Siedem lat po katastrofie prezydenckiego Tu-154M wrak samolotu nadal znajduje się w hangarze na terenie lotniska wojskowego w Smoleńsku.
10 kwietnia 2010 r. pod Smoleńskiem rozbił się samolot polskich Sił Zbrojnych Tu-154M o numerze bocznym 101 z oficjalną polską delegacją, udającą się na obchody 70. rocznicy zbrodni katyńskiej, na pokładzie. Zginęło 96 osób, w tym prezydent Lech Kaczyński i jego małżonka, ostatni prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski, wicemarszałkowie Sejmu i Senatu, grupa parlamentarzystów, dowódcy rodzajów Sił Zbrojnych RP, szefowie instytucji państwowych, przedstawiciele kombatanckich i społecznych.
Śledztwo w tej sprawie początkowo prowadziła Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Postawiła ona zarzuty dwóm kontrolerom lotów ze Smoleńska (dotychczas nie zdołano im ich przedstawić) oraz dwóm oficerom polskiego, rozwiązanego po katastrofie 36. pułku, odpowiedzialny za loty najważniejszych osób w państwie i obsługujący Tupolewa. 4 kwietnia 2016 r. śledztwo przejęła Prokuratura Krajowa z nowym zespołem śledczym.
Niedawno ogłoszono, że zarzuty dla kontrolerów zostały poszerzone i obecnie rosyjscy kontrolerzy mieliby odpowiadać za umyślne sprowadzenie katastrofy, zaś obecny na lotnisku szef bazy w Twerze - za pomocnictwo w sprowadzeniu katastrofy.
Własne śledztwo prowadzi strona rosyjska, która wiele razy podkreślała, że przed jego zakończeniem nie zwróci Polsce wraku Tu-154 i jego "czarnych skrzynek". (PAP)
ksk/ wkt/