Dawna Rzeczpospolita była krajem wielu narodów i grup etnicznych. Historycy nowożytności zauważają, że to zróżnicowanie wynikało z rozwoju terytorialnego państwa. Jednocześnie podkreślają, że dla każdej z grup zamieszkujących to wielkie państwo było w nim miejsce – powiedział PAP prof. Michał Kopczyński z Muzeum Historii Polski.
Artykuły zebrane w tomie „Under a common sky. Ethnic groups of the Commonwealth of Poland and Lithuania” przez profesorów Michała Kopczyńskiego i Wojciecha Tygielskiego przybliżają narody dawnej Rzeczypospolitej, ich liczebność, rozmieszczenie geograficzne, strukturę społeczną, wkład w życie polityczne i kulturę szlachecką. Autorzy piszą nie tylko o Litwinach i Rusinach, lecz także o Niemcach, Żydach, Ormianach, Tatarach, Karaimach, Cyganach, a także Włochach, Szkotach i holenderskich menonitach.
Książka w języku angielskim jest nieco zmodyfikowaną angielskojęzyczną wersją publikacji „Pod wspólnym niebem. Narody dawnej Rzeczypospolitej” wydanej w 2010 r. przez Muzeum Historii Polski i wydawnictwo Bellona.
PAP: „Pod wspólnym niebem” ukazało się po raz pierwszy w języku polskim w 2010 r. Skąd wyszła inicjatywa przybliżenia tego zbioru esejów wybitnych polskich historyków anglojęzycznym czytelnikom?
Prof. Michał Kopczyński: Pomysł angielskiego wydania tej książki był autorstwa niemieckiej historyk Karin Friedrich z Uniwersytetu w Aberdeen. Długo trwały rozważania, czy angielskie wydanie należy uzupełnić o aparat naukowy. Eseistyczne teksty polskich historyków nie są opatrzone przypisami. Ostatecznie zdecydowaliśmy się zachować popularnonaukową formę tej pracy. W 2014 r. po warszawskiej konferencji amerykańskich historyków zajmujących się dziejami Polski Muzeum Historii Polski nawiązało współpracę wydawniczą z The Polish Institute of Arts and Sciences of America (PIASA), który obok Fundacji Lanckorońskich stał się partnerem wydania.
PAP: Co najbardziej fascynuje historyków pochodzących spoza „wspólnego nieba” w dziejach Rzeczypospolitej?
Prof. Michał Kopczyński: Dla nich najbardziej fascynująca jest owa różnorodność. Często o Polsce myśli się w kategoriach spójności etnicznej, jednego narodu. Tymczasem dawna Rzeczpospolita była krajem wielu narodów i grup etnicznych. Historycy nowożytności zauważają, że to zróżnicowanie wynikało z rozwoju terytorialnego państwa. Jednocześnie podkreślają, że dla każdej z grup było w nim miejsce. Oczywiście nie wszystkie z nich były równoważne i równouprawnione. Istniały grupy posiadające prawa polityczne i poprzez nie budujące swoją tożsamość. Mam tu na myśli elity Polaków, Litwinów i Rusinów, czyli szlachtę. Wszyscy mieli swoje sarmackie wytłumaczenie tej wspólnej uprzywilejowanej pozycji.
W tamtych społeczeństwach, pozbawionych obecnych systemów kontroli społecznej prowadzonej przez władzę, represje pojawiały się dopiero wówczas, gdy jednostki lub grupy zagrażały ustalonemu przez elity porządkowi społecznemu. To wszystko zmieniło się w wieku XIX, gdy pojawił się nowy typ kontroli ludności, swoista tyrania dobroczynności, która poucza nas, co jest dla nas dobre. Z tej zasady wynikało również traktowanie wszystkich zamieszkujących dane państwo jako jednego narodu. W tym momencie zmienia się podejście do kontroli społecznej.
PAP: Elementem tej zmiany w XIX w. było również wprowadzenie obowiązkowej edukacji, której jednym z celów miało być doprowadzenie do sytuacji, w której wszyscy mieszkańcy kraju mówią tym samym literackim językiem. Tak nie było w I Rzeczypospolitej, ale jeden z odwiedzających ją angielskich podróżników mówił, że nie ma większej siły jednoczącej narody niż wspólny język. Co takiego jednoczyło narody pod wspólnym niebem?
Prof. Michał Kopczyński: Na wstępie należy powiedzieć, w jakim kontekście Anglik Fynes Moryson w XVI w. wyraził taką opinię. Podczas swego pobytu Polsce z nikim nie mógł się porozumieć. Wreszcie podczas jakiejś podróży spotkał szlachcica, z którym mógł rozmawiać po łacinie. Wówczas pojawiał się jego refleksja o potędze wspólnego języka. W czasach nowożytnych była już jednak świadomość wspólnoty językowej. Nawet w średniowiecznym Krakowie trwały spory o język kazań kościelnych, czy ma być to niemiecki czy polski. Władze były w tych sprawach dość niekonsekwentne. Na Wyspach Brytyjskich języki gaelicki czy walijski zostały zakazane pod karą pozbawienia szlachectwa. Jednak królowa Elżbieta I w dobie reformacji zgodziła się na przełożenie Pisma Świętego na walijski. W niektórych momentach, ważkich politycznie, pojawiał się nacisk na wprowadzenie jedności językowej, ale nie zawsze tak było.
Pod koniec XVIII w. pojawiła się idea wspólnego, jednolitego języka. Jednym z jej teoretyków był amerykański leksykograf Noah Webster, który uważał, że kraj złożony z bardzo różnych przybyszów posługujących się wieloma językami potrzebuje jednego języka. We Francji Abbé Grégoire podkreślał, że to właśnie język jest nośnikiem poczucia wspólnoty politycznej. Tak wyglądały początki nowego sposobu myślenia, gdzie nie zawsze było miejsce na prawa mniejszości, których te mogły zostać pozbawione dopiero wtedy, gdy stanowiły zagrożenie polityczne – tak jak to było w Rzeczypospolitej.
PAP: Wspomniał Pan o doświadczeniach brytyjskich. Czy poprzez analogie ze Zjednoczonym Królestwem lub uniami państw skandynawskich można próbować tłumaczyć fenomen związku Polski i Litwy?
Prof. Michał Kopczyński: Unie skandynawskie, takie jak kalmarska, były stosunkowo krótkotrwałe. Znacznie dłuższy był żywot państwa Habsburgów, ale ono było oparte na władzy centralnej, a nie oddolnej, republikańskiej. Brytyjski historyk Robert Frost uważa, że sensowne jest porównanie unii szkocko-angielskiej ze związkiem Obojga Narodów. Nie jest to tego samego rodzaju byt, ponieważ ustrój angielski, mimo że wolnościowy, opierał się w znacznie większym stopniu niż w przypadku Polski i Litwy na władzy królewskiej. Wskazałbym jednak jedno istotne podobieństwo. Unia angielsko-szkocka z 1707 r. opierała się na utracie przez Szkocję własnego parlamentu i wejściu ich przedstawicieli do parlamentu brytyjskiego. Politycznie ich rola została ograniczona, ale gdyby popatrzeć na biografie brytyjskich polityków, ludzi kultury i przemysłowców, to zauważymy, że duża ich część wywodzi się ze Szkocji. Z podobnym zjawiskiem mieliśmy do czynienia w Wielkiej Brytanii. Tak jak Polska była politycznie podmiotem wiodącym, ale duży wpływ na państwo po unii lubelskiej miały rody litewskie, tak ci, którzy podbijali Anglię, byli Szkotami.
Polacy i Litwini myślą dziś w kategoriach XIX w., który ukształtował naszą recepcję pojęcia narodu. Stąd wynika ich przekonanie, że rok 1569 to koniec państwa litewskiego. My również najczęściej po unii lubelskiej określamy to państwo jako Polskę. To bardzo mocno irytuje Litwinów. Ja również do niedawna nie zauważałem, że Rzeczpospolitą Obojga Narodów określam jako Polskę.
PAP: Czy gdy rozmawia się z historykami litewskimi, można zauważyć, że w coraz większym stopniu traktują Rzeczypospolitą jako własne państwo?
Prof. Michał Kopczyński: Istnieje bardzo długa tradycja litewskiej historiografii, która neguje unię lubelską i traktuje ją jako koniec Litwy. To podejście ma swoje korzenie w XIX w. Wówczas z punktu widzenia litewskich nacjonalistów najgroźniejszym przeciwnikiem była Polska, ponieważ poprzez akulturację „zabierała” elity litewskie, które stawały się elitą polską. Musieli więc budować wizję historii mocno podkreślającą granicę między polskością i litewskością.
Dziś duża część Litwinów zauważa, że jeśli przyjmiemy taką perspektywę, tracą wielkie rody Radziwiłłów, Chodkiewiczów, Tyszkiewiczów i cała rzesza drobniejszej magnaterii i szlachty. Pojawiła się więc koncepcja Starolitwinów, czyli tej starej arystokracji wywodzącej się z Litwy. Idea ta nie musi opisywać wyłącznie rzeczywistości do schyłku XVIII w. Michał Römer, który zrobił tak wiele dla nowej tożsamości litewskiej i Republiki Litewskiej po 1918 r., swój nieprawdopodobnie wielki diariusz pisał po polsku. Römer był prawdziwym Starolitwinem. Polacy i Litwini myślą dziś jednak w kategoriach XIX w., który ukształtował naszą recepcję pojęcia narodu. Stąd wynika ich przekonanie, że rok 1569 to koniec państwa litewskiego. My również najczęściej po unii lubelskiej określamy to państwo jako Polskę. To bardzo mocno irytuje Litwinów. Ja również do niedawna nie zauważałem, że Rzeczpospolitą Obojga Narodów określam jako Polskę.
PAP: W jednym z esejów prof. Wojciech Tygielski zastanawia się, gdzie wówczas byli Polacy. Czy polskość znaczyła tyle co przynależność polityczna?
Prof. Michał Kopczyński: W dużej mierze tak właśnie było. Możemy przyjąć, że bycie Polakiem oznaczało przynależność polityczną. Być może zejście poniżej poziomu elit uprawnionych politycznie pokazuje, że innymi czynnikami łączącymi są jednak język polski i od drugiej połowy XVII w. również wyznanie religijne, które odróżniało katolicką Polskę od prawosławnej Rosji i protestanckich Prus. Jednak takie spojrzenie również wynikać z myślenia typowego dla wieku XIX.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)