Patrząc na jego buty, matka załamywała ręce, bo ponoć niszczył je w ekspresowym tempie. Inaczej być nie mogło, skoro kiedykolwiek mógł, kopał piłkę: jak się dało prawdziwą, jak nie – szmaciankę czy własnoręcznie tworzoną z kawałków skóry czy płótna. Gdy piłki nie było, podbijał zośkę albo ćwiczył strzały pudełkiem, małym kamieniem lub puszką. „Jedni rodzą się do skrzypiec, inni do munduru. Ja urodziłem się dla piłki”– mawiał o sobie. 100 lat temu urodził się najsławniejszy polski trener Kazimierz Górski.
„Te buty dlaczego takie skancerowane. I te przemoczone spodnie, swetry” – załamywała ręce Zofia Górska. Kazik był najstarszym z sześciorga rodzeństwa. Wychował się w lwowskiej dzielnicy Bogdanówka, w pobliżu stadionu Robotniczego Klubu Sportowego. Rodzina mieszkała na parterze dwupiętrowej kamienicy w okolicy zajezdni tramwajowej. Ojciec – Maksymilian pracował w warsztatach kolejowych, był też działaczem w RKS-ie, matka zajmowała się domem.
Ukochanym klubem Górskiego była Pogoń, to jej mecze próbował za wszelką cenę oglądać. „Pamiętam, że mecze oglądało się z +trybuny drzewnej+. Jeździła konna policja i wdrapując się na rozłożysty kasztan, trzeba było uważać, bo policjant walił pałą po d..... Miejsca na drzewie były bardzo popularne. Na niektórych gałęziach były wyryte nazwiska” – wspominał Górski.
Był jednak jeszcze lepszy sposób na obejrzenie meczu. By jednak osiągnąć cel, trzeba było wygrać specyficzny wyścig. W tym celu chłopcy długo przed spotkaniem czaili się w okolicach stadionu. „Pewnego razu ujrzałem jeszcze w znacznym oddaleniu znajomą postać. Nie namyślając się ani chwili, wyskoczyłem jak z procy, by pierwszy znaleźć się przy piłkarzu i wyciągnąć rękę po lśniący neseserek. – Można? – wykrztusiłem zdyszany, zerkając w górę i w tym momencie całkiem mnie zatkało. To był sam Wacek Kuchar, idol i przedmiot naszych westchnień, zawodnik idealny i wszechstronny sportowiec. Spostrzegł od razu zmieszanie na mojej twarzy i chcąc mi dodać otuchy, uśmiechnął się, wręczając pożądaną walizeczkę. I potem już zgodnie wkroczyliśmy na boisko. Poruszałem się jak paw, udając, że nie zauważam zawodu i zazdrości malujących się na obliczach asystujących nam kolegów".
Kuchar był wówczas idolem całego Lwowa. Był najskuteczniejszym napastnikiem Pogoni, jedynym Lwowianinem, który zagrał w pierwszym meczu reprezentacji Polski, dwukrotnym królem strzelców piłkarskiej ekstraklasy. Drogi dwóch wybitnych Lwowian jeszcze wielokrotnie się skrzyżują.
Piłkarz, czyli sarenka
Kariery piłkarskiej młody Kazimierz początkowo nie planował. Wystarczała mu gra w szkole czy na podwórku. „Nie chciałem grać w klubie, ale koledzy nalegali. Nie wypadało odmówić”. Ostatecznie opór przed podpisaniem deklaracji do RKS przełamał jeden z kolegów: „Jeśli podpiszesz, dam ci rower na cały dzień. Ty tak lubisz pedałować...”. No to podpisał.
Tyle że jeszcze tym razem gra w klubie nie była mu pisana. Nie przeszedł badań lekarskich. „Byłem cherlawy i nie +wydmuchałem+ tyle, ile trzeba w spirometr. Ze względu na małą pojemność płuc nie dostałem zgody lekarza na grę w piłkę. Za drugim razem dmuchał za mnie kolega” – wspominał Górski.
Bo przyszły trener pierwszymi badaniami się nie zniechęcił. Tym bardziej że wstawił się za nim ojciec. Maksymilian, który działał w RKS-ie, poprosił o pomoc szefa klubu Bolesława Drobuta. „Myślę, że nadszedł już czas, aby Kazio zaczął grać w naszym RKS-ie. Dajmy mu szansę!... Niech pokaże, co potrafi... Wiem, że jest słaby fizycznie, może nie wytrzymać trudów niektórych meczów, ale smykałkę ma. Jest zwinny i nieźle radzi sobie z piłką. Słyszałem, że w szkole nazywają go +Sarenką+. Świetnie to do niego pasuje”.
Boiskowy pseudonim – według wspomnień pana Kazimierza – miał dwa powody. „Przed wojną młodzież ucząca się w gimnazjum nie mogła grać w klubie w piłkę. Jak kogoś przyłapano, wyrzucano ze szkoły. Trzeba było grać pod pseudonimem. [...] Ja byłem niski, szczupły, szybki, zwrotny. Świetny sprawnościowo, technicznie. Przezwisko dał mi ktoś podczas meczu ze względu na moje walory fizyczne. I gazety pisały później: Wyróżnił się +Sarenka+”.
„Sarenka” szybko zaczął się wyróżniać. Podczas juniorskiego meczu z Pogonią – austriacki trener słynnego przeciwnika miał po jednej z akcji Górskiego krzyknąć: „Das ist de zweite Wilimowski”. Świetne występy w juniorach otworzyły Kazimierzowi drogę do pierwszego zespołu grającego wówczas w okręgówce – czyli zapleczu ekstraklasy. Grali w Rzeszowie, Przemyślu, a nawet Zamościu.
W RKS-ie dojrzewał nie tylko piłkarsko. Po jednym z meczów, w którym strzelił dwie bramki i zapewnił klubowi utrzymanie, prezes zaprosił wszystkich na imprezę. Tam Kazimierz po raz pierwszy się upił, a właściwie zatruł alkoholem. Został odwieziony do domu. Mama załamała ręce: „Synu co się stało?”, ojciec zaś wypowiedział tylko jedno zdanie: „Żeby mi się to więcej nie powtórzyło”.
W 1939 r. drogi Kuchara i Górskiego przecięły się po raz drugi. Ten pierwszy zakończył już karierę i był kapitanem sportowym lwowskiego Okręgowego Związku Piłki Nożnej, właśnie wysyłał powołania do drugiej reprezentacji Lwowa – na liście znalazł się 18-letni wówczas Górski.
Wtedy jednak przyszła wojna
Dla Górskiego podobnie jak innych lwowskich piłkarzy nie była uciążliwa. Nowe komunistyczne władze zezwoliły nawet na prowadzenie rozgrywek.
Co prawda zlikwidowano polskie zespoły, ale na ich miejsce pojawiły się nowe – Spartak i Dynamo. Górski trafił do tego pierwszego, drużyna składała się z byłych graczy Pogoni i RKS. „U +ruskich+ piłkarze mieli przywileje. Szanowali sportowców bardziej niż np. artystów. W sklepach nic nie było. A w klubie wszystko można było dostać” – opowiadał. Dopiero wejście Niemców w 1941 r. zakończyło rozgrywki. Górski musiał pójść do pracy w warsztatach kolejowych. Trzy lata nie kopnął piłki.
Piłka i skarbówka
Do gry wrócił po wejściu Armii Czerwonej w 1944 r. Tym razem trafił do Dynama. „Ale pewnego dnia zobaczyłem, że z mojej ulicy nie ma już żadnego kolegi. Wszyscy poszli do polskiego wojska. Mnie nie brali, bo byłem piłkarzem. Głupio mi trochę było wobec kolegów, więc się zgłosiłem na ochotnika. Przychodzę do Dynama i mówię, że idę do armii. A kapitan na to: +Jak to, my cię nie zwolniliśmy+. Ja odpowiedziałem, że sam się zgłosiłem. A on: +Job twoju mać. My cię z frontu ściągniemy+. Ostatecznie trafił jednak do wojska – do Zapasowych Pułków Piechoty – najpierw nr 8 w Majdanku, później nr 1, z którym dotarł do Warszawy. Mundur zdjął w 1946 r. Zaczął pracę w izbie skarbowej. Co zresztą wspominał później z lekkim zażenowaniem. „Ja +niszczyłem+ prywatną inicjatywę. Od stycznia 1947 r. pracowałem w izbie skarbowej. Dostawałem pisemko i szedłem do wybranej firmy, żeby sprawdzać księgi podatkowe. Nie byłem srogi. Jak zresztą mogłem być, skoro zwykle właściciel częstował mnie +śniadankiem+?”.
Wrócił też oczywiście do gry w piłkę. Pierwsze mecze WKS Warszawa, który dopiero pod koniec 1945 r. wrócił do nazwy Legia, rozgrywał w parku Paderewskiego na Pradze. „Przez Wisłę przeprawialiśmy się łodzią, razem z nami orkiestra. Przychodziło mnóstwo ludzi. Stali wokół boiska. Kiedyś pamiętam, w meczu z Grochowem, sędzia niesłusznie nie uznał nam gola. Zaczęła się nerwówka. Kopaliśmy się po nogach. Aż wreszcie jeden z naszych kopnął rywala w tyłek. Ich kibice chcieli nas bić. Wtedy nasi, żołnierze, zaczęli strzelać. Ludzie uciekli. Dwóch piłkarzy Grochowa aresztowano. Wstawiliśmy się za nimi u dowódcy pułku. Puścił ich, bo inaczej by siedzieli. Więcej na Pragę nie jeździliśmy” – opowiadał trener.
Pierwszy mecz na Łazienkowskiej zagrał 1 maja 1945 r. Przeciwnikiem była Syrena Warszawa. Z Legią związany był do końca piłkarskiej kariery w 1953 r. Tam też poznał swoją żonę. „Koszarował w barakach na Łazienkowskiej, a pani Maria z Czerniakowa często się tamtędy przechadzała. Kazio strasznie był nieśmiały. Wysłał więc pani Marii delegację złożoną z trzech piłkarzy, którzy jej oznajmili, że jeden zawodnik chciałby ją zaprosić na kawę” – opowiadał kolega z boiska Andrzej Zientara. Trzy lata później, już po ślubie, zamieszkali z żoną w kawalerce z przeciekającym dachem. Jak wspominał były szef Legii płk Edward Potorejko, o lepsze lokum walczyła głównie pani Maria – udało jej się zdobyć pokój w częściowo zburzonym domu przy stadionie.
Górski zagrał też w reprezentacji Polski, ale tylko jeden mecz i nie był to miły epizod. 26 czerwca 1948 r. w Kopenhadze biało-czerwoni ulegli Danii aż 0:8, a pan Kazimierz został zmieniony już w 34. minucie spotkania. Do dziś to najwyższa porażka w historii polskiej drużyny.
Karierę zakończył w 1953 r. Już wcześniej los zetknął go znów z Wacławem Kucharem, który w 1949 r. został trenerem Legii. Po tym jak odwiesił buty na kołek, został jego asystentem. Właśnie rozpoczynał się w jego życiu czas, który przyniósł mu największą sławę i sukcesy oraz przydomek: „trenera tysiąclecia”. Reprezentację prowadził w sumie w 68 oficjalnych meczach i zdobył z nią złoty i srebrny medal olimpijski oraz trzecie miejsce w mistrzostwach świata.
Po złożeniu dymisji w 1976 r. odnosił sukcesy z greckimi klubami. W latach dziewięćdziesiątych był prezesem Polskiego Związku Piłki Nożnej. Umarł w 2006 r.
Łukasz Starowieyski
Źródło: MHP