Gdyby sytuacja w ZSRS była stabilna to Sowieci nie zaakceptowaliby końca Układu Warszawskiego – powiedział PAP profesor Jan Malicki ze Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego. 25 lat temu, 31 marca 1991 r., państwa Układu Warszawskiego zaprzestały współpracy wojskowej.
PAP: Dlaczego Kreml postanowił powołać do życia Układ Warszawski? Przecież i tak bezsprzecznie dominowali nad całą Europą Środkową i Wschodnią.
Jan Malicki: Złożyło się na to kilka czynników. Zaczynał się wówczas okres bardzo ostrej zimnej wojny. Postanowiono, moim zdaniem, usankcjonować dominację sowiecką w Europie Wschodniej, ująć w formie prawnej to, co było faktem. Dodatkowo, chodziło też o pokazanie siły wobec NATO, siły prawdziwie albo rzekomo zbiorowej, wspólnoty sojuszników, a nie tylko siły Armii Czerwonej.
Konieczny był nowy rodzaj usankcjonowania sowieckiej dominacji. Do połowy lat pięćdziesiątych we wszystkich resortach siłowych PRL stanowiska doradców lub dowódcze zajmowali oficerowie sowieccy polskiego pochodzenia, jak wówczas mówiono „pełniący obowiązki Polaka”.
Po śmierci Stalina ten stan zaczął się zmieniać. Wbrew powszechnym opiniom zmiany rozpoczęły się zresztą już wówczas, a nie po słynnym referacie Chruszczowa z 1956 r. i jedną z nich był powrót Sowietów do ZSRS. Konieczne stało się więc prawne zabezpieczenie sowieckiej dominacji w nowych warunkach.
PAP: Mimo odwilży po śmierci Stalina rok 1956 i takie wydarzenia jak interwencja sowiecka na Węgrzech lub stłumienie Poznańskiego Czerwca dokonane przez „pełniącego obowiązki Polaka” gen. Stanisława Popławskiego pokazały, że Sowieci nie ufają swoim „sojusznikom”. Czy te fakty pokazują, że w Układzie Warszawskim od spraw wojskowych ważniejsze było kontrolowanie państw satelickich ZSRS?
Jan Malicki: Od drugiej wojny światowej, aż do upadku komunizmu lub wcześniej do stanu wojennego, nie występowało rozgraniczenie pomiędzy dominacją polityczną a wojskową. Komunizm miał to do siebie, że był jednością w ramach swojej ideologii. Polityka nie była sama dla siebie, w tym wypadku przekładała się na czołgi. Najpierw do państw przyszłego Układu Warszawskiego wjechały sowieckie dywizje pancerne, a potem zrealizowały stalinowską zasadę, że tam, gdzie stopę postawił żołnierz Armii Czerwonej, tam obowiązywał system komunistyczny.
Był tylko jeden wyłom w tej zasadzie – Austria. Wciąż nie wiadomo dlaczego Sowieci nie wprowadzili tam swoich porządków. Jest to jednak raczej wypadek potwierdzający regułę. Kolejnym wyłomem mógł być projekt zjednoczenia Niemiec, który wysuwał Chruszczow. Podobno wcześniej Ławrientij Beria myślał o tym samym. Warto zauważyć, że pomimo iż Beria był wielkim zbrodniarzem, to politycznie jest niezwykle ciekawą postacią.
Jan Malicki: Do połowy lat pięćdziesiątych we wszystkich resortach siłowych PRL stanowiska doradców lub dowódcze zajmowali oficerowie sowieccy polskiego pochodzenia, jak wówczas mówiono „pełniący obowiązki Polaka”.
PAP: Być może losy państw Układu Warszawskiego potoczyłyby się inaczej, gdyby władzę objął Beria, który zdaniem wielu pragnął głębszej destalinizacji niż Chruszczow. Tak sądzi między innymi Aleksander Suworow.
Jan Malicki: Skłaniałbym się do tezy, że rola Chruszczowa jako wielkiego dekomunizatora jest ogromnie przeceniona, podobnie jak Gorbaczowa, który w moim przekonaniu nie miał na celu dekomunizacji, ale pragnął tak naprawdę uratowania (bo jako inteligentny człowiek wiedział, że dotychczasowa forma musi być zmieniona) oraz wzmocnienia - bo był jednak sowieckim komunistą - ZSRS. Jest to mit tworzony przez Zachód. Chruszczow zaś był przecież wiernym i czynnym wykonawcą wszystkich zbrodniczych działań Stalina.
Beria znając wszystkie arkana systemu bezpieczeństwa ZSRS mógł się czuć pewniej skoro pociągał za wszystkie sznurki tej machiny, w dodatku wielokrotnie odpowiadał za kluczowe projekty „partyjno-rządowe”, zresztą z sukcesami. Takie tezy wysuwa nie tylko Suworow, ale również między innymi znakomita francuska badaczka Françoise Thom, która w znakomitej biografii Berii stawia tezę, że to on był pierwszym pomysłodawcą destalinizacji i został wykończony przez grupę, która nie chciała aż takiej skali zmian, pewnie też ze strachu o swój los. Podobno. A Chruszczow był przecież w kierownictwie od lat! Dopiero później stwierdzono prawdopodobnie, że systemu stalinowskiego w starej formie nie da się dłużej utrzymać. Raczej skłaniałbym się więc ku tezie, że Beria, mimo zbrodni które popełnił, mógłby z wielu względów dokonać dużo dalej idącej destalinizacji niż Chruszczow.
PAP: Pytanie czy pod rządami Berii doszłoby do interwencji na Węgrzech, a cały blok wschodni nie zawaliłby się już wówczas.
Jan Malicki: Jako zawodowy historyk unikam zajmowania się tzw. historią alternatywną. Nie sposób stwierdzić, czy rzeczywiście tak mogło się stać. Mimo że Beria miał daleko idące plany destalinizacji, to nie oznacza, że inaczej traktowałby państwa satelickie. Stąd nie mogę się wypowiedzieć poważnie w kwestii Węgier 1956.
PAP: Czy po 1956 r. pozycja PRL w ramach Układu Warszawskiego uległa wzmocnieniu?
Jan Malicki: W mojej opinii pozycja PRL poprawiła się. Do śmierci Stalina każdy kraj bloku wschodniego właściwie miał być traktowany niemal tak samo i w równym stopniu podlegać dominacji sowieckiej, w ramach tego samego modelu kontroli.
Po 1956 r. sytuacja zmienia się. W przypadku PRL mogło to być spowodowane dwoma czynnikami. W ZSRS, zapewne na podstawie analiz nastrojów społecznych przeprowadzonych przez aparat wywiadu i po prostu analizy danych wywiadu w krajach komunistycznych, stwierdzono, że nie można opierać się wyłącznie na sile bagnetów. Po drugie wzięto pod uwagę wielkość i znaczenie kraju.
Co ciekawe jednak, gdy weźmie się pod uwagę wielkość sił zbrojnych to pierwsza po ZSRS pozycja PRL nie jest już tak oczywista. Gdy chodzi o liczbę żołnierzy to byliśmy na pierwszym miejscu po Armii Czerwonej. Wynikało to oczywiście z liczby ludności. W uzbrojeniu było już nieco inaczej. Na przykład Czechosłowacja i NRD miały tyle samo czołgów co PRL, mimo znacznie mniejszej liczby obywateli tych krajów. A pamiętajmy, że czołgi to kluczowy element każdej wojny ofensywnej…
Jan Malicki: Gdy chodzi o liczbę żołnierzy to byliśmy na pierwszym miejscu po Armii Czerwonej. Wynikało to oczywiście z liczby ludności. W uzbrojeniu było już nieco inaczej. Na przykład Czechosłowacja i NRD miały tyle samo czołgów co PRL, mimo znacznie mniejszej liczby obywateli tych krajów.
PAP: A tylko taką zakładała strategia Układu Warszawskiego.
Jan Malicki: Chciałbym tu, tak przy okazji zauważyć, że w ostatnich pięciu latach nastąpił gwałtowny wzrost inwestycji współczesnej armii rosyjskiej Putina w siły pancerne. To daje wiele do myślenia.
Inne kraje bloku wschodniego były uzbrojone lepiej niż PRL w transportery opancerzone, czy wojska rakietowe. Zaskakujące potężne było uzbrojenie wojsk czechosłowackich i enerdowskich. Zapewne chodzi o to, że były to kraje frontowe w ewentualnej konfrontacji z NATO.
PAP: Czy nie jest to pochodna siły gospodarek tych krajów? Można zaryzykować twierdzenie, że poprzez Układ Warszawski Sowieci drenowali gospodarki swoich satelitów, narzucając im wydatki zbrojeniowe.
Jan Malicki: Nie całe uzbrojenie pochodziło z ZSRS. Na przykład Czechosłowacja produkowała ogromną ilość sprzętu wojskowego. Zresztą zarówno Czechosłowacja jak i PRL zarabiały na sprzedaży broni, na przykład do krajów arabskich.
Niewątpliwie jednak przywódcy krajów Układu Warszawskiego często chciały się przypodobać ZSRS pokazując poprzez zakupy broni, że dbają o bezpieczeństwo krajów socjalistycznych. Nie zaryzykowałbym jednak tezy, że te wydatki wydrenowały budżety krajów bloku wschodniego na tyle, aby wpłynąć na ich kondycję gospodarczą.
Nawet w systemach komunistycznych krajów tzw. „demokracji ludowej” każda produkcja przynosiła jakąś wartość dla gospodarki. Oczywiście sytuacja była tu nieco inna w ZSRS, gdzie inwestycje zbrojeniowe na koniec istnienia miały wpływ na załamanie gospodarki sowieckiej. W PRL taka sytuacja raczej nie występowała.
PAP: W PRL-owskich kronikach filmowych Układ Warszawski jest przedstawiany jako ugrupowanie państw walczących o pokój. Na ile jednak ta indoktrynacja była skuteczna? Czy Sowieci mogli mieć pewność, że ich sojusznicy nie zawiodą?
Jan Malicki: Moim zdaniem armia sowiecka nie ufała armiom Układu Warszawskiego. Część armii Sowieci postrzegali w sposób wręcz poniżający, uważając, że są byle jakie…
PAP: O których armiach mieli taką opinię?
Jan Malicki: Wiadomo, że nie cenili i poniżali Czechów, uważając ich za tchórzy i „szwejków”. Wiadomo, że Rumunów uważali „za pastuchów”. Polakom zaś z kolei po prostu nie ufali. Ale trzeba przyznać, że nie sposób było pominąć setek tysięcy żołnierzy bloku wschodniego. Zakładano przecież, że Ludowe Wojsko Polskie zaatakuje Danię i chyba północną część RFN.
Miało to zresztą śmieszne rezultaty po wstąpieniu do NATO. W Ludowym Wojsku Polskim uczono część oficerów języka duńskiego. Oczywiście plany ataku na Danię były znane NATO. Po stworzeniu korpusu duńsko-niemiecko-polskiego w Szczecinie w jego dowództwie pojawili się podobno duńscy oficerowie doskonale znający język polski, którzy z kolei z podobnej przyczyny uczyli się języka polskiego.
PAP: Kiedy Układ Warszawski stał się martwy, niepotrzebny? W momencie odejścia od doktryny Breżniewa, czy może wcześniej?
Jan Malicki: Można powiedzieć, że na pewno nie był martwy w 1968 r., bo w momencie agresji na Czechosłowację zadziałał bezbłędnie. W 1981 r. wobec Polski nie zadziałał, choć właściwie nie wiemy dlaczego. Być może nie musiał. Prawdopodobnie kluczowym momentem była wojna w Afganistanie. ZSRS postanowił wówczas zmienić swoją taktykę działania.
PAP: Skoro jesteśmy przy roku 1968 to wówczas w spektakularny sposób z solidarnej interwencji w Czechosłowacji wyłamała się Rumunia. Dlaczego uszło jej to na sucho?
Jan Malicki: Ponieważ nie wyszli mimo wszystko z systemu. Nicolae Ceaușescu był wiernym komunistą i mimo że w sferze formalnej politycznie zrobił takie kroki jak wcześniej Jugosławia, to potem nie poszedł jej śladem. Trudno więc powiedzieć, dlaczego Rumunia nie została ukarana. Być może dlatego, że karana była Czechosłowacja i nie można było karać wszystkich. Być może Moskwa liczyła, że ukarze ją później, że przyjdzie na nią czas.
Pamiętajmy, że sprawa buntu Ceaușescu nie zaczęła się przy okazji Praskiej Wiosny, ale miała swoje korzenie przy podziale tzw. specjalności gospodarczych w ramach Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej. Obowiązywał tam system polegający na przydzielaniu poszczególnym krajom ich specjalizacji. Rumunia miała pozostać krajem rolniczym. To nie spodobało się Ceaușescu, który chciał rozwijać przemysł ciężki i maszynowy, uważane wtedy za kluczowe dla rozwoju kraju.
PAP: Powiedział Pan o czołgach, które znów stają się kluczowe dla doktryny wojennej współczesnej Rosji tak jak w czasach ZSRS. Czy Rosja po 1991 r. próbowała podejmować próby restytucji Układu Warszawskiego w nowej formie w przestrzeni postsowieckiej?
Jan Malicki: Raczej nie. Rosja zdaje sobie wtedy sprawę, że tamta sytuacja jest nie do przywrócenia. W tym kontekście warto zwrócić uwagę, kto podpisywał układ o ostatecznym rozwiązaniu Układu Warszawskiego. Były to zupełnie nowe postacie: Lech Wałęsa z Polski, z Bułgarii Żeliu Żelew, z Czechosłowacji Vaclav Havel, Ion Iliescu z Rumunii, z Węgier premier József Antall i co najbardziej ciekawe – wiceprezydent ZSRS Giennadij Janajew!
To swoisty chichot historii, że traktat o ostatecznym końcu Układu Warszawskiego podpisał 1 lipca 1991 r. człowiek, który sześć tygodni później będzie próbował w puczu ratować rozpadający się Związek Sowiecki. Nie bez powodu wymieniłem te wielkie nazwiska opozycjonistów i ludzi takich jak Iliescu i Janajew, którzy do końca byli wierni tamtemu systemowi.
Jan Malicki: To swoisty chichot historii, że traktat o ostatecznym końcu Układu Warszawskiego podpisał 1 lipca 1991 r. człowiek, który sześć tygodni później będzie próbował w puczu ratować rozpadający się Związek Sowiecki.
PAP: Czy Sowieci łatwo pogodzili się z końcem Układu Warszawskiego?
Jan Malicki: Gdyby sytuacja w ZSRS była stabilna to Sowieci nie zaakceptowaliby końca Układu Warszawskiego, ale wówczas przechodzili w swoim kraju prawdziwe trzęsienie ziemi. Gorbaczow próbując ratować ZSRS pogrążył go jeszcze bardziej. Doszło do całkowitej zapaści gospodarczej, politycznej i społecznej. W tej sytuacji Układ Warszawski stał się już rzeczą drugorzędną. W dodatku w tych krajach działania prowadziły już wtedy bardziej KGB czy GRU niż oficjalne słabnące sowieckie struktury państwowe.
Gdy rozmawiam z Rosjanami i niektórymi mieszkańcami innych krajów postsowieckich to lata dziewięćdziesiąte są przez nich postrzegane jako absolutna tragedia. Do ekonomicznych i społecznych skutków upadku ZSRS dochodzi jeszcze ogromna trauma emocjonalna. Nagle ludzie, którym przez pokolenia wpajano, że żyją w najpotężniejszym i najszczęśliwszym kraju na świecie zobaczyli na własne oczy całkowite załamanie się tego potężnego imperium…
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
Jan Malicki, dr h.c., prof. hon. Akademii Kijowsko– Mohylańskiej - historyk, sowietolog w Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego.
szuk/ ls/