55 lat temu, 14 marca 1964 r., Antoni Słonimski doręczył kancelarii premiera Józefa Cyrankiewicza tzw. List 34, będący sprzeciwem wobec polityki kulturalnej prowadzonej przez władze PRL, m.in. ograniczania wolności słowa, a także swobód obywatelskich.
Jarosław Iwaszkiewicz, prezes Związku Literatów Polskich, w kwietniu 1964 r. wyjechał na urlop do Włoch. Pobyt w sycylijskiej Taorminie uprzykrzał mu nie tylko padający bez przerwy deszcz, lecz także echa niedawnych wydarzeń w kraju, gdzie doszło do poważnego kryzysu w relacjach środowisk literackich i komunistycznych władz.
Iwaszkiewicz notował z goryczą: „Muszę uznać moją politykę za przegraną […] Trzydziestu czterech poważnych ludzi wymierzyło mi głęboki cios, taki, z którego się nie podniosę” (Jarosław Iwaszkiewicz, „Dzienniki, t. 3 1964-1980”, Warszawa 2011, s. 39). „Przegrana polityka” polegała na stopniowym wypracowywaniu kompromisu z partią i rezygnacji z gwałtownych gestów sprzeciwu. „Głęboki cios” to protestacyjny list wysłany przez część środowisk twórczych do premiera PRL Józefa Cyrankiewicza. „Trzydziestu czterech poważnych ludzi” to zaś grono sygnatariuszy pisma, nazwanego później Listem 34.
Dlaczego część środowisk intelektualnych zdecydowało się na sformułowanie takiego protestu? Przede wszystkim należy zauważyć, że List 34 został napisany w niecałe osiem lat po przełomie z października 1956 r., który miał szczególne znaczenie także dla środowisk twórczych – przez pewien okres można było pisać nieco więcej i nieco inaczej niż życzyłaby sobie tego oficjalna propaganda. Kierowana przez Władysława Gomułkę partia komunistyczna jednak dość szybko wycofała się z bardziej liberalnej polityki kulturalnej.
List, który doprowadził Iwaszkiewicza do rozpaczy, na pierwszy rzut oka wygląda mało efektownie. Liczy raptem 64 słowa. Jest tak krótki, że można przytoczyć go w całości: „Do Prezesa Rady Ministrów Józefa Cyrankiewicza. Ograniczenia przydziału papieru na druk książek i czasopism oraz zaostrzenie cenzury prasowej stwarza sytuację zagrażającą rozwojowi kultury narodowej. Niżej podpisani, uznając istnienie opinii publicznej, prawa do krytyki, swobodnej dyskusji i rzetelnej informacji za konieczny element postępu, powodowani troską obywatelską, domagają się zmiany polskiej polityki kulturalnej w duchu praw zagwarantowanych przez konstytucję państwa polskiego i zgodnych z dobrem narodu”.
Pod tym tekstem swoje podpisy złożyli naprawdę poważni ludzie, znaleźli się wśród nich zarówno wspaniali pisarze oraz krytycy (Jerzy Andrzejewski, Maria Dąbrowska, Stanisław Dygat, Paweł Hertz, Paweł Jasienica, Mieczysław Jastrun, Stefan Kisielewski, Zofia Kossak-Szczucka, Anna Kowalska, Stanisław Cat-Mackiewicz, Adolf Rudnicki, Artur Sandauer, Antoni Słonimski, Jerzy Turowicz, Melchior Wańkowicz, Adam Ważyk, Jerzy Zagórski), jak i wybitni uczeni (Karol Estreicher, Marian Falski, Aleksander Gieysztor, Konrad Górski, Leopold Infeld, Tadeusz Kotarbiński, Jan Kott, Julian Krzyżanowski, Kazimierz Kumaniecki, Edward Lipiński, Maria Ossowska, Jan Parandowski, Stanisław Pigoń, Wacław Sierpiński, Jan Szczepański, Władysław Tatarkiewicz, Kazimierz Wyka).
Dlaczego część środowisk intelektualnych zdecydowało się na sformułowanie takiego protestu? Przede wszystkim należy zauważyć, że List 34 został napisany w niecałe osiem lat po przełomie z października 1956 r., który miał szczególne znaczenie również dla środowisk twórczych – przez pewien okres można było pisać nieco więcej i nieco inaczej, niż życzyłaby sobie tego oficjalna propaganda. Kierowana przez Władysława Gomułkę partia komunistyczna jednak dość szybko wycofała się z bardziej liberalnej polityki kulturalnej. Pierwsze połowa lat sześćdziesiątych to zaostrzenie kursu wobec środowisk twórczych oraz zwiększenie oczekiwań władz w stosunku do politycznej użyteczności powstających wówczas dzieł kultury.
Za początek nowego etapu w polityce kulturalnej można uznać XIII Plenum KC PZPR i ostre przemówienie Gomułki. W ślad za słowami poszły czyny, czyli przede wszystkim powrót do bardziej restrykcyjnych działań cenzury prewencyjnej. Warto przypomnieć, że sprawdzeniu przez cenzorów podlegały wszystkie przeznaczone do druku wydawnictwa i że aż do początku lat osiemdziesiątych ingerencji w żaden sposób nie zaznaczano. Nie trzeba udowadniać, że ludzie pióra odczuwali to szczególnie dotkliwie, świadczy o tym chociażby wymienienie tego problemu w treści Listu 34.
Obok cenzury List 34 wspomina o „ograniczeniu przydziału papieru na druk książek i czasopism”. Sformułowanie to odsyła do drugiego rodzaju problemów, które trapiły środowiska literackie i naukowe. Obok dławienia wolności wypowiedzi chodziło o kwestie materialne. Mniejszy przydział papieru miał swoje konsekwencje – mniej wydawanych książek, mniej wznowień, niższe nakłady, co z kolei prowadziło do zmniejszenia zarobków autorów. Państwo dysponowało wówczas niemal całkowitym monopolem wydawniczym, a więc w sytuacji, gdy brakowało papieru, mogło ono bardzo łatwo wynagradzać lojalnych, a karać niewygodnych pisarzy.
Związek Literatów Polskich negocjował z władzami komunistycznymi głównie sposoby rozwiązania problemów związanych z poprawą sytuacji materialnej swoich członków, starał się doprowadzić do uchwalenia nowej konwencji autorskiej, która zwiększałaby zarobki autorów i lepiej chroniła ich prawa. Ostrożna polityka Iwaszkiewicza zaczęła przynosić w tej sferze pozytywne skutki. Na początku roku 1964 udało się wynegocjować podpisanie nowej, korzystniejszej konwencji autorskiej i doprowadzić do powołania Funduszu Autorskiego.
Konrad Rokicki zauważa, że sukcesy pojednawczej strategii prezesa ZLP zdopingowały do działania pisarzy o bardziej opozycyjnym nastawieniu (K. Rokicki, „Literaci. Relacje między literatami a władzami PRL w latach 1956–1970”, Warszawa 2011, s. 259). Obawiali się oni po prostu tego, że spełnienie części postulatów finansowych i prawnych osłabi wolę środowiska do walki o złagodzenie cenzury i zwiększenie wolności wypowiedzi. Pojawił się zatem pomysł skierowania do władz listu protestacyjnego.
Niezależnie od motywacji poszczególnych sygnatariuszy i ich świadomości co do wagi składanego podpisu inicjatorom listu udało się w ciągu kilku dni zyskać poparcie sporego grona ważnych figur środowisk literackich i akademickich. 14 marca Słonimski złożył oryginał listu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.
Nie wiadomo dokładnie, kiedy powstał pomysł napisania takiego listu. Wiemy, że odbyło się prawdopodobnie kilka spotkań (m.in. w mieszkaniu Jerzego Andrzejewskiego), w czasie których rozważano skierowanie do władz memorandum krytycznie odnoszącego się do działań partii w sferze kultury. Trafnie atmosferę tamtych miesięcy ujęły Anna Bikont i Joanna Szczęsna: „tej zimy z 1963 na 1964 rok coś wisiało w powietrzu, coś musiało się wydarzyć. Pisarze dojrzewali do buntu, a władza to przeczuwała” („Lawina i kamienie”, Warszawa 2006, s. 322).
I w końcu się wydarzyło – 7 marca poeta i felietonista Antoni Słonimski jak co dzień przyszedł do kawiarni PIW-u. Tym razem jednak przyniósł napisany przez siebie projekt listu adresowanego do premiera Cyrankiewicza. Zyskał on aprobatę Pawła Jasienicy, następnie autor wystąpienia oraz pomagający mu Jan Józef Lipski i Paweł Hertz rozpoczęli akcję zbierania podpisów. Celowo zwracano się z propozycją złożenia podpisu do osób wybranych, chciano bowiem zdobyć poparcie osób naprawdę ważnych, a nie organizować masową akcję. Hertz zadbał o to, aby wśród sygnatariuszy znalazły się osoby reprezentujące różne środowiska ideowe – znalazło się miejsce i dla przedstawicieli lewicującej inteligencji, i dla konserwatysty Stanisława Cata-Mackiewicza, i dla Jerzego Turowicza, redaktora naczelnego katolickiego „Tygodnika Powszechnego”.
Nie możemy mówić o tym, że List 34 był przemyślanym efektem działania spójnej grupy intelektualistów. Więcej było w tym wszystkim przypadku i improwizacji. Jan Parandowski i Zofia Kossak-Szczucka mieli później tłumaczyć się w prywatnych rozmowach, że nawet dobrze nie przeczytali pisma, które podpisują. Maria Dąbrowska zapisała zaś w „Dziennikach”, że „młody Lipski” przyniósł „jakiś króciutki tekst”, który bez przekonania podpisała w myśl zasady, że skoro cały czas odmawia podpisywania petycji, to „w końcu zdarzy się coś, czemu po prostu na zasadzie prawa liczb czy prawdopodobieństwa nie odmówię” („Dzienniki powojenne. 1945–1965”, t. 4, Warszawa 1996, s. 264).
Niezależnie od motywacji poszczególnych sygnatariuszy i ich świadomości co do wagi składanego podpisu inicjatorom listu udało się w ciągu kilku dni zyskać poparcie sporego grona ważnych figur środowisk literackich i akademickich. 14 marca Słonimski złożył oryginał listu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Jednocześnie w środowisku literackim zaczęły krążyć odpisy listu, które kolportowali Lipski oraz Jerzy R. Nowak. Przekazywane z ręki do ręki zaczęły trafiać do warszawskich korespondentów zagranicznych mediów oraz do personelu ambasad państw zachodnich.
Początkowo władze reagowały stosunkowo spokojnie, a nawet – jak na siebie – dyskretnie. Aresztowano Lipskiego i przeprowadzono dochodzenie w sprawie kolportażu kopii pisma, wzmocniono także inwigilację środowisk literackich, całą sprawę zaś przemilczano. Skandal wybuchł z opóźnieniem, wywołała go publikacja listu przez Agencję Reutera oraz odczytanie jego treści na falach Sekcji Polskiej Radia Wolna Europa (26 marca).
Tym razem władze zareagowały szybko i ostro – kilkunastu spośród sygnatariuszy objęto zakazem cenzorskim (blokowano zarówno ich publikacje autorskie, jak i wspominanie o nich na łamach prasy oraz w radiu i telewizji), odebrano im możliwość wyjazdu za granicę, rozpoczęto kampanię prasową krytykującą list, o 10 tys. egzemplarzy zmniejszono nakład „Tygodnika Powszechnego”. Władze zastosowały przy tym strategię dzielenia sygnatariuszy na cynicznych inicjatorów pisma, którzy wykorzystali je do własnej walki z partią, i na nabranych, którzy podpisali je pełni dobrych intencji i nie wiedzieli, że zostanie ono przekazane za Zachód. Podział ten opisywano za pomocą słów „cwaniacy” i „naiwniacy”. Do pewnego stopnia strategia ta przyniosła władzom skutek – część sygnatariuszy odwołało swój podpis.
Całej sprawie wagi przydał międzynarodowy rozgłos. Jerzy Eisler uznaje kwiecień roku 1964 za wyjątkowy, jeśli chodzi o skalę zainteresowania zachodnich mediów Polską (J. Eisler, „List 34”, Warszawa 1993, s. 65–67). Szczególnie głośny był opublikowany 18 kwietnia na łamach dziennika „Times” list 21 intelektualistów (w tym biografa Hitlera Alana Bullocka i pisarza Arthura Koestlera) krytykujący łamiącą wolność słowa politykę kulturalną PRL. Po dziesięciu dniach angielska gazeta opublikowała odpowiedź, którą był list 10 sygnatariuszy Listu 34 ubolewających, że podpisane przez nich wystąpienie stało się pretekstem do „zorganizowania kampanii przeciw naszemu krajowi”. Widać tu efekty wspomnianej wcześniej strategii dzielenia sygnatariuszy na „cwaniaków” i „naiwniaków”. Co ważne, pod kontrlistem do „Timesa” podpisali się jedynie profesorowie, nie pojawiły się tam nazwiska pisarzy. Jak to tłumaczyć?
Po pierwsze, część z naukowców naprawdę mogła czuć się wprowadzona w błąd przez inicjatorów Listu 34 – poparli bowiem pomysł wystosowania krótkiego apelu do premiera PRL, ale nie spodziewali się, że pismo zostanie wysłane na Zachód, że nabierze tak mocnego znaczenie stricte politycznego. Po drugie, władze miały większe środki nacisku na naukowców niż na pisarzy. Jak pisał Jan Nowak-Jeziorański: „groziła im nie tylko utrata warsztatu. Odpowiedzialni byli za swoje placówki naukowe” (J. Nowak-Jeziorański, „Polska z oddali. Wojna w eterze – wspomnienia, t. 2 1956–1976”, Londyn 1988). Konrad Rokicki podkreśla, że w tej sytuacji ze szczególną odwagą i bezkompromisowością zachował się prof. Karol Estreicher, który prywatnie zachował dystans do działania RWE, ale – mimo nacisków i ostracyzmu krakowskiego środowiska akademickiego – nie podpisał listu to „Timesa”. Oprócz Estreichera presji nie ulegli: Maria Ossowska, Marian Falski, Tadeusz Kotarbiński, Stanisław Pigoń.
Kolejnym etapem kontrataku władz było przygotowanie w maju 1964 r. kontrlistu literatów. Przeszedł on do historii jako List 600. Już sama nazwa wskazuje, że w odróżnieniu od Listu 34 chodziło tu nie o elitarność, lecz o masowość poparcia. Różnic jest zresztą więcej – kontrlist nie był głosem środowiska pisarzy, jego kolejne wersje powstawały bowiem w partyjnej centrali, w gmachu Komitetu Centralnego PZPR. Spontaniczności nie mogło być także w zbieraniu podpisów – stosowano naciski, często pod listem podpisywano automatycznie wszystkich członków organizacji partyjnej funkcjonujących przy poszczególnych oddziałach związku. Symboliczne jest to, że pod Listem 600 nie podpisał się ani jeden z sygnatariuszy Listu 34, oraz to, że nie wsparło go aż 57 członków ZLP, którzy byli jednocześnie członkami PZPR.
Za zwieńczenie historii Listu 34 można uznać zebranie warszawskiego oddziału ZLP z czerwca 1964 r. Słynne przemówienie wygłosiła na nim Maria Dąbrowska: „Zamknąć niemal całkowicie usta ludziom, co się domagają większej swobody wypowiedzi i za to, że się jej domagają – to nie wykazuje zbędności Listu do premiera, lecz raczej potwierdza jego wagę – aktualność”.
Za zwieńczenie historii Listu 34 można uznać zebranie warszawskiego oddziału ZLP z czerwca 1964 r. Słynne przemówienie wygłosiła na nim Maria Dąbrowska, która ostro skrytykowała propagandową kampanię wymierzoną w autorów listu do premiera i wykazała, że represje stosowane w stosunku do sygnatariuszy potwierdzają tylko zasadność ich wystąpienia: „Zamknąć niemal całkowicie usta ludziom, co się domagają większej swobody wypowiedzi i za to, że się jej domagają – to nie wykazuje zbędności Listu do premiera, lecz raczej potwierdza jego wagę – aktualność”. Dąbrowska otrzymała owację na stojąco, co świadczy o tym, że dla znacznej części środowisk twórczych List 34 niemal automatycznie zyskał status środowiskowego mitu, mitu niezależności i odwagi w wypowiadaniu fundamentalnych dla pisarza racji.
Z biegiem lat legenda się umacniała, a List 34 stał się jednym z podstawowych punktów odniesienia dla tych twórców, którzy w nienormalnych warunkach PRL podejmowali próby tworzenia kultury niezależnej oraz, szerzej, dla powstającej pod koniec następnej dekady opozycji demokratycznej. Nie ma zresztą żadnego przypadku w tym, że zbierający podpisy pod listem Jan Józef Lipski stał się wkrótce jednym z najważniejszych działaczy Komitetu Obrony Robotników.
Krzysztof Niewiadomski
Źródło: MHP