Na Górnym Śląsku upamiętniono ofiary komunistycznych represji, które dotknęły tysiące mieszkańców regionu po wkroczeniu Armii Czerwonej w 1945 r. Uczestnicy uroczystości podkreślali potrzebę pielęgnowania pamięci o wydarzeniach sprzed 76 lat i ich ofiarach.
"Można odnieść wrażenie, że Polska dla Polaków, budowana niegdyś przy pomocy wypędzeń, obozów, deportacji, dziś ustanawiana jest przez zamilczenie, zbagatelizowanie, wykluczenie z polityki pamięci i oficjalnej opowieści o przeszłości. Przychodzimy tutaj co roku, by to zmienić" – mówił w sobotę przed bramą dawnego obozu w Świętochłowicach-Zgodzie lider Ruchu Autonomii Śląska (RAŚ) Jerzy Gorzelik.
Represje określane przez historyków mianem Tragedii Górnośląskiej rozpoczęły się wraz z wkroczeniem Armii Czerwonej pod koniec stycznia 1945 r. Akty terroru wobec Górnoślązaków - aresztowania, internowania, egzekucje i wywózki do niewolniczej pracy na Wschód, trwały przez kilka miesięcy. Według szacunków, wywieziono ok. 40-60 tys. mieszkańców regionu. Część z nich zginęła. Według niektórych źródeł, różnego typu represje mogły dotknąć nawet 90 tys. osób.
Ustanowiony dziesięć lat temu przez śląski sejmik Dzień Pamięci o Tragedii Górnośląskiej 1945 r. jest obchodzony w ostatnią niedzielę stycznia, jednak główne uroczystości odbyły się w sobotę przy bramie dawnego obozu Świętochłowice-Zgoda, gdzie przed laty trafiali Górnoślązacy. Tam, przy pamiątkowych tablicach, zapalono znicze i złożono kwiaty, a głos zabrali przedstawiciele lokalnych władz i regionalnych organizacji oraz parlamentarzyści.
Lider RAŚ Jerzy Gorzelik, apelował, by – jak mówił – „w sprawie o wymiarze tak uniwersalnym, jak upamiętnienie Tragedii Górnośląskiej, wznieść się ponad podziały; by solidarnie pokazać, że śląska pamięć ma znaczenie, że warta jest więcej niż 3 zł i 30 groszy” – dodał, przywołując nominał znaczka, wydanego przez Pocztę Polską z okazji 75. Rocznicy Tragedii Górnośląskiej.
12 lat temu RAŚ zainicjował doroczny Marsz na Zgodę, upamiętniający ofiary tragedii. W tym roku z powodu obostrzeń związanych z pandemią 10-kilmetrowy marsz z Katowic do Świętochłowic nie odbył się w tradycyjnej formie. Hołd ofiarom złożono jednak w kilku miejscach na trasie dorocznego przemarszu, w Katowicach i Świętochłowicach, a zwieńczeniem była główna uroczystość przed bramą dawnego obozu.
Wicemarszałek Senatu Gabriela Morawska-Stanecka podkreśliła w swoim wystąpieniu, że pamięć o ofiarach Tragedii Górnośląskiej ma znaczenie szczególne, ponieważ – jak mówiła – "Ślązakom zabroniono pamiętać; na kilkadziesiąt lat wymazano z pamięci te wydarzenia, spuszczono na nie zasłonę milczenia. Zabroniono pamiętać o niewinnych ofiarach mordów, gwałtów, okaleczeń, wywózek, deportacji w głąb ZSRR; o ludności wolnego Śląska".
"Wtedy, kiedy dzieje się krzywda, nigdy nie wolno zasłaniać się niepamięcią. Musimy pamiętać o tych wydarzeniach dla tych ludzi – dla ofiar, ich rodzin, ale również dla szacunku dla samych siebie. I dlatego, aby takie wydarzenia nigdy więcej się nie powtórzyły" – powiedziała wicemarszałek Senatu.
Wśród przemawiających podczas sobotnich uroczystości byli również m.in. senatorowie Dorota Tobiszowska (PiS), Halina Bieda i Marek Plura (KO) oraz europoseł Lewicy Łukasz Kohut, posłanka Monika Rosa (KO), a także samorządowcy.
Obóz w Świętochłowicach-Zgodzie, będący wcześniej filią niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz, potem służył Urzędowi Bezpieczeństwa Publicznego. Trafiali tam m.in. Ślązacy podejrzewani o wrogi stosunek do władzy i żołnierze AK. Osadzane tam po wojnie osoby nazywano "zbrodniarzami faszystowsko-hitlerowskimi". Liczba śmiertelnych ofiar tego obozu szacowana jest na blisko 2 tys. Ginęli z powodu tragicznych warunków sanitarnych, chorób, niewolniczej pracy i nieludzkiego traktowania.
Gdy w styczniu 1945 r. na Górny Śląsk wkroczyła wypierająca oddziały niemieckie Armia Czerwona, mieszkańcy tych ziem traktowani byli jako Niemcy; doświadczali licznych represji, w tym gwałtów i mordów. Rozpoczęła się też akcja masowych zatrzymań i deportacji do pracy przymusowej, co miało być swoistą formą reparacji wojennych.
Pierwsze transporty na Wschód ruszyły w marcu 1945 r. Podróż w bydlęcych wagonach - nazywanych na Śląsku "krowiokami" - trwała nawet kilkadziesiąt dni. Część deportowanych nie przeżyła transportu. W obozach na Wschodzie Ślązacy więzieni byli w bardzo trudnych warunkach: w barakach, z głodowymi racjami żywnościowymi, ograniczonym dostępem do wody pitnej i bez opieki medycznej.
Według różnych szacunków, z Górnego Śląska wywieziono ok. 40-60 tys. ludzi - górników, kolejarzy, hutników. Wśród deportowanych byli powstańcy śląscy, żołnierze kampanii wrześniowej, a także członkowie konspiracji antyhitlerowskiej. Według ostrożnych szacunków, jedna trzecia deportowanych pozostała na Wschodzie na zawsze. Pierwsi Górnoślązacy wrócili do domów latem 1945 r. Wielu z nich w krótkim czasie zmarło.
IPN prowadzi badania naukowe poświęcone wywózkom, publikuje wspomnienia i organizuje wystawy, tworzy też imienną listę deportowanych. Do 1989 r. wydarzenia określane mianem Tragedii Górnośląskiej były ze względów politycznych tematem zakazanym; w ostatnich latach zrodziło się wiele inicjatyw związanych z ich badaniem i upowszechnianiem wiedzy na ten temat.(PAP)
autor: Marek Błoński
mab/ ozk/