Władysław Anders, Stanisław Maczek i Stanisław Sosabowski urodzili się w tym samym, 1892, roku. Łączy ich oczywiście znacznie więcej – zauważa prof. Michał Kopczyński, redaktor naczelny miesięcznika „Mówią wieki”. W tym numerze także ostatni odcinek cyklu o królowej Bonie.
Zdaniem prof. Kopczyńskiego trzech polskich generałów łączy symbolizowanie polskich losów w czasie II wojny światowej i po ich zakończeniu. Byli najzdolniejszymi z polskich dowódców, ale nie było im dane dostąpić zaszczytów wynikających z walki po stronie zwycięzców. „Anders i Maczek zostali pozbawieni polskiego obywatelstwa przez komunistyczne władze, a ten pierwszy stał się obiektem kampanii nienawiści, insynuacji i niewybrednych żartów o rzekomym powrocie na białym koniu. Wszyscy trzej zaznali goryczy życia na obczyźnie” – zauważa autor.
Maciej Krawczyk przybliża czytelnikom pozycję zawodowych oficerów armii II Rzeczypospolitej. W pierwszym okresie istnienia odrodzonego państwa ich prestiż kontrastował z bardzo niskimi zarobkami. Część pobierała żołd zbliżony do pensji wykwalifikowanego rzemieślnika. Dopiero pod koniec pierwszej dekady niepodległości warunki ich życia uległy znaczącej poprawie. Również wówczas zaczęli odgrywać kluczową rolę w życiu politycznym sanacyjnej Polski. Wysokiej pozycji społecznej towarzyszyły rygorystyczne zasady, którymi mieli kierować się oficerowie. „Zawsze powinien występować w mundurze (ba, przez bardzo długi czas nie miał nawet prawa posiadać cywilnego ubrania) i pod bronią. Do roku 1931 miał również obowiązek stałego noszenia szabli” – wyjaśnia autor. Wielu czyniło z szabli użytek wobec tych, którzy znieważali ich mundur. „Nierzadkie były przypadki pochlastania szablą przypadkowych pijaków, zdarzały się również zabójstwa” – dodaje Maciej Krawczyk.
Pomimo klęski w 1939 r. poważanie wobec oficerów wśród Polaków było bardzo wysokie. Na emigracji szczególną legendę zbudował gen. Władysław Anders. Więzień sowieckiego NKWD stanął na czele armii złożonej z Polaków uwolnionych z łagrów. Prof. Zbigniew Wawer przybliża czytelnikom warunki formowania się tej wyjątkowej armii. Wycieńczeni Polacy przybywali do miejsc formowania polskich dywizji. „Ponad połowa żołnierzy, zamiast ćwiczyć na powietrzu, odbywała teoretyczne zajęcia w namiotach. Powód był prozaiczny – żołnierze nie mieli butów. W obozach brakowało także naczyń do mycia i jedzenia, dlatego żołnierze musieli codziennie czekać w długich kolejkach na zmianę miednic, misek i łyżek” – opisuje historyk polskiej wojskowości.
Armia Andersa została doceniona przez mieszkańców włoskich miast, które wyzwalała w latach 1944-1945. W rządzonej przez komunistów Polsce zostali otoczeni pogardą. Prof. Jacek Sawicki z KUL i IPN zauważa, że propaganda wymierzona w gen. Andersa i jego żołnierzy była „istotnym elementem pozbawienia społeczeństwa w kraju nadziei na przyszłość”. Odpowiedzią były pojawiające się na murach napisy „Niech żyje Anders” oraz śpiewanie „Czerwonych maków na Monte Cassino”. Dopiero 15 maja 1989 r. generałowi przywrócono polskie obywatelstwo. „Dzisiaj gen. Władysław Anders pozostaje symbolem patriotyzmu oraz żołnierskiej walki o wolność i suwerenność kraj” – podkreśla autor.
Swoje talenty dowódcze gen. Stanisław Maczek zaprezentował już we wrześniu 1939 r. i podczas kampanii francuskiej. Wojciech Kalwat z Muzeum Historii Polski zauważa, że to wówczas zaczęła rodzić się jego legenda. Żołnierze, którymi dowodził „namaścili” go na dowódcę przyszłej dywizji pancernej tuż po jego przybyciu do Wielkiej Brytanii we wrześniu 1940 r.: „Podczas powitania weterani wylegli na stację kolejową, porwali generała na ręce i przebrali w czarną skórzaną kurtkę i czarny beret”. Zaufanie odwzajemnił stosunkiem do żołnierzy. „W odróżnieniu od innych dowódców nie szafował żołnierską krwią. Wymagał wiele od innych, ale i od siebie, a jego sposób dowodzenia był naznaczony nie szarżą, ale autorytetem i sympatią” – wyjaśnia autor.
Generał Maczek do późnej starości musiał zarabiać na życie ciężką pracą fizyczną. Podobnie potoczyły się losy gen. Stanisława Sosabowskiego, ale dowódca polskich spadochroniarzy dodatkowo zmagał się z oskarżeniami o doprowadzenie do klęski operacji „Market-Garden”. W rzeczywistości Sosabowski ostrzegał przed wykonaniem bardzo ryzykownych planów marszałka Bernarda Law Montgomery’ego. Jak zauważa Bogusław Kubisz z „Mówią wieki” najbardziej troszczył się o uhonorowanie swoich żołnierzy, a nie odparcia oskarżeń. „Współtworzył Związek Polskich Spadochroniarzy zrzeszający jego dawnych podkomendnych oraz żołnierzy innych formacji, którzy otrzymali Znaki Spadochronowe, w tym cichociemnych. Odegrał ważną rolę w zbiórce funduszy i wzniesieniu w 1965 roku na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach Pomnika-Mogiły Polskich Spadochroniarzy i Cichociemnych” – pisze redaktor magazynu.
Najnowszy numer „Mówią wieki” zainteresuje nie tylko pasjonatów historii wojskowości, ale również miłośników powieści i seriali fantasy. W cyklu „Czas przeszły i zaprzeszły” mediewista Piotr Goltz odpowiada na pytanie „po co nam potwory?”. Mimo, że funkcjonują wyłącznie w przestrzeni ludzkich umysłów i kultury spełniają ważne funkcje. Czytelnicy nie tylko poznają różne odpowiedzi na sformułowane w tytule artykułu pytanie, ale również dowiedzą się o tajemnicy pozornie zwyczajnych bobrów, które dawniej uważano za zwierzęta o niezwykłych zwyczajach.
W ostatnim odcinku cyklu o królowej Bonie Sforzy Maria Falińska podsumowuje dorobek tej niezwykłej władczyni oraz reakcje na śmierć jej rodaków z południowej Italii. „Ambitna, despotyczna, podporządkowywała życie osobiste racji stanu i państwa, ale zarazem była czułą matką i lojalną żoną. Wzbudzała i do dzisiaj wzbudza fascynację, zwłaszcza jej szerokie zainteresowania i aktywność na polu sztuki, kultury, zarządzania państwem i dobrami” – podkreśla historyk kultury.
Drugą wybitną kobietą wczesnej nowożytności wspominaną na łamach listopadowego „Mówią wieki” jest córka Bony Anna Jagiellonka. Po swojej matce odziedziczyła umiejętność wywoływania kontrowersji i talent do skutecznego zarządzania dobrami ziemskimi.(PAP)
Autor: Michał Szukała
szuk/