W poniedziałek mija pierwsza rocznica śmierci legendarnego pikarza Ruchu Chorzów i reprezentacji Polski Gerarda Cieślika. "Gdybym zaczynał życie jeszcze raz, też zostałbym piłkarzem. Chyba nie ma nic lepszego" - mówił w rozmowie z PAP.
Grał tylko w jednym klubie. Przez 14 lat w barwach „Niebieskich” rozegrał 249 meczów w których zdobył 178 bramek (167 w ekstraklasie). Od 12. roku życia był członkiem Ruchu.
"To nie może dziwić, jako że mieszkałem 100 metrów od stadionu i chodziłem niedaleko do szkoły. Zaczynałem swoją przygodę z futbolem od grania na bosaka szmacianką, którą sam robiłem. Marzyłem, żeby grać w pierwszej drużynie Ruchu, potem w reprezentacji Śląska i Polski, żeby wystąpić na olimpiadzie. I to wszystko mi się spełniło. Jestem szczęśliwym człowiekiem" - wspominał.
Po 2 golach Gerarda Cieślika Polska pokonała 20 października 1957 r. na Stadionie Śląskim w Chorzowie ZSRS 2:1 w obecności 100 tys. kibiców, co było wydarzeniem sportowym i politycznym. "No cóż, ktoś musiał strzelić te bramki. Zrobiłem to ja, ponieważ akurat dobrze wyszedłem na pozycję. Ale to przecież nie ja wygrałem ten mecz" - mówił skromnie Cieślik.
Zadebiutował w seniorskiej drużynie chorzowian w 1945 roku w A klasie. W reprezentacji Polski wystąpił 45 razy i strzelił 27 bramek. Po jego dwóch golach biało-czerwoni pokonali 20 października 1957 roku na Stadionie Śląskim w Chorzowie Związek Sowiecki 2:1 w obecności stu tysięcy kibiców, co było wydarzeniem sportowym i politycznym.
"No cóż, ktoś musiał strzelić te bramki. Zrobiłem to ja, ponieważ akurat dobrze wyszedłem na pozycję. Ale to przecież nie ja wygrałem ten mecz" - mówił skromnie.
Podkreślał, że nie zrobił kariery.
"Zresztą dla mnie gra to była przyjemność. Przyjemność dla siebie i dla kibiców. Przyjemność gry w jednym zespole z przyjaciółmi, w moim ukochanym klubie. Ja w ogóle nie lubię słowa kariera" - wyjaśniał.
Mimo upływu wielu lat od zakończenia występów na boisku cieszył się niezmiennie ogromnym szacunkiem kibiców Ruchu. Regularnie bywał na meczach w Chorzowie, uczestniczył w klubowych uroczystościach. Kiedy zabierał głos - nawet w obecności licznej grupy fanów "Niebieskich" - zawsze panowała zupełna cisza.
Do końca życia mieszkał niedaleko stadionu Ruchu.
"Wszędzie jest dobrze, ale w domu - najlepiej. Dla mnie zawsze najważniejsze były Chorzów, Śląsk, Polska i Ruch. Miałem możliwość wyjazdu do Anglii po wojnie. Ale jestem domatorem. Lubię być tutaj, mogę sobie zawsze pójść na nasz stadion" - podkreślał.
Zmarł 3 listopada 2013 w wieku 86 lat. (PAP)
gir/ cegl/