Od miesięcy przebywali na nieludzkiej ziemi, z dala od rodzinnych domów – mimo to składając sobie świąteczne życzenia w Wielkanoc 1940 r. łudzili się jeszcze, że odzyskają wolność. Nie wiedzieli, że ich los przesądził wcześniej jeden podpis. Od decyzji Stalina o wymordowaniu polskiej elity nie było już odwołania.
To były wyjątkowo smutne i refleksyjne święta dla znajdujących się w sowieckiej niewoli polskich oficerów. Jeszcze rok wcześniej spędzali Wielkanoc z najbliższymi…
Co będzie jutro?
Gdy 8 marca 1940 r. z Kozielska wyruszył transport trzynastu jeńców – jak się później okazało wywiezionych na rozstrzelanie (zginęli w egzekucji 15 marca) – błyskawicznie pojawiły się pogłoski o planach deportacji Polaków z obozu. Rzekomo niebawem miano odesłać ich „do dyspozycji Niemców”, państw neutralnych albo w głąb Związku Sowieckiego. „Wysyłają na Syberię, na Sołówki, bezludną wyspę, do obozów niemieckich, do Karelii do budowy dróg” – o takich plotkach krążących wśród polskich oficerów wspominają sowieckie meldunki sprzed 78 lat.
„Hurra! Pierwsze jaskółki! Dzisiaj pierwszy raz półoficjalnie zakomunikował nam kombrig, że kto ma rodziny za granicą (w państwach neutralnych), może składać w najbliższych dniach podanie do Narodnego Komissariatu Wnutriennych Dieł [NKWD] o wyjazd! Może rzeczywiście wyjaśni się nasza beznadziejna sytuacja! Wrzało dzisiaj w baraku jak w ulu” – zanotował 16 marca 1940 r. ppor. Henryk Sztekler. Jego pamiętnik odnaleziono później w katyńskim dole śmierci.
Jedna myśl - wyjechać
Nieświadomi sowieckich zamiarów, a mimo to ufni w lepszą przyszłość, polscy jeńcy przygotowywali się do świętowania Zmartwychwstania Pańskiego – na tyle, na ile pozwalały im surowe warunki panujące w obozach. Od jakiegoś czasu spływały listy od rodzin, które jednak nie zawsze wywoływały uśmiech na strudzonych twarzach oficerów. Również pogoda pozostawiała wiele do życzenia – nastała kalendarzowa wiosna, ale tęgi mróz ciągle dawał się we znaki.
„Smutno, otoczenie mi obrzydło. Chamstwo wiecznie o podział żarcia” – pisał w Wielki Piątek ppor. Florian Nowakowski, któremu w tym szczególnym okresie „przyświecała jedna myśl – wyjechać”.
Także Wielka Sobota (23 marca), mimo że poprzedzająca radosne święto, dostarczyła wielu trosk. „Dziś minęło pół roku niewoli. Kiedy myślę, że Ty jesteś sama, szlag mnie trafia” – zanotował kpt. Marian Gąsowski, pisząc do ukochanej Marii. Tego samego dnia – czytamy w pamiętniku ppor. Włodzimierza Woydy – odbył się w Kozielsku pogrzeb jednego z oficerów, 35-letniego podporucznika rezerwy z Sosnowca, co jeszcze spotęgowało atmosferę przygnębienia.
23 marca w „nieznanym kierunku” z obozu wyjechał kolejny jeniec – ppor. Dobiesław Jakubowicz, który informację o transporcie („jadę z Kozielska przez Smoleńsk w nieznane”) zapisał na papierowej bibułce. Włożył ją do książeczki do nabożeństwa, którą… znaleziono na miejscu zbrodni trzy lata później.
Smutek, łzy i Radosna Nowina
Nazajutrz – w Wielkanocną Niedzielę (24 marca) – o poranku kpt. Gąsowski zorganizował z kolegami obfity jak na warunki obozowe posiłek: „Śniadanie zrobiliśmy sobie uroczyste, udało się nam wydostać 1 jajko, sałatkę z kartofli, kanapki ze śledziem, herbata, kompot, to było śniadanie, życzenia, łamanie jajkiem, przemówienie itd. O 12 akademia uroczysta. Smutno bez Ciebie Kochanie tak przez święta – trudno co robić Maryś moja” – pisał autor notatnika znalezionego w Katyniu.
To, że obecność jajek na „wielkanocnym stole” nie była wcale oczywistością, potwierdzają słowa innego jeńca – lekarza mjr. Stefana Pieńkowskiego, zapisane 24 marca: „Wielkanoc. Znalazło się 1 jajko kurze i nieco poprawione jedzenie”. Następnego dnia, mimo namiastki świątecznej atmosfery, wrócił lęk o najbliższą przyszłość. „Choroby podświadomości - Neur. traum. Natręctwa. Fobie” – czytamy w dzienniku majora.
O niedostatku w święta pisał także ppor. Maksymilian Trzepałka: „Dziś 24 marca dzień pierwszy W[ielkiej] N[ocy] niczym się nie różni od dni poprzednich. Zamiast jajek św[ięconych] mieliśmy chleb i sól i tym dzieliliśmy się w drużynie. Kiełbasy i szynki, i jajek nie było, bo trudno w tym kraju dostać. Mieliśmy to zrobione z drzewa, które imitowały. Boże! Jakież to przykre”.
Zgoła inny nastrój towarzyszył mjr. Kazimierzowi Szczekowskiemu, który – razem z innymi współtowarzyszami niedoli – skorzystał z gościnności kpt. Zdzisława Goszczyńskiego. Dzięki paczce żywnościowej otrzymanej przez niego od rodziny, możliwe było wyprawienie obfitego śniadania. „Był doskonały boczek, pasztet i sucha kiełbasa. Objadłem się jak świnia, dawno nie jadłem tak smacznych rzeczy, szczególnie boczek był wyśmienity. Nie spodziewałem się takich świąt” – przyznał mjr Szczekowski.
Świąteczna niedziela minęła na ogół spokojnie, refleksyjnie. „Każdy z nas myślą był przy swoich. W obozie był ruch ożywiony – wszyscy odwiedzali się wzajemnie, składając życzenia szczęśliwego powrotu do wolnej Polski. W ciągu dnia trochę czytałem, trochę spałem i tak minął pierwszy dzień” – zapisał ppor. Trzepałka.
Drugiego dnia – dodał – „zrobiliśmy także drugie śniadanie z sałatki, którą zrobiliśmy z kartofli, ziemniaków, buraków, śledzi, mięsa oraz oleju. Całość była bardzo smaczna. Obiad był na ogół lepszy jak poprzednie. Dalszą część dnia też przespałem – trochę na spacerze z kolegami i tym kończą się święta”.
Przepełniony żalem i smutkiem zapis w dzienniku sporządził w tych dniach lekarz weterynarii ppor. Julian Budzyn: „Nadeszły Święta Wielkanocne – ja czuję się tak źle, że ani mnie one smucą, ani cieszą. Tak kiepsko z płucami. Kaszel, boli i kłuje w piersiach, gardło boli – nocą okropnie duszno i czasem krew z nosa idzie. Pieniędzy już dawno nie mam, tyle co na listy i znaczki. Ostatni teraz list napisałem 8 marca – duży i w nim dużo zwątpienia, nawet w to, co najwięcej kocham, to jest w moją Miłuśke. Czy wy mnie zrozumiecie kiedy? Czy wyobrażacie sobie, w jakich ja tu warunkach – gorsze i okropniejsze niż więzienie i tak ciągle w obawie o życie swoje i powrót. Boże, czy będę ja kiedy w domu, w Żurowej, czy zobaczę się z Wami? – pytał z utęsknieniem jeniec Kozielska.
Wielkanocny wpis kończył prośbą: „Gdybym tu umarł, to pamiętajcie, że nie wolno Wam tu mnie zostawić – sprowadzić zwłoki i pochować w Żurowej, w ogrodzie – testament wypełnić! A Ty, Miłuś, żyj i pamiętaj, że bardzo Cię kochałem, kochałem ponad wszystko na świecie”.
***
„Z rana dyskusja o naszym tutaj położeniu. Czy jesteśmy jeńcami, czy internowanymi?” – pisał w wielkanocny poniedziałek ppor. Woyda. Nie wiedział, że nadzieje na jakąkolwiek poprawę losu prysły ostatecznie trzy tygodnie wcześniej, kiedy w Zarządzie ds. Jeńców Wojennych dogadywano techniczne strony planu „rozładowania” obozów.
Wyjazdy z Kozielska były w rzeczywistości wywózkami na miejsce kaźni, położone w Lesie Katyńskim. 5 marca 1940 r. o śmierci polskich oficerów – jako „zawziętych wrogów władzy sowieckiej” – zdecydowali najwyżsi rangą dygnitarze partii komunistycznej, z Józefem Stalinem na czele.
Waldemar Kowalski
Źródło: Muzeum Historii Polski