
9 lutego 1965 roku w warszawskiej Sali Kongresowej odbyła się premiera "Rękopisu znalezionego w Saragossie". Film Wojciecha Jerzego Hasa przez polską krytykę przyjęty bez zachwytów, zawładnął wyobraźnią artystów Zachodu. Luis Bunuel nazwał go wyjątkowym, a Jerry Garcia za wszelką cenę próbował zdobyć jego kopię.
Wojciech Jerzy Has stworzył epickie, ponad trzygodzinne dzieło w oparciu o powieść Jana Potockiego. Akcja zarówno książki jaki i filmu w dużej mierze rozgrywa się w Hiszpanii, w czasach wojen napoleońskich. Oto kolejni bohaterowie, grani przez plejadę polskich aktorów, ze Zbigniewem Cybulskim na czele, doświadczają szeregu przedziwnych przygód. Mnóstwo jest też zwrotów akcji, a zwornikiem wszystkich wątków jest tytułowy, tajemniczy rękopis.
Filmoznawca Dieter Krusche w swoim "Reclams Filmführer" z 1973 r. pisał: "Fabuła jest pełna wyobraźni i pomysłowości. Podobnie jak lalka w lalce, każda historia zawiera nowe historie opowiedziane w formie retrospekcji. Raz po raz podejmuje się jakiś wątek fabularny, a potem znów go miesza za pomocą odniesień i aluzji. I na koniec, zagmatwana sieć zostaje rozwiązana w sposób zabawny i ironiczny. Trzeba jednak oddać sprawiedliwość pierwowzorowi, bowiem taka właśnie, szkatułkowa forma narracji, nie jest autorskim pomysłem Hasa, ale została wprost zaczerpnięta z dzieła Potockiego. Z tą tylko różnicą, że pisarz zawarł całą opowieść w jednym tomie, natomiast reżyser wraz ze scenarzystami, wybrane elementy rozłożył na dwie, dość swobodnie korespondujące ze sobą części".
Film został nakręcony z rozmachem, ale polska krytyka przyjęła go ambiwalentnie. Samych kostiumów – jak przypomniała Izabela Kalinowska w "Studies in Eastern European Cinema" – przygotowano aż 232, a aktorów, nie licząc statystów, było ponad 180, ale ostatecznie obraz nie przebił się do szerszej publiczności.
Podążanie za "dziwacznym dziwactwem", by użyć określenia, które ukuł literat i krytyk Jan Alfred Szczepański alias Jaszcz, nierzadko było dla widzów nazbyt skomplikowane. Niemiecki krytyk Gregor Urlich w 1968 r. tłumaczył taką a nie inną recepcję tym, że "Has przeplata tak wiele retrospekcji, że widz dostaje zawrotów głowy, architektura narracji staje się labiryntem, dramaturgia – balansowaniem na granicy tego, co możliwe". Odbioru nie ułatwiał też fakt, że w przeciwieństwie do zekranizowanej również przez Hasa "Lalki" Prusa, widzowie nie mogli znaleźć łatwego oparcia w lekturze, bo utwór Potockiego znany był jedynie w wąskim kręgu, a i to we fragmentach. Nic więc dziwnego, że filmoznawcy, a więc zawodowi odbiorcy, byli w swych opiniach co najmniej ostrożni. Jerzy Płażewski pisał o "zabawnym pastiszu romansu płaszcza i szpady". Na dziele Hassa poznał się jednak Zygmunty Kałużyński, który uznał je za "najwybitniejsze osiągnięcie w dziejach naszego filmu".
Szerszej, zachodnioeuropejskiej publiczności film zaprezentowano kilka miesięcy po polskiej premierze - najpierw na festiwalach w Cannes, San Sebastian i Londynie, a następnie, w 1966 r., w San Francisco. Dwa lata później "Rękopis…" pojawił się w zachodnioniemieckiej telewizji, a w enerdowskiej – po kolejnych trzech latach. W tym czasie obraz Hasa zyskał sławę "niewidzianego filmu" o którym, jak pisał po latach krytyk filmowy Michael Atkinson w "The Beliver", "funkcjonowała swego rodzaju gnostyczna legenda wśród kinomanów, którzy jeśli go widzieli, gdy krążył po świecie pod koniec lat 60., to obejrzeli tylko ułamek oryginalnego dzieła". Atkinson przywołał też wspomnienia kinomanów, którzy oglądali "Rękopis…" w Cannes w 1965 r. i "byli podzieleni między irytacją a zachwytem, jednomyślnie jednak uznali że film należy skrócić, odsiać, uprościć".
Pomimo tego wszystkiego nawet rzadkie pokazy sprawiły, że dzieło Hasa zaczęło żyć własnym życiem i choć na przełomie lat 60 i 70. nie używano jeszcze tego sformułowania, niewątpliwie zyskało status filmu kultowego. Tam, gdzie krytycy nie znajdowali odpowiednich narzędzi do interpretacji "Rękopisu…", w sukurs przychodzili artyści. Włoski prozaik Alberto Moravia pisał w 1975 r., że wprawdzie "bardzo trudne, jeśli nie niemożliwe jest jednoznaczne zdefiniowanie głównego tematu", ale "film w reżyserii Wojciecha Hasa po raz kolejny porusza problem filmowych wersji dzieł narracyjnych", bo i sam autor powieści [tj. Potocki] "zdawałby się pragnąc wyrazić w swojej powieści coś fatalnego, dwuznacznego, złożonego i niezwyciężonego, co było mu bliskie".
W samych superlatywach wypowiadał się o dziele także hiszpańsko-meksykański surrealista Luis Bunuel, który oglądał film trzy razy, co, jak wspominał w autobiografii, "było rzeczą wyjątkową". Ponadto polecił przyjacielowi, Gustavo Alatriste, dystrybutorowi filmów w Meksyku, wymienić taśmę z "Rękopisem…" w zamian za prawa do kopii swojego filmu "Szymon Słupnik". Twórca "Psa andaluzyjskiego" nie był w tym zachwycie osamotniony. Nieprzypadkowo pierwsza amerykańska projekcja "Rękopisu...." odbyła się w kontrkulturowym San Francisco, w którym wówczas, jak w piosence Scotta McKenziego, "[czekała] cała generacja z nową ideologią". Nieformalnym rzecznikiem filmu Hasa stał się guru hippisowskiej młodzieży, Jerry Garcia, lider zespołu Grateful Dead. Z jego wspomnień wiadomo, że jeszcze w latach 70 obejrzał film co najmniej dwukrotnie, odkrywając za każdym razem nowe pokłady inspirujących treści.
Inny admirator "Rękopisu", David Lynch, nazywał dzieło Hasa "długą, dziwną podróżą". Zapewne Garcia, kiedy ruszał w tę kinową podróż, wspierał się środkami psychoaktywnymi. Ale byłaby to tylko część prawdy. Ta "zawiła seria opowieści w opowieściach i snów w snach [,] komiczna, makabryczna ekstrawagancja Hasa" – by użyć słów amerykańskiego krytyka, Jamesa Hobermana z czasopisma "The Village Voice" – opierała się w dużej mierze również na motywach zaczerpniętych z iberyjskiego folkloru. Wobec tych wątków Garcia, mający ze strony ojca hiszpańskie korzenie, nie mógł pozostać obojętny. W konsekwencji – wspomina Edith Kramer, kustoszka filmowa z Pacific Film Archive Berkley – Garcia zapragnął posiadać swoją prywatną kopię filmu Hasa, aby w "każdej chwili móc oglądać go z przyjaciółmi". Pozyskana kopia, niczym tytułowy "Rękopis…", co i rusz ginęła, aby odnaleźć się w rękach innego właściciela. Przy czym zazwyczaj okazywało się, że namierzane taśmy były wersjami skróconymi z myślą o amerykańskim widzu. Wspomniana już Kramer te przemieszania biograficznych porządków z filmowo-literackimi określiła "opowieścią w opowieści".
I tak Garcia zapragnął posiadać na własność pełnometrażową wersję filmu Hasa. Jak wyjaśniła archiwistka filmowa, Edith Palmer w wywiadzie dla portalu "SFGate", "przywrócenie +Rękopisu znalezionego w Saragossie+ do pierwotnego, nieskazitelnego stanu stało się misją Garcii”. Wyłożył na ten cel niemałą wówczas kwotę 6 tys. dolarów; dziś odpowiadałoby to 14,5 tys. dolarów. Zastrzegł jednak, że pozyskany film musi być udostępniony publicznie, a "dla niego i jego przyjaciół [ma być] dostępny o dowolnej porze". Obietnica nagrody przyciągnęła różnej maści naciągaczy, którzy z poszukiwań "Rękopisu…" uczynili swoistą komedię pomyłek. Coraz to nowe osoby deklarowały, że są posiadaczami poszukiwanej taśmy, ale albo wcale jej nie miały, albo dysponowały tylko krótkimi wersjami. Nie pomogła też strona polska, która nawet nie odpowiedziała na wysłane pytania. Wreszcie, dzięki pośrednictwu literatki, Jadwigi Kukułczanki-Peyrou, znanej jako Koukou Chanska, udało się nawiązać bezpośredni kontakt z Hasem, który ponoć sam nie posiadał negatywu, a jedynie jego kopię. Zgodził się jednak udostępnić ją Amerykanom.
Jerry Garcia, który zapoczątkował poszukiwania, nie zdążył jednak doczekać do tej wiekopomnej chwili. Zmarł w kilka dni po tym, jak film dotarł w 1995 roku do Pacific Film Archive. Nie był to jednak koniec peregrynacji "Rękopisu…".
Przeniesienie filmu Hasa na nowoczesne nośniki kosztowało sześciokrotność wyłożonej przez Garcię sumy. Nieoczekiwanie sponsorem całego przedsięwzięcia okazał się reżyser Martin Scorsese, który m.in. z Francisem Fordem Coppolą i Stevenem Spielbergiem w 1990 r. powołali The Film Foundation. Celem przedsięwzięcia stało się zachowanie zagrożonych zniszczeniem taśm filmowych jako "dziedzictwa kulturowego świata". "90 proc. amerykańskich niemych filmów zostało utraconych bezpowrotnie" – przekonywał Scorsese – "a 50 proc. filmów dźwiękowych, zrobionych przed 1950 r., już nie istnieje". Nic więc dziwnego, że taśma z "Rękopisem…" była dla The Film Foundation cennym egzemplarzem i ostatecznie stała się inspiracją do powołania kolekcji "Martin Scorsese Presents: Masterpieces of Polish Cinema". Z czasem znalazły się w niej także taśmy z obrazami Andrzeja Wajdy, Krzysztofa Kieślowskiego, Janusza Morgensterna czy Tadeusza Konwickiego.
I tak film Wojciecha Jerzego Hasa z 1965 r. przeżył swoje powtórne narodziny, stając się jednocześnie ambasadorem polskiej kinematografii. Odświeżony, przystosowany do wyświetlania w nowoczesnych odtwarzaczach, najpierw został uroczyście zaprezentowany na NY Film Festival w 1997 r., a nieco później wydany na cyfrowych nośnikach.
autor: Marta Panas-Goworska (PAP)
jkrz/ aszw/