O tych zbrodniach pisała przedwojenna prasa. Szukający sensacji dziennikarze opisywali ze szczegółami przestępstwa, do jakich wówczas dochodziło, zachowanie oskarżonych, garderobę, w jakiej pojawiali się na salach sądowych, wyciągali na wierzch intymne szczegóły z życia ofiar, używając zwrotów, które miały przyprawiać czytelników o szybsze bicie serca. „Skandal, występek, zbrodnia” – takie tytuły widniały na pierwszych kolumnach „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”, „Tajnego Detektywa” czy „Kuriera Warszawskiego”.
Z zapałem wykrzykiwali je biegający po ulicach roznosiciele gazet, a z wypiekami na twarzach czytały nie tylko kucharki i służące, ale też żądne brukowej sensacji panie. Uważnie prześledziła je Helena Kowalik, opisując owe zbrodnie i toczące się w związku z nimi procesy.
Na początku autorka skupia się na morderstwach będących wynikiem uniesień miłosnych. Tak jak w przypadku zabójstwa młodej tancerki Igi Korczyńskiej, którą zastrzelił Zachariasz Drożyński. Zazdrosny kochanek oddał strzały w jej kierunku po tym, jak wdarł się za kulisy trzeciorzędnego teatrzyku Ananas, w którym występowała artystka. Jak tłumaczył na sali sądowej, zrobił to, bo nie mógł znieść, że Iga znalazła sobie innego adoratora – wysoko postawionego urzędnika, który „zrobił sobie z niej utrzymankę”. Podczas prowadzonego śledztwa okazało się, że oskarżony od dawna nie najlepiej traktował kochankę, co on sam tłumaczył tym, że chciał zrobić z niej damę. Został skazany na osiem lat więzienia, gdyż sąd orzekł, iż zbrodnię popełnił w afekcie.
Za zabójstwo w afekcie uznano także zastrzelenie w 1931 r. przez księżną Zytę Woroniecką narzeczonego Brunona Boya. Arystokratka trafiła jednak do więzienia tylko na trzy lata. Sędzia Karol Żarski uzasadnił niski wyrok tym, że zachowanie ofiary było niedżentelmeńskie i poniżało godność oskarżonej. I rzeczywiście, warszawski kupiec zdradzał Zytę, także z paniami lekkich obyczajów. Jednak szalę przeważył jego romans z córką bankiera, Stefanią Jannerówną. Księżna Woroniecka śledziła kochanków, aż pewnego dnia stanęła przed nimi w kawiarni. Wściekły Brunon wyprowadził ją z lokalu i kazał wracać do domu. Następnego dnia Zyta nie wytrzymała, wyciągnęła z szuflady jego własny rewolwer i oddała siedem strzałów, które trafiły w okolice serca. Dalej w książce następuje opis klęczącej w kałuży krwi nad zwłokami ukochanego kobiety, godny piór twórców poczytnych romansów. Autorka zaczerpnęła go oczywiście z dziennikarskich relacji.
Najciekawsze są tu jednak, przytoczone przez Helenę Kowalik, efekty ówczesnego reporterskiego śledztwa, dzięki którym dowiadujemy się, kim tak naprawdę była Zyta Woroniecka herbu Korybut. Otóż, jak się okazało, zubożała arystokratka szukała na gwałt bogatego męża, by uratować rodowe włości w Wężowcu. Liczyła na to, że pomoże jej w tym zamożny – jak się jej wydawało – warszawski właściciel sklepów. Nie miała tylko pojęcia o tym, że on już zdążył przehulać majątek i miał nadzieję, iż to właśnie ona uratuje go przed bankructwem.
Ta sprawa była szczególnie głośna, ponieważ czytelnicy przedwojennej brukowej prasy przepadali za zbrodniami w wyższych sferach. Nawet jeżeli te wyższe sfery były nieco naciągane, jak w przypadku fałszywej hrabiny Marii Ciunkiewiczowej, która podniosła raban w krakowskim Grand Hotelu, twierdząc, że ktoś ukradł cenną zawartość jej walizek, pełnych pieniędzy i biżuterii. Niebawem wyszło na jaw, że to ona sama upozorowała ich zniknięcie, gdyż tak naprawdę w walizkach był jedynie brykiet węglowy, który kobieta spaliła w hotelowym piecu. Za to owe „kosztowności” zostały ubezpieczone na zawrotną sumę, która pozwoliłaby jej prowadzić dalsze życie awanturnicy – jak określił poczynania kobiety sąd, skazując ją za oszustwo na 15 miesięcy w zawieszeniu na pięć lat i pozbawienie praw obywatelskich oraz honorowych na ten okres.
Inny gatunek przestępstw, o których rozpisywała się prasa, stanowiły zbrodnie popełniane przez wysokich rangą wojskowych. W II RP mieli oni poczucie, że na wiele sobie mogą pozwolić, szczególnie jeśli działają w obronie honoru. Głośna wówczas była np. sprawa zasłużonego pilota Stefana Pawlikowskiego, który po wyjściu z lokalu „Empire”, gdzie bawił się do późnej nocy, zastrzelił taksówkarza. Ten zawinił tym, że zbyt gwałtowanie zahamował, wjechał przez to do kałuży i o mały włos nie ochlapał towarzystwa, w którym znajdował się Pawlikowski. Za to został spoliczkowany przez oficera. Sytuację zauważył przechodzący obok policjant, który wszystkich zabrał na komisariat. Tam wywiązała się awantura, w której wyniku butny pilot najpierw pouczył kierowcę, że oficerowi nie wolno zwracać uwagi, a następnie go zastrzelił. Kara, jaka go za to spotkała, była bardzo niska w stosunku do popełnionej zbrodni. Sąd skazał go na trzy lata twierdzy i wydalenie z wojska po pozbawieniu odznaczeń. Jednak trzy miesiące później prezydent Mościcki ułaskawił skazanego, przywracając mu stopnie wojskowe i odznaczenia.
Kto jest ciekawy innych głośnych zbrodni i zaskakujących czasem wyroków, jakie wydawały ówczesne sądy, powinien sięgnąć po książkę Heleny Kowalik.
Magda Huzarska-Szumiec
Źródło: MHP