Kiedy po pierwszej audycji pojawił się apel, żeby zamrugać światłami w mieszkaniach, cała Warszawa zaczęła mrugać – tak początki Radia „Solidarność” wspominał jeden z jego twórców Andrzej Gelberg. "Stan wojenny to był nokaut, a tutaj nagle daliśmy świadectwo, że żyjemy, że się nie poddaliśmy" - dodał.
"13 grudnia, gdy wprowadzono stan wojenny, to był ogromny szok dla całego społeczeństwa" – powiedział PAP Andrzej Gelberg, który w drugiej połowie lat 80. kierował Programem III Radia "Solidarność" i był autorem ponad 150 audycji. Jak dodał: "Byliśmy kompletnie nieprzygotowani na taki wariant. Było jakby takie założenie, że Polak Polakowi krzywdy nie będzie robił, a jednak tak się stało".
Jednocześnie podkreślił, że mimo internowania przywódców Solidarności, to Zbigniewowi Romaszewskiemu i jego żonie udało się uniknąć aresztowań po ogłoszeniu stanu wojennego.
To właśnie w tym czasie Romaszewski zorganizował podziemne Radio "Solidarność". Romaszewski był działaczem opozycji antykomunistycznej, członkiem KSS KOR i kierownikiem Biura Interwencyjnego; od 1980 r. w NSZZ "Solidarność".
"Do Zbyszka Romaszewskiego zgłosił się inżynier Kołyszko (Ryszard - PAP), który sam wyprodukował mały nadajnik, bodajże o mocy dwóch watów, czyli taki słabiutki" - wspominał Gelberg. Dodał, że wszystkim towarzyszyła niepewność czy nadajnik będzie sprawnie działał.
Jak tłumaczył: "dziś, jak się kreci gałką na UKF-ie, to wszystko jest pozajmowane, a wtedy chyba tylko była Trójka i nic więcej". I tłumaczył: "w związku z czym pole było duże, były zrobione próby, okazało się, że to dobrze działa, więc trzeba był poinformować Warszawiaków, że będzie audycja Radia +Solidarność+. To zostało zrobione za pomocą akcji ulotkowych i +Bibuły+, która zaczęła już wtedy wychodzić".
Pierwszą audycję nadano 12 kwietnia 1982 r. w Warszawie. Trwała osiem i pół minuty była wyemitowana przez nielegalny nadajnik umieszczony na dachu bloku na warszawskiej Ochocie. "To były święta Wielkiej Nocy, 1982 rok, parę miesięcy po wprowadzeniu stanu wojennego i poleciała ta audycja" - wspominał Gelberg. I dodał: "wrażenie było piorunujące".
Gelberg przypomniał, że na końcu audycji pojawił się apel, który potem był kontynuowany aż do 1989 roku, żeby ludzie, którzy wysłuchali audycji, zamrugali światłami w swoich mieszkaniach. I wtedy – jak relacjonował – "cała Warszawa zaczęła mrugać światłami, ludzie byli szczęśliwi".
Jednocześnie podkreślił: "daliśmy świadectwo, że żyjemy, że się nie poddaliśmy, że będziemy dalej próbować".
Z relacji Gelberga wynika, że przy drugiej próbie nadawania funkcjonariusze SB podjęli próbę zlokalizowania nadajnika. "Byli w stanie zidentyfikować, skąd mniej więcej ta audycja jest nadawana" - powiedział.
Jak opowiadał: "helikopter latał nad Warszawą, tych suk policyjnych było bardzo dużo, nie udało się na szczęście spelengować – takie techniczne określenie – tego nadajnika, natomiast audycja została przerwana w trakcie, w końcówce".
Gelberg przyznał, że wtedy jeszcze nie należał do "rodziny Radia +Solidarność+". Sam zapamiętał to zdarzenie w ten sposób: "byliśmy wszyscy przekonani, zrozpaczeni, jak tę audycję przerwano, że naszych chłopaków aresztują już w tej chwili, że wpadli".
Jak tłumaczył, okazało się, że za przerwanie audycji odpowiada błąd techniczny, "taśma rozkleiła w pewnym miejscu".
Gelberg opowiedział też o kulisach powstawania pierwszych audycji. Były one wcześniej nagrywane – zaznaczył, a "pierwszą spikerką Radia +Solidarność+ była Zosia Romaszewska, a spikerem – Klerkowski (Janusz - PAP)".
Z relacji Gelberga wynika, że był spór jaki ma być sygnał tego radia. "W końcu zdecydowano, że grana na fujarce melodyjka, znana z +Zakazanych Piosenek+, +Siekiera, motyka+ to właśnie to". Jak mówił: "leciała ta muzyczka nagrana przez flecistę, potem był sygnał +tu Radio "Solidarność" i leciała parominutowa audycja".
Współtwórca Radia "Solidarność" zwrócił też uwagę na to, że służbom niełatwo było zakłócić audycję nadawaną na falach ultrakrótkich. Jak wyjaśnił: "tutaj antenami stawały się wszystkie anteny na wysokich budynkach, gdzie następowało jakby takie wtórne wzbudzenie". I dodał, że w związku z tym nie wiadomo było skąd dokładnie nadawana jest, "a można było określić z pelengacji, że to było z kwadratu powiedzmy - kilometr na kilometr".
W związku z gęstą zabudową Warszawy – mówił Gelberg: "trzeba by było całą dzielnicę otoczyć, wysłać 20 tysięcy zomowców, od piwnicy po dach, penetrować wszystkie mieszkania, szukając takiego nadajnika".
Jak przyznał, służby się na to nie zdecydowały, ale znalazły lepszą, dużo tańszą metodę na zakłócanie audycji Radia "Solidarność" - postanowiły je zagłuszać.
"Jak usłyszeli pierwsze sygnały - tę fujarkę właśnie, to dostrajali swój własny nadajnik do naszej częstotliwości i zamiast audycji leciała muzyka, najczęściej Elvis Presley i Beatlesi" - opowiadał Gelberg i jak dodał: "leciało +She loves you, yeah, yeah, yeah+, a naszej audycji już nie było".
Radio "Solidarność" funkcjonowało w kilkudziesięciu niezależnych od siebie ośrodkach w całym kraju, największym i najważniejszym z nich była stolica. Tu działały odrębne, ale często współpracujące tzw. Program I, Program II (od 1984 r.) i Program III (w drugiej połowie lat 80.) oraz Radio "Wola".
Radio "Solidarność" było polskim fenomenem. W żadnym innym kraju tzw. demokracji ludowej nie funkcjonowała tak długo i to w dodatku na tak dużą skalę niezależna radiofonia. Było ono również najdłużej i najprężniej działającym niezależnym medium elektronicznym w PRL.(PAP)
autor: Katarzyna Szydłowska-Greszta
edytor: Karolina Skonieczna
ksz/ ksk/