18 czerwca przypada setna rocznica urodzin Stanisława "Dziadka" Marusarza, legendarnego narciarza, wicemistrza świata w skokach z 1938 roku z Lahti oraz wielokrotnego mistrza kraju.
Marusarz, czterokrotny olimpijczyk i 21-krotny mistrz Polski, był nie tylko wybitnym sportowcem, ale i niezłomnym człowiekiem, żołnierzem kampanii wrześniowej, a podczas drugiej wojny światowej, do końca której ukrywał się na Węgrzech, kurierem tatrzańskim Armii Krajowej.
Gdyby nie wojna, Marusarz byłby z pewnością "Małyszem" tamtej epoki. Tytuł mistrza świata w skokach w Lahti w 1938 roku odebrali mu sędziowie. Przegrał z faworytem całej Skandynawii Birgerem Ruudem, mimo iż miał próby o 4,5 m dłuższe. Norweg wyprzedził go o 0,2 pkt.
Sam zwycięzca i jego rodacy docenili klasę Marusarza, nazywając go "królem polskiego narciarstwa". Podobnie było w kraju, gdyż w 1938 roku wygrał plebiscyt "Przeglądu Sportowego" na najlepszych sportowców Polski.
Gdyby nie wojna, Marusarz byłby z pewnością "Małyszem" tamtej epoki. Tytuł mistrza świata w skokach w Lahti w 1938 roku odebrali mu sędziowie. Przegrał z faworytem całej Skandynawii Birgerem Ruudem, mimo iż miał próby o 4,5 m dłuższe. Norweg wyprzedził go o 0,2 pkt.
Marusarz czterokrotnie startował w igrzyskach, w latach 1932-36 oraz 1948-52. W 1956 roku w Cortinie d'Ampezzo był honorowym przedskoczkiem konkursu olimpijskiego. Gdyby nie przerwa w "białych olimpiadach" spowodowana wojną, byłby rekordzistą pod względem udziału, a być może również medali.
Jego kariera sportowa trwała wyjątkowo długo, choć nie tylko dlatego nazywano go "Dziadkiem".
W 1947 roku w Bańskiej Bystrzycy przyniósł kolegom świeży chleb, gdyż wyżywienie w hotelu - jak to po wojnie - było dość kiepskie. Rozdał wszystkim, a zapomniał o kontuzjowanym, leżącym w łóżku Janie Gąsienicy-Ciaptaku. Ten wypomniał mu to, mówiąc: "Dziadku, a o mnieście zabocyli?". I tak zostało, jakkolwiek "dziadek" w tradycji góralskiej oznacza też szacunek.
Przygodę z nartami zaczął jako 13-latek. W 1926 roku wystartował na Krokwi, z trudem przełamując opór sędziów, i w swoim pierwszym konkursie wśród seniorów zajął trzecie miejsce, za sławnymi Bronisławem Czechem i Stanisławem Gąsienicą Sieczką.
Narciarstwo miał we krwi. Urodzony na Małym Żywczańskim w Zakopanem, zakładał prymitywne deski już w dzieciństwie. Startował w barwach SNPTT Zakopane (Sekcji Narciarskiej Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego). W 1930 roku po raz pierwszy zdobył mistrzostwo Polski.
Czterokrotnie był rekordzistą Wielkiej Krokwi. W 1932 roku osiągnął 72 m, dwa lata później - 74. W 1948 r. uzyskał 83,5 i 85 m.
Karierę skończył w 1957 roku, po 30 latach startów. Jeszcze w wieku 44 lat zajął czwarte miejsce w MP.
W 1966 r. zachwycił publiczność na skoczni w Garmisch-Partenkirchen, gdy w garniturze i pod krawatem zainaugurował noworoczny konkurs Turnieju Czterech Skoczni, lądując na 66. metrze. W Niemczech pamiętano, że właśnie na igrzyskach w Ga-Pa w 1936 roku był piąty. Następnego dnia zaimponował widzom w Innsbrucku; na Bergisel skoczył jako honorowy przedskoczek około 70 m.
Ostatni skok wykonał mając 68 lat, w 1981 roku dla potrzeb filmu o nim samym, kręconego przez Janusza Zielonackiego.
Jednak jeden z najbardziej pamiętnych w swym życiu skoków wykonał w czasie okupacji z... okna celi śmierci więzienia Gestapo przy ulicy Montelupich w Krakowie. Brawurowa ucieczka uratowała mu życie.
Gdy zakończył karierę sportową, zajął się budową skoczni narciarskich m.in. w Karpaczu oraz szkoleniem młodzieży. Jego oczkiem w głowie była jednak zakopiańska Wielka Krokiew. Doglądał jej przebudowy na FIS-62 i został jej kierownikiem. Doczekał nadania jej w 1989 roku jego imienia.
Prócz licznych trofeów sportowych Marusarz był uhonorowany najwyższymi odznaczeniami państwowymi, wojskowymi i cywilnymi. Był pierwszym laureatem Nagrody im. Janusza Kusocińskiego, Narciarzem 50-lecia PZN.
Zmarł 29 października 1993 roku. Zasłabł przemawiając nad grobem swego dowódcy z AK i przyjaciela, profesora Wacława Felczaka. Zasługi Marusarza przypomina tablica przy Wielkiej Krokwi. Prezydent Lech Kaczyński odznaczył go pośmiertnie Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski, który w lutym 2010 roku odebrały jego córki.
O swej karierze sportowej powiedział tak: "Wydaje mi się, że osiągnąłem wiele. Dla siebie i naszego sportu... I dlatego wierzę gorąco, że czerwona czapeczka, nazywana popularnie "marusarką", nie pozostanie jedynym po mnie wspomnieniem". (PAP)
jej/ pc/ cegl/