Czesław Kłosek, górnik ranny podczas pacyfikacji kopalni "Manifest Lipcowy" w 1981 r., uważa, że gen. Czesław Kiszczak „uciekł w starość” zamiast w procesie o przyczynienie się do śmierci górników z kopalni "Wujek" przyznać się do winy.
W środę rzecznik warszawskiego sądu okręgowego przekazał PAP opinię biegłych warszawskiego Zakładu Medycyny Sądowej, z której wynika, że skarżący się na liczne dolegliwości Kiszczak jest bezterminowo niezdolny do udziału w procesie. Badania generała sąd zarządził na początku roku. Wobec takich wyników sąd zawiesi proces. Jeśli zdrowie generała się nie poprawi, nigdy nie zasiądzie już na ławie oskarżonych.
Pytany o tę sytuację, Czesław Kłosek powiedział PAP, że odbiera ją „bardzo źle”. „Potrzebne jest to, żeby on wreszcie stanął i powiedział: moja wina. (...) Trzeba umieć powiedzieć +przepraszam+ w sposób szczery” – podkreślił Kłosek.
„Sąd tutaj też się nie popisał – sam fakt, że ktoś jest chory, szczególnie gdy (Kiszczak – PAP) pokazywał się w Egipcie, w bardzo gorącym klimacie, na wielkich wysokościach... (...) Rozumiem, wielu ludzi może robić wszystko ze swoim zdrowiem. Ale takie uciekanie w starość... (...) Oszczędziłby wszystkim wiele, gdyby stanął i powiedział: rzeczywiście tak było” – zaznaczył.
Według Kłoska nie chodzi o karanie Kiszczaka więzieniem. „Po to właśnie są areszty domowe, które są sporą dolegliwością. (...) Potrafiłem z nim rozmawiać i z tymi, którzy do nas strzelali. Na pewno nie pałam żądzą zemsty, ale (...) źle się dzieje, jak jakiś proces nie jest skończony” – ocenił Kłosek.
Według Kłoska nie chodzi o karanie Kiszczaka więzieniem. „Po to właśnie są areszty domowe, które są sporą dolegliwością. (...) Potrafiłem z nim rozmawiać i z tymi, którzy do nas strzelali. Na pewno nie pałam żądzą zemsty, ale (...) źle się dzieje, jak jakiś proces nie jest skończony” – ocenił Kłosek.
Katowicka prokuratura oskarżyła Kiszczaka, że umyślnie sprowadził "powszechne niebezpieczeństwo dla życia i zdrowia ludzi", wysyłając jako szef MSW 13 grudnia 1981 r. szyfrogram do jednostek milicji mających m.in. pacyfikować zakłady strajkujące po wprowadzeniu stanu wojennego. Zdaniem prokuratury bez podstawy prawnej Kiszczak przekazał w nim dowódcom oddziałów MO swe uprawnienia do wydania rozkazu użycia broni przez te oddziały - co miało być podstawą działań plutonu specjalnego ZOMO, który 15 i 16 grudnia strzelał w kopalniach "Manifest Lipcowy" i "Wujek".
Górnicy z "Wujka" zastrajkowali 13 grudnia 1981 r., domagając się m.in. zniesienia stanu wojennego i zwolnienia internowanych. 16 grudnia doszło do starć górników z zomowcami, którzy wdarli się na teren kopalni. Od ich strzałów na miejscu zginęło sześciu górników, siódmy zmarł kilka godzin później, a dwóch - w styczniu 1982 r.
Z powodu złego stanu zdrowia Kiszczaka jego sprawę wyłączono w 1993 r. z katowickiego procesu zomowców, w którym po kilku procesach zapadły ostateczne wyroki skazujące ich na kary od 3,5 roku do 6 lat więzienia. Sąd Najwyższy, utrzymując w 2009 r. wyroki skazujące, podkreślał, że użyli oni broni bezprawnie, gdyż nie byli w bezpośrednim zwarciu z górnikami, a ich życiu nie groziło niebezpieczeństwo. Czesław Kłosek powtarzał po tym procesie, że skazano w nim „miecz, a nie rękę”.
Kiszczak, któremu grozi do 8 lat więzienia, nie przyznaje się do zarzutu. Twierdzi, że zakazał użycia broni w "Wujku", gdy zwracał się o to do niego szef MO na Śląsku oraz nakazał wycofanie MO i wojska z kopalni. Mówił, że strzały jednak padły, a milicjanci strzelali "spontanicznie, w obronie własnej".
W czasie pacyfikacji "Manifestu Lipcowego" w 1981 r. Czesław Kłosek został postrzelony - pocisk po rykoszecie przeszedł przez gardło i do dzisiaj tkwi w kręgosłupie.
Kłosek skończył studia prawnicze. Po jego doniesieniu IPN zajął się sprawą utrudniania pierwszego śledztwa w sprawie pacyfikacji śląskich kopalń. Instytut oskarżył o utrudnianie tego śledztwa byłych prokuratorów wojskowych. (PAP)
mtb/ abr/ ura/