Nie tylko sierpień 1980 roku był gorącym okresem. Sytuacja powtórzyła się również rok później. Na początku sierpnia 1981 nadal odbywały się w kraju organizowane od końca lipca tego roku – w związku z fatalną sytuacją zaopatrzeniową i brakiem podstawowych artykułów, w tym spożywczych – marsze głodowe. W ramach protestu przeciwko decyzji o obniżce kartkowych przydziałów mięsa i trudnościom zaopatrzeniowym również władze Regionu Mazowsze NSZZ „Solidarność” podjęły decyzję o zorganizowaniu 3 sierpnia demonstracyjnego przejazdu autobusów i ciężarówek przez centrum Warszawy, a dwa dni później strajku w regionie.
Jak się później okazało wspomniany przejazd stał się zarzewiem kolejnego konfliktu związku z władzami: manifestacja – wraz z jej planowaną trasą – zostały zgłoszone nie tylko warszawskim władzom, ale również Komendzie Stołecznej Milicji Obywatelskiej.
Obie instytucje nie wyraziły sprzeciwu. Działacze związku uznali to za przyzwolenie na planowaną demonstrację. Jak się okazało władze były innego zdania. Urząd Miasta Warszawy twierdził post fatum, że zgłoszenie miało charakter nieformalny, z kolei planowana trasa – ze względu na „szczególne znaczenie” siedziby Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej – nie mogła zostać zaakceptowania.
Protest szybko przybrał bardziej zorganizowaną formę – utworzono własną straż porządkową i biuro prasowe, zainstalowano aparaturę nagłaśniającą. Towarzyszyły mu występy Jana Pietrzaka i Jacka Fedorowicza, wykłady Wszechnicy Robotniczej czy recytacje wierszy Czesława Miłosza. Odprawiono nawet – w dniu 4 sierpnia – mszę.
Tak więc do demonstracji doszło, rozpoczęła się ona – zgodnie z planem – około godz. 10. Uczestniczące w niej pojazdy zostały udekorowane flagami i wiozły transparenty, np. o treści: „Nie chcemy pracować z pustymi żołądkami”, „Głodny naród może zjeść władzę”, „Reformy tak podwyżki nie” itp. Po kilkudziesięciu minutach funkcjonariusze MO zablokowali przejazd w kierunku budynku KC PZPR, a samochody zostały zatrzymane na skrzyżowaniu ulicy Marszałkowskiej oraz Alej Jerozolimskich.
Do demonstrujących kierowców udali się przedstawiciele władz mazowieckiej „Solidarności” ze Zbigniewem Bujakiem na czele. Podjęli próbę przekonania protestujących do zmiany trasy, co – według Służby Bezpieczeństwa – zakończyło się wygwizdaniem Bujaka. Kilka godzin później na rondo z podobną misją udał się przewodniczący NSZZ „Solidarność” Lech Wałęsa. Tyle tylko, że kiedy zorientował się, jakie są nastroje protestujących – poparł ich… Umocniło to ich postawę, tym bardziej, że wspierał ich również wiceprzewodniczący mazowieckiej „Solidarności” Seweryn Jaworski.
Protest szybko przybrał bardziej zorganizowaną formę – utworzono własną straż porządkową i biuro prasowe, zainstalowano aparaturę nagłaśniającą. Towarzyszyły mu występy Jana Pietrzaka i Jacka Fedorowicza, wykłady Wszechnicy Robotniczej czy recytacje wierszy Czesława Miłosza. Odprawiono nawet – w dniu 4 sierpnia – mszę. Kierowców wspierali – nie tylko dobrym słowem, ale również dostarczaniem jedzenia i napojów – mieszkańcy stolicy. Protest przekształcił się w piknik…
Zakończono go 5 sierpnia. Jak relacjonował związkowy „BIPS”, „Punktualnie o godz. 12.00 sygnały klaksonów obwieściły zakończenie strajku w regionie[…]. Kolumna trzema pasami ruszyła powoli ulicami Marszałkowską, Waryńskiego, Puławską i Woronicza. Na całej trasie przejazdu zgromadziły się tłumy warszawiaków wiwatujących i wyciągających dłonie z palcami ułożonymi w kształcie litery V. Przechodnie obrzucali jadące samochody kwiatami”. Godzinę później ruch w centrum Warszawy odbywał się już normalnie.
Rozmowy, które dotyczyły zaopatrzenia w żywność, reformy gospodarczej, dostępu „Solidarności” do środków masowego przekazu oraz projektu ustawy o związkach zawodowych przebiegały, delikatnie rzecz ujmując, w nie najlepszej atmosferze. Nic zatem dziwnego, że zakończyły się fiaskiem, a także narodzinami nowej gwiazdy peerelowskiej propagandy – Jerzego Urbana.
Na warszawski protest nałożyły się negocjacje między peerelowskim rządem, a Krajową Komisją Porozumiewawczą. Rozmowy, które dotyczyły zaopatrzenia w żywność, reformy gospodarczej, dostępu „Solidarności” do środków masowego przekazu oraz projektu ustawy o związkach zawodowych przebiegały, delikatnie rzecz ujmując, w nie najlepszej atmosferze. Nic zatem dziwnego, że zakończyły się fiaskiem, a także narodzinami nowej gwiazdy peerelowskiej propagandy – Jerzego Urbana. Ten zdolny publicysta, wówczas dziennikarz „Polityki” kierowanej przez wicepremiera Mieczysława Rakowskiego, zaproponował, by oskarżyć związek o rzekome zerwanie rozmów, w sytuacji kiedy (za obustronną zgodą) zostały one jedynie zawieszone. Pozwoliło to władzom przejść od defensywy do ofensywy propagandowej: Związek oskarżano o arogancję, naruszanie zasad rządzących rokowaniami, podejmowanie rozmyślnych działań niszczących interes państwa, społeczeństwa i narodu. Zarzucano mu „pomiatanie rządem” i organizowanie krzykliwych akcji protestacyjnych.
W nagrodę Urban – z dniem 17 sierpnia 1981 roku – został rzecznikiem prasowym rządu. Jego nominacja wzbudziła duże kontrowersje, protestował nawet prymas Polski Józef Glemp. Oczywiście bezskutecznie, gdyż władze potrzebowały dobrego fachowca propagandy, a Jerzy Urban niewątpliwie nim był. Nowy rzecznik zapoczątkował zwyczaj organizowania konferencji prasowych, początkowo nieregularnych, a od wprowadzenia stanu wojennego cotygodniowych. Były one starannie wyreżyserowanym spektaklem propagandowym, przeznaczonym głównie dla widza krajowego – pojedynkiem „samotnego” rzecznika z „agresywnymi” dziennikarzami zachodnimi.
Zanim Jerzy Urban objął rządową posadę doszło do kolejnego niezwykłego protestu zorganizowanego przez „Solidarność”, czyli dni bez prasy (19–20 sierpnia). Doszło do niego na podstawie decyzji KKP, która podczas posiedzenia w dniach 10–12 sierpnia z jednej strony zaapelowała o powstrzymanie się od strajków i demonstracji ulicznych i wezwała do stosowania w razie potrzeby innych form protestu (a nawet wezwała członków związku, by wobec pogarszającej się sytuacji w kraju przepracowali dobrowolnie osiem wolnych sobót i zaaprobowała podwyżki cen chleba), z drugiej zaś zdecydowała o przeprowadzeniu „strajku prasowego”. Miał on stanowić odpowiedź na „trwającą od kilku dni bezprzykładną kampanią propagandową” skierowaną przeciwko związkowi, „połączoną z uniemożliwieniem lub drastycznym ograniczeniem możliwości repliki” ze strony NSZZ „Solidarność”. Protest polegał na wstrzymaniu w całym kraju druku i kolportażu gazet codziennych.
W dniu zakończenia dni bez prasy rozpoczął się z kolei I Przegląd Piosenki Prawdziwej – „Zakazane piosenki”. Został zorganizowany w Gdańsku, z inicjatywy władz NSZZ „Solidarność” oraz środowisk artystycznych w ramach obchodów pierwszej rocznicy podpisania porozumień sierpniowych. Było to wydarzenie niezwykłe, wyjątkowe, i to nie ze względu na swój – według wielu – średni poziom artystyczny. Zdecydował inny czynnik – przegląd był swoistym festiwalem wolności.
Według związkowców strajk zakończył się sukcesem. W ocenie „Biuletynu Pism Związkowych i Zakładowych” – wydawanego przez Agencję Prasową „Solidarności” – przez dwa dni na około sto tytułów zaledwie cztery miały się ukazywać w niezmienionym nakładzie i objętości, pozostałe zaś – o ile w ogóle zostały wydrukowane – miały charakter bardziej ulotek niż gazet. Zupełnie inaczej skuteczność tej akcji oceniało Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Według zebranych przez funkcjonariuszy SB danych 19 sierpnia miano wydrukować i rozkolportować 21 dzienników w zmniejszonym nakładzie, ale kolejnych dziewięć w wyższym, a pozostałe w planowanym. Podobnie miała wyglądać sytuacja w dniu następnym. Mało tego, gazety miały dotrzeć do czytelników (z pominięciem dotychczasowej sieci dystrybucji – kiosków „Ruchu”) również dzięki zaangażowaniu w kolportaż aktywu partyjnego.
W dniu zakończenia dni bez prasy rozpoczął się z kolei I Przegląd Piosenki Prawdziwej – „Zakazane piosenki”. Został zorganizowany w Gdańsku, z inicjatywy władz NSZZ „Solidarność” oraz środowisk artystycznych w ramach obchodów pierwszej rocznicy podpisania porozumień sierpniowych. Było to wydarzenie niezwykłe, wyjątkowe, i to nie ze względu na swój – według wielu – średni poziom artystyczny. Zdecydował inny czynnik – przegląd był swoistym festiwalem wolności. Festiwalem, w trakcie którego można było śpiewać piosenki dotychczas zakazane. Notabene wbrew powszechnemu dzisiaj mniemaniu, a także swojej nazwie, przegląd obejmował nie tylko piosenki zakazane przez władze PRL... Te zakazane (w większości) i niezakazane utwory łączyło to, że dotyczyły one spraw oraz wydarzeń autentycznie i żywo interesujących w tym czasie Polaków.
Przegląd, którego pomysłodawcą był Maciej Zembaty, trwał trzy dni. Podzielono go na dwie części – w pierwszej, konkursowej, wykonawcy ubiegali się o nagrody Złotego, Srebrnego i Brązowego Knebla, przyznawane w głosowaniu publiczności. W drugiej (po krótkiej przerwie przeznaczonej właśnie na głosowanie) odbywały się koncerty zespołów muzycznych, występy kabaretowe, a także wręczenie nagród. Wśród laureatów znaleźli się m.in. Maciej Pietrzyk (za utwory: Piosenka dla córki i Sierpień ‘80) czy bard „Solidarności” Jacek Kaczmarski (Świadkowie i Rejtan). Tak jak niezwykły był to festiwal, tak też niezwykła była jego sceneria. Składały się na nią karykatury peerelowskich dygnitarzy (Bolesława Bieruta, Józef Cyrankiewicza, Edwarda Gierka, Władysława Gomułki i Piotra Jaroszewicza). Ich portrety wisiały z boku, w centrum zaś umieszczono (na czerwonym tle) wizerunek stoczniowca, który patrzył na zwisającą z dźwigu pętlę przypominającą stryczek. Całość tak nietypowej scenografii dopełniała prasa codzienna z „bratniej” Czechosłowacji i Niemieckiej Republiki Demokratycznej (dzienniki partyjne „Rude Pravo” i „Neuses Deutschland”) porozrzucane po podłodze, a także dwie puste plansze – jak się można domyślać z kontekstu – przeznaczone dla ówczesnych przywódców partii i państwa, czyli I sekretarza KC PZPR Stanisława Kani i premiera Wojciecha Jaruzelskiego.
Przeprowadzono rozmowy z pięciuset milicjantami zaangażowanymi w działalność związku. Zwolniono co piątego z nich. W ten sposób oczyszczono szeregi resortu z najbardziej „niepewnych” ludzi, a ich kolegom i – co wielu zaskoczy – niektórym esbekom wybito z głowy działalność związkową.
W dniach 25–26 sierpnia w Moskwie – w ramach przygotowań do siłowej pacyfikacji polskiego społeczeństwa, głównie „Solidarności” – odbyły się rozmowy przedstawiciela polskiego MSW z towarzyszami z KGB. Dotyczyły one druku najbardziej chyba znanego dokumentu stanu wojennego, czyli obwieszczenia o jego wprowadzeniu, oraz transportu tysięcy egzemplarzy obwieszczenia do PRL. Na marginesie – ze względu na sugestie strony sowieckiej – „wprowadzono kilkanaście poprawek [...] dotyczących liternictwa i szaty graficznej”. Obwieszczenie – w ilości 250 tys. egzemplarzy – miało zostać powielone w drukarni Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego przy Radzie Ministrów Związku Sowieckiego w pierwszych dniach września 1981 roku. Sowieccy towarzysze wyciągnęli pomocną dłoń, „mimo różnorakich trudności, wynikających głównie z małej mocy urządzeń”, na których zdecydowano się drukować ten dokument. No ale polskich towarzyszy, zapewniających kilkanaście dni wcześniej – w dniu 14 sierpnia – stojącego na czele Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego Leonida Breżniewa, że „jeśli zajdzie taka potrzeba, nie zadrży nam ręka”, należało wesprzeć...
I ręka nie zadrżała, np. kiedy właśnie w sierpniu 1981 roku trzeba było oczyścić resort spraw wewnętrznych z funkcjonariuszy, którzy zaangażowali się w tworzenie Związku Zawodowego Funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej. W miesiącu tym przeprowadzono rozmowy z pięciuset milicjantami zaangażowanymi w działalność związku. Zwolniono co piątego z nich. W ten sposób oczyszczono szeregi resortu z najbardziej „niepewnych” ludzi, a ich kolegom i – co wielu zaskoczy – niektórym esbekom wybito z głowy działalność związkową.
Nie sposób nie wspomnieć o pewnym planowanym sierpniowym wydarzeniu, które ostatecznie nie doszło do skutku. Był nim przewidywany na 17–22 sierpnia 1981 roku „marsz gwiaździsty”. Decyzja o jego przeprowadzeniu zapadła 20 lipca, podczas zjazdu regionalnych Komitetów Obrony Więzionych za Przekonania. Marsz miał być protestem przeciwko aresztowaniu przywódców Konfederacji Polski Niepodległej. Zamierzano wyruszyć z sześciu miast (Torunia, Lublina, Białegostoku, Konina, Zduńskiej Woli) do Warszawy. Ostatecznie na wniosek Krajowej Komisji Porozumiewawczej NSZZ „Solidarność”, która 12 sierpnia przyjęła uchwałę w tej sprawie (z apelem o czasowe wstrzymanie marszu z gwarancją, iż w tym czasie „związek przejmie na siebie obowiązek podjęcia konkretnych działań dla zapewnienia realizacji punktu 4. Porozumienia Gdańskiego”) – z jego organizacji zrezygnowano.
Ambasador amerykański Francis J. Meehan w Warszawie o wydarzeniach w Polsce w sierpniu 1981 roku: Rząd i „Solidarność” (i ogólnie społeczeństwo) są zmęczone, pogoda jest upalna, nastrój nerwowy. Najlepszą rzeczą dla każdej ze stron byłoby zawarcie rozejmu, co pozwoliłoby na ponowne uspokojenie sytuacji. Niestety, sytuacja jest zbyt nagląca, by można sobie na to pozwolić.
W przeddzień decyzji KKP plan działań w celu przeciwdziałania planowanej demonstracji przygotowano w MSW. Przewidziano w nim szeroki wachlarz decyzji, nie tylko zresztą resortu spraw wewnętrznych (wspieranego tradycyjnie już przez Wojskową Służbę Wewnętrzną), ale również m.in. Inspekcji Gospodarki Samochodowej czy firm świadczących usługi przewozowe (m.in. Orbisu). Planowano kontrole i blokady na drogach oraz rogatkach miast, wykorzystanie przepisów przeciwpożarowych, sanitarno-porządkowych i tych o ochronie środowiska. Przepisy miały służyć do utrudniania wyboru miejsc noclegowych. Przewidziano też szereg działań administracyjnych, np. nie wydawanie zezwoleń na przemarsz kolumn pieszych i przejazd pojazdów po drogach publicznych. Chyba najciekawszym pomysłem były pozorowane roboty drogowe, kanalizacyjne i kolejowe, które miały na celu skierowanie protestujących na drogi o znaczeniu trzeciorzędnym…
Na koniec warto przytoczyć komentarz ambasadora amerykańskiego Francisa J. Meehana w Warszawie do wydarzeń w Polsce w sierpniu 1981 roku: „Rząd i >>Solidarność<< (i ogólnie społeczeństwo) są zmęczone, pogoda jest upalna, nastrój nerwowy. Najlepszą rzeczą dla każdej ze stron byłoby zawarcie rozejmu, co pozwoliłoby na ponowne uspokojenie sytuacji. Niestety, sytuacja jest zbyt nagląca, by można sobie na to pozwolić”. Problem w tym, (o czym również amerykański dyplomata pisał), że obie strony – zarówno przywódcy PRL, jak i liderzy związku – na ustępstwa nie za bardzo mogli sobie już pozwolić. Ci pierwsi pod presją Związku Sowieckiego, zaś ci drudzy pod naciskiem opinii publicznej – polskiego społeczeństwa…
Grzegorz Majchrzak
Autor jest pracownikiem Biura Badań Historycznych IPN
Źródło: Muzeum Historii Polski