Gdy chwycił za broń miał jeden cel. „Chciałem wybrać lżejszą śmierć, jeżeli można w ogóle mówić o wygodnej śmierci” – mówił.
Symcha Rotem był jednym z niewielu, którym śmierć w getcie nie była pisana. Pomógł też przeżyć innym bojownikom powstania, organizując ewakuacje z płonącej dzielnicy. Później walczył też w Powstaniu Warszawskim, a po wojnie wyemigrował do Izraela. I dożył 93 lat. „Ludzie odchodzą. Taka jest kolej rzeczy, ale ważne, żeby pozostała pamięć” – mówił podczas uroczystości z okazji 70. rocznicy Powstania w warszawskim getcie.
Cwaniaczek z Czerniakowa
Symcha Rotem urodził się w 1925 r. w Warszawie jako Szymon Ratajzer. Matka pochodziła ze spolonizowanej rodziny żydowskiej, a ojciec z tradycyjnej chasydzkiej, który po swoim ojcu przejął funkcję kantora w synagodze. Matka miała urodę słowiańską – blond włosy i niebieskie oczy. Ojciec? „On nie był podobny do Żyda, tylko wszyscy Żydzi byli podobni do niego” – wspominał wiele lat po wojnie Rotem.
Szymon odziedziczył wygląd po matce. Po polsku mówi z czerniakowskim akcentem. Wówczas nie może jeszcze wiedzieć, jak wielki otrzymał dar. Choć już w dzieciństwie go wykorzystuje, gdy gonią go koledzy z żydowskiej szkoły, namawia polskie dzieci by pogoniły tych „Żydów”. Dzieciństwo spędza na Czerniakowie – nie daleko od miejsca gdzie wychowywał się bard tamtej przedwojennej dzielnicy Stanisław Grzesiuk. Mając ponad 90 lat mówi z jednym z wywiadów z błyskiem w oku: „Czerniaków to była dzielnica pierwsza klasa”.
Jest nieodrodnym dzieckiem swojej dzielnicy, bierze udział w bijatykach, raz nawet, niegroźnie, obrywa nożem, całe dnie spędza na dworze. Jest też pyskaty, gdy któryś z religijnych Żydów poprosił go zapalenie w szabas świec, rzuca: „Ja, szanowny panie, u Żydów nie robię”.
Dzieciństwo urywa się nagle wraz z wrześniem 1939 r. Na ich rodzinną kamienice spadają dwie bomby. Pod gruzami ginie młodszy brat Szymka – Izrael, a także babcia, dziadek i dwie osoby z rodziny. Szymon, budzi się pod gruzami, ale udaje mu się wykopać. Ma szczęście – jest tylko ranny.
Pseudonim Kazik
Jesienią 1940 r. trafia z rodziną do niedawno stworzonego przez Niemców getta. Szymon za namową ojca jednak ucieka. Jedzie do wioski Odrzywół, gdzie mieszka rodzina matki. Pracuje w pobliskim gospodarstwie. Do Warszawy wraca w lecie kolejnego roku. Rodzina unika pierwszych deportacji, pracuje w gospodarstwie rolnym na Czerniakowie.
W getcie coraz głośniej mówi się o tym co dzieje się z deportowanymi Żydami, ale nie wszyscy wierzą. „Zresztą ojciec był za tym, żeby jechać do Treblinki (nie byłem przy tym, siostra mi opowiadała). Matka na to, że absolutnie nie, mowy nie ma, nie godzę się, w żadnym wypadku. - Popatrz, ten doktor idzie, ten adwokat, mądrzy ludzie idą, mają rozum. Wszyscy idą, a ty nie, bo ty wiesz lepiej od nich – mówił ojciec. Nie zgłosili się, bo matka powiedziała nie. Ale ile było takich matek?” – opowiadał Rotem.
Szymon na stałe do getta przenosi się pod koniec 1942 roku. W „dzielnicy zamkniętej” dołącza do zawiązującej się wówczas konspiracji – Żydowskiej Organizacji Bojowej. Pierwsze strzały ŻOB oddaje 18 stycznia 1943 r., gdy Niemcy rozpoczynają kolejne wysiedlenie.
Wówczas to Szymek wyprowadza rodzinę z getta. Ukrywają się u przyjaciela matki w podwarszawskiej wsi Siekierki. Mieszkają w schowku w stodole – dwa na dwa metry, bez światła, przykryci snopkami siana. Rodzina ląduje w kryjówce na początku marca. Może opuszczać schowek tylko nocą. Gdy najmłodsza siostra Raja zaczyna z powodu chronicznej ciemności chorować na oczy Szymon znajduje jej miejsce w Warszawie. Większość rodziny przeżywa wojnę. Poza siostrą Dorą...
„Dora… tak się o mnie martwiła, że poszła do getta, a nie wiedziała, że wybuchnie powstanie... No i zaginęła, po prostu ślad po niej zaginął... Nie wiem gdzie, nie wiem jak, wyszła i zniknęła. Więc niby nic w stosunku do innych rodzin... Dwoje dzieci rodzice stracili, syna i córkę... Ja byłem najstarszy, a siostra średnia, przeżyłem ja, moja mała Raja, matka, ojciec (...) Więc niby nie tak źle, jak mieli inni, ale jednak boli. Bardzo boli” – mówi po latach.
W getcie konspiratorzy przygotowują się do walki zbrojnej. Najważniejsze jest zdobycie broni. Pomoc polskiej konspiracji Armii Krajowej i Armii Ludowej jest niewielka. Dowództwo tej pierwszej niechętnie patrzy na ewentualność wybuchu powstania – argumentują, że jeszcze na to za wcześnie, bo front jest za daleko.
To wówczas Szymon staje się „Kazikiem”, członkiem polskiej konspiracji, która wspiera Żydów. „Mój komendant, Gutman, nagle postanowił, że jestem +Kazikiem+. To był przypadek, nikt tego nie planował, zagrałem tę rolę i od tego czasu Polacy pomagali Żydom. Potem robiliśmy jakąś operację uwolnienia kilkudziesięciu więźniów u Toebbensa (…) tam też wszedłem jako Polak z AK, który pomaga Żydom. I plotka szła dalej i dalej”.
Postać Polaka pomaga w zdobywaniu funduszy na organizację. Konspiratorzy przeprowadzają tzw. ekspropriację – a mówiąc wprost rabują bogatych mieszkańców getta. To Kazik, łamie opornych, wyciągając pistolet. Budzi większy strach – Polacy przecież z Żydami nie żartują. „Kazik” pozostanie z Szymkiem do końca wojny.
Martwi Niemcy i żywe niemowlę
„Ciągle pytam sam siebie, czy zrobiłem wszystko, co mogłem zrobić. Czy jestem winny temu, że ktoś zginął?(…) Czy mieliśmy prawo podejmować decyzję za innych? Może więcej ludzi by się uratowało, gdyby nie powstanie w getcie? (…) wtedy tak nie myślałem. Cały czas się tylko zastanawiałem, jak umrę. Nie mówiłem i nie mówię, że powstanie było dla historii, dla narodu, dla honoru. Ja tylko nie chciałem dusić się w komorze gazowej. Bardzo nie chciałem. Więc łatwiej umrzeć w walce. Szybciej. Ale nie żeby w imię czegoś poświęcać życie. Nie. Życie ludzkie jest ważniejsze niż honor”.
19 kwietnia Kazik stoi na straży na terenie szopu szczotkarzy – niemieckiej fabryki szczotek. Nad ranem słyszy strzały. Właśnie rozpoczyna się powstanie. Do walki z niemiecką wojenną machiną staje ok. 750 słabo uzbrojonych i pozbawionych nadziei na przeżycie żydowskich bojowników. Kazik i jego oddział walkę rozpoczną dzień później. Odpalają ładunek wybuchowy umieszczony w bramie i odpierają pierwszy atak. „Przez chwilę stałem jak sparaliżowany, a - potem ogarnęła mnie szalona chęć, żeby zobaczyć na własne oczy to, co się stało. I – zobaczyłem... ciała niemieckich żołnierzy wylatywały w - powietrze, a - razem z - nimi kamienie i - cegły walących się budynków... Patrzyłem i – nie wierzyłem: niemieccy żołnierze wrzeszczą, uciekają, zostawiają zabitych i – rannych”.
Kolejne dni to ciągła walka i wycofywanie się. Powstanie od początku skazane jest na porażkę. Regularne walki ustają po 4 dniach, gdy załamuje się linia obrony. W kolejnych dniach Niemcy zmieniają taktykę, wchodzą do getta w dzień, niszczą bunkry i schowki oraz systematycznie palą kamienicę po kamienicy. Bojownicy opuszczają schronienia tylko w nocy.
Podczas jednego z patroli Kazik znajduje w objęciach zamordowanej matki płaczące niemowlę. Po chwili jednak odchodzi. „– ...widzę, że właściwie już mnie osądzacie, tak? Jak mogłem zostawić to małe dziecko i pójść dalej? - mówi w rozmowie z autorami książki „Bohater z cienia Losy Kazika Ratajzera” – A jestem przekonany nie na sto, ale na tysiąc procent, że nie mogłem mu pomóc, bo dziecko płacze, a wiedziałem, ile bunkrów z ukrywającymi się Żydami nakryli Niemcy. (…) Tylko dlaczego chcecie osądzać mnie albo te matki, a nie Niemców, którzy mnie do tego zmusili? Więc jak miałem pomóc temu dziecku, jak, skoro moją misją było uratowanie ocalałych powstańców? Miałem postawić życie sześćdziesięciu ludzi na tej samej szali, co życie dziecka, wiedząc w dodatku, że z dzieckiem nie ocalejemy?”
Wielka ucieczka
Nie ma pewności, kto decyduje, że to właśnie Kazik ma szukać drogi do ewakuacji pozostałych przy życiu powstańców. Może Mordechaj Anielewicz, dowódca ŻOB, może Marek Edelman? Ma odnaleźć „Antka” – Icchaka Cukiermana, który wcześniej wydostał się z „zamkniętej dzielnicy” i miał przygotować bezpieczne schronienia na zewnątrz. Kazik wraz z Zygmuntem wydostają się kanałem pod ul. Bonifraterską. Nawiązuje kontakt z Cukiermanem … okazuje się, że nic nie jest przygotowane.
„Antek” był w depresji. W kółko powtarzał, że wszystko przegrane. Kazik nie miał zamiaru rezygnować. „W pierwszej chwili nie wiedziałem od czego zacząć. Jak ich wyciągnąć? Jak przejść z powrotem? Szukałem środków i ludzi. To trwało kilka dobrych dni. Biegałem jak… ja wiem? Mówili »wściekły pies«, bo wiedziałem czego chcę!” Któregoś dnia Kazik natyka się przypadkowo na komunistycznego konspiratora Franciszka Jóźwiaka. „Witold” obiecał pomoc. Kontaktuje go z „królem szmalcowników” jak nazywa go Kazik. Sam w czasie rozmowy znów wciela się w rolę człowieka polskiego podziemia. „Król” obiecuje pomóc – załatwia dwóch kanalarzy, którzy mają wskazać drogę do getta i z powrotem, a także wraz Armią Ludową ciężarówkę.
Wszystko zajmuje czas – w drogę do getta Kazik udaje się dopiero w nocy 9 maja – dla wielu powstańców za późno. 8 maja Anielewicz i wielu innych bojowców odbiera sobie życie w bunkrze na Miłej 18, dzień później pada inny bunkier ŻOB-u.
Kazik o tym nie wie, kredą robi znaki na ścianach kanałów, by oznaczyć drogę powrotną. Kanalarze próbują się wymigać, że niby zrobili wszystko. Kazik najpierw częstuje ich wódką, przy następnym przystanku wyciąg pistolet. „Teraz macie dwie możliwości: albo idziecie, albo ja was tutaj pozabijam” – mówi. Groźba okazuje się skuteczna. Przewodnicy doprowadzają ich do wyjścia w getcie. Kazik udaje się na poszukiwanie współbojowników. Bezskutecznie przeszukuje kolejne schowki powstańców. „W getcie nikogo nie znalazłem, byłem w rozpaczy” – wspominał. Wraca do kanału, w którym zdarza się cud … natyka się na grupkę błądzących bojowców. Jest ich dziesiątka – zostali wysłani przez Edelmana. Kazik każe sprowadzić wszystkich pod właz po aryjskiej stronie. Tam mają czekać na pomoc. „Wszyscy muszą być skupieni pod włazem i nigdzie się nie ruszać. Wiem, że tam mokro, że śmierdzi, że gówno jest, wszystko to wiem, ale choćby nie wiem co – niech czekają” – powtarza. W sumie do uratowania jest od 80 do 100 osób.
Kazik próbuje jeszcze załatwić drugą ciężarówkę, ale nawet ta pierwsza mocno się spóźnia. Czekają kilka godzin, a gdy się zjawia okazuje się, ze jest mniejsza niż planowano. „Nigdy nie zapomnę, jak to wyglądało… Ile to trwa... ile to trwa i czemu tak wolno wychodzą... Tłum gęstnieje z każdą minutą… sto, sto pięćdziesiąt metrów dalej stoją Niemcy, stały patrol niemiecki na rogu Żelaznej… zaraz może ktoś podejść... a tu tłum coraz większy... i gadają... Widzę, że nikt nie wychodzi, krzyczę, zaglądam do środka... mówię: zamknąć klapę, skaczę na wóz... Jedziemy?” Na dole zostało 11 bojowców, którzy wbrew zaleceniem Kazika oddalili się od włazu i nie zdążyli wrócić. Obawiając się dekonspiracji Kazik dał jednak rozkaz do odjazdu w kierunku Łomianek k. Warszawy.
Wielu z uratowanych z kanału wstępuje do partyzantki, część podobnie jak Kazik weźmie udział w powstaniu warszawskim. Rotem zresztą cały czas działa w podziemiu, organizuje kryjówki, gdzie ukrywają się Żydzi, szuka uzbrojenia, doprowadza nawet do wyciągnięcia z obozu koncentracyjnego kilku osób. W sierpniu 1944 r. walczy na Starówce, później w Śródmieściu, chodzi też kanałami. Po wojnie wyjeżdża do Palestyny. Tam też walczy – o niepodległość Izraela. Później osiada w Jerozolimie, gdzie zmienia nazwisko na Symcha Rotem. Do Polski przyjeżdżał często. „Każdy człowiek się boi. Ja siebie nie uważam za bohatera. Ja siebie uważam za człowieka. Już bycie człowiekiem nie jest łatwe” – mawiał. Zmarł w 2018 r. w wieku 93 lat. Był ostatnim żyjącym uczestnikiem powstania w getcie.
Większość cytatów pochodzi z książki Witolda Beresia i Krzysztof Brunetko „Bohater z cienia Losy Kazika Ratajzera”.
Łukasz Starowieyski
Źródło: MHP