Symbolika Auschwitz była bardzo długo wykorzystywana do celów politycznych – powiedział PAP dr Piotr Setkiewicz, historyk, kierownik działu naukowego w Muzeum Auschwitz. Byłych więźniów komuniści nie prześladowali, pod warunkiem że nie podejmowali żadnej działalności przeciwko ustrojowi - dodał.
Polska Agencja Prasowa: Wyobrażam sobie, że ludzie, którzy przeżyli KL Auschwitz, po wyzwoleniu musieli cierpieć na zespół stresu postraumatycznego, zwanego dziś PTSD.
Dr Piotr Setkiewicz: Wówczas określano to mianem KZ-Syndrome, obejmującego stan zdrowia zarówno psychicznego, jak i fizycznego spowodowanego pobytem w obozie koncentracyjnym. Po wojnie zostały przeprowadzane badania na ten temat przez grupę psychiatrów i lekarzy skupionych wokół krakowskiego Towarzystwa Lekarskiego, które wydawało czasopismo pod nazwą "Przegląd Lekarski - Oświęcim". Zamieszczono w nim cenne artykuły będące podsumowaniem badań klinicznych. Należy jednak pamiętać, że miały one ograniczony zakres, bo i liczba osób, byłych więźniów tego obozu, które zasięgały porady lekarskiej w Krakowie, była ograniczona, choć oczywiście daje to jakieś ogólne pojęcie o schorzeniach, na jakie cierpieli.
Dokładna ocena, w jaki sposób pobyt w KL Auschwitz wpłynął na innych więźniów, jest w moim przekonaniu niemożliwa, zwłaszcza że rozpierzchli się oni po całym świecie.
PAP: Jak to się odbywało?
P.S.: Większość więźniów ocalałych z Auschwitz została ewakuowana – czy to wcześniej, jeszcze w 1944 roku w transportach kolejowych, czy w 1945 r., idąc w marszach śmierci na zachód. Ci, jeśli przeżyli do wiosny, zostali wyzwoleni, najczęściej przez Amerykanów i Brytyjczyków, a potem trafili do obozów dla tzw. dipisów (od angielskiego displaced person).
Kiedy ich podkarmiono i podleczono, mieli do wyboru – albo wrócić do kraju, albo wyjechać za granicę. Ocaleni Żydzi zazwyczaj decydowali się na emigrację, wyjeżdżali do Palestyny lub Stanów Zjednoczonych. Głównie z tego powodu, że w Polsce nie mieli już do kogo wracać, ich bliscy zostali zamordowani. Zawarto też wtedy wiele małżeństw między kobietami i mężczyznami, którzy owdowieli. Nie powinno to dziwić, oni bardzo chcieli ułożyć sobie życie na nowo, znaleźć kogoś bliskiego.
PAP: A co z Polakami, którzy trafili do tych obozów dla dipisów?
P.S.: Niekoniecznie chcieli wracać do Polski. W archiwach w Arolsen, będących jedną z instytucji Czerwonego Krzyża, są dostępne kwestionariusze, które wypełniali b. więźniowie obozów koncentracyjnych. Zadawano w nich m.in. pytanie, czy ankietowana osoba chce wracać do kraju, a jeśli nie chce, to dlaczego. Wiele odpowiedzi sprowadza się do tego, że badany nie chce wracać do Polski, gdyż - jak podkreślał – "kraj wciąż znajduje się pod okupacją".
Jednak w sytuacji, kiedy ktoś na tych ludzi w kraju czekał, kiedy żyła żona, dzieci czy ktoś z rodziny, to często wracali, nawet sobie zdając w jakieś mierze sprawę, że w nowych realiach politycznych komunistycznej Polski ich życie nie będzie różowe.
Niestety, dzisiaj możemy się jedynie posługiwać jednostkowymi przykładami, gdyż wówczas nikt nie prowadził przekrojowych badań na ten temat. Większość relacji, które nagrywano czy spisywano z byłymi więziami po wojnie, koncentrowało się na ich przeżyciach obozowych i te relacje kończyły się w momencie wyzwolenia. Czasem tylko się zdarza, że ktoś w kilku słowach dopowiadał: "kiedy obóz wyzwolili Rosjanie, wróciłam do rodzinnej miejscowości, podjęłam pracę, wyszłam za mąż i urodziłam dwójkę dzieci". Ale tak naprawdę, to tych ludzi rzadko kto pytał o to, jak potoczyły się ich powojenne losy.
PAP: Rozumiem, chodziło wówczas o to, żeby udokumentować zbrodnie niemieckie.
P.S.: Tak, zwłaszcza że spisującymi byli albo prokuratorzy, którzy potrzebowali materiałów do procesów zbrodniarzy niemieckich, albo historycy, którzy chcieli wiedzieć, co też spotkało ludzi w obozie.
Temat powojennych losów byłych więźniów obozów koncentracyjnych odżył dopiero w latach 90. XX w., kiedy o swoich przeżyciach częściej zaczęli opowiadać Żydzi. Ale i te opowieści raczej niewiele wnoszą. Standardowa relacja sprowadza się mniej więcej do tego, iż: "wyjechałem do Stanów Zjednoczonych, początkowo nie znałem języka, miałem trudno, ale ktoś mi pomógł, założyłem firmę, sprzedawałem guziki, teraz jestem na emeryturze, a mój syn skończył dobre studia, jest teraz lekarzem i jestem z tego bardzo dumny".
PAP: Dla mnie bardziej interesujące są losy b. więźniów KL Auschwitz, którzy zdecydowali się na życie w Polsce.
P.S.: To była niekiedy kwestia pewnych wyborów politycznych. Mamy liczne przykłady więźniów, którzy po wojnie zaangażowali się w działalność antyustrojową i trafili w związku z tym do więzienia. Takim klasycznym przykładem jest rotmistrz Witold Pilecki, który – mimo swoich heroicznych czynów - został przez komunistyczne władze PRL skazany na śmierć poprzez rozstrzelanie.
Mamy też grupę więźniów, którzy starali się wykorzystać pobyt w obozie dla budowania swojej kariery - mam tutaj na myśli grupę lewicujących polityków, której egzemplifikacją jest Józef Cyrankiewicz, przedwojenny PPS-owiec, który zaliczył pobyt w Auschwitz i Mauthausen. Kiedy wrócił po wojnie do Polski, doszedł do wniosku, że czasy się zmieniły i w związku z tym należy przystosować się do nowej sytuacji. Ku zdumieniu swoich kolegów z PPS-u zgłosił akces do władz komunistycznych i bardzo prędko został premierem – był zresztą najdłużej urzędującym szefem rady ministrów w Europie.
PAP: A co z normalnymi ludźmi, którzy nie angażowali się politycznie, chcieli po prostu żyć?
P.S.: Oni zazwyczaj starali się po prostu o obozie zapomnieć. Często po raz pierwszy nawiązywali kontakt z muzeum dopiero w latach 70. XX w., kiedy pojawiła się szansa na otrzymanie różnego rodzaju odszkodowań płaconych przez rząd niemiecki, np. za pracę przymusową albo z puli odszkodowań dla ofiar eksperymentów medycznych. Wtedy te osoby zwracały się do muzeum z prośbą o wystawienie zaświadczenia, że byli więźniami. Wówczas dopiero nadarzała się okazja, żeby z nimi porozmawiać.
PAP: I co z tych rozmów wynikało?
P.S.: Wielu byłych więźniów np. opowiadało, że jeśli w tramwaju usłyszą język niemiecki, to doznają szoku i uciekają. Albo jeśli np. w telewizji usłyszą lektora mówiącego w tym języku, to natychmiast muszą wyłączyć odbiornik. Podobnie panicznie reagowali na widok jakiegokolwiek munduru, na niespodziewane głośne dźwięki, na szczekanie psa, itd. Wielu z nich miało koszmary senne, w których powracały obrazy związane z obozem, bardzo często np. w formie niekończącej się ucieczki przed SS-manem. Niektórzy jeszcze przez wiele miesięcy po wojnie kompulsywnie zbierali i ukrywali chleb, kartofle, choć żywności mieli na co dzień pod dostatkiem.
Ale też były także liczne osoby, które angażowały się w działalność odczytową, spotkania z młodzieżą, napisały swoje wspomnienia, opublikowały je w formie książkowej i chętnie opowiadały o swoich doświadczeniach obozowych.
PAP: Z lektury wspomnień obozowych wiem, że wiele osób wypierało swój pobyt w obozie koncentracyjnym, nie chciało o tym rozmawiać, kryli swoje obozowe numery.
P.S.: Niektórzy z nich chirurgicznie je usuwali. Nie chcieli pamiętać.
PAP: Rozumiem. Natomiast mam jeszcze w głowie pytanie, które nie daje mi spokoju. Ilu więźniów obozu umarło, gdyż ludzie, którzy ich wyzwolili, postanowili ich nakarmić, nie wiedząc, że to może być zabójcze?
P.S.: Nie ma takich danych liczbowych, choć posiadamy relacje z wyzwolenia obozu, kiedy to sowieccy żołnierze weszli na teren KL Auschwitz zupełnie do tego nieprzygotowani. Nie wiedzieli, z czym będą musieli się zmierzyć, więc kiedy widzieli tych zagłodzonych ludzi, to wyciągali z plecaków to, co mieli najcenniejszego, czyli na przykład chleb, puszki z tuszonką, słoninę. Spożycie większej ilości takiego pokarmu powodowało perturbację żołądkowe i mogło prowadzić do śmierci. Ale nie jesteśmy dziś w stanie określić, ilu więźniów zmarło z powodu złego karmienia, a ilu z wyczerpania, głodu, z powodu różnych innych chorób, z których najczęściej występującą w obozie była gruźlica.
PAP: A czy wiemy, ilu więźniów Auschwitz doczekało wyzwolenia?
P.S.: Nie potrafimy określić, ile osób więzionych w KL Auschwitz zostało później uratowanych i doczekało wolności. Te wszystkie dane, które można np. znaleźć w sieci, są tylko szacunkami, w moim pojęciu błędnymi i niewiarygodnymi. Zasób materiałów w archiwach Czerwonego Krzyża liczy około 30 milionów dokumentów i tam pewnie należy szukać odpowiedzi na zadane przez panią pytanie. Ale historycy będą potrzebować wielu lat, żeby te dokumenty opisać i przetworzyć do formy baz danych.
PAP: No dobrze, zostawmy więc takie skrajne historie, jak rotmistrza Pileckiego czy Józefa Cyrankiewicza. W jaki sposób komunistyczne władze traktowały więźniów, jak oni się odnajdywali w tej nowej politycznej rzeczywistości?
P.S.: Przyjmowali różne strategie. Jedni starali się po prostu pójść do szkoły, zdobyć mieszkanie i pracę. Można także było się zapisać do Związku Byłych Więźniów Politycznych, prekursora z ZBOWID-u, co dawało - nieznaczne zresztą - przywileje. Komuniści uważali bowiem, że więźniowie obozu koncentracyjnego byli więźniami politycznymi, bo taka była ówczesna metoda wyjaśnienia powodu, dla którego ludzie trafiali do Auschwitz, bez względu na to, czy to był człowiek złapany za nielegalny ubój, czy działał w ruchu oporu.
Później niektórzy byli więźniowie burzyli się z tego powodu: "jaki z niego polityczny, on handlował kiełbasą, to ja walczyłem z Niemcami", ale tylko kuluarowo o tym wspominano, bo to środowisko było dosyć zwarte.
PAP: Czy przynależność do tych związków coś dawała?
P.S.: Niewiele, pierwszeństwo przy wyjeździe do sanatorium, wypłatę małego dodatku do emerytury, właściwie tylko tyle. Część ich członków - schorowanych, na skromniutkich rentach, cierpiało wręcz biedę. Natomiast innych komuniści traktowali instrumentalnie, namawiając do podpisywania apeli skierowanych przeciwko "niemieckim rewanżystom i podżegaczom", o wypłatę odszkodowań przez Niemców, oczywiście tych złych, imperialistycznych z RFN.
Byli także potrzebni władzom PRL-u do tego, żeby pokazywać ich jako świadków oskarżenia w różnych procesach esesmanów, jak te we Frankfurcie nad Menem w latach 60. Wyjątkowo wydawano im wówczas na takie wyjazdy paszporty.
Z powyższych względów byłych więźniów w okresie powojennym nie prześladowano, oczywiście pod warunkiem że nie podejmowali żadnej działalności przeciwko ustrojowi. W przeciwnym razie fakt pobytu w obozie koncentracyjnym nie był przez sądy traktowany jako istotna okoliczność łagodząca, a ich los bywał wtedy taki sam, jak pozostałych konspiratorów - więzienie, w czasach stalinowskich zdarzało się, że nawet kara śmierci.
PAP: Czy zgodzi się pan z tezą, że określenie "hitlerowskie obozy koncentracyjne" zamiast "niemieckie" wylansowali komuniści, którzy nie chcieli, żeby odium ludobójstwa spadło na tych "dobrych Niemców" z NRD?
P.S.: Symbolika Auschwitz była bardzo długo wykorzystywana dla celów politycznych. Kiedy toczyły się w Polsce procesy esesmanów z załogi obozu, media relacjonowały je dość bezstronnie, uznając, że zbrodniarzom należy się kara, że sprawiedliwości musi stać się zadość. Ale już u schyłku lat 40. w prasie coraz częściej pojawiały się komentarze, że imperialiści niezbyt chętnie ścigają tych zbrodniarzy, lecz trudno się dziwić, skoro Amerykanie to też tacy imperialiści, jak nazistowskie Niemcy - te wątki ideologiczne się robiły coraz bardziej powszechne.
Po czym rzeczywiście, od 1949 roku, czyli dokładnie z chwilą powstania NRD, pisząc o okrucieństwach popełnianych w czasie II wojny, przymiotnik "niemieckie" zaczęto zastępować frazą "zbrodnie hitlerowskie".
Dość zaskakująco jednak, na początku lat 50., nagle skończyła się w mediach narracja o obozach koncentracyjnych. Na pierwszy plan wyszło chwalenie się osiągnięciami w budowie realnego socjalizmu. "Dosyć cierpiętnictwa" - nawoływały gazety. "Teraz skupmy się na budowaniu nowej Polski".
No i wreszcie mamy w rok 1956. i kolejne przesunięcie wajchy w drugą stronę - za czasów Władysława Gomółki władze doszły do wniosku, że należy powrócić do opowieści o cierpieniach Polaków w obozach koncentracyjnych, podkreślić, że to przede wszystkim oni byli tam zabijani. Za czasów towarzysza Wiesława o Holocauście i Żydach mówiono półgębkiem albo wcale.
PAP: To ideologia, a jak to się przekładało na rzeczywistość?
P.S.: Nagle takie miejsca pamięci jak Auschwitz czy Majdanek otrzymały większe finansowanie, z czym bywało wcześniej krucho. Muzea rozwinęły działalność naukową, edukacyjną, powstały nowe wystawy. Zaczęto zapraszać do ich odwiedzania ludzi z zagranicy, choć byli to wtedy jeszcze zazwyczaj działacze lewicowi oraz związkowcy z Włoch czy z Francji. Dlatego ówczesna opowieść o zbrodniach w obozach koncentracyjnych nie mogła być – i rzeczywiście nie była, jak na kraje bloku wschodniego - jakoś szczególnie zakłamana i zideologizowana.
Z drugiej strony był to okres, kiedy z Niemiec coraz głośniej zaczęły dobiegać głosy tzw. ziomkostw pod wodzą m.in. Herberta Hupki czy Herberta Czai, którzy domagali się rewizji granicy polsko – niemieckiej i poszanowania praw "wypędzonych". Władze PRL organizowały wtedy na terenie b. obozów manifestacje, spędzały na protesty przeciwko "knowaniom rewanżystów" młodzież, odczytywano apele. Sam zresztą, jako uczeń szkoły podstawowej w Oświęcimiu, brałem udział w takich manifestacjach.
Historia obozów koncentracyjnych była komunistycznym władzom potrzebna do wywierania propagandowej presji na Niemcy. Za czasów moczarowskich (mowa tu o Mieczysławie Moczarze, w l. 60. szefie MSWiA) zaczęto dopuszczać do głosu tych więźniów, którzy nie byli związani wcześniej z lewicowym ruchem oporu. Odtąd ci z AK też byli "w porządku", byli patriotami. Natomiast cały wysiłek włożony dotąd przez władze w ocieplenie wizerunku Polski na świecie został zaprzepaszczony wskutek inspirowanej przez ludzi Moczara antysemickiej kampanii.
W uroczystym odsłonięciu 16 kwietnia 1967 r. pomnika ofiar obozu w Brzezince wzięli udział ostatni już chyba przedstawiciele zagranicznych stowarzyszeń b. więźniów, którzy dość naiwnie wierzyli jeszcze w uczciwość i dobrą wolę polskich komunistów.
Można tak mnożyć przykłady wykorzystywania symboliki obozu Auschwitz w przepychankach i zawirowaniach politycznych lat PRL-u, ale byłaby to pewnie zbyt długa opowieść. Na szczęście skończyło się to w 1989 roku.
Rozmawiała: Mira Suchodolska (PAP)
mir/ aba/