prasy zagranicznej.
Ówczesny sekretarz generalny KPCh Zhao Zhiyang wyszedł do protestujących. To w niczym nie pomogło. Dzień później premier Li Peng ogłosił stan wojenny, co i tak nie powstrzymało protestujących, którzy na 27 zapowiedzieli "długi marsz" i zaczęli głośno domagać się jego dymisji.
Wraz z eskalacją nastrojów Zhao Zhiyang zrezygnował. Deng Xiaoping, ówczesny szef Komisji Wojskowej, oraz premier Li Peng krótko potem podjęli decyzje — armia ma stłumić protesty na placu Tiananmen.
Rezultatem tej decyzji była masakra, której oficjalne żniwo nie zostało jeszcze ustalone. Do tej pory chiński rząd nigdy nie upublicznił żadnych dokumentów dotyczących wydarzeń na placu Tiananmen.
Choć od tragicznych wydarzeń upłynęły już prawie trzy dekady, Pekin wciąż nie wziął na siebie odpowiedzialności, a zdaniem wielu komentatorów pod rządami obecnego przywódcy Xi Jinpinga jeszcze bardziej oddalił się od demokratycznych ideałów, o które wówczas walczono.
To brutalne działanie władz wobec własnych obywateli wciąż jest w Chinach kontynentalnych tematem tabu, objętym całkowitą cenzurą. Nawet najmniejsze nawiązanie do samej daty, czyli zestawienie cyfr 64 i 89, może wiązać się z co najmniej zaproszeniem "na herbatkę", czyli wizytą na posterunku, albo blokadę w mediach społecznościowych.
Od kiedy Pekin zaczął skutecznie umacniać władzę nad Hongkongiem, narzucając ustawę o bezpieczeństwie narodowym w 2020 r., także w tej byłej kolonii brytyjskiej od 2022 r. władze nie zezwoliły na żadne obchody, aresztując osoby, które odważyły się wyjść na miasto z kwiatami. Do tego czasu każdego roku tysiące osób gromadziły się w Parku Victorii na wielogodzinne czuwanie przy świecach. (PAP)
krp/ jm/