Zachodnioeuropejscy dyplomaci cynicznie podeszli do Grudnia ’70. Jednak po powstaniu węgierskim czy Praskiej Wiośnie trudno było oczekiwać, że Zachód mógłby – w jakikolwiek sposób – wesprzeć grudniową rewoltę – mówi PAP prof. Tytus Jaskułowski, politolog z Uniwersytetu Zielonogórskiego oraz IPN.
Polska Agencja Prasowa: Jak wyglądała sytuacja dyplomatyczna Polski w przededniu wydarzeń grudniowych?
Prof. Tytus Jaskułowski: Republika Federalna Niemiec, na czele z ówczesnym kanclerzem Willym Brandtem, zaczęła realizować nową politykę wschodnią. Oznaczała ona nie tylko zawieranie traktatów ze Związkiem Sowieckim, z Polską czy Niemiecką Republiką Demokratyczną, ale przede wszystkim takie działania na poziomie polityki międzynarodowej, które przyczynią się do utrwalania spokoju pomiędzy Układem Warszawskim. Spokój ten – jak pokazała sytuacja Czechosłowacji w 1968 r. – był jednak płynny i mógł zniknąć z powodu przesilenia w którymś z krajów Układu Warszawskiego. Należało zatem uczynić wszystko, aby nie prowokować konfliktów ani tym bardziej nie prowadzić do eskalacji tych już istniejących.
W Berlinie rozpoczęły się w 1970 r. negocjacje na szczeblu ambasadorów mocarstw okupacyjnych odnośnie do statusu tego miasta. Była to pierwsza od drugiej połowy lat pięćdziesiątych sytuacja, kiedy najważniejsi członkowie byłej koalicji antyhitlerowskiej zaczęli z sobą rozmawiać o tym, jak ma wyglądać świat. To również oznaczało potrzebę spokoju, a jakiekolwiek przesilenie mogło tylko skomplikować przyszłe rozmowy, które znamy z drugiej połowy lat siedemdziesiątych. Mowa o Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie.
PAP: Czy jednak na zachodzie Europy wiedziano o tym, co działo się w Polsce?
Prof. Tytus Jaskułowski: Patrząc na przełomy polityczne w Polsce, uważamy, że zachodnioeuropejskie służby dyplomatyczne lub dziennikarze dysponowali wystarczającymi instrumentami, aby zbierać i przekazywać informacje o tym, co działo się w Polsce. Tymczasem te instrumenty w grudniu 1970 r. były skromne. Ponadto to, co się wówczas w Polsce działo, było postrzegane w Europe niekoniecznie tak, jak widzieli to uczestnicy wydarzeń.
Prof. Tytus Jaskułowski: Patrząc na przełomy polityczne w Polsce, uważamy, że zachodnioeuropejskie służby dyplomatyczne lub dziennikarze dysponowali wystarczającymi instrumentami, aby zbierać i przekazywać informacje o tym, co działo się w Polsce. Tymczasem te instrumenty w grudniu 1970 r. były skromne.
PAP: Z czego mogło to wynikać?
Prof. Tytus Jaskułowski: Musimy się cofnąć do 1968 r. i V Zjazdu PZPR. Wówczas uznano, że reakcja władz wobec protestów studenckich z Marca ’68 była właściwa. Oceniający taką informację zachodni dyplomaci wyciągnęli z powyższego wniosek, że cokolwiek wydarzy się w PRL – w rodzaju wystąpień społecznych – to władza błyskawicznie i bez specjalnego zahamowania będzie stosowała przemoc do ich stłumienia.
Należy też pamiętać, że miasta postrzegane jako najważniejsze punkty wystąpień grudniowych, czyli Trójmiasto i Szczecin, nie były w drugiej połowie lat sześćdziesiątych zbyt dobrze połączone z innymi centrami kraju. Gwarantowało to łatwość wprowadzenia blokady informacyjnej. Ponadto nie stanowiły one centrum politycznego. Przedstawicielstwa dyplomatyczne nie miały tam właściwie swoich placówek – mamy np. przedstawicielstwo Szwecji, małe konsulaty w Trójmieście, a w Szczecinie, dodatkowo, konsulat NRD. Dyplomaci NATO mieli więc ograniczoną możliwość pracy na terytorium, gdzie dochodziło do wystąpień.
Jeśli patrzymy, tytułem przykładu, na działanie RFN, to powiedzielibyśmy nawet, iż jej placówka w PRL nie miała czasu ani możliwości profesjonalnego zajmowania się Grudniem. Po pierwsze, była tylko misją handlową z ograniczonym działem politycznym. Po drugie, nie posiadała na Wybrzeżu konsulatu, a co najważniejsze, zajmowała się negocjowaniem traktatu z PRL i szczegółów wizyty kanclerza Brandta w Warszawie – i to były jej kluczowe obowiązki.
Analizując dokumenty dyplomatyczne państw-członków NATO, wiemy, że liczono się w 1970 r. z jakąś formą przesilenia, które było determinowane problemami ekonomicznymi. Było ono jednak analizowane w kontekście polityki Wschód-Zachód. Dla dyplomatów było ważne to, na ile wystąpienia grudniowe mogą negatywnie rzutować na dekadę planowanego odprężenia w stosunkach Wschód-Zachód.
Prof. Tytus Jaskułowski: Jeśli patrzymy, tytułem przykładu, na działanie RFN, to powiedzielibyśmy nawet, iż jej placówka w PRL nie miała czasu ani możliwości profesjonalnego zajmowania się Grudniem. Po pierwsze, była tylko misją handlową z ograniczonym działem politycznym. Po drugie, nie posiadała na Wybrzeżu konsulatu.
PAP: Skąd jednak czerpano informacje o tym, co wydarzyło się w grudniu 1970 r.?
Prof. Tytus Jaskułowski: Były to w dużej mierze informacje z drugiej ręki. Władze państw NATO oraz państw leżących najbliżej granicy z PRL próbowały przepytywać marynarzy ze statków, które 14 i 15 grudnia otrzymały polecenie natychmiastowego wyjścia z portu, niezależnie od tego, czy ładunek był w pełni załadowany, czy też nie. Wśród marynarzy znajomość języka polskiego była jednak żadna, także infrastruktura portowa nie ułatwiała dojścia do miejsc protestów.
Próbowano również analizować informacje prasowe, zwłaszcza z polskiej i sowieckiej prasy partyjnej. Przepytywano także – na ile było to możliwe – osoby przekraczające granice. Jeżeli ktoś przyjechał z Polski, to jeszcze w trakcie rozmowy na granicy próbowano wypytywać o wydarzenia grudniowe, a następnie tego typu meldunki kierowano do resortów dyplomatycznych i służb specjalnych. Starano się też analizować głosy zbierane w krajach trzecich, m.in. z Wiednia, który stanowił ważny polski ośrodek emigracyjny, skąd emigranci próbowali kontaktować się z rodziną i bliskimi w Polsce, aby wypytać o to, co się dzieje na Wybrzeżu. Zbieraniem informacji zajęło się również Radio Wolna Europa. Zresztą to RWE było jednym ze źródeł, z którego korzystali zachodnioeuropejscy dyplomaci, aby tworzyć własne analizy i raporty. Źródłem informacji dyplomatów, nawet polskich, były także nasłuchy Polskiego Radia.
Grudzień ’70 był jednak przesileniem politycznym, w którym władza ludowa bardzo skutecznie zrealizowała blokadę informacyjną. Nawet oficerowie polskich służb specjalnych i MSW rezydujący w krajach socjalistycznych pytani przez władze państwa-gospodarza o to, co się dzieje na Wybrzeżu, nie wiedzieli, co odpowiedzieć.
PAP: Co jednak pomimo blokady informacyjnej udało się dyplomatom ustalić?
Prof. Tytus Jaskułowski: Nikt nie był na miejscu protestów, opierano się na plotkach, niedopowiedzeniach czy spekulacjach. Zatem zebrane informacje były radykalnie niepotwierdzone. Mówiono chociażby o 300–400 zabitych, a w Szczecinie miało dochodzić do starć z gospodyniami domowymi albo studentami. Mówiono także o użyciu armatek wodnych do pacyfikacji. Co więcej, bardzo często dyplomaci RFN mówili o tym, że w Szczecinie wybuchło powstanie, a to określenie jest nam przecież znane z przesileń węgierskich z 1956 r. czy Praskiej Wiosny.
PAP: Bezpośrednią przyczyną wydarzeń grudniowych było wprowadzenie podwyżki cen żywności. Czy w rozważaniach zachodniej dyplomacji odnajdujemy również echa polskiej sytuacji gospodarczej?
Prof. Tytus Jaskułowski: Już dwa lata wcześniej sygnalizowano, że sytuacja gospodarcza PRL staje się coraz trudniejsza, a władza nie ma pomysłów na wyjście z kryzysu. Oceniano, że problemy aprowizacyjne, mieszkaniowe i gospodarcze nie zostały rozwiązane od końca wojny, co musi doprowadzić do jakiegoś przesilenia. Ponadto zdaniem dyplomatów zachodnioeuropejskich w PRL do głosu dochodziła nowa generacja. Z jednej strony mieli oni na myśli młode pokolenie, które dążyło do zaspokojenia swoich potrzeb konsumpcyjnych. Z drugiej zaś wskazywali na nową generację partyjnych funkcjonariuszy – technokratów, którzy nie przejmowali się ideologią, inaczej symbolizowali przaśność lub radykalną ascezę w życiu gospodarczym – reprezentowaną symbolicznie przez Władysława Gomułkę. Oni ją odrzucali w całości. Dyplomaci zdali sobie również sprawę z tego, że ostatnie pomysły gospodarcze wprowadzane rzekomo przez Gomułkę były niebezpieczne i mogą wywołać przesilenie, do którego faktycznie doszło.
Interpretując Grudzień ’70 z perspektywy krajowej, przyjmujemy, że ten wybuch niezadowolenia społecznego był zainicjowany podwyżką cen wprowadzoną bezpośrednio przed świętami Bożego Narodzenia. Tymczasem dyplomaci wskazują na inne elementy, chociażby radykalne podniesienie norm pracy, które miały zostać podniesione w stoczniach Wybrzeża. Te normy były związane z realizacją niekorzystnych gospodarczo dla Polski kontraktów ze Związkiem Sowieckim.
W ocenie dyplomatów nie było dużych szans na to, aby ten wybuch społecznego niezadowolenia przeniósł się na inne rejony kraju. Wybrzeże charakteryzowało się niewątpliwie większą łatwością w kontaktach z zagranicą – byli przecież marynarze oraz cudzoziemcy, którzy przyjeżdżali z powodów handlowych. Dzięki temu mieszkańcom Wybrzeża łatwiej było zweryfikować poziom własnego życia z poziomem życia mieszkańców Europy Zachodniej. Dyplomaci uważali również, że ponieważ przemysł stoczniowy był przemysłem precyzyjnym i dosyć zaawansowanym technologicznie, to robotnicy musieli posiadać określone umiejętności i wiedzę, tym samym poziom ich świadomości, także gospodarczej, był zupełnie inny niż mieszkańców pozostałych części Polski. Ale inne regiony PRL nie miały tego typu cech. Stąd, dodając szybkie użycie broni oraz blokadę informacyjną, łatwo można było zapobiec eskalacji protestów i rozszerzenia ich skali.
Prof. Tytus Jaskułowski: Warto podkreślić, że PRL w oczach dyplomatów – po Grudniu – nadal pozostawała krajem bez spójnej koncepcji gospodarczej. Należało więc ponownie liczyć się z tym, że dojdzie do kolejnego przesilenia. Zastanawiano się przy okazji, czy polskie władze wiedziały, że wprowadzenie podwyżek doprowadzi do katastrofy. Dyplomaci uznali, że wiedziały.
Warto podkreślić, że PRL w oczach dyplomatów – po Grudniu – nadal pozostawała krajem bez spójnej koncepcji gospodarczej. Należało więc ponownie liczyć się z tym, że dojdzie do kolejnego przesilenia. Zastanawiano się przy okazji, czy polskie władze wiedziały, że wprowadzenie podwyżek doprowadzi do katastrofy. Dyplomaci uznali, że wiedziały. Podwyżki wprowadzono ze świadomością, że mogą wywołać niepokoje społeczne. Jednocześnie uważano, że gdyby do wprowadzenia podwyżek nie doszło w grudniu 1970 r., to i tak musiałoby do nich dojść później, np. w 1971 r., a wtedy doprowadziłyby one do jeszcze większych protestów, nie tylko na Wybrzeżu.
PAP: Strajki zostały brutalnie spacyfikowane. Czy zachodnia dyplomacja liczyła się z tym, że ta pacyfikacja będzie aż tak krwawa?
Prof. Tytus Jaskułowski: Brytyjscy i amerykańscy dyplomaci uważali, że pacyfikacja musi być prowadzona niezależnie od wątpliwości co do liczby ofiar czy przyczyn wybuchu protestów, które ich zdaniem i tak miały zostać niewyjaśnione. Co więcej, uważali, że władze PRL nigdy nie straciły kontroli nad tym, co się dzieje na ulicach. Miały na to wskazywać dwa elementy. Po pierwsze, bardzo stonowane informacje prasowe z NRD i ZSRS na temat protestów – nie było bowiem gwałtownych artykułów prasowych, opinii czy też gróźb. Po drugie, zdaniem Departamentu Stanu w Waszyngtonie oraz obserwacji dokonywanych na polecenie NATO nie dochodziło w grudniu 1970 r. do przesunięć wojsk północnej grupy Armii Radzieckiej, które mogłoby sugerować formę zewnętrznej interwencji lub groźby i nacisku poprzez takie ruchy. Co prawda na granicy niemiecko-niemieckiej straż graniczna RFN notowała rzekome pogłoski mówiące o tym, że Narodowa Armia Ludowa NRD w czasie przełomu ćwiczyła formę natarcia i przygotowania się do ekspedycji w kierunku Szczecina, jednak poza tymi plotkami nie ma innych informacji mówiących o tym, aby taka opcja w grudniu 1970 r. była brana pod uwagę. Nie planowano zatem jakichkolwiek ofensywnych działań dyplomatycznych, ale dość ogólnie interesowano się tym, co będzie dalej.
PAP: Gomułka stracił władzę, a jego miejsce na stanowisku I sekretarza KC PZPR zajął Edward Gierek. Jak myślano o nim w kręgu zachodniej dyplomacji?
Prof. Tytus Jaskułowski: Gierek, choć był uznawany za osobę, która może przejąć władzę po Gomułce, w oczach dyplomatów był postrzegany jako zagrożenie. Był co prawda przywódcą technokratów, ale doświadczenie, które zdobył na Śląsku, wcale nie było w oczach Zachodu zaletą. Ponieważ był znany jako osoba rzekomo nieźle radząca sobie ekonomicznie na Śląsku, to np. Ministerstwo Spraw Zagranicznych RFN obawiało się, że nie będzie pozwalał na emigrację zarobkową, z uwagi na potrzebę zatrzymania wykwalifikowanego personelu w kraju. Nie wiadomo było również, jaką politykę zagraniczną Gierek będzie realizował, ponieważ w tym zakresie nie miał jakiegokolwiek doświadczenia. Pamiętajmy, że te obawy były o tyle uzasadnione, że w przededniu wydarzeń grudniowych został zawarty pierwszy traktat między PRL a RFN. A dla Zachodnich Niemiec kluczowe było jego przestrzeganie, a nie sposób pacyfikacji protestów w Trójmieście, czy też liczba zabitych w Gdyni.
Prof. Tytus Jaskułowski: Gierek, choć był uznawany za osobę, która może przejąć władzę po Gomułce, w oczach dyplomatów był postrzegany jako zagrożenie. Był co prawda przywódcą technokratów, ale doświadczenie, które zdobył na Śląsku, wcale nie było w oczach Zachodu zaletą.
PAP: Postawa zachodnich dyplomatów była bardzo pragmatyczna – nie liczył się proces przełomu, ale tylko to, co będzie dalej…
Prof. Tytus Jaskułowski: Jest to – z ludzkiego punktu widzenia – pewnie smutne, że zachodnioeuropejscy dyplomaci w sposób cyniczny i pozbawiony emocji podeszli do wydarzeń grudniowych. Tak jednak funkcjonuje profesjonalna dyplomacja. Warto przeanalizować prowadzone jeszcze w grudniu 1970 r. rozmowy zachodnioniemieckich dyplomatów z najważniejszymi przedstawicielami amerykańskiej dyplomacji, np. Henrym Kissingerem, na temat sytuacji w Europie. W tych rozmowach Polska pojawiła się tylko raz – mówi się, że tam były niepokoje. I to wszystko. Ale w czasie tej rozmowy jednocześnie zastanawiano się, co zrobić, aby nie doprowadzić do niepokojów w NRD, która była kluczową dla stabilizacji Europy granicą między Wschodem a Zachodem. Po powstaniu węgierskim i Praskiej Wiośnie nie można było oczekiwać, że Zachód mógłby wesprzeć grudniową rewoltę. Nie było to zresztą w interesie NATO. Chciano względnego uspokojenia i unormowania sytuacji międzyblokowej. Jeżeliby zaś doszło do gwałtowniejszej formy protestów w PRL w grudniu 1970 r., to tego spokoju by nie było, a przecież Zachód nie był zainteresowany powtórzeniem sytuacji z Czechosłowacji. Tak jednak funkcjonuje polityka międzynarodowa. Szlachetność postaw innych nie ma znaczenia, gdy chodzi o ochronę własnych interesów.
Rozmawiała Anna Kruszyńska (PAP)
akr/ skp /