Putin od dawna powtarza ofertę powrotu do polityki koncertu mocarstw i zajęcia w nim godnego miejsca przez Rosję. Możemy też przypuszczać, że opublikowany w „The National Interest” tekst mógł zostać przygotowany na niedoszłe obchody 75. rocznicy zakończenia II wojny światowej – mówi PAP dr hab. Henryk Głębocki, historyk z UJ i Biura Badań Historycznych IPN w Krakowie.
Polska Agencja Prasowa: Dlaczego Kreml posługuje się tak rzucającymi się w oczy manipulacjami podstawowymi faktami historycznymi?
Dr hab. Henryk Głębocki: Warto tu zwrócić uwagę na swoistą „preambułę” podpisanego przez Władimira Putina artykułu. Prezydent Rosji wspomina w niej o tragedii swoich bliskich w oblężonym Leningradzie. W ten sposób odwołuje się do podobnej pamięci wojennej traumy, która jest rzeczywiście udziałem wielu rosyjskich rodzin. W przedstawionej przez Putina wizji II wojny światowej wywołane przez nią cierpienia i tragedie łączą się jednak logicznie ze zwycięstwem. Legitymizuje ono osiągniętą za ogromną cenę globalną pozycję Rosji jako supermocarstwa i jej specjalne prawa, szczególnie w tej części świata. Pogląd taki, nadający sens wojennym ofiarom, a zarazem usprawiedliwiający system polityczny stalinowskiego ZSRS, jest chyba głęboko zakorzeniony w świadomości uczestników „korporacji czekistów” rządzącej współczesną Rosją, wywodzących się z jądra sowieckiego sytemu – KGB. Można przyjąć, że ludzie z tego środowiska tak właśnie postrzegają przeszłość.
Pamięć o wojnie jest uformowana w Rosji przez świadomość ogromnych strat i cierpień, ale również propagandową oprawę „zwycięstwa nad faszyzmem”. Narracja Kremla jest więc odpowiedzią na zapotrzebowanie społeczne, wynika również z potrzeby ideologicznego uzasadnienia obecnej władzy. Przypominanie wkładu w zwycięstwo i udziału ZSRS w koalicji antyhitlerowskiej pozostaje ważnym i jak dotąd skutecznym narzędziem oddziaływania na światową opinię publiczną. Przekonanie do własnej wizji przebiegu II wojny ma więc znaczenie nie tylko dla legitymizacji obecnego sytemu w Rosji, ale i realizacji jego interesów w świecie.
W samej Rosji jej władze już nie potrzebują twórcy partii komunistycznej Włodzimierza Lenina, który być może niedługo opuści swój sarkofag w mauzoleum na placu Czerwonym. Teraz łączącym Rosjan mitem jest tryumf nad III Rzeszą w 1945 r. To zwycięstwo stało się fundamentem pozycji Związku Sowieckiego, do której współczesna Rosja nawiązuje, usprawiedliwiając ogromne straty ludzkie i cierpienia własnego społeczeństwa, także w okresie „stalinowskiej rewolucji” i Wielkiej Czystki lat 1937–1938. Federacja Rosyjska i jej elity są nie tylko prawnymi, ale również mentalnymi spadkobiercami imperium sowieckiego.
Putinowska polityka historyczna rekonstruuje pamięć i tożsamość swego społeczeństwa, czerpiąc z wątków propagandy sowieckiej. Z tego wynika tak wielkie przewrażliwienie w reakcjach na jakąkolwiek próbę zakwestionowania oficjalnej interpretacji „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej”, stworzonej jeszcze za czasów Stalina. Była to chyba propaganda wysokiej klasy, skoro może być wykorzystywana również dzisiaj...
PAP: Jednak w propagandzie stalinowskiej pomijano istnienie tajnego protokołu do paktu Ribbentrop-Mołotow. Dziś zaprzeczenie jego istnieniu jest niemożliwe. Jak więc propaganda Kremla tłumaczy zawarcie kompromitującego sowiecką pamięć historyczną przymierza z nazistowskimi Niemcami?
Dr hab. Henryk Głębocki: Po 1991 r. i we wczesnej epoce putinowskiej kierunek rosyjskiej interpretacji układu z 23 sierpnia 1939 r. wydawał się zbieżny z faktami. Świadczą o tym uchwały Dumy, które potępiały jego tajne zapisy. Oczywiście byli historycy, którzy usiłowali bronić tego paktu, ale poza tym dominowała krytyczna ocena Stalina oraz jego polityki. Rządy Putina przyniosły odwrócenie tej tendencji. Mam na myśli nie tylko interpretację paktu Ribbentrop-Mołotow, ale również obecny w oficjalnym przekazie wizerunek Stalina. Z czasem stawał się on coraz bardziej pozytywną postacią rosyjskiej historii. Ukoronowaniem tego procesu były niedawne obchody setnej rocznicy rewolucji październikowej. Stwierdzano przy tej okazji, że Lenin i bolszewicy byli sprawcami głębokiego kryzysu państwa rosyjskiego i rozpadu imperium, choć jako pozytywny wkład w dzieje Rosji podkreślano ich państwowotwórczy instynkt, który pozwolił na powrót dokonać rekonkwisty większości ziem dawnego imperium pod czerwona flagą.
W PRL oficjalna interpretacja przyzwyczaiła nas do tezy, iż Lenin był postacią pozytywną i bohaterem rewolucji. Na Stalina zrzucano zaś „błędy i wypaczenia” tego systemu, szczególnie w epoce pierestrojki. Dziś bolszewicy i Lenin są już niepotrzebni do legitymizacji systemu władzy. Stalin jest zaś architektem odbudowy imperium i nadania mu statusu światowego mocarstwa. Myślę, że w postawie i niektórych wypowiedziach Putina można dopatrzyć się fascynacji tą postacią.
Interpretacja paktu Ribbentrop-Mołotow jest pochodną tego procesu. Kreml radzi sobie z ustaleniami naukowców, opartymi na ujawnionych już dokumentach, poprzez bezczelne kłamstwo, które tłumaczy agresję, zbrodnię, zniewolenie i ekspansję terytorialną, jako prawnie uzasadnioną politykę. Teza o potrzebie ochrony mniejszości narodowych II RP, głównie żydowskiej, przed nienazwanymi nacjonalistami i antysemitami (w domyśle chodzi o Polaków), to dosłowne powtórzenie haseł stalinowskiej propagandy sprzed i po 1939 r., mówiącej o „faszystowskiej Polsce”. Przecież to właśnie zburzenie polskiej państwowości umożliwiło obu totalitarnym agresorom realizację ludobójczych planów, deportacji, czystek etnicznych, mordów wg kategorii klasowych, narodowych i rasowych.
Dla uzasadnienia szczególnych praw Rosji do dominacji w tym regionie Europy Putin w swym artykule posługuje się wyrwanymi z kontekstu wypowiedziami zachodnich polityków. Charakterystyczne, nie tylko dla tego tekstu, ale i dla obecnej ekipy rządzącej Rosją oraz dla całej tradycji imperialnej Rosji, jest także wykorzystywanie argumentów geopolitycznych. Tekst z „The National Interest” mówi wszak o konieczności przesunięcia granic ZSRS na zachód, aby uchronić Mińsk i Moskwę przed napaścią. Podobnie Stalin potraktował Finów po zburzeniu polskiego państwa, uznając jesienią 1939 r., że i tu granica jest zbyt blisko Leningradu. To nic nowego, imperia od zawsze stosowały prawo silniejszego, uzasadniając agresję obroną własnych granic i interesów.
PAP: Dla zachodnich czytelników niezbyt czytelne może być oskarżenie Zachodu o rewizjonizm historyczny. Co Putin ma na myśli, używając tego określenia?
Dr hab. Henryk Głębocki: Właściwie wszystko, co podważa aktualny przekaz Kremla, może być tak określone. Każde tego rodzaju działanie może zostać nazwane „rewizjonizmem”. Dla Kremla historia, tak jak w ZSRS, znów jest „polityką rzutowaną wstecz”. Niedościgłym (a może już prześcigniętym?) wzorem pozostaje tu „Krótki kurs historii WKP(b)” oraz inne dzieła sowieckiej propagandy historycznej z lat trzydziestych XX w., osobiście poprawiane przez Stalina. Choć trzeba przyznać, że „chorąży pokoju” wolał być uważany za językoznawcę, a nie dziejopisa, i nie miał na tym polu tak jawnych ambicji jak prezydent Putin. Jedno ich niewątpliwie łączy: docenienie roli historii widzianej jako propaganda i podporządkowanie jej interpretacji bieżącym celom politycznym.
W tym kontekście szczególnie zabawnie brzmi zawarte w omawianym artykule wezwanie do otwierania archiwów. Już w zeszłym roku Putin sugerował, że istotnym problemem dla wyjaśnienia genezy II wojny światowej są ukryte i niedostępne zbiory archiwalne w krajach Zachodu, w odróżnieniu od w pełni dostępnych archiwów rosyjskich. To wyjątkowo absurdalny argument, szczególnie dla każdego badacza znającego rosyjską praktykę działania instytucji archiwalnych z wieku XX i polityczny nadzór nad nimi. Rosja obok Białorusi pozostaje w naszym regionie krajem, gdzie dostęp do archiwów z XX wieku należy do najbardziej ograniczonych.
PAP: W ostatniej części artykułu prezydent Putin pozytywnie odnosi się do ustaleń, które zapadły na konferencji w Jałcie. Można przyjąć, że to afirmacja klasycznego światowego koncertu mocarstw?
Dr hab. Henryk Głębocki: Wydaje mi się, że ten artykuł należy czytać od końca. W jego ostatniej części mamy bowiem do czynienia z powtórzeniem stalinowskiej strategii traktowania historii jako ideologii i jej dopasowywania do aktualnych potrzeb globalnej polityki. W Polsce skupiono się na kłamstwach historycznych, tymczasem one jedynie uzasadniają cele polityczne. Te ostatnie są wskazane bardzo wyraźnie.
Putin od dawna powtarza ofertę powrotu do polityki koncertu mocarstw i zajęcia w nim godnego miejsca przez Rosję, dopasowując do sytuacji Rosji po klęsce w „zimnej wojnie” strategię dyplomacji Aleksandra Gorczakowa, po klęsce w wojnie krymskiej w XIX w. Oczywiście w tym kontekście nie pada wprost pojęcie „strefy wpływów”, ale w domyśle jest ono oczywistym komponentem takiej polityki.
Wzorem proponowanej wizji porządku międzynarodowego jest właśnie budząca u nas tak wielką grozę konferencja w Jałcie. Wszak to do współczesnych elit reprezentujących ówczesną koalicję antyhitlerowską, a szczególnie uczestników „wielkiej trójki”, został skierowany ów wykład historii. Uwagę w tym kontekście zwraca wyraźne przywołanie Chin jako potencjalnego uczestnika postulowanego koncertu. List i zawarte w nim kłamstwa de facto postulują powrót do linii Jałty w obliczu „nowej normalności”, jak po orwellowsku określa się wyłaniający się po pandemii świat.
Tekst ten, ogłoszony tuż przed rocznicą ataku hitlerowskiej III Rzeszy na swego sojusznika, stalinowski ZSRS, nam, Polakom kojarzy się z inną rocznicą – moskiewskiego procesu szesnastu – przywódców Polski Podziemnej – jako konsekwencji układów w Jałcie. Bałtom pewnie kojarzy z wcieleniem ich krajów do ZSRS latem 1940 r.
Możemy jednak przypuszczać, że tekst ten mógł zostać przygotowany na niedoszłe obchody 75. rocznicy zakończenia II wojny światowej. Do udziału w nich do Moskwy zostali zaproszeni wszyscy znaczący przywódcy świata z Chinami na czele. Tezy tego artykułu i zawarta w nim propozycja zwołania szczytu mocarstw – założycieli ONZ – które po zwycięstwie nad Niemcami i Japonią stworzyły nowy globalny porządek, nie mogły zostać wygłoszone wówczas. Padają więc teraz, w przededniu rocznicy ataku Niemiec na ZSRS oraz innych rocznic związanych z II wojną światową, m.in. aneksji krajów bałtyckich czy konferencji w Poczdamie. Stają się jednak bardziej aktualne w obliczu perspektywy przesunięcia sił w światowym systemie na skutek pandemii.
Argumentacja przypominająca wkład ZSRS w zwycięstwo, zrzucająca z niego odpowiedzialność za dokonane wówczas agresje, prowadzi w zakończeniu artykułu do oferty powrotu do stołu rozmów pięciu mocarstw, założycieli ONZ: Rosji, Chin, Francji, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. W imię „odpowiedzialności wobec całego świata” wielkie mocarstwa znów mają, wg Putina, ustalić nowy, światowy porządek, tak jak w 1945 r. W celu „znalezienia wspólnych odpowiedzi na współczesne wyzwania i zagrożenia” taki szczyt ma pokazać „zaangażowanie na rzecz ducha sojuszu w imię wysokich humanistycznych ideałów i wartości, o które nasi ojcowie i dziadkowie walczyli ramię w ramię”.
Putin złożył tę propozycję już w styczniu tego roku, podczas Światowego Forum Holokaustu w Jerozolimie, gdy w podobny sposób zaatakował Polskę. Inicjatywę tę wsparł wówczas prezydent Francji; oczekiwano, że w maju poprą ją Francja i Chiny. Teraz Putin w swym tekście twierdzi, że uzyskał wsparcie wszystkich przywódców mocarstw. Jednak „dowodem istnienia potwora są jego ofiary”. Ponieważ swą propozycję Putin opiera „na wspólnej pamięci historycznej” mocarstw, to sześć milionów polskich obywateli, ofiar wojny rozpoczętej w 1939 r. przed dwa ludobójcze totalitaryzmy od wspólnego zmiażdżenia II RP, dekonstruuje tę narrację historyczną. Być może właśnie dlatego to Polska stała się w tym roku obiektem kolejnych ataków.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk / skp /