11 października 1944 roku zmarł w Krakowie Józef Kałuża, piłkarz Cracovii, kapitan reprezentacji Polski, który podczas okupacji odmówił Niemcom trenowania ich reprezentacji - alternatywą był KL Auschwitz; polonista, mający w głowie całego „Pana Tadeusza”.
„Pamiętam Kałużę jak sto razy podbijał piłkę głową” – mówiła ciocia Kabała w „Podróży za jeden uśmiech” Adama Bahdaja, wydanej po raz pierwszy w 1964 roku - a więc 20 lat po śmierci wybitnego polskiego piłkarza.
A ta głowa była niezwykła. „Literatury polskiej futbolista uczył nas… z głowy. Całego +Pana Tadeusza+ środkowy napastnik reprezentacji znał na pamięć!” – wspominał reżyser Stefan Szlachtycz, który podczas niemieckiej okupacji był uczniem Józefa Kałuży w szkole powszechnej nr 36 im. Kornela Ujejskiego przy ul. Hetmana Wielkiego Stanisława Żółkiewskiego w Krakowie („Gazeta Wyborcza”, 2017). „Messi tamtego czasu; który jako trener selekcjoner reprezentacji narodowej doprowadził ją do światowego poziomu” – dodał.
„Nie można się oprzeć wrażeniu, że to właśnie o nim po latach Jeremi Przybora napisał słowa tej piosenki: +Odrobina mężczyzny na co dzień – jakże życia odmieni ci tło! Z odrobiną mężczyzny na co dzień wszystko będzie inaczej ci szło. Może nawet cię nie brać na ręce, gdyby na to on nie miał sił – byle rano zaśpiewał w łazience, lubił rosół i tkliwy on był!+” – napisał Krzysztof Jaśniok w artykule „Mały wielki człowiek” opublikowanym na portalu „Łączy nas piłka” (2024). „Nie wiemy, czy Józef Kałuża przepadał za bulionem, czy miał zwyczaj nucić coś przy goleniu, ani czy wzruszał się szybciej niż inni – z całą pewnością był jednak mężczyzną, prawda, dość lichej postury, który historię polskiego futbolu ruszył z posad i wprawił w ruch. Zrobił to on: mikry ciałem, olbrzymi duchem. Najmniejszy z największych” - podkreślił.
Józef Kałuża urodził się 11 lutego 1896 roku w Przemyślu, ale jego rodzina szybko przeniosła się do Krakowa. „Co to za cherlak tutaj idzie? – No ja mogę zagrać, poprowadzę wam atak – oznajmił ten uczniak” – wspominał po latach pierwsze spotkanie z Kałużą na krakowskich Błoniach Stanisław Mielech (1894-1962) żołnierz, piłkarz i dziennikarz. Cracovia nie miała akurat kompletu zawodników a przeciwnik był bardzo mocny – propozycja była więc nie do odrzucenia.
„To co on wówczas wyprawiał na boisku było kunsztem, którego jeszcze nie znaliśmy. Grał inaczej niż my wszyscy. Piłka słuchała go, kleiła mu się do nogi. Wózkował świetnie, lecz wózkiem trudno nam było zaimponować. Rewelacją dla nas były natomiast jego strzały, ustawianie się do piłki, wybieganie na pozycję, wypuszczanie piłek łącznikom na przebój lub na skrzydła. Jego zagrania powiązały nasze bezplanowe indywidualne gierki i nadały im sens. Jak łatwo było przy nim zdobywać bramki. Od tego meczu zyskaliśmy w nim wodza i promotora naszych piłkarskich poczynań” – opowiadał Mielech.
„Mimo mych lat 15 i wagi o wiele mniej niż piórkowej, trener Cracovii, Kożeluch, zakwalifikował mnie na stałe do I drużyny” – wspominał Kałuża w „Przeglądzie Sportowym” (1926). Imponował inteligencją nie tylko na boisku. Ukończył seminarium nauczycielskie i po odbyciu dwuletniej służby wojskowej w armii austro-węgierskiej, od 1917 roku, zaczął uczyć języka polskiego w szkole powszechnej. „Z pracy tej nigdy nie zrezygnował, nawet gdy jego sława jako futbolisty, a potem trenera sięgnęła zenitu” - przypomniał Krzysztof Jaśniok. W 1921 roku Cracovia z Kałużą w ataku sięgnęła po pierwsze mistrzostwo Polski, a on sam zdobył 9 bramek i tytuł króla strzelców. 18 grudnia tego roku wystąpił w pierwszym meczu polskiej reprezentacji, która w Budapeszcie przegrała 0:1 z Węgrami. Jak podał Stefan Szczepłek w książce „Mecze polskich spraw” (2021) Kałuża grał przeziębiony i z gorączką. Trenerem tej pierwszej reprezentacji Polski był Imre Pozsonyi (1880-1963), szkoleniowiec Cracovii a w latach 1924-25 FC Barcelony; selekcjonerem zaś Józef Szkolnikowski (1889-1958), pradziadek Marka, dziennikarza, do niedawna szefa TVP Sport.
Królem strzelców Kałuża był niekwestionowanym, choć nigdy nie brał się za wykonywanie rzutów wolnych czy karnych. Wiedział, że z racji warunków fizycznych nie dysponuje atomowym strzałem, więc „stałe fragmenty gry” oddawał kolegom. Był za to „absolutnym mistrzem w sytuacjach jeden na jeden z bramkarzem”. „Podobno podczas całej kariery nie zdarzyło mu się zmarnować takiej okazji na gola. A zdobywał ich mnóstwo. Według różnych szacunków przez osiemnaście lat gry w barwach Cracovii trafił do siatki od 465 do 487 razy w 404 albo 454 meczach” – napisał Jaśniok. Ponadto w 16 meczach reprezentacji Polski strzelił 7 bramek.
W 1927 roku Kałuża został grającym kierownikiem szkoleniowym Cracovii. Pod jego wodzą zespół w 1928 roku zwyciężył 14 razy, przegrał 7 meczów a 6 zremisował, zajmując na koniec rozgrywek czwarte miejsce.
Wiosną 1930 roku Kałuża, odbywający w Warszawie szkolenie pedagogiczne, został kierownikiem technicznym Legii Warszawa. Prowadzeni przezeń legioniści wygrali 7 razy, zremisowali 3 mecze i raz przegrali - 1:3 z Polonią Warszawa. W rezultacie Legia zajęła w rozgrywkach ligowych trzecie miejsce.
Podczas walnego zjazdu PZPN 21 lutego 1932 roku Kałuża został wybrany kapitanem związkowym federacji, czyli selekcjonerem reprezentacji. „Kałuża przejął reprezentację w 1932 roku i pracował z nią do wojny – przez siedem i pół roku. Żaden inny selekcjoner nie utrzymał się na tym stanowisku tak długo” - przypomniał Stefan Szczepłek. „To z Kałużą łączą się trzy istotne fakty z dziejów reprezentacji: pierwsze eliminacje do mistrzostw świata, otarcie się o medal na igrzyskach olimpijskich w Berlinie i udział w mistrzostwach świata we Francji” – podkreślił.
Zdaniem dziennikarza sportowego Leszka Jarosza (1968-2024), Kałuża był jednym z najwybitniejszych selekcjonerów reprezentacji Polski. „Trzeba go stawiać w jednym szeregu z tymi najwybitniejszymi, czyli Kazimierzem Górskim i Antonim Piechniczkiem. Co prawda nie zdobył tak jak oni medalu mistrzostw świata, ale jako pierwszy wprowadził reprezentację Polski do tego światowego championatu” – ocenił Jarosz w filmie Krzysztofa Baranowskiego i Tomasza Gawędzkiego pt. „Józef Kałuża - Legenda wiecznie żywa” (2022).
Ukoronowaniem pracy Kałuży z reprezentacją Polski był rozegrany 27 sierpnia 1939 roku towarzyski mecz z Węgrami (ówczesnymi wicemistrzami świata) wygrany przez Polaków 4:2, oglądany przez 20 tys. widzów zgromadzonych na Stadionie Wojska Polskiego w Warszawie. Pięć dni później wybuchła II wojna światowa.
Kałuża pozostał w okupowanym kraju. „Rok szkolny 1939/40 rozpoczął się ze znacznym zrozumiałym opóźnieniem. Do naszej trzeciej klasy wszedł dyrektor pan Adam Miętka w towarzystwie mężczyzny z grzywką zarzuconą ukośnie na czoło. Jak Hitler – orzekliśmy w przerwie, nie wiadomo, z podziwem czy naganą. – Od dziś waszym nauczycielem i wychowawcą klasy będzie pan Kałuża – oznajmił dyrektor. I dodał: – Myślę, że wszyscy go znacie” – wspominał Stefan Szlachtycz. Oczywiście, że znali.
Szlachtycz dodatkowo poznał bliżej nowego nauczyciela, podczas wspólnej drogi do szkoły. „On dojeżdżał z Podgórza, rowerem. Woził nim teczkę z rzeczami osobistymi i futerał z instrumentem - nie tylko świetnie grał w futbol, lecz także na skrzypcach. Spotykaliśmy się zazwyczaj przy rzeźni miejskiej. Zsiadał z pojazdu i towarzyszył mi dalej już pieszo. Tak się zaczęło to, co nazywam przyjaźnią” – wyjaśnił. „Stałem się jego informatorem o świecie zewnętrznym. Nie miał z nim kontaktu, podejrzewał, że jest śledzony i może szkodzić innym. Wypytywał mnie szczególnie o Żydów” – dodał Szlachtycz, który mieszkał wówczas na Kazimierzu.
Kałuża uczył polskiego, geografii, arytmetyki i śpiewu – jedną z jego pozasportowych pasji była gra na skrzypcach. Jeszcze inną - fotografia. Ku wielkiemu zdziwieniu zachwyconych jego obecnością uczniów, nauczyciel zapowiedział, że na lekcjach nie będą poruszane dwa tematy - polityka i… piłka nożna.
Szlachtycz był świadkiem trzech wizyt niemieckich oficerów w szkole, po których Kałuża stawał się coraz bardziej przygnębiony. „Niemcy przyjechali z ofertą, która dziś byłaby marzeniem każdego trenera na świecie: żeby objął reprezentację Niemiec! To była propozycja nie do odrzucenia, alternatywą było… Auschwitz” - opowiadał w filmie pt. „Józef Kałuża - Legenda wiecznie żywa”.
Wedle Szlachtycza, Kałuża gotów był wybrać obóz koncentracyjny, ale z pomocą pośpieszyli lekarze z Kobierzyna opiekujący się jego psychicznie chorą żoną. „Wymyślili mu chorobę: fobię na to, co kochał najbardziej – na futbol. Dlatego musiał nawet nam, uczniom, zabronić choćby wspominania o piłce nożnej. Niemcy nie uwierzyli jednak, mieli dla niego plan B: zostanie Führerem sportu dla nieniemieckich mieszkańców Generalnego Gubernatorstwa. Przed tym z kolei uratował go sam Hitler, napadając na Związek Radziecki. Oficerowie od Fussballu zostali odkomenderowani na Ostfront” – powiedział późniejszy (1985-87) dyrektor Teatru Telewizji.
Józef Kałuża nosił się z niezwykłą elegancją, ubierał się w stylu sportowym, angielskim - pumpy, szkockie skarpety i półbuty, marynarki w pepitę, swetry szetlandzkie, kaszkiet i biały trencz Burberry. „Trener reprezentacji wszystko to nabywał w najelegantszych magazynach Europy. Nauczyciel podmiejskiej szkółki w okupowanym kraju mógł to nosić… aż do zużycia” – wspominał Szlachtycz w „Gazecie Wyborczej”.
Postępującą biedę piłkarskiego mistrza dostrzegły matki uczniów – by mu pomóc, nie urażając jego dumy, zaproponowały, by dawał ich dzieciom korepetycje z języka niemieckiego, którego w szkolnym programie - o dziwo! - nie było. Kałuża przyjął propozycję.
Pewnego wiosennego dnia 1943 roku, przed lekcją gimnastyki, nauczyciel zadał uczniom zaskakujące pytanie: Macie może futbolówkę? Mieli, zaprowadził ich więc na boisko i rozpoczął piłkarski trening. „Tak już było z gimnastyką do końca roku szkolnego. W niepogodne dni wykładał nam teorię gry, objaśniał jej technikę, założenia taktyczne i… filozofię. Czuł widać potrzebę podzielenia się wiedzą trzymaną przez lata w tajemnicy. Mówił z powagą, trudnym językiem, nie zważając, że słuchaczami są trzynastoletnie dzieci” – opowiadał Szlachtycz.
Irena, córka Kałuży powiedziała Tomaszowi Gawędzkiemu, że „tata dużo pisał, spisywał wszystko, co uważał za ważne. Twierdził, że z jego doświadczeń ktoś może skorzystać, więc warto wszystkie te myśli przelać na papier”. Napisany podręcznik dla przyszłych adeptów futbolu przekazał zaprzyjaźnionemu Tadeuszowi Gebethnerowi, księgarzowi i wydawcy, współzałożycielowi warszawskiej Polonii tuż przed wybuchem Powstania Warszawskiego, podczas którego Gebethner został ciężko ranny – zmarł trzy dni po śmierci Kałuży. A maszynopis bezpowrotnie zaginął.
Józef Kałuża umarł 11 października 1944 roku na zapalenie opon mózgowych. Według lekarzy, uratować go mogła penicylina - wówczas w Krakowie niedostępna. Miał 48 lat.
Pochowano go na Nowym Cmentarzu Podgórskim. „Było nas nie więcej niż setka, otaczających trumnę; grób był wtedy przy końcowym murze cmentarza. Ceremonia toczyła się szybko, cicho, niemal konspiracyjnie. Ktoś krótko przemawiał, ktoś wyciągnął spod płaszcza pasiasty sztandar Cracovii, na krótko nakrył nim trumnę, co zebrani skwitowali ciszą. Ksiądz użył metalowego kropidła, zaraz potem grabarze przystąpili do pracy” – wspominał Stefan Szlachtycz. „Nie całkiem zdawałem sobie sprawę z tego, co się stało. Dla mnie odszedł mój nauczyciel, pierwszy z najważniejszych ludzi, jakich spotkałem w życiu, późniejszym również. Także przyjaciel. Dlatego tak dobrze go pamiętam, choć miałem zaledwie 14 lat. Jestem ostatnim żyjącym uczestnikiem jego pochówku, zarazem świadkiem fragmentów ostatnich lat życia Józefa Kałuży” - dodał.
Paweł Tomczyk (PAP)
top/ dki/ lm/