Bucza to symbol rosyjskich zbrodni w Ukrainie. Takie Bucze na terenie Górnego Śląska w 1945 r. zdarzały się bardzo często – wskazał w rozmowie o Tragedii Górnośląskiej historyk dr Dariusz Węgrzyn.
W styczniu 1945 r. na Górny Śląsk wkroczyła Armia Czerwona, dopuszczając się morderstw, rabunków oraz gwałtów, a także kradzieży wyposażenia zakładów przemysłowych. Następnie przeprowadzono akcję deportacji mieszkańców Górnego Śląska do prac przymusowych w głąb ZSRR, a polskie władze komunistyczne rozpoczęły proces osadzania ich w obozach pracy na terenie Polski.
"Tragedia Górnośląska to termin ważny dla tożsamości górnośląskiej, ale naukowo trudny do zdefiniowania. Początek jest jednak jasny. To 1945 r. i wkroczenie na Górny Śląsk Armii Czerwonej. Często mówi się o "Tragedii Górnośląskiej 1945 r.". Słusznie, ponieważ był to rok najbardziej tragicznych i krwawych wydarzeń" – ocenił w rozmowie z PAP dr Dariusz Węgrzyn.
Wskazał, że istotną rolę w tych wydarzeniach odegrała polsko-niemiecka przedwojenna granica. Makabrycznych zbrodni czerwonoarmiści dokonywali na terenach, które uznawali za niemieckie, czyli w tej części regionu, która przed wybuchem II wojny światowej znajdowała się w III Rzeszy.
"Dla nich to był akt zemsty. Nie obchodziło ich, że to nie był teren zamieszkiwany wyłącznie przez ludność niemiecką. Mieszkali tam zarówno Polacy, jak i Niemcy, a sporą część społeczeństwa stanowili po prostu Górnoślązacy, którzy mieszkali tam od zawsze, pracowali, państwowość się zmieniała, a kwestia narodowości nie miała dla nich aż tak dużego znaczenia" – wyjaśnił historyk.
W Miechowicach pod Bytomiem zamordowano 380 osób. W Boguszycach pod Opolem - co najmniej 270. Byli to cywile. "Bucza to symbol rosyjskich zbrodni w Ukrainie. Takie Bucze na terenie Górnego Śląska w 1945 r. zdarzały się bardzo często" – podkreślił dr Węgrzyn. Dodał, że skala gwałtów była ogromna. "Znamy opowieści o kobietach, które ukrywały się w piwnicach, a kolejne grupy żołnierzy Armii Czerwonej przychodziły, zabierały je na górę i potwornie gwałciły. Po wojnie urodziły się dzieci będące konsekwencją tych zbrodni, nazywane potocznie +porusami+" - powiedział Węgrzyn.
Czerwonoarmiści rabowali cenne przedmioty z domów. W głąb ZSRR wywożono maszyny z zakładów przemysłowych. Za nimi pojechali ludzie. Udokumentowano biogramy 46 200 mieszkańców Górnego Śląska, którzy stanowili tzw. żywe reparacje. Byli to w większości mężczyźni w sile wieku, wyspecjalizowani robotnicy, którzy nie służyli w wojsku, ponieważ w czasie wojny byli potrzebni m.in. w kopalniach i hutach, aby utrzymywać produkcję na wysokim poziomie.
"Kiedy mężczyzn zabrakło, pojawiła się ogromna bieda. Rodziny z dnia na dzień zostały bez środków do życia. Często były zmuszone do opuszczenia zakładowych mieszkań. Matki musiały znaleźć pracę, której co prawda nie brakowało, ale były to stanowiska przeznaczone przede wszystkim dla mężczyzn. Najstarsze córki przejmowały opiekę nad domem i młodszym rodzeństwem. Tragedia Górnośląska tak silnie funkcjonuje obecnie w regionalnej pamięci, ponieważ zapamiętały ją dzieci" – powiedział dr Węgrzyn.
Zauważył, że dla polskich władz komunistycznych deportacje robotników były problemem natury ideologicznej. Mimo to w kolejnych latach radzieccy dygnitarze niechętnie zgadzali się na ich powrót. W pierwszej kolejności wypuszczano chorych oraz inwalidów. Wielu z nich nie przeżyło. W sumie zmarło 25 proc. deportowanych (ok. 12 tys. osób). Ostatni wrócili do domów na początku 1950 r. Dla nich wojna zakończyła się prawie pięć lat po kapitulacji III Rzeszy.
9 stycznia 2025 r. Sejm podjął uchwałę ws. upamiętnienia Tragedii Górnośląskiej. "Sejm Rzeczypospolitej Polskiej w 80. rocznicę Tragedii Górnośląskiej oddaje cześć pamięci represjonowanej ludności cywilnej. Wszystkim, którzy stracili życie i zdrowie, oraz tym, którzy byli prześladowani za trwanie w pamięci o tych wydarzeniach" - głosi uchwała.
Po II wojnie światowej mieszkańcy Górnego Śląska uznawani za Niemców (posiadacze II kat. folkslisty) lub nazistów byli przetrzymywani w obozach na terenie Polski. Wykorzystywano do tego infrastrukturę niemieckich obozów nazistowskich. Więźniów zmuszano do pracy, znęcano się nad nimi. Dr Węgrzyn wskazał, że według dostępnych źródeł w Świętochłowicach-Zgodzie osadzono prawie 6 tys. osób, a liczbę ofiar szacuje się na 2-2,5 tys. osób. "Zatrzymania prowadzono m.in. na podstawie donosów. Po likwidacji obozu w listopadzie 1945 r. okazywało się często, że nie ma podstaw prawnych, aby tych ludzi przetrzymywać. Wypuszczono ich w większości do domów" - zaznaczył historyk.
Dr Dariusz Węgrzyn na co dzień pracuje w Śląskim Centrum Wolności i Solidarności w Katowicach. To autor "Księgi aresztowanych, internowanych i deportowanych z Górnego Śląska do ZSRR w 1945 r.". Podczas sesji naukowej organizowanej przez Instytut Pamięci Narodowej 23 stycznia 2025 r. w Centrum Edukacyjnym IPN w Katowicach zaprezentowana zostanie jego nowa książka "Internirung. Deportacja mieszkańców Górnego Śląska do ZSRR na tle wywózek niemieckiej ludności cywilnej z Europy Środkowo–Wschodniej do sowieckich łagrów pod koniec II wojny światowej", będąca podsumowaniem ponad 10-letnich badań.(PAP)
pato/ aszw/ miś/ mhr/