„Znaszli ten kraj, gdzie cytryna dojrzewa?” – pytał Goethe, tłumaczony przez Mickiewicza. Może tym skojarzeniem niesiony, wypatrzył Zygmunt Nowakowski w 1930 roku na Sycylii brzemienny dla siebie epizod? Droczy się z Mieczysławem Grydzewskim 3 marca 1961 roku, negocjując po kilkuletniej przerwie: „To pewna, że powrót do «Wiadomości» wymaga wysiłku. Z byle czym nie wrócę i muszę jakoś przyzwoicie zacząć, teraz zaś nawet nie potrafię myśleć o tym”. Dlaczego? „Zawiesiłem wszelkie roboty […]. Za jakieś dziesięć dni wyjadę zapewne na krótko do Taorminy, ale tam także pisać nie będę i nawet nie wezmę […] maszyny”.
Niezmordowany monolog
Już z Taorminy, 16 marca, relacjonuje Róży Celinie Otowskiej: „Zajrzałem do hotelu «Belveder», w którym mieszkaliśmy i w którym napisałem mój pierwszy «zawodowy» felieton. Było w nim takie zdanie: «Cytryna spadła z drzewa i stłukła się na kwaśne jabłko – To mój debiut”. Wzdycha: „Taormina jest grubo piękniejsza niż ta, którą zachowałem w pamięci sprzed trzydziestu jeden lat. Niestety z hotelu nie mam widoku na Etnę, tylko na suszące się koszule, jednak o dwa kroki są ogrody miejskie […]. Jest bosko pięknie. I jest mi smutno, że nawet nie wiem, jak wytrzymam tu dwa tygodnie”.
Grydzewskiego zwiódł – „wziąłem ze sobą maszynę podróżną, o wiele lżejszą i będącą ostatnim krzykiem techniki, ale jej nie lubię i wolę stary grat, który ma za sobą z górą dwadzieścia lat ciężkiej orki”.
Sycylia, wyspa trzech przylądków – Trinakria, kraina Cyklopów i Lestrygonów u stóp „kolumny niebios” (według Pindara), ognista siedziba Hefajstosa. Dobił do tej krainy Odys, wcześniej Zeus przygniótł nią Tyfona, potwornego syna Gai, zdradzonego przez nią po pokonaniu przez Herkulesa gigantów. A i Dedal wizytował tę wyspę, lecz już bez Ikara. Zna to wszak Zygmunt na pamięć. Wzbudziła w 1927 roku Wiersze sycylijskie Kazimierza Wierzyńskiego, wykrzesze niewiele wartego po latach Iwaszkiewicza Książkę o Sycylii. Taormina, miejsce ucieleśnienia ekscentrycznej brytyjskiej tradycji Grand Tours, narodziła Nowakowskiego – felietonistę. Bo spadła cytryna!
Zygmunt dopytywał, która Kasia z Trzęsówki wysłała Celinie indyczkę? Czy ta „bardzo ładna, typ z Botticellego”? „Jakież ta Kasia miała delikatne, subtelne rysy!”. Inna, nie włoska podróż nas tutaj zatrzyma. Wycieczka pod hasłem „Po słońce Afryki” „biednym starym” statkiem „Kościuszko”, „którą organizował Cook” i która kosztowała tysiąc złotych. W eskapadzie uczestniczy Magdalena Samozwaniec, jej siostra Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, a „wraz z nimi wybrał się” Zygmunt i „ukochanie z Krakowa, niezapomniany Leon Wyrwicz”. O nim to wspomni Nowakowski dwie dekady później: „Co roku ciągnąłem go na «gwiazdkę» i na święcone, które urządzała krakowska YMCA dla gazeciarzy i dla bezdomnych chłopców. Leon, w te dni będąc lekko pod gazem, nie odmówił mi nigdy. Szliśmy tedy, ja miałem mowę, on zaś podczas tej mowy umierał z tremy, po czym zaczynał monologi, którym końca nie było. Audytorium za nic nie chciało go puścić. Bisował, sypał naddatki, pytał tych chłopaków, jakiego sobie życzą monologu, był niezmordowany”.
Ale czy rzeczywiście Zygmunt wybrał się na rejs „wraz z nimi”? Na zdjęciu, zdobiącym w 1936 roku wywiad dla „Czasu” pt. „Grać mogę, pisać muszę”, śmieją się „Maurycowa hr. Potocka (Brydzyńska) i Zygmunt Nowakowski w koleżeńskiej pogawędce podczas wycieczki na Morzu Śródziemnym”.
Minister płaci rachunki
Ale płynął Zygmunt z kimś jeszcze, o czym mistrzyni niedyskrecji i konfabulacji milczy w „Marii i Magdalenie”… „Ta wycieczka to była jedna radość życia i jedno wielkie obżarstwo” – rozkręca się Samozwaniec, wiodąc opowieść w trzeciej osobie, z innego powodu niż czasem Celina pisze o „Muśku” do Zygmunta. „Nowakowski wraz z Madzią i Wyrwiczem przesiadywali w małym barku na górnym pokładzie, lecząc się koniakiem i cocktailami, które na statku były za bezcen. Nie gardzili również whisky z sodą, przegryzali to kanapkami z kawiorem i licytowali się w dowcipnych powiedzonkach. Zygmunt czasem łaskawie odstępował Madzi jakiś swój dowcip: – No dobrze, niech go sobie pani weźmie. Tylko tego poprzedniego nie wolno pani tknąć”.
Maria Porębska w biografii, do której powrócimy twierdzi, że w „latach międzywojennych oręż humorystki zaostrzały szermierki słowne z Nowakowskim”, a Józef Radzimiński, w „Trzech minutach z Zygmuntem Nowakowskim”, reportażu ogłoszonym w „Światowidzie” w 1934 roku cytuje żartownisia: „[…] muszę wyznać zupełnie szczerze, że nie lubię opowiadać, a szczególnie nie lubię słuchać dowcipów. Skoro przy stoliku w kawiarni znajdzie się jeden człowiek opowiadający dowcipy – jestem zabity. Poprzednio, skoro jeszcze nie pisałem […] felietonów dawałem się ludziom eksploatować”.
Dziś jest inaczej – wyjaśnia – „robię zawód rozmaitym osobom, zapraszającym mnie z etykiety «ten miły Nowakowski»”: „Okazuje się, że ten «miły Nowakowski» siedzi poważny i nie puszcza żadnych rac dowcipów, zapowiadanych przez gospodarzy”. Precyzuje swój sztych: „Lubię błyskawiczne, cięte, ad hoc powstałe odpowiedzi, bądź robienie «kawałów». Dawniej, skoro jeszcze pracowałem w teatrze, nawet jako dyrektor twierdziłem, że dzień bez «kawału» jest dniem straconym”.
W rozmowie z Władysławem Wasilewskim z „Czasu” nazywa to hasło „niezłomną zasadą”: „W teatrze trzymają mnie się właśnie wręcz psie figle i lepiej mi z tym i młodziej dlatego wyglądam”.
Wiemy, że na „Kościuszkę” zamustrował się także Eugeniusz Kwiatkowski (wraz z żoną i córką) i bardzo choruje. Nie jest tu jedynym ministrem. Płynie też Władysław Długosz, „wielki snob na literatów, który na wszystkich postojach fundował Madzi i Nowakowskiemu tęgo winem zakrapiane poczęstunki.
– Panie ministrze – rzekł kiedyś Nowakowski, gdy Długosz w restauracji brukselskiej zapłacił za nich słony rachuneczek – proszę pamiętać, aby mi to było przedostatni raz!
Ponieważ Długoszowi bardzo podobała się pani Samozwaniec, więc dowcipny Nowakowski namawiał go do robienia Madzi drobnych prezentów.
– Panie ministrze – szepnął mu kiedyś do ucha – proszę kupić pani Magdalenie z pół tuzina tych brukselskich koronkowych chusteczek, będzie to z pana strony bardzo ładny gest.
– A nie obrazi się?
– Skądże znowu. Będzie wzruszona pana pamięcią”.
Chrzęst suszonej szarańczy
„Ponieważ Madzia była szaloną amatorką bananów, więc Nowakowski namówił Długosza, aby na Wyspach Kanaryjskich zakupił dla niej całą olbrzymią gałąź obwieszoną dużymi złocistymi bananami”. „Tenerifa jest śliczna. Miejscowość, w której siedzę, nie jest ta sama, w której byliśmy przed wielu laty, pływając na Kościuszce” – raportował 20 kwietnia 1962 roku Celinie. Gdzie podziała się w tym przekazie? Tymczasem w Casablance, gdzie „Kościuszko” zatrzymał się na cztery dni, wieczorem „całe towarzystwo umówiło się na zwiedzanie słynnej dzielnicy dziewcząt, która nazywała się Bus’bir”. Nie wiemy, czy i Nowakowski wybrał się z nimi. Minister Kwiatkowski – tak.
Nazajutrz – wycieczka autokarami do Marakesz, ale i tu nie mamy pewności, czy wziął w niej udział, podobnie jak nie wiemy, czy oglądał „taniec brzucha” w wykonaniu „młodziutkich gołych dziewczynek”. Samozwaniec obrazowo przedstawia atrakcje: „Do Marakesz było kilkadziesiąt kilometrów, a po drodze tylko oazy, czyli małe wioski z bajorkiem, po którym pływały kaczki. Od czasu do czasu można było ujrzeć siedzącego przy szosie w skwarze kurzu ulicznego kupca, który na brudnej płachcie miał rozłożonych kilka spieczonych podpłomyków. Czarną jak święta ziemia ręką przekładał je na drugą stronę, aby się nie spaliły od słońca, i z powagą odganiał z nich roje much”.
Berberzy chrupią suszone szarańcze, ukarani złodzieje wymachują kikutami odrąbanych rąk, a żebracy łypią wyjedzoną źrenicą.
Kontynuował Zygmunt w 1962 roku wrażenia z Teneryfy: „Jest prześlicznie. Taormina to szczeniak. Najpiękniejsze kwiaty rosną tu, jak gdzie indziej chwasty, i cała wyspa jest kolorowa. Wczoraj byłem na wspaniałej wycieczce i oglądałem pejzaż wręcz księżycowy, upiorny, dziki”. To wulkan podziałał z taką mocą: „Przed wielu tysiącami lat musiał tam rozegrać się jakiś straszliwy dramat w przyrodzie i zostawił […] przerażającą ruinę, na którą patrzyłem w lęku albo nawet z uczuciem grozy. Były chwile, że chciałem zakryć oczy i nie widzieć tej okropnej pustki, która przypominała mi pustynię libijską, oglądana przez nas, gdy jechaliśmy do Gadames, ale ta pustynia to była sielanka w porównaniu z wulkanem El Tedo”.
Fiasko traw
Marakesz czy Gadames? Nie rozstrzygniemy już tego. W 1950 roku pustynna wycieczka wzbudziła wiotką reminiscencję: „Podróżując przed wojną, znalazłem się na Saharze. Zdziwiła mnie tam trawa, rosnąca na szczerym piasku, w upale dnia w mrozie nocy. Strzeliła mi do łba myśl, aby tą trawą zasiać pewne uparte fragmenty pustyń polskich, na których udawał się tylko piasek. Kilku zaufanych Beduinów zbierało dla mnie nasienie tej trawy, które posłałem przyjacielowi memu piastującemu katedrę ekologii na wydziale rolniczym [UJ – P.Ch.]. Fiasco! Zupełne fiasco! […] Nie zeszła w ogóle. Albo zeszła, ale z tego świata”.
Wrażenia z podróży życia dozował w artykułach – po kropelce.
Wspomni na przykład o „chronicznie pustej sali teatralnej jednego z najpiękniejszych hoteli w Trypolis”, gdzie „grała co tydzień inna trupa włoska”. Widział w Bejrucie „całe przedmieście, zamieszkałe przez Armeńczyków, którzy schronili się w Syrii przed rzezią i prześladowaniem”: „Mieszkają niewiele gorzej, niż grodzieńscy Żydzi. Katolicy również nie mogą skarżyć się pod tym względem. Prawosławni także. Wszyscy”. Był „3 maja na nabożeństwie w Domu Polskim w Jerozolimie”: „Celebrował ks. prałat [Piotr] Trocki a służyły mu do mszy, chyba świeżo ochrzczone, dwa małe diabełki arabskie, na których zdawały się jeszcze nie oschnąć krople wody święconej”. W wydanej w 1933 roku „Książce zażaleń” przywoła w kontekście gawędy o grubym tomie poezji Heinricha Heinego, „który jeździ ze mną po całym świecie” epizod podczas rejsu morskiego, „daleko na południu”.
„Wieczorem jakiś Niemiec zacytował:
Auf den Wolken ruht der Mond,
Eine Riesenpomeranze…
Ale pomylił się w drugiej zwrotce. Poprawiłem go. Utrzymywał jednak, że on ma rację. Gotów był iść o każdy zakład. Nie wiedział, że mam Heinego w kajucie. Wygrałem. Więc tenże oprawny w zieloną skórę Heine jeździ ze mną zawsze”.
Nic nie wskazuje, by towarzyszył mu w najtrudniejszej życia podróży. Przepadł, jak cały księgozbiór.
Źródła:
M. Samozwaniec, „Maria i Magdalena”, t. 2, Szczecin 1987; W. Wasilewski, „Grać mogę, pisać muszę. Wywiad z Zygmuntem Nowakowskim”, „Czas”, 9 lutego 1936; J. Radzimiński, „Trzy minuty z Zygmuntem Nowakowskim”, „Światowid” 1934, nr 1 (490), 6 stycznia; M. Porębska, „Zofia Jachimecka 1886– 1973. Życie i twórczość”, Kraków 2022 oraz teksty Z. Nowakowskiego: „Hejnał dla Wyrwicza”, „Wiadomości” 1951, nr 22 (270), 3 czerwca; „Mój jęczmień”, „Wiadomości” 1950, nr 21 (216), 21 maja; „Ravioli”, „Wiadomości” 1947, nr 31 (70), 3 sierpnia; „Pan Bóg i humbug”, „Wiadomości” 1947, nr 34 (73), 24 sierpnia; „Kapitał na szarą godzinę”, w: „Książka zażaleń”, Kraków 1933.
Autor: Paweł Chojnacki
Źródło: Muzeum Historii Polski
Kolejny odcinek serii ukaże się 25 października w portalu Dzieje.pl w zakładce „Artykuły historyczne”.