Jaruzelski uznał, że społeczeństwo jest dostatecznie zmęczone, i możliwe jest przeprowadzenie operacji, którą uznawał za niewykonalną w sierpniu 1980 r. Stosunkowo niewielka skala protestów przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego potwierdziła jego założenia – mówi PAP prof. Antoni Dudek, historyk z UKSW.
Polska Agencja Prasowa: Czy już w czasie strajków latem 1980 r. oraz tuż po podpisaniu porozumień między rządem a strajkującymi istniało ryzyko wprowadzenia jakiegoś rodzaju stanu wyjątkowego i siłowego rozprawienia z rodzącym się ruchem „Solidarności”?
Prof. Antoni Dudek: Tak, istniały plany takiego rozwiązania, przygotowywane w ramach operacji MSW „Lato-80”. Jej celem miało być nie tyle wprowadzenie stanu wojennego, ile raczej zduszenie głównych ognisk strajkowych, czyli Gdańska i Szczecina. Przygotowywano plany desantu na stocznie. Ten scenariusz był preparowany i brany pod uwagę jako plan B niemal do końca sierpnia 1980 r.
W ostatnich dniach sierpnia na posiedzeniu Biura Politycznego KC PZPR jeden z przedstawicieli „frakcji twardogłowych”, Władysław Kruczek, powiedział, że przyszedł czas na bronienie władzy, i zażądał wprowadzenia stanu wyjątkowego. Szef MON gen. Wojciech Jaruzelski odpowiedział, że konstytucja nie przewiduje możliwości wprowadzenia stanu wyjątkowego, ale tylko stanu wojennego. Dodał, że taki scenariusz jest nierealny, ponieważ strajk rozlał się już na niemal cały kraj, w tym największe ośrodki przemysłowe na Górnym Śląsku. Stwierdził, że ta skala strajków wyklucza użycie siły, bo władze nie posiadają dostatecznych sił. Użył znamiennych słów: „Nic nie kompromituje władzy bardziej niż wprowadzanie zarządzeń, których nie jest w stanie wyegzekwować”.
Jako historyk przyjąłem określenie „doktryna Kani”, czyli ówczesnego I sekretarza KC PZPR. Jego celem nie było przygotowanie gruntu pod operację wprowadzenia stanu wojennego. Częścią jego działań była „propaganda klęski”, która w przeciwieństwie do Gierkowskiej propagandy sukcesu miała na celu przekonanie społeczeństwa, że Polskę czeka zapaść cywilizacyjna spowodowana „anarchizacją życia” przez „Solidarność”.
Pamiętajmy, że wówczas Jaruzelski nie dysponował jeszcze tak wielkimi wpływami jak kilka miesięcy później, ale był już jedną z najważniejszych postaci systemu władzy. Skoro uznawał, że nie ma możliwości siłowego stłumienia strajku, to nie mijał się z prawdą. Wskazuje na to liczba strajkujących zakładów. Na Pomorzu Gdańskim protestowały załogi kilkuset przedsiębiorstw. Skala protestu była gigantyczna i czas na jego zduszenie minął po pierwszych kilku dniach strajków. Atak na Stocznię Gdańską był możliwy przed 20 sierpnia, czyli zaraz po przekształceniu strajku z lokalnego w regionalny. Później było za późno.
PAP: W ciągu kolejnych miesięcy władze komunistyczne wykorzystywały kryzysy w stosunkach z „Solidarnością”, takie jak wydarzenia w Bydgoszczy w marcu 1981 r., do działań propagandowych, np. oskarżeń o „pogrążanie kraju w chaosie przez solidarnościową ekstremę”. Stosowana taktyka „zmęczenia społeczeństwa” miała na celu doprowadzenie do stanu, w którym wprowadzony stan wojenny zostanie przyjęty z ulgą, jako nadzieja na minimalną stabilizację?
Prof. Antoni Dudek: W MSW działania te nazywano „strategią odcinkowych konfrontacji”. Jako historyk przyjąłem określenie „doktryna Kani”, czyli ówczesnego I sekretarza KC PZPR. Jego celem nie było przygotowanie gruntu pod operację wprowadzenia stanu wojennego. Częścią jego działań była „propaganda klęski”, która w przeciwieństwie do Gierkowskiej propagandy sukcesu miała na celu przekonanie społeczeństwa, że Polskę czeka zapaść cywilizacyjna spowodowana „anarchizacją życia” przez „Solidarność”. Dużą rolę miała odegrać także agentura SB (ok. 1800 współpracowników, wspieranych przez mniejszą grupę agentury wojskowej), umieszczona w szeregach Związku, której bieżącym zadaniem było informowanie o sytuacji wewnątrz jego struktur, ale także podsycanie i wywoływanie konfliktów.
Jesienią 1981 r. społeczeństwo było już nieprawdopodobnie zmęczone fatalną sytuacją gospodarczą i ciągłymi konfliktami władz i „Solidarności”. Socjologowie współpracujący z „Solidarnością” dostrzegali spadek poparcia dla działań związku.
Według „doktryny Kani” miało to doprowadzić do odwrócenia się części społeczeństwa od „Solidarności” oraz jej rozpadu na co najmniej dwie części. Władze zakładały, że jedną z nich, określaną jako „zdrowa, robotnicza”, uda się kontrolować, a pozostałą, „ekstremalną” będzie można zdelegalizować lub zupełnie rozbić. „Doktryna Kani” miała więc zapobiec wprowadzeniu stanu wojennego, choć oczywiście intensywnie się do niego przygotowywano. W marcu 1981 r. Kania podpisał dokument nazywany „myślą przewodnią do wprowadzenia stanu wojennego”, ale wciąż uważał, że nie jest to właściwe rozwiązanie.
Założenia „doktryny Kani” przestały obowiązywać w październiku 1981 r., gdy od Kani odwrócił się jego dotychczasowy sojusznik, wówczas już premier, Wojciech Jaruzelski. W ślad za Jaruzelskim poszła „centrowa” grupa w kierownictwie PZPR. Od początku z I sekretarzem KC PZPR walczyli „twardogłowi”. Skrzydło „liberalne” było za słabe, aby go wesprzeć. Mimo że większość członków KC PZPR zagłosowała przeciwko wotum nieufności wobec Kani, to I sekretarzem KC PZPR został Jaruzelski. Tym samym przywódcą partii został Wojciech Jaruzelski, który zdecydował się na własną strategię. Głównym założeniem „doktryny Jaruzelskiego” było masowe uderzenie w „Solidarność” poprzez stan wojenny. Bez wątpienia „doktryna Kani” przygotowała grunt pod to rozwiązanie. W dziennikach Mieczysława Rakowskiego dostrzegamy, że już latem 1981 r. Jaruzelski uznawał „doktrynę Kani” za zupełnie nieskuteczną.
Możemy sobie tylko wyobrażać, jak silna byłaby podziemna „Solidarność”, jeśli w ślad za działaczami z Dolnego Śląska również inni wypłaciliby i ukryli środki pieniężne. Tam wypłacono słynne 80 milionów, mimo że nie mieli pewności, że stan wojenny zostanie wprowadzony.
Jesienią 1981 r. społeczeństwo było już nieprawdopodobnie zmęczone fatalną sytuacją gospodarczą i ciągłymi konfliktami władz i „Solidarności”. Socjologowie współpracujący z „Solidarnością” dostrzegali spadek poparcia dla działań związku. Jaruzelski uznał, że moment do wprowadzenia stanu wojennego musi wybrać bardzo rozważnie. Jego zdaniem nastroje społeczne musiały osiągnąć najniższy poziom. Zakładał też, że stan wojenny należy wprowadzić zimą, bo ta pora roku zniechęca do protestowania na ulicach i strajków okupacyjnych, ale nie był do końca pewny przyjętych przez siebie założeń.
W słynnej rozmowie z marszałkiem Wiktorem Kuligowem raportował, że przygotowania do wprowadzenia stanu wojennego zostały zakończone, ale ostrzegał, że jeśli na Górnym Śląsku dojdzie do masowego buntu społecznego, to jedyna znajdująca się tam dywizja obrony przeciwlotniczej nie opanuje sytuacji. Zapytał, czy może liczyć na sowiecką „pomoc po linii wojskowej”. Kuligow jednoznacznie odpowiedział, że Związek Sowiecki udzieli pomocy gospodarczej i politycznej, ale nie dokona interwencji wojskowej. Mimo to Jaruzelski zdecydował się zaryzykować i wprowadzić stan wojenny bez gwarancji pomocy ze strony ZSRS. Uznał, że społeczeństwo jest dostatecznie zmęczone, i możliwe jest przeprowadzenie operacji, którą uznawał za niewykonalną w sierpniu 1980 r. Stosunkowo niewielka skala protestów przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego potwierdziła jego założenia. Jaruzelski przewidział to m.in. za sprawą dostarczanych mu badań socjologicznych. Był pierwszym przywódcą komunistycznym, który zwracał na nie tak wielką uwagę i uznawał je za istotne narzędzie sprawowania władzy.
Sankcje nałożone na PRL były potężnym uderzeniem, ponieważ polska gospodarka była faktycznym bankrutem. Stan ten pogłębił się po 13 grudnia, bo już nikt nie chciał udzielić PRL jakichkolwiek kredytów ratunkowych.
PAP: Tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego członek władz „Solidarności” Karol Modzelewski powiedział, ze jeśli władze zdecydują się na wprowadzenie stanu wojennego, to „będzie to bój ich ostatni”. W tym kontekście pojawiały się później oskarżenia, że „Solidarność” była nadmiernie przekonana o własnej sile lub zlekceważyła możliwość rozwiązania siłowego i nie zdecydowała się na przygotowanie struktur do działań podziemnych. Czy kierownictwo „S” wykazało się naiwnością lub krótkowzrocznością?
Prof. Antoni Dudek: Myślę, że o postawie kierownictwa „Solidarności” zadecydowały oba te czynniki. Część działaczy była przekonana, że Związek jest zbyt potężny, aby władze mogły go łatwo zdmuchnąć. Naiwność polegała również na przekonaniu, że rozwiązanie siłowe będzie możliwe jedynie przy udziale Związku Sowieckiego. Uznawano, że władze PRL nie są zdolne do przeprowadzenia tak wielkiej i skomplikowanej operacji. Konsekwencją tych założeń była niechęć do czynienia przygotowań na wypadek ataku ze strony władz. Możemy sobie tylko wyobrażać, jak silna byłaby podziemna „Solidarność”, jeśli w ślad za działaczami z Dolnego Śląska również inni wypłaciliby i ukryli środki pieniężne. Tam wypłacono słynne 80 milionów, mimo że nie mieli pewności, że stan wojenny zostanie wprowadzony. Opierali się tylko na plotkach, które pojawiały się już od kilku tygodni, gdy działalność rozpoczęły wojskowe Terenowe Grupy Operacyjne.
Można też było ukryć sprzęt poligraficzny znajdujący się w siedzibach lokalnych władz „Solidarności”. Takie działania podjęto dopiero w nocy z 12 na 13 grudnia i już po wprowadzeniu stanu wojennego. W wielu miejscach milicja zajmowała siedziby „S”, demolowała je i wychodziła. Wówczas pojawiali się tam najodważniejsi działacze i próbowali wynosić sprzęt, który nie został zniszczony. Były to działania spontaniczne i oddolne. Jedyną zorganizowaną formą przygotowania do kryzysu był wybór „zapasowych” komisji zakładowych. Funkcjonowały już w czasie kryzysu bydgoskiego, gdy założono, że przywódcy „pierwszego szeregu” zostaną aresztowani w momencie ogłoszenia strajku generalnego. W warunkach stanu wojennego działanie to nie było zbyt skuteczne i okazało się, że trzeba budować wszystkie struktury niemal od zera. Niewątpliwie więc przywódcy „Solidarności” byli nastawieni zbyt optymistycznie, a jednocześnie narastające wśród nich podziały uniemożliwiały przyjęcie spójnej strategii przygotowania do stanu wojennego.
Nie zgadzam się z określaniem wprowadzenia stanu wojennego mianem zamachu stanu, ponieważ tak określa się gwałtowny przewrót wymierzony w aktualnie rządzących. Tymczasem 13 grudnia rządzący zaatakowali tych, którzy stanowili alternatywę wobec ich rządów. Była to operacja policyjno-wojskowa, zmierzająca do zdławienia wielkiego ruchu społecznego.
PAP: Zaplanowany przez Jaruzelskiego i jego otoczenie zamach stanu został przeprowadzony bardzo sprawnie, ale czy junta wojskowa miała „plan na dzień po”?
Prof. Antoni Dudek: Nie zgadzam się z określaniem wprowadzenia stanu wojennego mianem zamachu stanu, ponieważ tak określa się gwałtowny przewrót wymierzony w aktualnie rządzących. Tymczasem 13 grudnia rządzący zaatakowali tych, którzy stanowili alternatywę wobec ich rządów. Była to operacja policyjno-wojskowa, zmierzająca do zdławienia wielkiego ruchu społecznego. Po jej przeprowadzeniu Jaruzelski stanął przed problemem, co dalej. Był zaskoczony skalą sankcji wymierzonych w PRL. Prezydent Ronald Reagan zareagował w sposób niezwykle ostry i do podobnych działań skłonił przywódców europejskich. Mimo że Związek Sowiecki nie dokonał interwencji zbrojnej, to Reagan uznał stan wojenny za pretekst do wprowadzenia sankcji także przeciwko „imperium zła”. Sankcje nałożone na PRL były potężnym uderzeniem, ponieważ polska gospodarka była faktycznym bankrutem. Stan ten pogłębił się po 13 grudnia, bo już nikt nie chciał udzielić PRL jakichkolwiek kredytów ratunkowych.
Pomysłem Jaruzelskiego było wprowadzenie reform, ale na jednym z posiedzeń Biura Politycznego przyznał, że nie wie, w jaki sposób je wprowadzić, bo polegałyby na liberalizacji gospodarki w warunkach ograniczenia swobód, wynikającej ze stanu wojennego. Inni członkowie Biura Politycznego również nie znali wyjścia z tej sytuacji. W efekcie zachowano istniejący dotychczas system, ale w jego ramach zaczęła zwiększać się rola wojskowych i funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa kosztem cywilnego aparatu partyjnego. Była to jedyna realna zmiana w ramach systemu komunistycznego. Wbrew woli Jaruzelskiego rozpoczął się rozwój prywatnego sektora gospodarki. Poza spółkami polonijnymi, które były świadomą inicjatywą władz, przedsiębiorstwa prywatne rozwijały się głównie za sprawą stwierdzenia przez władze, że nie mają już sił na ich zwalczanie. Zauważano też, że ich działalność łagodzi nastroje społeczne, bo wypełniają braki rynkowe, których gospodarka centralnie planowana nie mogła zaspokoić. Co jakiś czas Jaruzelski grzmiał, że należy walczyć z nieuzasadnionymi dochodami. Docierały do niego donosy o budowie okazałych willi i nakazywał karanie ich właścicieli. Były to działania równie nieskuteczne i rytualne jak słynna Inspekcja Robotniczo-Chłopska, która miała walczyć ze „spekulacją” i z „nadużyciami”. Porażka tych działań sprawiła, że po sześciu latach, gdy do okrągłego stołu zaproszono Lecha Wałęsę, władze przyznały się do porażki i bankructwa polityki rzekomych reform.(PAP)
Rozmawiał: Michał Szukała
Autor: Michał Szukała
szuk / skp /