40 lat temu, 8 lipca 1980 r., w Świdniku wybuchł strajk robotników miejscowej fabryki PZL. W ciągu kolejnych dni protesty przeciw podwyżkom cen objęły kolejne zakłady. Wbrew obawom władze nie zdecydowały się na ich siłowe stłumienie. Lubelski lipiec stanowił wstęp do wydarzeń przełomowego Sierpnia.
Lipiec zajmował w pamięci historycznej budowanej przez władze PRL szczególne miejsce. 22 lipca był datą założycielską nowego „ludowego” państwa. Tego dnia w 1944 r. przekraczające Bug oddziały sowieckie i polskie zaczęły rozpowszechniać wydany dwa dni wcześniej w Moskwie Manifest Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego. Złożony z sowieckich nominatów PKWN miał być jedyną legalną władzą rodzącej się komunistycznej Polski. Jego rzeczywistym celem było przesłonięcie faktu rozpoczynania się nowej okupacji, tym razem sowieckiej. Bunt robotników stanowiących „przewodnią siłę narodu” w ważnym dla komunistów miesiącu i symbolicznym miejscu byłby wyjątkowo niekorzystny propagandowo.
Lubelszczyzna nie była jednak miejscem w pełni podporządkowanym władzom. W przeciwieństwie do zachodnich regionów Polski tam bardzo dobrze zachowały się tradycyjne struktury społeczne, zakorzenione w tym regionie od pokoleń. Ważnym elementem ich tożsamości były również tradycja i wiara. Między innymi dlatego istotnym aspektem polityki wobec tego regionu były metody inżynierii społecznej. Już od końca lat czterdziestych komuniści konsekwentnie próbowali zmienić społeczny krajobraz Lubelszczyzny, budując potężne fabryki otoczone ponurymi robotniczymi blokowiskami, które tak jak Nowa Huta miały być miastami bez kościołów. Planów tych nie udało się zrealizować, choć w Świdniku pierwsza parafia została otwarta dopiero w 1975 r., stając się w kolejnych latach przystanią dla ruchu pracowniczego. Ośrodkiem suwerenności na Lubelszczyźnie była jedyna niezależna uczelnia wyższa bloku wschodniego – Katolicki Uniwersytet Lubelski.
Władze PRL kilkukrotnie doprowadzały do kryzysów społecznych przez wyjątkowo nieudolne podnoszenie cen. W 1970 r. wykazały się całkowitym brakiem wyczucia, podwyższając ceny żywności tuż przed Bożym Narodzeniem. Również sposób wprowadzania podwyżek w czerwcu 1976 r. był dla społeczeństwa bardzo dotkliwy.
Cztery lata później władze do tej ryzykownej operacji przygotowały się znacznie lepiej. Dla wszystkich było oczywiste, że kolejna podwyżka cen żywności oznacza, iż ekipa Edwarda Gierka nie radzi sobie z pogłębiającą się zapaścią gospodarczą. Dlatego zdecydowano się na wprowadzenie podwyżek w okresie wakacji, gdy załogi fabryk były znacznie mniejsze. Ponadto przygotowano środki na zwiększenie wynagrodzeń i szeroko zakrojoną akcję propagandową.
Przyczyny wybuchu społecznego niezadowolenia były głębsze niż tylko chęć zamanifestowania sprzeciwu wobec podwyżek. Co najmniej od 1976 r. pogarszała się sytuacja gospodarcza PRL. Nastroje i coraz bardziej puste półki sklepowe kontrastowały z nadziejami z okresu pierwszego pięciolecia rządów Gierka. Przywódca PZPR nie miał pomysłów pozwalających na przemyślenie wewnątrz obozu władzy dróg wyjścia z kryzysu. Rozmijanie się nastrojów ludzi i polityki komunistów potęgowała rewolucja moralna związana z pierwszą pielgrzymką Jana Pawła II, zaledwie nieco ponad rok przed lipcowymi wydarzeniami.
8 lipca robotnicy Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego PZL „Świdnik” w czasie przerwy śniadaniowej zauważyli, że ceny żywności w zakładowej stołówce wzrosły. Dla wielu z nich stołówki były głównym miejscem robienia zakupów. „Przywilej” korzystania z nich umożliwiał unikanie kolejek w sklepach i pozwalał nieco łatwiej zdobyć deficytowe towary. Niemal natychmiast przerwano pracę i zebrano się pod budynkiem dyrekcji zakładów. W czasie wiecu śpiewano na przemian „Międzynarodówkę” i „Boże, coś Polskę”. Jak wspominał jeden z uczestników strajku, „był to śpiew, który nie miał i nie może mieć sobie równego, śpiew będący naszą determinacją, wiarą, pogardą i zespoleniem się, śpiew mokry od łez nabrzmiałego żalu i goryczy. Te pieśni śpiewane, jak nam później mówiono, z taką mocą, że w mieście rozróżniano pojedyncze ich słowa, nie mogły nie wywrzeć skutku”.
Szczególnie niepokojące dla władz mogło być bratanie się dotychczas niechętnych sobie robotników i pracowników umysłowych z administracji fabryki. 10 lipca do robotników przemówiła Zofia Bartkiewicz, pracująca w dziale technicznym zakładów, a jednocześnie radna Miejskiej Rady Narodowej w Świdniku z ramienia PZPR: „My tego się inaczej nie dobijemy, tylko wspólnie, razem. Popatrzmy na siebie, stoimy tu wszyscy ramię w ramię robociarz i kapelusznik, jak powiedziano darmozjad. I pamiętajcie, nie dajmy się skłócić, jesteśmy wszyscy pracownikami”. Tego samego dnia Bartkiewicz została wybrana do komitetu mającego prowadzić rozmowy z dyrekcją.
Wiece były „nadzorowane” przez Służbę Bezpieczeństwa. Ich uczestnik wspominał po latach: „W pewnym momencie stojący na uboczu młodzi pracownicy zwracają uwagę na pewnego osobnika, niczym zresztą nieróżniącego się od pozostałych członków załogi, poza tym, że zbyt często przypalał sobie dużych rozmiarów zapalniczką i tak już palącego się papierosa. Postanawiamy go sprawdzić; ten jednakże szybko się zorientował i czmychnął do biurowca, a tam go już nie zdołano odnaleźć”. Bezpieka miała swoich informatorów wśród pracowników fabryki. Ich głównym celem było identyfikowanie osób odgrywających kluczową rolę w kontaktach pomiędzy poszczególnymi działami. Na skutek ich działań fabryka została praktycznie odcięta od świata.
Robotnicy i wyłonieni przez nich przedstawiciele załóg zgłaszali dyrekcjom fabryk ogromną liczbę żądań. W jednym z wydziałów fabryki w Świdniku spisano 568 postulatów dotyczących warunków pracy i wynagrodzeń. Trudno było więc prowadzić sensowne negocjacje między zarządami a robotnikami. Robotnicy nie mieli również wsparcia oficjalnych związków zawodowych kontrolowanych przez władze. Miejscowy komitet wojewódzki PZPR wysłał do „centrali” depeszę, w której określił sytuację jako „bardzo poważną” i prosił o przekazanie instrukcji. Gdy te nie nadchodziły, zdecydowano się na podjęcie negocjacji z komitetem strajkowym. Te były nadspodziewanie krótkie. 11 lipca przedstawiciele władz zgodzili się na przywrócenie poprzednich cen w stołówkach do czasu wyjaśnienia, czy podwyżki były wprowadzone zgodnie z prawem. Tekst porozumienia tylko raz odczytano przez radiowęzeł, a następnie faktycznie utajniono. Nie był więc znany robotnikom pozostałych fabryk. Porozumienie tworzyło jednak niebezpieczny precedens. Zwracały na to uwagę władze centralne. Do tej pory władze rozmawiały jedynie z posłusznymi sobie związkami zawodowymi, a nie samodzielnie organizującymi się robotnikami. Co ciekawe, tego dnia wszystkie sklepy w Świdniku pracowały do późna i były zaopatrzone jak nigdy wcześniej. Mięso stało się dla miejscowego PZPR elementem walki z protestującymi.
Pierwsze reakcje propagandy władzy na strajki nie odbiegały tonem od dotychczas przedstawianej wizji przejściowych problemów gospodarczych PRL. W „Trybunie Ludu” władza udawała, że prowadzi dialog ze społeczeństwem: „Otrzymaliśmy w związku z tym [z podwyżkami – przyp. red.] wiele pytań od naszych czytelników. Pytania można sprowadzić do jednego, czy mięso musi drożeć? Jedna może być odpowiedź: niestety tak”. Organ prasowy PZPR nie wyjaśniał, dlaczego „musi drożeć”, ponieważ odpowiedź mogłaby ujawnić rzeczywisty stan gospodarki PRL. Przez pierwsze dni lipca „Trybuna Ludu” i pozostałe reżimowe media nie informowały o strajkach.
Istniały już jednak niezależne media, które bardzo szybko zareagowały na kryzys na Lubelszczyźnie. Jego przyczyny wskazywał „Biuletyn Informacyjny KSS KOR” z 11 lipca: „Istniejący system ekonomiczny jest nieracjonalny, marnotrawny, hamujący postęp i rujnujący morale pracownika. […] Podstawową bowiem przyczyną kryzysu jest wieloletnia polityka rządów PRL, by podejmować decyzje poza społeczeństwem i zastępować reformy gospodarcze doraźnymi działaniami”. Jednocześnie opozycjoniści deklarowali, że zmiany w systemie „ustalić może tylko ogólnospołeczna dyskusja”. Komitet Samoobrony Społecznej „KOR” udzielał także rad dotyczących prowadzenia protestu. Intelektualistom z Komitetu Obrony Robotników zależało na uniknięciu prowokacji ze strony władz, które mogłyby zakończyć się masakrą porównywalną z Grudniem 1970: „Najskuteczniejszą, a przy tym najbezpieczniejszą dla narodu formą dopominania się robotników o interesy własne i całego społeczeństwa jest zorganizowanie się robotników w zakładach pracy, demokratyczne wybieranie niezależnych przedstawicielstw robotniczych w celu wysuwania żądań w imieniu załogi, prowadzenia rozmów z władzami, kierowania akcją załóg w sposób odpowiedzialny, lecz stanowczy. […] Przede wszystkim nie można dopuścić, by władze zaczęły jakiekolwiek prześladowania uczestników strajków i ludzi będących rzeczywiście – lub w wyobrażeniu władz – przywódcami robotniczego protestu”. W oświadczeniu KSS „KOR” można zauważyć zapowiedź późniejszych o ponad miesiąc postulatów legalizacji niezależnych od władz związków zawodowych i samorządu robotniczego.
W trakcie lipcowych strajków ważną rolę odgrywał swoisty „sztab” środowiska korowskiego mieszczący się w mieszkaniu Jacka Kuronia na warszawskim Żoliborzu. Zbierano tam nadchodzące od informatorów z różnych części Polski dane i przekazywano zachodnim mediom, głównie Radiu Wolna Europa. Jak można przeczytać w raportach Służby Bezpieczeństwa z lipca 1980 r., w sklepach ze sprzętem radiowo-telewizyjnym zwiększyła się liczba sprzedawanych odbiorników wyłapujących fale krótkie, na których najlepiej dało się usłyszeć polskie audycje Radia Wolna Europa. Skuteczność opozycji w informowaniu RWE była na tyle duża, że na antenie rozgłośni ukazywał się raport specjalny poświęcony wyłącznie postulatom strajkujących i reakcjom władz.
Na wieść o protestach w Świdniku prace przerwały inne duże zakłady Lubelszczyzny, m.in. Fabryka Maszyn Rolniczych „Agromet” (strajk trwał tam w dniach 9–14 lipca), Lubelskie Zakłady Naprawy Samochodów (10–14 lipca) czy Fabryka Samochodów Ciężarowych (11–14 lipca). 16 lipca rozpoczął się z kolei najbardziej spektakularny strajk lipca. Kolejarze lubelskiego węzła kolejowego zablokowali ruch pociągów. Protestującym udało się uzyskać spełnienie postulatu wyboru nowej, niezależnej od władz, rady zakładowej.
Łącznie od 8 do 24 lipca 1980 r. strajki na Lubelszczyźnie objęły ponad 150 zakładów pracy, głównie na terenie ówczesnego województwa lubelskiego, z czego aż 90 w samym Lublinie. Według obliczeń ówczesnych władz protestowało ok. 40 tys. pracowników. W nieco mniejszym stopniu fala strajków objęła także województwa chełmskie, bialskopodlaskie i zamojskie.
W trakcie strajków w innych regionach Polski dokonywano zapobiegawczych aresztowań działaczy KSS „KOR” i wolnych związków zawodowych. W Gdańsku zatrzymano małżeństwo, które kilka miesięcy później miało stać się jedną z legend „Solidarności”: Joannę i Andrzeja Gwiazdów. Z postulatami robotników utożsamiali się też działacze chłopscy. W wydanej 20 lipca odezwie solidaryzowali się ze strajkami. Pod oświadczeniem podpisali się działacze Komitetu Samoobrony Chłopskiej Ziemi Grójeckiej, Ziemi Lubelskiej i Ziemi Rzeszowskiej, Komitetu Niezależnego Związku Zawodowego Rolników oraz redakcje konspiracyjnych pism chłopskich.
Bezbłędnie funkcjonowała wówczas propaganda lokalnych władz, która zareagowała wydaniem odezwy do mieszkańców: „Społeczeństwo naszego miasta i województwa znane jest z patriotyzmu, oddania i ofiarności, cech sprawdzonych wielokrotnie w czasie wojny i okupacji, w trudnych latach odbudowy, w godzinach największych prób. Niech i dzisiaj te piękne i szlachetne cechy znajdą swój wyraz w pracy, obywatelskiej dyscyplinie i patriotycznej postawie”.
W tym czasie powagę sytuacji doceniły władze w Warszawie. 18 lipca Biuro Polityczne KC PZPR zaaprobowało decyzję o powołaniu Komisji Rządowej do rozpatrzenia postulatów zgłoszonych w lubelskich zakładach pracy. Jej przewodniczącym został wicepremier Mieczysław Jagielski, członek Biura Politycznego KC PZPR pochodzący z Lubelszczyzny. 19 i 20 lipca przybył do Lublina i rozmawiał o sytuacji z miejscowymi działaczami PZPR. 31 sierpnia 1980 r. podpisał porozumienie w Stoczni Gdańskiej. Przełomem było również powołanie 28 lipca wojewódzkiego sztabu ds. rozpatrzenia realizacji wniosków zgłoszonych przez zakłady pracy.
W dniu Święta Odrodzenia 22 lipca Lubelszczyzna nie przypominała innych regionów Polski. „Pierwsze w historii PRL święto bez fanfar. Lublin nie jest w ogóle udekorowany. Nieoficjalny zakaz manifestacji ulicznych – stąd nie ma żadnych wieców, mityngów, uroczystych koncertów. Gazety nie podają nawet kalendarzyka imprez kulturalnych z okazji święta” – wspominał jeden z mieszkańców. Wciąż w rządowej propagandzie nie pojawiało się słowo „strajk”. Władza zastępowała je eufemizmem „przerwy w pracy”.
Tymczasem protesty wygasały. Ostatnie zakłady zakończyły je 24 lipca. We wszystkich zakładach robotnicy otrzymywali zapowiedzi podwyżek, poprawy zaopatrzenia i warunków socjalnych. Z pozoru mogłoby się wydawać, że lipiec 1980 r. nie przyniósł żadnego przełomu w sytuacji robotników ani tym bardziej w polityce władz. Należy jednak zauważyć, że obie strony konfliktu zdecydowały się na zastosowanie nowych metod prowadzenia swojej walki. Dzięki działalności grup opozycyjnych i tragicznym doświadczeniom z dekady lat siedemdziesiątych robotnicy nie zdecydowali się na podjęcie masowych działań na ulicach miast.
Władza po raz pierwszy całkowicie zrezygnowała z możliwości rozwiązań siłowych: rozbijania strajków i masowych aresztowań. Stosowano jedynie inwigilację i zatrzymania działaczy opozycji. Co równie ważne, komuniści zdawali sobie sprawę, że wygaszenie protestów nie kończy społecznego buntu i kolejne strajki są kwestią czasu. Członkowie lubelskich władz PZPR w raporcie podsumowującym wydarzenia z lipca napisali: „Stan napięcia, jaki miał miejsce w okresie postojów, minął – ale problemy pozostały. I są miejsca, które przywodzą na myśl bulgocący pod pokrywą garnek. Jedna chwila – a może wykipieć”. Prawdopodobnie lokalni działacze partii nie zakładali, że społeczna eksplozja nastąpi zaledwie miesiąc później i będzie miała niewyobrażalne wówczas konsekwencje.
Michał Szukała (PAP)
szuk / skp /