Uczestnicy Marca'68 walczyli także o godność i wolność następnych pokoleń; Marzec był tych ludzi, którzy wykazali solidarność i wyszli na ulice; to był bunt pierwszego pokolenia urodzonego i wychowanego w PRL - powiedziano podczas środowej debaty na Uniwersytecie Warszawskim.
Organizatorami debaty "Marzec'68. Ogólnopolski ruch społeczny przeciw komunizmowi", która odbyła się w środę w Auditorium Maximum Uniwersytetu Warszawskiego, było Narodowe Centrum Kultury oraz Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Wydarzenie wpisujące się w ogólnopolskie obchody 50. rocznicy wydarzeń marca 1968 r. otworzyło wystąpienie premiera Mateusza Morawieckiego, który podkreślił m.in., że Marzec'68 jest dla niego symbolem drogi do wolności i solidarności, a dla Polaków, którzy walczyli o wolność, powinien być powodem do dumy, nie do wstydu.
Wicepremier, minister nauki i szkolnictwa wyższego Jarosław Gowin podczas spotkania mówił z kolei, że sensem obchodzenia historycznych rocznic, w tym 50. rocznicy Marca'68, jest przede wszystkim oddanie hołdu ofiarom i bohaterom. "Naród, który zapomina o swoich ofiarach i bohaterach, karleje. Taki naród nie zasługuje na wolność. (...) Rocznice obchodzimy po to, żeby nie roztrwonić skarbu pamięci, bo bez tego skarbu nie wiedzielibyśmy, skąd przychodzimy, kim jesteśmy, a przede wszystkim dokąd podążamy. Wbrew opiniom cyników historia jest nauczycielką życia, pytanie tylko czy znajdzie w nas pojętnych słuchaczy" - zaznaczył.
"Dlatego dzisiaj osobiście i w imieniu rządu Rzeczpospolitej Polskiej chciałbym oddać głęboki hołd tym wszystkim, którzy wtedy, w marcu 1968, walczyli o naszą, nie tylko swoją, wolność i godność. Oni walczyli także o wolność i godność następnych pokoleń, oni walczyli o wolność i godność polskiego narodu" - powiedział Gowin. "Chciałbym oddać hołd tym wszystkim, którzy zapłacili cenę oszczerstw i upokorzeń, bicia, represji i aresztowań, więzienia, wygnania na emigrację. Chciałbym oddać hołd tym wszystkim, którzy padli ofiara haniebnej nagonki antysemickiej" - dodał.
"W opowieściach o Marcu zawsze brakuje tego, że udział w nim brało kilkadziesiąt tysięcy osób (…). Przed Politechniką Warszawską były tłumy ludzi, którzy przynosili kanapki, kwiaty, jabłka i prosili o ulotki. Trzeba na to patrzeć wielowarstwowo i pamiętać, że normalni ludzie, a nie tylko gwiazdy, brały w tym udział. Prawdziwy Marzec był tych ludzi, którzy wykazali solidarność i wyszli na ulice w poparciu innych studentów" – stwierdziła Irena Lasota uczestniczka Marca 1968 r.
Jak zaznaczył Gowin, gdy 50 lat temu na Uniwersytecie Warszawskim bito bezbronnych studentów, mogło się wydawać, że zło i komunizm zatryumfują na zawsze. "Stało się inaczej, w ogromnej mierze właśnie dzięki tym, którzy w marcu 1968 niezależnie od tego, jakie były ich motywy i jakie idee im przyświecały, zaprotestowali przeciwko totalitarnej władzy. To był kamień milowy historii polskiej wolności. (...) Bez Marca'68, jak bez Grudnia'70, Czerwca'1976, nie byłoby Sierpnia'80, nie byłoby Solidarności, a w konsekwencji nie byłoby wolnej, niepodległej Polski" - podkreślił.
Irena Lasota, prezes Instytutu na rzecz Demokracji w Europie Wschodniej i uczestniczka Marca 1968 r., zauważyła, że tamtejsze wydarzenia były wielowarstwowe i stanowiły "początek dalszego procesu". "W opowieściach o Marcu zawsze brakuje tego, że udział w nim brało kilkadziesiąt tysięcy osób (…). Przed Politechniką Warszawską były tłumy ludzi, którzy przynosili kanapki, kwiaty, jabłka i prosili o ulotki. Trzeba na to patrzeć wielowarstwowo i pamiętać, że normalni ludzie, a nie tylko gwiazdy, brały w tym udział. Prawdziwy Marzec był tych ludzi, którzy wykazali solidarność i wyszli na ulice w poparciu innych studentów" – stwierdziła.
Dyrektor oddziału Instytutu Pamięci Narodowej w Warszawie prof. Jerzy Eisler zwrócił uwagę, że społeczeństwo PRL "jako naród pięknie przyjęło strukturę klasową". "Wszyscy, którzy wtedy chodzili do szkół uczyli się o klasie robotniczej, chłopach i inteligencji pracującej. Już dawno nie ma PRL, a my ciągle posługujemy się tym klasowym kluczem, że najpierw inteligencja, a robotnicy nie, a potem robotnicy, a inteligencja nie, a potem w 1976 r. robotnicy i inteligencja ich poparła, a w 1980 r. wszyscy trzymaliśmy się szczęśliwie za rączki i robiliśmy kółko graniaste, tworząc Solidarność. Piękne, ale nieprawdziwe" – zaznaczył.
Jak dodał, marzec 1968 r. i grudzień 1970 r. "to właściwie jeden bunt tego samego pokolenia, pierwszego pokolenia urodzonego i wychowanego w PRL". "Jak Gomułka mówił tym ludziom, że miał przed wojną dwie koszule, a oni teraz mają po cztery, to się śmiali, niezależnie od tego, ile naprawdę mieli w domu tych koszul. Dwudziestolatkowie po prostu nie rozumieli posługiwania się biedą Polski z lat 30. (...) Dla nich punktem odniesienia były kraje zachodnie, znane z filmów, z dynamicznie rozwijającej się w latach 60. telewizji, która nigdy już potem nie była tak edukacyjna jak właśnie wtedy" – powiedział.
Prof. Eisler wspomniał także o wydarzeniach w Czechosłowacji z 1968 r., związanych z dojściem do władzy Alexandra Dubczeka i Praską Wiosną, czyli próbą liberalizacji systemu komunistycznego w tym kraju. Jak ocenił, dynamika wydarzeń w Polsce i w Czechosłowacji była w tym czasie dokładnie przeciwna. "Jeżeli za początek przyjmiemy czerwiec 1967 r., a szczególnie zjazd Związku Pisarzy Czechosłowackich, to u nich cały czas zwiększa się swoboda, coraz większy jest zakres inności w socjalizmie. W Polsce jest odwrotnie. Kiedy w marcu Leszek Kołakowski został wyrzucony z Uniwersytetu Warszawskiego to jest oczywiste, że otrzymuje kilka propozycji pracy na zachodnich uniwersytetach, ale naprawdę wzruszająca jest propozycja, która w kwietniu przychodzi z Pragi z Uniwersytetu Karola" – powiedział dyrektor oddziału IPN w Warszawie.
Według prof. Eislera Czechosłowacja "uratowała Władysława Gomułkę". "Marzec bardzo rozchwiał i pokazał, (...) że obok rewolucji dwudziestolatków, tych na ulicach i w murach uczelni, mamy rewolucję czterdziestolatków w gmachach ministerstw, w centralnych urzędach, w Komitecie Centralnym, którzy chcą iść do góry, a tu jest petryfikacja układu" – wyjaśnił.
Prof. Wojciech Roszkowski z Instytutu Studiów Politycznych PAN mówił z kolei o zjawisku marcowego antysemityzmu. "Powinniśmy rozróżnić co robiła władza i co robiło społeczeństwo. We władzy trwała walka frakcji moczarowskiej, pseudonacjonalistycznej (...) o to, żeby zwolenników puławian w aparacie władzy wykończyć do końca. Oni zajmowali jeszcze jakieś miejsce w aparacie władzy chociaż już na początku lat 60. miały miejsce czystki antysemickie" - przypomniał.
Według prof. Jerzego Eislera Czechosłowacja "uratowała Władysława Gomułkę". "Marzec bardzo rozchwiał i pokazał, (...) że obok rewolucji dwudziestolatków, tych na ulicach i w murach uczelni, mamy rewolucję czterdziestolatków w gmachach ministerstw, w centralnych urzędach, w Komitecie Centralnym, którzy chcą iść do góry, a tu jest petryfikacja układu" – wyjaśnił.
Jak dodał, to ci oficerowie Wojska Polskiego, którzy wyemigrowali w tamtych latach robili Polsce fatalną opinię, że jest antysemicka. "Kariery niektórych osób w partii brały się właśnie z tego, że w kampanii antysemickiej brali udział. To była zmiana pokoleniowa w partii, to było wygryzanie starszego pokolenia przez młodych +rasowo czystych+ aparatczyków, którzy mieli hasło +teraz my+. (...) Wydaje mi się, że powinniśmy stale powtarzać (...), że wątki Marca były splecione" - podkreślił.
Roszkowski przypomniał także, że od połowy lat 60. w Polsce występowała stagnacja gospodarcza i ludzie mieli słabe perspektywy. (...) Jeżeli mówimy o całej narastającej fali nowego pokolenia - tego, którego nie dotknęły koszmarne represje powojenne (...) - trzeba pamiętać, że to nowe pokolenie miało akumulację motywów i aspiracji, żeby zamanifestować opór. Pierwszym tego etapem były obchody millenijne. (...) Widzę to wszystko jako pewne etapy narastającej fali" - zauważył.
Zastępca dyrektora Muzeum Powstania Warszawskiego Dariusz Gawin podczas debaty podkreślił że, w przypadku wydarzeń Marca'68 możemy mówić o ruchu społecznym. "Został zdławiony przez represje, ale i tak miał więcej czasu niż poznańscy robotnicy w Czerwcu'56. W czasie tych trzech marcowych tygodni odbyły się różne działania, wypowiedzi i dyskusje, które mogą nam potwierdzić, że to był ruch społeczny" - powiedział.
Jak zauważył, w momencie powstania ruchu Marca działanie "aktorów" nie realizowało z góry założonego planu. "Nie było strategów i liderów, którzy mówili, jak ruch ma wyglądać, w którym ma iść kierunku i o co mają walczyć jego uczestnicy, np. demokratyczny socjalizm, wolną Polskę albo jeszcze coś innego. To było oddolne i najczęściej nieskoordynowane. W takiej sytuacji do tego żywiołowego procesu przyłączały się jednostki o bardzo różnych intencjach i różnych sposobach myślenia. Dopiero sytuacja wspólnego działania wymusiła na nich znalezienie wspólnej odpowiedzi na pytanie, dlaczego się znaleźli w tym ruchu i jakie są ich cele. Znalezieniu wspólnej odpowiedzi i stworzeniu spójnej tożsamości służyły dyskusje studentów w komitetach strajkowych. Wówczas, gdy wykształcała się wspólna tożsamość uczestników (...) zaczęliśmy mieć do czynienia z ruchem społecznym. Jego wartości były wynikiem konkretnego działania, konkretnej sytuacji, oraz przeciwdziałania władz" - przypomniał Gawin.
Jak dodał, ruch społeczny Marca'68 dopełnił się już po jego zakończeniu. Przywołał za przykład Jacka Kuronia, który w latach 70. oceniał i interpretował przeszłe już wydarzenia. Jednak jak zauważył Gawin część aktywistów Marca przemyśliwała sens tamtych wydarzeń, chociaż w nich bezpośrednio nie uczestniczyła, ponieważ jako komandosi zostali zaaresztowani. "Komandosi zrobili Marzec nie dlatego, że walczyli z komunizmem i komunistyczną Polską, tylko dlatego, że uważali, że ona prawdziwie komunistyczna nie jest. (...) Mówimy o tej grupie związanej przede wszystkim z Kuroniem i Michnikiem, (...) która miała zbudować demokrację bezpośrednią, prawdziwie socjalistyczną (...) Dla tej grupy Marzec jest szokiem. Nie tylko dlatego, że jako ludzie nie pamiętający czasów stalinowskich, znający to wszystko z opowiadań, widzą przemoc fizyczną pierwszy raz, doświadczają jej, ale także dlatego, ze jest to szok ideologiczny. (...) Nagle się okazało, że Gomułka i partia komunistyczna posługują się antysemickim, faszystowskim, reakcyjnym instrumentarium. Świat się wali, ideologia lewicowa umiera i kończy się" - przypomniał.
Jak przypomniał Gawin komandosi idąc do więzień wciąż mówili, że są komunistami, ale podczas odosobnienia to się w nich łamało. "Potrzebują czegoś zamiast lewicowego radykalizmu i zaczynają szukać. Spotykają z Herbertem, z Klubem Inteligencji Katolickiej, ze środowiskiem +Więzi+, Cywińskim, Mazowieckim. (...) Z tego rodzi się ta myśl, która rodzi opozycję demokratyczną. To wszystko bierze się z ideologicznego szoku marca, że wchodzą w marzec jako ludzie lewicy, dostają od partii komunistycznej pałką po głowie i są atakowani metodami, które uważają za faszystowskie, muszą porzucić lewicowość" - podkreślił.
8 marca 1968 r. na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego odbył się wiec protestacyjny w związku ze zdjęciem przez władze komunistyczne wystawianych w Teatrze Narodowym "Dziadów" w inscenizacji Kazimierza Dejmka oraz relegowaniem z uczelni Adama Michnika i Henryka Szlajfera. Zgromadzeni na wiecu studenci zostali brutalnie zaatakowani przez oddziały milicji oraz "aktyw robotniczy".
Stało się to początkiem tzw. wydarzeń marcowych, czyli kryzysu politycznego związanego z falą studenckich protestów oraz walką polityczną wewnątrz PZPR, rozgrywaną w atmosferze antysemickiej i antyinteligenckiej propagandy, z powodu której Polskę opuściło kilkanaście tysięcy osób pochodzenia żydowskiego. (PAP)
autorki: Martyna Olasz, Daria Porycka
oma/ dap/