Choć 13 kwietnia mija 75 lat od opublikowania przez Niemców informacji o odkryciu katyńskich grobów tysięcy Polaków, za tę zbrodnię przeciwko ludzkości nikt nie poniósł kary. Nie było odpowiednika Norymbergii - oprawcy z NKWD i ich mocodawcy nie staną już przed sądem.
Nieosądzona zbrodnia katyńska
Obchodzony co roku właśnie 13 kwietnia Dzień Pamięci Ofiar Zbrodni Katyńskiej (w 2007 r. o jego ustanowieniu zdecydowali przez aklamację posłowie) nie zmienia faktu, że szanse na postawienie przed sądem kogokolwiek z wykonawców zbrodni maleją.
Rosyjskie śledztwo katyńskie, rozpoczęte w 1990 roku, po 14 latach zostało umorzone przez Główną Prokuraturę Wojskową, a uzasadnienie tej decyzji nadal jest tajne. Polska tego dokumentu ani jego kopii od Moskwy nie dostała. Utajniono zresztą także kilkadziesiąt tomów akt samego śledztwa.
Niemal 14 lat trwa już także prowadzone przez Instytut Pamięci Narodowej śledztwo katyńskie (rozpoczęto je w listopadzie 2004 roku). I jak powtarza Małgorzata Kuźniar-Plota, szefowa zespołu prokuratorów, którzy tym postępowaniem się zajmują, śledztwo ma przede wszystkim charakter historyczny.
Raczej nie uda się, głównie z racji upływu czasu, doprowadzić do prawnego osądzenia sprawców zbrodni. To bolesne zwłaszcza dla krewnych ofiar, z których w trakcie postępowania IPN przesłuchano już kilka tysięcy.
Mocodawców znamy, ale kary nie będzie
Ci, którzy podejmowali 5 marca 1940 roku decyzję o wymordowaniu niemal 22 tysięcy polskich obywateli – Stalin, Beria i inni członkowie sowieckiego Politbiura – od dawna nie żyją. Teoretycznie mogliby żyć jeszcze funkcjonariusze NKWD, którzy ten rozkaz wykonywali: np. konwojowali jeńców, rozstrzeliwali ich czy ukrywali ich ciała. I ci wykonawcy zbrodni, służący w NKWD, dziś mieliby jednak co najmniej ok. 100 lat.
Gdyby nawet żyli, wciąż bardzo trudno pociągnąć ich do odpowiedzialności karnej. By to się udało, trzeba udowodnić, że dany funkcjonariusz popełnił konkretne zbrodnie. W prawie karnym obowiązuje zasada indywidualizacji winy. Nie ma mowy o odpowiedzialności zbiorowej.
Kolejna trudność to fakt, że Rosja, zgodnie z obowiązującym w tym kraju prawem – nie wydaje swych obywateli. Jeśli nawet indywidualna wina oprawcy zostałaby udokumentowana, nadal nie postawimy go przed polskim sądem. A rosyjska prokuratura nie zamierza wznawiać umorzonego śledztwa katyńskiego.
Na razie nie znamy także rezultatów śledztwa IPN i nie wiadomo, kiedy dobiegnie ono końca. Jak twierdzą prokuratorzy, możliwe jest np. zawieszenie postępowania, m.in. dlatego, że Federacja Rosyjska od lat nie przekazuje stronie polskiej 35 tomów materiałów swojego śledztwa. Nie wiadomo, czy to się kiedykolwiek zmieni, choć 148 tomów takich materiałów jednak Polsce przesłano. Reszta, według Moskwy, musi pozostać tajna, bo nawet w 78 lat od popełnienia tej wojennej zbrodni są one istotne „dla bezpieczeństwa państwa”.
Nie pomógł międzynarodowy trybunał
Polscy prokuratorzy mogli natomiast liczyć na współpracę Prokuratury Generalnej Ukrainy. Dostali stamtąd materiały z akt postępowania w sprawie „masowych pochówków obywateli w Dnieprowskim Leśnictwie w miejscowości Bykownia pod Kijowem” oraz akta postępowania w sprawie „rozstrzelania w latach 1940-1941 przez organy NKWD ZSRR polskich oficerów i innych obywateli polskich”. Uzyskano od naszych wschodnich sąsiadów także uwierzytelnioną kopię tzw. Ukraińskiej Listy Katyńskiej.
Wiele materiałów udało się zdobyć z Instytutu Polskiego i Studium Polski Podziemnej w Londynie, a z Archiwum Narodowego w Waszyngtonie - ok. 15 000 stron kopii dokumentacji Specjalnej Komisji Śledczej Kongresu USA, powołanej do zbadania okoliczności Zbrodni Katyńskiej (tzw. Komisji Maddena).
Mimo krytyki z racji długotrwałości śledztwa prokuratorzy IPN starają się udokumentować możliwie wszystkie okoliczności tej strasznej zbrodni. Chcieliby przedstawić listę sprawców, a przede wszystkim – ofiar. Bo nadal nie znamy tzw. listy białoruskiej, a więc 3870 nazwisk zamordowanych. Dotąd nie udało się wpaść na jej ślad.
Niestety, nie było wystarczającego wsparcia polskich wysiłków, gdy grupa krewnych ofiar NKWD zdecydowała się walczyć przeciwko Rosji przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu. Choć do ich skargi przyłączył się polski rząd i kilka ważnych międzynarodowych organizacji, bliscy oficerów tę batalię w 2013 roku przegrali. Nie pomogły nawet wysiłki jednego z najwybitniejszych ekspertów w dziedzinie prawa międzynarodowego i zbrodni ludobójstwa – Williama Schabasa, który pomagał polskiemu rządowi przygotować argumentację w trakcie procesu. Wielka Izba Trybunału w Strasburgu nie podzieliła zarzutów Polaków dotyczących samego rosyjskiego postępowania, rozpoczętego w roku 1990. Krewni ofiar NKWD usłyszeli, że strasburscy sędziowie nie mogą nawet ocenić, czy to śledztwo katyńskie Moskwa przeprowadziła rzetelnie.
Nieudane poszukiwanie skrzyń katyńskich
Coraz trudniej też zweryfikować informacje o istniejących być może, a nieznanych materiałach, które mogłyby zostać wykorzystane w trakcie polskiego śledztwa. W 2016 roku IPN weryfikował informacje przekazane przez założyciela Instytutu Katyńskiego, Adama Macedońskiego z Krakowa, dotyczące ukrycia w tym mieście w 1944 r. skrzyni pełnej artefaktów katyńskich. Prokuratorzy nie zbagatelizowali sygnałów i szukali „relikwii” katyńskich. Niestety, mimo wsparcia specjalistów z Akademii Górniczo-Hutniczej, którzy przeprowadzili badania georadarowe, niczego nie znaleziono.
Czy zatem warto nadal prowadzić śledztwo katyńskie, skoro niemal na pewno nikt nie stanie za tę zbrodnię przed sądem? Tak, jeśli uda się wyjaśnić możliwie wszystkie okoliczności mordu tysięcy Polaków i przynajmniej nazwać oprawców po imieniu. W grę wchodzi także polska racja stanu, bo wyjaśnienie zbrodni katyńskiej to nasz obowiązek. Chociaż tyle możemy dla zamordowanych oraz ich bliskich zrobić.
autor: Ewa Łosińska
Źródło: MHP