Komunistyczna bezpieka z lat 1944–1956 była molochem organizacyjnym, a represje były wymierzone nie tylko w podziemie niepodległościowe – mówią PAP historycy dr Witold Bagieński i Magdalena Dźwigał. Pod ich redakcją IPN wydał właśnie „Leksykon bezpieki”, w którym znalazło się 50 biogramów funkcjonariuszy piastujących kierownicze stanowiska w MBP.
W publikacji obok znanych postaci jak np. dyrektorka Departamentu V MBP Julia Brystiger, w latach stalinizmu określana jako "Krwawa Luna", lub też okrutny oficer śledczy Józef Dusza, przedstawiono także biografie funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa, którzy do tej pory pozostawali w cieniu. To pierwszy tom z serii; pod koniec roku planowane jest wydanie kolejnego.
Polska Agencja Prasowa: Polska wychodziła z II wojny światowej jako państwo nie tylko zniszczone, ale też zniewolone przez Związek Sowiecki. Proszę przypomnieć, czym był komunistyczny aparat bezpieczeństwa z lat 1944-56, kojarzony dziś głównie z Urzędem Bezpieczeństwa?
Witold Bagieński: Organy bezpieczeństwa Polski ludowej zaczęto tworzyć już latem 1944 r., czyli w okresie, kiedy Armia Czerwona, wspierana przez kontrwywiad wojskowy Smiersz i NKWD, rozpoczęła opanowywanie terenu dzisiejszej Polski. Kluczową "polską" strukturę - Resort Bezpieczeństwa Publicznego - zaczęto tworzyć tuż po ogłoszeniu manifestu PKWN 22 lipca 1944 r., a później, z początkiem 1945 r., zaczął on funkcjonować pod nazwą Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. W 1954 r. doszło do kolejnej zmiany i przez niespełna dwa lata zadania te realizował Komitet do spraw Bezpieczeństwa Publicznego. Równolegle działały też wojskowe organy bezpieczeństwa - jednak główny cel obu tych formacji był ten sam: zdławienie oporu i podporządkowanie Polaków nowej komunistycznej władzy.
W "Leksykonie bezpieki" koncentrujemy się wyłącznie na centrali organów bezpieczeństwa w okresie od 1944 r. do przemian Października 1956 r. Prezentujemy sylwetki ludzi, którzy pełnili w nich funkcje kierownicze. Na potrzeby tego wydawnictwa przyjęliśmy, że w kręgu naszego zainteresowania znajdą się osoby od stanowiska zastępcy naczelnika wydziału aż do ministra bezpieczeństwa publicznego Stanisława Radkiewicza, który kierował aparatem w okresie największych represji. To byli ludzie, którzy podejmowali najważniejsze decyzje, realizując przy tym polecenia komunistycznych władz.
Magdalena Dźwigał: Dodam, że w pierwszych latach po II wojnie światowej aparat bezpieczeństwa był molochem organizacyjnym.
Mimo że w leksykonie zajmujemy się centralą bezpieki, to trzeba zdawać sobie sprawę, że w ramach MBP funkcjonowała również gęsta sieć urzędów wojewódzkich i powiatowych, a także inne mniejsze jednostki. Dla przykładu na każdej kolejowej stacji węzłowej, czy w większym zakładzie produkcyjnym działała komórka UB. Okresowo ministerstwu podlegały również inne formacje, tj. Milicja Obywatelska, Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Wojska Ochrony Pogranicza czy Więziennictwo.
Ponieważ wielu funkcjonariuszy w trakcie służby zmieniało jednostki organizacyjne i formacje, na łamach leksykonu przeczytamy nie tylko o ich pracy w samej centrali MBP. Śledząc ich kariery, czytelnik będzie miał również okazję dowiedzieć się czegoś więcej na temat funkcjonowania całości ówczesnego aparatu bezpieczeństwa.
PAP: Postaci-symbole MBP to Julia Brystiger, czyli szefowa Departamentu V, odpowiedzialnego m.in. za walkę z Kościołem katolickim lub np. Józef Różański, który kierował Departamentem Śledczym - jedną z najważniejszych struktur odpowiadających za represje wobec polskiego społeczeństwa.
Witold Bagieński: Konstrukcja leksykonu pozwoliła na zrobienie czegoś więcej niż tylko przedstawienie najbardziej znanych oficerów bezpieki. Idea była taka, żeby opisać osoby z różnych struktur resortu, czyli zarówno funkcjonariuszy z pionów operacyjnych oraz śledczych, jak i ludzi zajmujących się problemami łączności, szyfrów, archiwum, kadr, czy administracji. W efekcie mamy z jednej strony Julię Brystiger - "Krwawą Lunę" - funkcjonariuszkę bardzo rozpoznawalną, która w publicystyce historycznej stała się główną twarzą MBP, a z drugiej strony osoby, które nie są szerzej znane, choć pełniły istotne funkcje. To na przykład twórca archiwum Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego Jan Deska. Jest on znany właściwie tylko osobom, które interesują się archiwistyką, i to w dodatku archiwistyką resortową. Był to zresztą człowiek, który przed II wojną światową służył w Policji Państwowej. Gdyby nie pomysł opracowania leksykonu, większość tych ludzi zapewne nigdy nie doczekałaby się własnych biografii lub choćby artykułu na swój temat.
PAP: Z publicystyki historycznej, o której pan wspomniał, wynika, że bezpieka z czasów, gdy władza Stalina i Bolesława Bieruta stopniowo opanowywała Polskę, jest dobrze zbadana.
Witold Bagieński: To obiegowe przekonanie funkcjonuje także wśród wielu historyków. Wbrew pozorom, w tym obszarze jest wciąż bardzo wiele tematów, które do tej pory nie zostały wystarczająco zbadane. Dzięki coraz lepszej dostępności archiwów istnieją obecnie znakomite możliwości do weryfikowania dotychczasowych ustaleń i wzbogacania ich o nieznane wcześniej elementy. Niekiedy odnajdujemy dokumenty, które rzucają nowe światło na teoretycznie znane już fakty. Działalność bezpieki, w początkowym okresie jej funkcjonowania, jest zazwyczaj postrzegana tylko przez pryzmat niektórych zagadnień. W publicystyce historycznej najczęściej mówi się o brutalności oficerów śledczych oraz represjonowaniu podziemia antykomunistycznego, ale to tylko część większej całości.
To, co wydaje mi się znaczące dla tego okresu, a było do tej pory gdzieś na marginesie, to na przykład kwestia tzw. ochrona gospodarki i przemysłu. Słowo "ochrona" jest tutaj eufemizmem, ponieważ mówimy o zbieraniu pospolitych donosów i budowaniu siatek informatorów w różnych zakładach, instytucjach, placówkach handlowych, czy nawet w PGR-ach. Wszystkie te działania miały służyć temu, by zdemaskować i mieć pod kontrolą przeciwników systemu. Na skalę masową zbierano informacje o zachowaniach, "niewłaściwych politycznie" wypowiedziach i przeszłości takich osób. Na tym jednak nie koniec. Kiedy np. w kopalni węgla, lub jakimś innym zakładzie, dochodziło do wypadku, coś się w nich psuło - a przecież przy ówczesnych planach gospodarczych dochodziło do tego często, bo nie dbano o jakość, a o tempo pracy - to zamiast przeanalizować na spokojnie przyczyny, doszukiwano się "wrogiej działalności" i sabotażu. W rezultacie represje dotykały często zwykłych, niewinnych ludzi, którzy nie byli w stanie się obronić. Współcześnie często zapomina się zupełnie o tym, że ten komunistyczny ustrój, gdzie chłop i robotnik byli na piedestale, najwięcej krzywdy wyrządził właśnie im.
PAP: Jak pan wspomniał funkcjonariusze z Urzędów Bezpieczeństwa przedstawiani są głównie w kontekście zwalczania podziemia antykomunistycznego.
Witold Bagieński: Wbrew pozorom partyzantów, którzy po wojnie walczyli w lasach i z bronią w ręku sprzeciwiali się sowietyzacji Polski, w skali całego społeczeństwa nie było tak dużo. Natomiast skala zasięgu bezpieki i innych organów represji, jeżeli chodzi o ingerencję w gospodarkę, w świat życia codziennego Polaków, była ogromna. Przecież to były czasy, w których można było wsadzić kogoś do więzienia lub obozu za "antypaństwowe" wypowiedzi, szerzenie plotek, czy też przysłowiowe opowiadanie żartów o Stalinie. Nawet jeżeli czyta się dokumenty resortowe z połowy lat 50., czyli z okresu kiedy rozliczano tak zwany okres "błędów i wypaczeń", to sami ubecy przyznawali, że jeszcze niedawno popełniano zbrodnie, że były skandaliczne nadużycia i że skrzywdzono wiele niewinnych osób. To jest jeden z takich obszarów, które wydają mi się kompletnie niedoceniane, a ważne, bo pokazują, czym tak naprawdę był ten system.
Magdalena Dźwigał: Pamiętajmy o omnipotencji tej władzy i jej zbrojnego ramienia w postaci aparatu bezpieczeństwa. To w zasadzie były wszystkie dziedziny życia społecznego, politycznego, ale też gospodarczego i kulturalnego. Przecież cenzura na początku również była w gestii bezpieki, tak samo jak kwestie paszportowe, czyli wyjazdy Polaków za granicę. Mało kto wie, że w okresie stalinowskim mobilność zagraniczna społeczeństwa była praktycznie zerowa, a granice szczelnie zamknięte.
Badając biografie tych ludzi, a zatem i to, jak funkcjonowali w resorcie, odtwarzamy też proces decyzyjny – poznajemy, jak ten mechanizm działał. Pokazujemy również, jak naciskani na tzw. wyniki byli sami funkcjonariusze. Oni przecież musieli pozyskać określoną liczbę informatorów, wykrywać prawdziwych, a jak się czasem okazywało i domniemanych sabotażystów, zatrzymywać kułaków lub siewców szeptanej propagandy. To z kolei przekładało się na statystyki, i dowodziło potrzeby istnienia aparatu bezpieczeństwa. Niemniej, nie podlega wątpliwości, że naciski były i chcąc pracować w resorcie funkcjonariusze musieli się temu poddać.
Witold Bagieński: Nie jest też tak, jak się wielu osobom wydaje, że organy bezpieczeństwa były państwem w państwie. Że one praktycznie były samowolne i robiły co chciały. Oczywiście po wydarzeniach Października 1956 r. wiele osób z kręgu władzy próbowało zrzucić z siebie odpowiedzialność i mówiły o czymś takim. Tymczasem wpływ PZPR i jej Biura Politycznego, a zwłaszcza Bieruta, Bermana czy Minca na konkretne decyzje związane z kierunkami działań bezpieki był często bezpośredni. Nawet w czasach apogeum stalinizmu MBP pozostawało narzędziem partii, a nie bytem samoistnym.
Przy badaniu komunistycznych organów bezpieczeństwa musimy stale brać pod uwagę, że nie można zredukować tej problematyki wyłącznie do wymiaru fizycznych represji i tortur. Wykreowany przez publicystykę historyczną obraz, pokazujący, że bezpiekę tworzyli wyłącznie prymitywni sadyści, którzy uwielbiali znęcać się nad ludźmi nie jest w pełni prawdziwy, ponieważ jej działania miały naprawdę dużo szersze spektrum i nie były sztuką dla sztuki. To właśnie na przełomie lat 40. i 50. prowadzono choćby złożone gry operacyjne z polskimi emigrantami i zachodnimi służbami. Tworzono kontrolowane organizacje, jak np. V Komenda Zrzeszenia "WiN", która powstała w ramach operacji o kryptonimie "Cezary".
Wydaje mi się także, że jako badacze powinniśmy spróbować spojrzeć na niektóre zdarzenia z perspektywy uczestniczących w nich funkcjonariuszy. Nie chodzi przy tym o szukanie dla nich jakiegoś usprawiedliwienia, ale zastanowienie się co chcieli osiągnąć prowadząc swoje działania w taki, a nie inny sposób. Poza tym warto pamiętać, że byli oni zderzani z poleceniami swoich przełożonych i wymagano od nich wyników. Nieraz za wszelką cenę. A z tymi poleceniami trudno było dyskutować, bo była to struktura hierarchiczną, właściwa dla formacji mundurowych.
Magdalena Dźwigał: Dobrze mechanizm ten ilustruje jedno z zagadnień, którym się zajmowałam. Chodzi o działalność młodzieżowych organizacji niepodległościowych. Szczególnie dużo takich grup powstawało na przełomie lat 40. i 50., kiedy zorganizowane podziemie zbrojne było już praktycznie rozbite. Bezpieka potrzebowała jednak mieć kolejnego wroga wewnętrznego, bo jego istnienie uzasadniało sens utrzymywania tak rozbudowanego resortu. Uwaga padła zatem na młodzież. I choć prawdą jest, że w tym czasie samorzutnie powstawało wiele organizacji młodzieżowych, to jednak w pewnym momencie dało się zauważyć, że jest ich coraz więcej.
Dziś wiemy już, że część z nich powstawała z inspiracji bezpieki. W tym celu werbowano nieświadomych tego młodych ludzi, którzy myśleli, że angażują się w rzeczywistą konspirację. Co ważne, organizacje takie i walkę z nimi uwzględniano w statystykach, którymi MBP mogło się pochwalić. Tyle, że tak zmanipulowaną młodzież również oskarżono o działalność "antypaństwową" i traktowano z całą surowością opresyjnego państwa. Takie działania prowadziły do efektu błędnego koła, ponieważ jeżeli w statystykach podawano coraz więcej wykrytych organizacji, dla władz partyjnych oznaczało to, że na tym odcinku istnieje realne zagrożenie, a sama bezpieka musi jeszcze więcej pracować.
PAP: Kim byli wysoko postawieni funkcjonariusze bezpieki w tamtym czasie? Czy musieli wykazywać się jakimiś szczególnymi cechami, może umiejętnościami? Co nimi kierowało?
Magdalena Dźwigał: Jestem daleka od jakichkolwiek uogólnień. O ile pewne cechy charakteru i bagaż doświadczeń w jednym pionie sprawdzały się bardzo dobrze, to w innym już kompletnie nie. Gdy mowa o pracownikach pionów operacyjnych, dobrze było mieć pewną bazę wiedzy i doświadczenie. Chociaż bywało i tak, że wielu funkcjonariuszy uczyło się tej pracy, mówiąc kolokwialnie, na żywym organizmie. I tutaj najlepszymi nauczycielami byli doradcy sowieccy tzw. sowietnicy, co jest ważne także w kontekście kontroli MBP przez władze sowieckie.
W zasadzie każdy funkcjonariusz stojący na kierowniczym stanowisku, również w jednostkach terenowych miał swojego sowieckiego opiekuna-nauczyciela, który stał za nim jak cień i doradzał, a w pewnym stopniu też kierował taką osobą, mówiąc wprost, co ma robić. To było zjawisko powszechne w pionach operacyjnych, natomiast jeżeli weźmiemy pod uwagę jednostki, gdzie potrzebna była znajomość czystej techniki milicyjnej takiej jak daktyloskopia, fotografowanie czy prowadzenie kartotek operacyjnych, to tutaj przede wszystkim poszukiwano osób, które wcześniej miały z tym do czynienia.
PAP: A co z motywacją funkcjonariuszy UB, przecież musieli mieć w sobie co najmniej wewnętrzną zgodę na pracę dla tego ustroju, na służenie komunizmowi; wiadomo też, że często wywodzili się z przedwojennego ruchu komunistycznego.
Witold Bagieński: Z całą pewnością to, co tych ludzi łączyło i co było cechą niezbędną dla dobrego pracownika organów bezpieczeństwa, czyli dobrego "bezpieczniaka", to była pewność polityczna. Chodziło o to, by ci ludzie nie zawiedli w chwili próby, by rzeczywiście realizowali polecenia i nie ulegli podszeptom "wrogów" np. z opozycyjnego PSL, żeby byli gotowi brać udział w takich operacjach jak fałszowanie wyborów czy obławy na żołnierzy podziemia.
W początkowym okresie do resortu bezpieczeństwa trafiali często ludzie, którzy byli związani z ideą komunistyczną - marksistowsko-leninowską, jeszcze przed wojną, najczęściej wywodzili się z Komunistycznej Partii Polski i jej przybudówek. Z kolei inni do ruchu komunistycznego przystąpili dopiero w czasie wojny, podczas której np. walczyli w partyzantce. W ich przypadku nie zawsze chodziło o względy czysto ideowe, ale czasem po prostu o możliwość walki z Niemcami. W bezpiece obok funkcjonariuszy, którzy głęboko wierzyli w komunizm i mieli do niego wręcz fanatyczne podejście, były też osoby z awansu społecznego, które postrzegały ówczesną rzeczywistość bardzo pragmatycznie. Przecież dla wielu młodych ludzi służba w organach bezpieczeństwa oznaczała wydobycie się z biedy. Dzięki partii i bezpiece, niemal z dnia na dzień, ci młodzi funkcjonariusze dostawali np. mieszkania w dużych miastach, dostęp do dobrej żywności, co po wojnie miało dużą wartość, a przede wszystkim poczucie władzy, które czasem przeradzało się w poczucie bezkarności. Niektórzy z nich całą swoją karierę zawdzięczali systemowi i stawali się jego pretorianami, czyli ludźmi, którzy całymi sobą jej bronili.
Władze dbały o to, żeby funkcjonariusze byli do tych działań odpowiednio zmotywowani i taką rolę w organach bezpieczeństwa pełniły posiedzenia organizacji partyjnych. Służyły one zwiększeniu świadomości polityczno-ideologicznej funkcjonariuszy, zwłaszcza tych, którzy byli związani z ruchem komunistycznym od niedawna. Wiedza, którą zdobywali na tych spotkaniach, np. w trakcie prelekcji, pogadanek, czy też wspólnego czytania prasy, miała pomóc im w odczytywaniu świata - oczywiście zgodnie z obowiązującą doktryną. To rzeczywiście wielu z nich motywowało do tego co robili i pomagało im w uzasadnieniu swoich wyborów życiowych.
Magdalena Dźwigał: Naciski na kształtowanie partyjno-polityczne pracowników aparatu były rzeczywiście bardzo intensywne. Należy podkreślić, że w tym okresie funkcjonariusze niemal całe dnie spędzali w pracy. Dodatkowo musieli jeszcze obowiązkowo uczęszczać na szkolenia polityczne, przygotowywać tzw. prasówki i organizować różnego rodzaju zebrania i wiece. Pracując nad biogramami, nieraz spotykaliśmy się z sytuacjami, w których kierownicy skarżyli się, że pomimo nawału pracy każe im się przygotowywać i przeprowadzać referaty polityczne; żalili, że nie mają na to czasu, a są z tego rozliczani. Nacisk na tę ideologiczną stronę służby powodował, że praca w resorcie była momentami bardzo absorbująca, a do tego pochłaniała niemal cały ich czas.
PAP: Na ile badania prowadzone w ramach projektu potwierdzają bądź kwestionują - dość emocjonującą w Polsce - sprawę żydowskiego pochodzenia kadry kierowniczej UB? W dyskusjach na ten temat pojawia się często pojęcie "żydokomuny" - stereotypowej wizji Żydów-rewolucjonistów, którzy zwalczają porządek chrześcijańskiego społeczeństwa.
Witold Bagieński: Ten temat rzeczywiście budzi czasem gorące emocje. Mam jednak wrażenie - jeżeli przyjrzymy się temu, co do tej pory już napisano - że sporo już wiemy. Z wielu prac wynika, że rzeczywiście ten odsetek funkcjonariuszy pochodzenia żydowskiego na stanowiskach kierowniczych w resorcie był stosunkowo wysoki, ale mówimy tu jednak o około 37 procentach w centrali i niecałych 14 procentach w aparacie terenowym. Nie jest więc tak, że była to grupa najliczniejsza, natomiast w jakiś sposób zauważalna. Sprawa ich obecności w UB jest zniuansowana i wynika z różnych przyczyn.
Jak już wspomnieliśmy, resortem bezpieczeństwa, zwłaszcza w pierwszym okresie, kierowali ludzie, którzy wywodzili się z przedwojennego ruchu komunistycznego, a w nim rzeczywiście było wielu Żydów. Byli to nieraz bardzo zaufani towarzysze, których staż partyjny potrafił sięgać początku lat dwudziestych. Zawiązane w trakcie działalności w ruchu komunistycznym więzi, wspólny udział w manifestacjach, pobyty w zakładach karnych i aktywność w komunach więziennych cementowały więzi między nimi. Kiedy więc komuniści przejęli władzę w Polsce, oparli się przede wszystkim o znane sobie i sprawdzone osoby. Notabene, gdy się czyta ankiety osobowe, to widać, że funkcjonariusze UB deklarowali w nich bardzo różne rzeczy. O ile w okresie bezpośrednio powojennym nie mieli oporu, żeby napisać, że są wyznania mojżeszowego, to potem podawali, że są bezwyznaniowi, bo takiej postawy od nich oczekiwano. To na ile ktoś identyfikuje się z własną narodowością jest zresztą bardzo indywidualną sprawą. W resorcie bezpieczeństwa mieliśmy przecież często do czynienia z wierzącymi komunistami - internacjonalistami, dla których przynależność narodowościowa potrafiła być drugorzędna.
Magdalena Dźwigał: Tak było z wieloma osobami pochodzenia żydowskiego, które przed wojną angażowały się w ruch komunistyczny, czy też w jego odłamy. Wielu z nich już wówczas zasymilowało się, nie znali języka żydowskiego, nie praktykowali judaizmu. Natomiast po wojnie wielu z nich przekonywało się, że pochodzenie żydowskie jest im wyciągane, że świadczy przeciwko nim. I to było szczególnie widoczne po wydarzeniach Marca 1968 roku, kiedy pod wpływem nagonki antysemickiej, ci funkcjonariusze, którzy już nie pracowali w aparacie bezpieczeństwa, byli inwigilowani przez swoich następców, czyli Służbę Bezpieczeństwa. Widać, że pod pręgierzem tej nagonki skupiali się wokół tego swojego pochodzenia, z którym tak naprawdę wcześniej się nie identyfikowali.
Witold Bagieński: W tej sprawie należy też brać pod uwagę doświadczenie i przeżycie Holokaustu. Mamy do czynienia z sytuacją, w której niektórzy z tych ludzi zostali praktycznie z niczym. Nie mieli rodziny, domu, a jednocześnie zdarzało się tak, że ich znajomi, aktywni w partii lub UB, proponowali im zupełnie nowe życie i gwarancję bezpieczeństwa. To co wydarzyło się w trakcie II wojny światowej spowodowało, że Żydzi często świadomie odcinali się od swoich korzeni - bali się, że gdyby wybuchł kolejny konflikt zbrojny, to mogło się okazać, że znowu dojdzie do zbrodni i tym razem mogą zginąć oni. Być może z dzisiejszej perspektywy trudno to sobie wyobrazić, ale ten lęk tkwił w tych ludziach bardzo głęboko. Wśród Żydów trauma wojenna była bardzo silna. Warto też pamiętać, że niemała część diaspory była bardzo daleka od udzielania jakiegokolwiek poparcia nowym, komunistycznym władzom. Te zaś represjonowały także ich, m.in. z powodów religijnych i politycznych.
Analizując sprawę kadr MBP nie można pominąć też wpływu oficerów sowieckich i tego, że to oni mieli nieraz na tym polu decydujący głos. Oprócz wspomnianych doradców, najważniejszym z nich był płk Mikołaj Orechwa, oficer pochodzenia białoruskiego, który był szefem Departamentu Kadr MBP. Z czasem liczba osób pochodzenia żydowskiego w strukturach MBP zmniejszała się, ponieważ z jednej strony - w kilku falach emigracyjnych, m.in. po wydarzeniach Października 1956 i Marca 1968 r. - masowo emigrowali z PRL, a z drugiej strony w resorcie miały miejsce antysemickie czystki i osoby pochodzenia żydowskiego pod różnymi pretekstami zwalniano ze służby już w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych.
PAP: Wracając do leksykonu, czy mogliby państwo przedstawić przykład funkcjonariusza, którego biogram był jednym z bardziej interesujących?
Magdalena Dźwigał: W mojej ocenie większość tych biogramów jest bardzo ciekawa. Poza Julią Brystiger mogłabym wskazać np. Wiktora Herera, który był naczelnikiem w Departamencie V MBP, zajmującym się inwigilacją nie tylko Kościoła katolickiego, ale także szeroko rozumianej administracji i wielu różnych organizacji, w tym również młodzieżowych. Brał udział w śledztwach przeciwko byłym AK-owcom, a podczas jednego z nich przesłuchiwał słynnego Jana Rodowicza "Anodę" - oficera Armii Krajowej, bohatera akcji pod Arsenałem i powstańca warszawskiego, który walczył w słynnym Batalionie "Zośka". Wiktor Herer po tym, jak skończył pracować w bezpiece rozpoczął karierę jako naukowiec, zajmował się ekonomią, a w latach 80. był nawet doradcą ekonomicznym "Solidarności".
Interesujący jest też opracowany przeze mnie biogram Władysława Dominika, którego do ruchu komunistycznego przyciągnął jego ojciec jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym. Wojnę spędził w Związku Sowieckim, był żołnierzem Armii Berlinga i od samego początku zaangażował się w tworzenie resortu bezpieczeństwa. W kolejnych latach bardzo aktywnie pracował na rzecz zwalczania podziemia niepodległościowego, a później pracował w Departamencie Ochrony Rządu. Można powiedzieć, że był sztandarowym przykładem dyrektora w MBP.
Witold Bagieński: Wśród funkcjonariuszy, którzy zwrócili moją szczególną uwagę był np. płk Stefan Antosiewicz – późniejszy wiceminister spraw wewnętrznych. Pochodził z rodziny, która kultywowała polskie tradycje, był ochrzczony w parafii św. Krzyża w Warszawie. W latach 30. podjął studia na Politechnice Warszawskiej, gdzie zetknął się z ruchem komunistycznym i nawet brał w tym czasie udział w bójkach z narodowcami z ONR-u.
Po wybuchu wojny Antosiewicz wraz ze swoim przyjacielem Janem Freyem-Bieleckim, później także ważnym funkcjonariuszem MBP, udał się na wschód, gdzie pracowali jako robotnicy aż do momentu skierowania ich przez Komintern na kurs dywersyjny, zorganizowany przez sowieckie służby specjalne. Po jego ukończeniu przerzucono ich za linię frontu, gdzie w ramach międzynarodowej grupy partyzanckiej walczyli zarówno z Niemcami, jak i z polskim podziemiem, z AK-owcami, co zresztą Antosiewicz później próbował przemilczeć w swoich wspomnieniach i wypowiedziach.
Po wojnie człowiek z takim życiorysem stał się oczywiście bardzo ważną osobą w organach bezpieczeństwa. Był pierwszym kierownikiem wywiadu, szefem UB w Poznaniu i Katowicach, a później dyrektorem kontrwywiadu MBP. Odpowiadał za nadzór nad prowadzeniem wielu spraw szpiegowskich, które wówczas były głośne, później zaś, mimo formalnie wysokiego stanowiska, został zesłany na boczne tory. Ciekawe jest to, że to jest osoba bardzo ważna dla polskiego lotnictwa, dlatego że po tym, gdy w latach 50. uzyskał licencję pilota zaczął działać w Aeroklubie PRL i na wiele lat był jego prezesem. Pod koniec lat sześćdziesiątych zdjęto go z tego stanowiska pod zarzutem popełnienia nadużyć. Po przejściu na rentę został w PTTK pilotem wycieczek zagranicznych, a znał bardzo dużo języków obcych.
W leksykonie – zarówno w pierwszym tomie, ale też w kolejnych - czytelnicy będą mogli poznać życiorysy wielu nieszablonowych postaci. Zarówno my, jak i współpracujący z nami autorzy, włożyliśmy sporo wysiłku w zbieranie informacji na ich temat, zaglądając przy tym do wielu archiwów i miejsc. Funkcjonariusze bezpieki z tego pierwszego okresu komunizmu w Polsce, choć zasłużenie są okryci bardzo złą sławą, to z pewnością nie są postaciami bezbarwnymi i jednowymiarowymi.
Magdalena Dźwigał: Prace nad leksykonem, którego powstanie zainicjował Paweł Skubisz, dyrektor Oddziału IPN w Szczecinie, trwają. Obecnie bierze w nich udział kilkunastu badaczy. Jako redaktorzy serii zachęcamy kolejne osoby do podjęcia z nami współpracy. Jestem przekonana, że taka różnorodność spojrzeń na podejmowaną tematykę, tylko wzbogaci ten projekt.
Rozmawiał Norbert Nowotnik (PAP)
nno/ wj/ pat/