Historia pełna jest mitów, zarówno białych, jak i czarnych. Mimo postępu badań naukowych wiele z nich ma się dobrze. Mało tego – wraz z upływem czasu – pojawiają się nowe. Nie inaczej jest w przypadku Sierpnia ’80 czy szerzej strajków z lata 1980 r., na czele z głównym mitem, w myśl którego „Solidarność” powstać miała 31 sierpnia na podstawie Porozumienia Gdańskiego.
To oczywiście ważna i symboliczna data, ale decyzja o utworzeniu jednego ogólnopolskiego związku zawodowego zapadła kilkanaście dni później – 17 września 1980 r., po przełamaniu m.in. oporów przywódców strajku w Stoczni Gdańskiej Lecha Wałęsy i Andrzeja Gwiazdy. A w sierpniu owszem była mowa o niezależnych związkach zawodowych, ale nie w całym kraju, lecz na Wybrzeżu. Również decyzja o nazwie nowej organizacji związkowej zapadła dopiero w połowie września.
Wbrew rozpowszechnionemu dziś hasłu „Zaczęło się w Lublinie”, które zresztą zastąpiło wcześniejsze „Zaczęło się w Gdańsku”, strajki nie miały swego początku w Lublinie czy na Lubelszczyźnie. Do pierwszych – jak to określały władze PRL – „przerw w pracy” doszło już 1 lipca, czyli tydzień wcześniej, nim stanął pierwszy zakład na Lubelszczyźnie – Wytwórnia Sprzętu Komunikacyjnego w Świdniku. W tym dniu (1 lipca) pracy odmówili zatrudnieni w kilku zakładach w różnych częściach kraju – m.in. Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego w Mielcu, Zakładach Metalurgicznych „Pomet” w Poznaniu, Sanockiej Fabryce Autobusów „Autosan”, „Stalchemaku” w Siedlcach, Fabryce Obrabiarek Specjalizowanych „Ponar” w Tarnowie czy Zakładach Mechanicznych „Ursus” w Warszawie.
Co więcej, choć Lublin i okolice były w lipcu 1980 r. głównym centrum strajkowym, to nie jedynym ani nawet nie pierwszym. Pierwszy był niewielki, liczący niespełna 40 tys. mieszkańców Żyrardów. Do połowy miesiąca pracy odmówiły tam – w różnym czasie – niemal wszystkie większe zakłady pracy. Z Lublinem, a konkretnie ze strajkiem kolejarzy lubelskich, wiążą się dwa inne mity. Pierwszy dotyczy rzekomego przyspawania przez nich lokomotyw do torów. Owszem, zablokowali oni węzeł kolejowy, ale nie zdecydowali się na taki ruch. Drugi mit funkcjonuje pod różnymi postaciami i dotyczy rzekomego odkrycia podczas lipcowego strajku idących do Związku Sowieckiego konserw ukrytych np. w puszkach opisanych, jako farby.
Następnym żywym mitem jest teza o rzekomej prowokacji ze strony Służby Bezpieczeństwa czy też o wywołaniu strajków przez przeciwników I sekretarza Komitetu Centralnego PZPR Edwarda Gierka we władzach Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w celu jego obalenia. Tymczasem to właśnie z Rakowieckiej – w połowie czerwca 1980 r. – ostrzegano, wręcz alarmowano: „Wyczuwa się napiętą atmosferę, podobnie jak w czerwcu 1976 r., która w przypadku dalszych podwyżek cen może doprowadzić do przerw w pracy”. Później zaś to nie kto inny, jak funkcjonariusze SB nie dopuścili do utworzenia w Lublinie ponadzakładowej struktury strajkowej – jej pomysłodawca Zdzisław Szpakowski w wyniku ich działań z podejrzewaniem zawału trafił do szpitala. Na szczęście w sierpniu 1980 r. nie okazali się oni równie skuteczni. I choć wydawali się dobrze przygotowani na wypadek robotniczych protestów – włącznie z planem przejęcia nad nimi kontroli, opracowanym zresztą już po Grudniu ’70 – to jednak, jak później sami podsumowywali: „w sytuacji masowej solidarności, a szczególnie strajków typu okupacyjnego, nasze pozytywne profilaktyczne oddziaływania są bardzo ograniczone, nieskuteczne, a przeciwdziałania wręcz niemożliwe”.
Jeszcze jednym żywym mitem jest motorówka Marynarki Wojennej, którą miał zostać rzekomo przywieziony 14 sierpnia 1980 r. na strajk do Stoczni Gdańskiej Lech Wałęsa. Podsycają go rozbieżne relacje samego zainteresowanego co do miejsca, w którym miał on przeskoczyć stoczniowy płot. Tak na marginesie: początkowo krążyła inna wersja, według której Wałęsa tą motorówką miał zostać nie przywieziony, lecz odwieziony. W tej wersji rzecz miałaby się dziać dwa dni później. Obie łączy podejrzenie Lecha Wałęsy o współprace z bezpieką, podsycane wspomnieniami współpracowników Gierka, którzy mieli słyszeć od ministra spraw wewnętrznych Stanisława Kowalczyka, że to „nasz”, czyli w domyśle władz czy tajnych służb człowiek. Tak jednak nie było ani w przypadku Wałęsy, ani też przywódcy strajku w Szczecinie Mariana Jurczyka. I to mimo że ten ostatni był nadal formalnie tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa…
Wedle innego mitu z kolei część doradców Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego w Gdańsku miało zostać dowiezionych do Trójmiasta specjalnie podstawionym przez władze PRL samolotem. W rzeczywistości przylecieli oni tam – oczywiście za wiedzą i zgodą przywódców PZPR – normalnym samolotem rejsowym PLL LOT. Nie bez kłopotów zresztą – mimo gwarancji bezpieczeństwa ze strony wojewody gdańskiego Jerzego Kołodziejskiego zostali zatrzymani na Okęciu na blisko dwie godziny. W tej sytuacji wyższy rangą funkcjonariusz MSW zaoferował im
skorzystanie ze „specjalnego samolotu, który właśnie odlatuje”, na co jednak nie wyrazili zgody.
Jednym z nowych mitów jest twierdzenie, że Henryka Krzywonos rzekomo rozpoczęła strajk gdańskiej komunikacji. Tymczasem, kiedy zatrzymywała ona przed Stocznią Gdańską tramwaj, którym kierowała, ten protest już trwał – strajkowali m.in. jej koledzy z dwóch innych zajezdni tramwajowych. Innym, stosunkowo nowym mitem jest zakończenie strajku w stoczni 16 sierpnia 1980 r. przez Lecha Wałęsę. Owszem, był on osobą, która – jako przewodniczący komitetu strajkowego – ogłosiła koniec protestu, ale decyzję o porozumieniu kończącym protest podjęło wspólnie to gremium, a nie sam Wałęsa. Tak na marginesie: Solidarność, o której często się mówi w kontekście strajku w Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 r., nie zrodziła się tam wraz z rozpoczęciem protestu, a strajkujący – przynajmniej przywódcy strajku – interes swój i innych stoczniowców przedkładali w pierwszych jego trzech dniach nad dobro innych, mniejszych zakładów Trójmiasta, które zachęcone przykładem stoczni zastrajkowały.
Również Kościół katolicki – wbrew powszechnemu mniemaniu – wcale nie udzielił tak jednoznacznego poparcia protestującym robotnikom. Większość hierarchów, na czele z prymasem Stefanem Wyszyńskim, w obawie przed rozlewem krwi zajęło ostrożne, żeby nie powiedzieć wręcz zachowawcze stanowisko, a niektórzy biskupi wręcz nieprzychylne. Poza tym w ocenie Służby Bezpieczeństwa stanowisko „pozytywne” zajęło wielu hierarchów. I tak np. biskup lubelski Bolesław Pylak podjął działania w celu zakończenia głodówki na znak solidarności ze strajkującymi na Wybrzeżu, którą prowadzili działacze opozycji w jednym z kościołów w Stalowej Woli. Owszem, zarówno w Gdańsku, jak i w Gdyni, a potem również w kolejnych ośrodkach strajkowych księża odprawiali msze dla protestujących. Jednak, co warto przypomnieć, ks. Hilary Jastak (proboszcz parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Gdyni) na pierwsze nabożeństwo nie otrzymał pozwolenia od swych przełożonych. Z kolei zgodę na odprawienie nabożeństwa w Stoczni Gdańskiej przez ks. Henryka Jankowskiego (proboszcza parafii św. Brygidy) na biskupie gdańskim Lechu Kaczmarku strajkujący wręcz wymusili.
Kolejnym mitem – nieco przyblakłym po ostatnich skandalach obyczajowych – jest ten, że ks. Jankowski był kapelanem „niepoprawnym politycznie” już w sierpniu 1980 r. Owszem, interesowała się nim bezpieka, rzeczywiście był atakowany za swoje wcześniejsze działania (m.in. msze święte w kolejne rocznice Grudnia ’70), ale tym księdzem, którego działalność w czasie strajków sierpniowych nie podobała się władzom, był ks. Jastak. Jak stwierdzano 18 sierpnia 1980 r. w Informacji sytuacyjnej Sztabu Operacji „Lato 80” MSW (specjalnego ciała utworzonego w związku ze strajkami):. „Odprawiający mszę w Stoczni im. Lenina ks. H. Jankowski w przemówieniu zawarł pozytywne akcenty, kilkakrotnie apelując +do rozsądku i postępowania w poczuciu odpowiedzialności za losy Ojczyzny+. Natomiast ks. Jastak w Stoczni im. Komuny Paryskiej i w porcie gdańskim zawarł akcenty niesprzyjające rozładowaniu sytuacji w Trójmieście. W kazaniu stwierdził, iż akceptuje formę w jakiej robotnicy domagają się swoich praw. Nawoływał do jedności, podkreślając, że robotnicy „walczą o słuszną sprawę”.
Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że w przyszłości rzetelna wiedza zastąpi te mity, a przynajmniej większość z nich. Nie jest to jednak pewne – mity mają to do siebie, że są zadziwiająco wręcz trwale.
Grzegorz Majchrzak
Źródło: MHP
Autor jest pracownikiem Biura Edukacji Publicznej IPN