Kluczowym celem władz sowieckich było pozbycie się wszystkich, którzy mogli przeszkadzać we wprowadzaniu nowego porządku. Jednym z kryteriów wyboru deportowanych były umiejętności posiadane przez zsyłanych lub ich przeszłość – mówi PAP prof. Daniel Boćkowski, historyk z Uniwersytetu w Białymstoku. 80 lat temu, 10 lutego 1940 r., ZSRS dokonał pierwszej deportacji Polaków z Kresów.
Polska Agencja Prasowa: Władze sowieckie przeprowadziły pierwsze, niewielkie deportacje ludności polskiej już jesienią 1939 r. Czy można je traktować jako swoistą próbę generalną przed wielką wywózką z lutego 1940 r.?
Prof. Daniel Boćkowski: Nie, ponieważ ich cel był zupełnie inny. Na ziemiach zagarniętych przez ZSRS znajdowała się masa uchodźców. Władze sowieckie nie miały pojęcia, co z nimi zrobić. Ludność ta została wykorzystana podczas zorganizowanych w październiku 1939 r. „wyborów” do tzw. zgromadzeń ludowych Zachodniej Białorusi i Zachodniej Ukrainy. Później okupanci musieli podjąć jakieś działania, ponieważ miasta były przepełnione uchodźcami, w większości Żydami, którzy zbiegli z centralnej Polski przed Niemcami. Zdecydowano się więc na ich siłowe przesiedlenie do pracy w głąb Białorusi i Ukrainy. Takie działania nie miały nic wspólnego z planami wielkiej deportacji układanymi jesienią 1939 r. Cel wywózek i grupa przesiedlanych były zupełnie inne.
PAP: Jakie cele przyświecały władzom sowieckim podczas planowania wywózki z 10 lutego 1940 r.?
Prof. Daniel Boćkowski: Kluczowym celem było pozbycie się wszystkich, którzy mogli przeszkadzać we wprowadzaniu nowego porządku. Jednym z kryteriów wyboru deportowanych były umiejętności posiadane przez zsyłanych lub ich przeszłość, m.in. udział w wojnie 1920 r. W ten sposób klasyfikowano zwłaszcza osadników wojskowych. Byli oni postrzegani jako najbardziej patriotyczna część polskiego społeczeństwa na sowietyzowanych Kresach. A Sowieci dążyli do oczyszczenia tych obszarów z polskich elit. Mogli też operację wykorzystać do celów propagandowych. Ziemia zagrabiona osadnikom wojskowym miała trafić do bezrolnych i małorolnych chłopów. Ostatecznie ten cel propagandowy okazał się kłamstwem, gdyż Sowieci zagarnęli większość pozostawionego majątku dla siebie, a na najlepszych pozyskanych ziemiach przystąpili do tworzenia kołchozów.
Do osadników wojskowych dołączono również funkcjonariuszy służby leśnej, którzy znali teren i umieli posługiwać się bronią. Stanowili więc potencjalne zaplecze dla oddziałów partyzanckich. Co ciekawe, w wypadku leśników nie miała znaczenia ich narodowość. Na listy proskrypcyjne trafiali Białorusini i Ukraińcy. Te czynniki sprawiły, że deportacja z lutego 1940 r. dotknęła nie tylko Polaków, choć o innych grupach wiemy bardzo niewiele.
PAP: Czy ostatecznym celem deportacji podejmowanych przez Sowietów w latach 1940–1941 była całkowita likwidacja charakteru narodowościowego Kresów, czyli ich niemal zupełne oczyszczenie z Polaków?
Prof. Daniel Boćkowski: Nie, to nie było możliwe. Deportacje miały dwa zasadnicze założenia. Z politycznego punktu widzenia władze sowieckie dążyły do likwidacji potencjalnie wrogich warstw społecznych – przywódczej i inteligenckiej – które byłyby najtrudniejsze do sowietyzacji. W pierwszym etapie byli to głównie osadnicy wojskowi, ale już w kwietniu 1940 r. rodziny wziętych do niewoli oficerów rozstrzeliwanych w tym samym czasie w Katyniu i innych miejscach kaźni.
Nieco inny charakter miała deportacja czerwcowa, podczas której wysiedlano uchodźców pozostawionych jesienią poprzedniego roku. Ostatnia deportacja, w czerwcu 1941, była dokończeniem tej z lutego 1940 r., ponieważ obejmowała podobne grupy ludności, które postrzegano jako niemożliwe do zsowietyzowania. Pozostała ludność Kresów, niezależnie od jej pochodzenia narodowościowego, miała podlegać stopniowej sowietyzacji.
Oczywiście działaniom sowieckim przyświecały również cele ekonomiczne. Dążono do skierowania tych ludzi do obszarów Związku Sowieckiego, w których przemysł cierpiał na największy niedobór rąk do pracy. Rozdzielanie lutowej grupy deportowanych przebiegło stosunkowo sprawnie, ale kolejne kontyngenty trafiły już na tereny „wypełnione” zesłańcami, co spotkało się z formalnym oporem ze strony „trustów” przemysłowych i ministerstw. Z kolei podczas deportacji do Kazachstanu celem było wyłącznie rozproszenie żywiołu polskiego. Można powiedzieć, że deportacja z lutego 1940 r. była przeprowadzona, jak na warunki i możliwości państwa sowieckiego, wyjątkowo sprawnie. Pamiętajmy, że Sowieci opierali się na doświadczeniach przesiedleń prowadzonych w latach trzydziestych i często obywateli polskich wywożono w te same miejsca. Zdarzały się nawet przypadki przesiedleń osób osiedlonych w latach trzydziestych, aby zrobić miejsce dla zesłańców z Kresów.
Władze posiadały dokładne listy proskrypcyjne sporządzone m.in. na podstawie zagarniętych dokumentów polskiej administracji. Owe listy przygotowywano w Mińsku, a następnie wysyłano do organów administracji terenowej. Udawało się nawet ustalić przypadki sprzedaży ziemi przydzielanej osadnikom wojskowym. Takie osoby były aresztowane w miastach lub ustalano, że znajdują się po „niemieckiej” stronie granicy.
PAP: Które regiony Kresów zostały szczególnie dotknięte wywózkami na wschód?
Prof. Daniel Boćkowski: Były to głównie tereny wiejskie. Wynikało to m.in. z nastawienia władz wobec osadników wojskowych i leśników. W pierwszej fali na wschód deportowano bardzo niewielu mieszkańców miast, byli to głównie byli właściciele majątków gospodarstw dla osadników wojskowych. Szczególnie dotknięte zostały wschodnie obszary województw kresowych. Dopiero deportacja kwietniowa uderzyła w miasta i miasteczka, bo tam mieszkały rodziny polskich oficerów, policjantów czy służby więziennej.
PAP: Na ile dokładnie jesteśmy w stanie odtworzyć mechanizm podejmowania decyzji o wielkiej akcji deportacyjnej oraz sposób jej przeprowadzenia?
Prof. Daniel Boćkowski: Zachowane dokumenty pozwalają nam na bardzo dokładne odtworzenie tych procesów. Pierwsze decyzje zapadły na szczeblu centralnym w Moskwie 5 grudnia 1939 r. Jeszcze w tamtym miesiącu przekazano je do Mińska i Kijowa. Tam przygotowywano wykazy osób deportowanych i przesyłano je do obwodów, do Moskwy zaś poszły raporty o szacowanej liczbie wysiedlanych oraz ich stanie majątkowym. Wówczas przystąpiono do tworzenia map, wyznaczania oddziałów NKWD i sporządzania rozkazów. Zakres odpowiedzialności dzielono na bardzo małe odcinki, dlatego że dążono do zachowania skali operacji w jak najgłębszej tajemnicy.
Dokumenty wskazują, że cała operacja miała odbyć się nieco wcześniej, już w styczniu 1940 r. Wtedy to z Moskwy, m.in. do Republiki Komi, wysyłano polecenia przygotowania się do przyjęcia deportowanych. Władze sowieckie chciały wykorzystać pociągi, którymi dostarczano żołnierzy na front wojny z Finlandią. Jednak z przyczyn technicznych nie udało im się przeprowadzić operacji w pierwotnie planowanym terminie.
Zbiór dokumentów dotyczących deportacji z lutego 1940 r. został opublikowany dziesięć lat temu. Zespoły te dostępne są nie tylko w archiwach rosyjskich, lecz również białoruskich i ukraińskich. Ich prześledzenie sprawia, że możemy odtworzyć cały proces niemal dzień po dniu.
PAP: Czy na podstawie tych dokumentów jesteśmy w stanie odtworzyć liczbę deportowanych, liczbę ofiar transportów oraz przydział zsyłanych do poszczególnych regionów imperium sowieckiego?
Prof. Daniel Boćkowski: Liczba deportowanych w trakcie czterech wielkich operacji jest znana bardzo dokładnie, gdyż znamy rozkazy przewozowe ok. 95 proc. transportów. Wiemy, kto je konwojował, często znamy raporty z poszczególnych stacji, przez które przejeżdżały pociągi, co pozwala nam na weryfikację danych. Posiadamy informacje o miejscach, do których docierały, oraz sprawozdania pochodzące od władz tych republik sowieckich. Zachowała się nawet część drobnej dokumentacji z osad specjalnych, w których osiedlano deportowanych. Dostępne są też imienne wykazy sporej części deportowanych z lutego i czerwca 1940 r. Nie znamy dokładnie strat ludzkich podczas transportów, mamy jedynie szacunki dotyczące umieralności.
PAP: Czy możliwe jest odtworzenie późniejszych losów deportowanych, np. tego, jak wielu trafiło do Armii Andersa?
Prof. Daniel Boćkowski: Zasadniczo tak, pod warunkiem że będziemy mieli świadomość, iż cztery deportacje nie były jedynymi strumieniami z obywatelami II RP, które dotarły w głąb ZSRS. Nasza wiedza o wysiedleniach z czerwca 1941 r. jest niewielka. Niemal nie dysponujemy dokumentacją pokazującą jej przebieg. Mało wiemy także o drugiej wywózce, która miała charakter przesiedlenia w trybie administracyjnym. Nie uczestniczyły w nich organy NKWD, które przejmowały wysiedlanych. Pamiętajmy również o losach żołnierzy, których nie zwolniono do domów jesienią 1939 r., lecz wywieziono do pracy.
W głąb ZSRS wywożono też aresztowanych przez NKWD. Podobny los czekał zatrzymanych podczas przekraczania granicy. Dodatkowych grup deportowanych jest więc bardzo wiele. Ich losy rekonstruujemy głównie na podstawie dokumentów polskiej ambasady w ZSRS sporządzanych od jesieni 1941 r. Polscy dyplomaci bardzo dokładnie spisywali wszystkie miejsca, do których trafili obywatele RP. Oczywiście nie jest to pełna lista i nigdy nie uda się zrekonstruować skali deportacji i powrotów. Należy pamiętać, że „amnestia” wprowadzona po zawarciu układu Sikorski-Majski objęła wyłącznie Polaków i Żydów, pominięto obywateli polskich narodowości białoruskiej czy ukraińskiej. Straciliśmy ich z pola widzenia już w 1941 r., ponieważ nie zostali uznani za Polaków.
PAP: Jak władze sowieckie oceniały sposób przeprowadzenia i efekty lutowej deportacji?
Prof. Daniel Boćkowski: Jak już wspominaliśmy, pierwsza deportacja została przeprowadzona wyjątkowo skutecznie. Podkreślano, że udało się zgromadzić odpowiednią ilość sprzętu, pisano o całkowitym zaskoczeniu deportowanych, braku oporu oraz szybkim załadowaniu wagonów. Po dotarciu na miejsce sprawnie rozdzielano zsyłanych zgodnie z wcześniejszymi planami. Pamiętajmy, że już w czasie przygotowań do deportacji NKWD przeprowadziło swoisty przetarg na siłę roboczą. Zainteresowane były ośrodki przemysłowe, centrale wyrębu lasu czy remontów kolejowych. NKWD, przez wynajem niewolniczej siły roboczej, czerpało też duże zyski. Część pieniędzy wypracowanych przez zesłanych przeksięgowywano na konta tej służby. Powodem „opłat” była konieczność zarządzania osadami, w których byli przymusowo osiedlani.
Kolejne deportacje przebiegały już w nieco inny sposób. W kwietniu deportowanych rozrzucono po ogromnym obszarze Kazachstanu. Władze tej republiki żaliły się Moskwie, że nie mają możliwości zagospodarowania tej siły roboczej. Żydowscy uchodźcy wojenni przesiedlani latem 1940 r. byli rozlokowywani w różnych osadach, mimo że zainteresowanie ich pracą było bardzo niewielkie. Zupełnie inaczej potoczyły się losy ostatniej deportacji odbywającej się pod niemieckimi bombami. Transporty docierały na południe Rosji i tam były porzucane. Deportowani otrzymywali zakaz opuszczania tych miejsc, ale kilka tygodni później rozpoczęła się „amnestia”.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk / skp /