Środowiska polskie na Ukrainie twierdzą, że w wyniku nacisków Instytutu Pamięci Narodowej w Kijowie zmuszone były do rezygnacji z upamiętnienia 75. rocznicy pierwszego zrzutu Cichociemnych do okupowanej Polski.
Uroczystości upamiętnienia dwóch Cichociemnych, którzy pochodzili z Wołynia – Wacława Kopisto i Leonarda Zub-Zdanowicza - zaplanowano na wtorek w mieście Starokonstantynów w obwodzie chmielnickim.
„Zrezygnowaliśmy z nich pod naciskiem prezesa ukraińskiego IPN Wołodymyra Wiatrowycza” – poinformował w poniedziałek PAP Jerzy Wójcicki, prezes stowarzyszenia polonijnego „Kresowiacy” i członek zarządu Związku Polaków na Ukrainie. Prezes IPN uważa, że dwaj żołnierze mogli być zaangażowani w polskie akcje odwetowe wobec ludności ukraińskiej na Wołyniu – dodał Wójcicki.
Według jego relacji Polacy ze Starokonstantynowa rozpoczęli starania o uhonorowanie Cichociemnych dwa miesiące temu. Po debatach publicznych w tej sprawie burmistrz miasta Mykoła Melnyczuk wydał pozwolenie na uroczystości, a Polacy zamówili tablicę z nazwiskami oficerów. Zamierzali odsłonić ją we wtorek.
„Zaczęliśmy jednak otrzymywać niepokojące sygnały od ukraińskiego IPN i jego dyrektora Wołodymyra Wiatrowycza. Na początku dzwonił on do burmistrza i domagał się odwołania uroczystości. Potem napisał list, w którym określił Wacława Kopisto i Zub-Zdanowicza jako osoby, które mogły być zamieszane w akcje odwetowe na ludności ukraińskiej. Wacław Kopisto rzeczywiście organizował obronę Przebraża (na Wołyniu) i nie dał spalić tej wioski ukraińskim nacjonalistom” – powiedział Wójcicki.
Polski działacz przesłał PAP list Wiatrowycza do burmistrza Melnyczuka, w którym szef IPN Ukrainy napisał, iż dane biograficzne Kopisto i Zub-Zdanowicza „świadczą o ich możliwym udziale w zabójstwach Ukraińców”. Wiatrowycz uznał, że bez rzetelnego zbadania ich działalności w okresie wojennym, na upamiętnianie tych osób jest za wcześnie.
„Uważamy, że bez takich badań podobne inicjatywy mogą zaszkodzić budowaniu dobrosąsiedzkich i partnerskich relacji między Ukrainą i Polską oraz prowokować ostre konflikty społeczno-polityczne na Ukrainie oraz na szczeblu międzynarodowym. W związku z tym zalecamy odłożenie montażu tablic pamiątkowych (…)” – czytamy w liście Wiatrowycza.
Według Wójcickiego szef ukraińskiego IPN nie poprzestał wyłącznie na liście, lecz zaczął naciskać na władze lokalne w Starokonstantynowie poprzez władze obwodu chmielnickiego, a nawet administrację prezydenta Petra Poroszenki. W rezultacie burmistrz miasta poprosił o odwołanie imprezy.
„My cały czas mówimy na Ukrainie o decentralizacji, a tutaj presja władz centralnych na małą miejscowość i na władze lokalne była tak duża, że zastraszony burmistrz po prostu poprosił nas, byśmy my tę uroczystość odwołali. Jasne, że dostosowaliśmy się do jego prośby, bo też nie chcemy, żeby miał problemy i kolejną nagonkę” – oświadczył Wójcicki.
„Naszym celem nie było rozżeganie konfliktu polsko-ukraińskiego. Chcieliśmy tylko upamiętnić ten okres, kiedy Polacy walczyli najpierw przeciwko Niemcom, a potem, po wojnie, z komunistami. Chcieliśmy upamiętnić naszych dwóch rodaków, którzy mieszkali tu, gdzie my teraz mieszkamy” – powiedział prezes stowarzyszenia „Kresowiacy”.
Szef sejmowej komisji łączności z Polakami za granicą Michał Dworczyk ocenił, że tego typu działania "na pewno nie pomagają dobrym relacjom polsko-ukraińskim". "Niestety jest to kolejny raz, kiedy działania pana Wiatrowycza prowadzą do napięcia polsko-ukraińskiego i trudno je interpretować inaczej niż jako wyraz złej woli" - powiedział PAP Dworczyk.
Poseł PiS przyznał, że nie pierwszy raz spotyka się z oporną postawą ukraińskiej administracji w sprawach istotnych z punktu widzenia polskiej wrażliwości historycznej. "Brałem udział w kilku sytuacjach, kiedy okazywało się np. że o ile pochówek żołnierzy niemieckich i sowieckich na Ukrainie nie jest problemem, to uzyskanie zgody na pochowanie żołnierzy polskich z 1939 r. wymagało oczekiwania blisko dwóch lat" - powiedział.
"Jest szereg polityków ukraińskich, którzy rozumieją istotę współpracy polsko-ukraińskiej" - zastrzegł. Szef komisji łączności z Polakami wskazał w tym kontekście m.in. na wiceprzewodniczącą ukraińskiej Rady Najwyższej Oksanę Syrojid, która - według niego - "w swoich wypowiedziach niejednokrotnie podkreślała wagę relacji polsko-ukraińskich i otwarcia na wrażliwość strony polskiej". "Natomiast niestety takie osoby, jak pan Wiatrowycz negatywnie oddziałują" - dodał.
Jak mówi PAP dr Rafał Drabik, który badał historię Zub-Zdanowicza, nigdzie nie spotkał się z informacją jakoby jego oddziały przeprowadziły akcję wymierzoną w ludność cywilną. Działalność Zub-Zdanowicza obejmowała głównie powiat kraśnicki i sporadycznie powiaty biłgorajski i zamojski, w których mieszkało więcej ludności ukraińskiej.
Zdaniem Drabika zarzuty strony ukraińskiej być może wynikają z nieporozumienia. "Przez pewien czas był mu podporządkowany oddział Narodowej Organizacji Wojskowej pod dowództwem Franciszka Przysiężniaka +Ojca Jana+” - wyjaśnia Drabik. - Oddział ten stacjonując na terenie powiatu leżajskiego i biłgorajskiego miał większe kontakty z ludnością ukraińską. Przeprowadził on między innymi wiele akcji wymierzonych w tworzące się wówczas oddziały UPA i akcje ekspropriacyjne polegające na konfiskacie majątku osób podejrzewanych o przychylność nacjonalistom ukraińskim. Stąd prawdopodobnie bierze się pomyłka strony ukraińskiej – spłaszczono podległość organizacyjną i oddziałową i rozciągnięto na długi okres, ponieważ akcje +Ojca Jana+ wymierzone w kilka ukraińskich wsi zostały zorganizowane pod koniec 1943 r., gdy oddział ten nie podlegał Zdanowiczowi". (PAP)
msom/ jjk/ as/ abr/ szuk/