„Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba” - te słowa „Inki” traktuję jako uniwersalne przesłanie dla mnie, moich dzieci, dla każdego Polaka - mówi PAP Piotr Szubarczyk z IPN. Pragnienie, by zachować się „jak trzeba” tkwi w każdym. Dlatego pokochaliśmy „Inkę” - dodaje.
70 lat temu, 3 sierpnia 1946 r., Wojskowy Sąd Rejonowy w Gdańsku skazał na karę śmierci niespełna 18-letnią Danutę Siedzikównę, pseudonim "Inka", sanitariuszkę 5. Wileńskiej Brygady AK. Wyrok wykonał 28 sierpnia 1946 r. dowódca plutonu egzekucyjnego z KBW.
PAP: Aresztowanie 20 lipca 1946 r. nie było pierwszym zatrzymaniem „Inki” przez UB. Często zapomina się o tym pierwszym. Jakie były jego okoliczności?
Piotr Szubarczyk: Pierwsze aresztowanie było w czerwcu 1945 r. w rodzinnej Narewce. 16-letnia Danka pracowała tam jako kancelistka w nadleśnictwie. Pracownicy nadleśnictwa pamiętali jej ojca, leśniczego Wacława Siedzika. Zatrudniając ją chcieli pewnie pomóc rodzinie. To były ciężkie czasy, ludzie głodowali. Myślę jednak, że to nie była tylko chęć pomocy. Danka mogła być pożyteczna w kancelarii. Przed wojną wzorowa uczennica w szkole powszechnej, w czasie okupacji uczyła się w gimnazjum salezjańskim w Nierośnie, jako córka leśniczego znała się na sprawach leśnych.
Piotr Szubarczyk: Rozbraja mnie i głęboko wzrusza to, że w obliczu śmierci ta dziewczyna nie myśli o bólu, tylko o tym, by babcia, z którą była związana od wczesnego dzieciństwa, nie pomyślała sobie o niej czegoś złego. Myślę, że w tych słowach jest też dojrzałość „Inki”. Ona wiedziała już, co ubecka propaganda, w warunkach cenzury, może zrobić z człowiekiem. „Inka” wiedziała, co o niej napiszą w gazetach po śmierci. Wiedziała, że nie może wykrzyczeć przed całą Polską prawdy, więc niech chociaż babcia wie.
Z dokumentów wynika, że NKWD-UB aresztowało wtedy wszystkich [!] pracowników nadleśnictwa Narewka, z nadleśniczym na czele. Wiemy to z późniejszej korespondencji wojewody z zastępcą szefa wojewódzkiego UB w Białymstoku, Eliaszem Kotoniem. Wojewoda prosi o uwolnienie pracowników, bo upadnie plan produkcji tak bardzo potrzebnego wtedy drewna. Kotoń odmawia, informując, że wszyscy aresztowani „współpracowali z bandami leśnymi”. Wtedy, w czerwcu, załadowali wszystkich aresztowanych na ciężarówkę. Prawie wszystkich. Najmłodsi szli związani za ciężarówką, bo nie było już dla nich miejsca. Danka i gajowy Bronisław Bancerowicz na tym skorzystali. Kiedy poakowski patrol „Konusa” zaatakował konwój na drodze z Narewki do Hajnówki, „Inka” i ten młody gajowy uciekli.
PAP: „Inka” kojarzona jest najczęściej jako podkomendna „Łupaszki”. Wykonywała jednak również rozkazy por. Leona Beynara i Zdzisława Badochy "Żelaznego". Czy wiemy, jakie były jej główne obowiązki i jak dowódcy oceniali jej służbę?
Piotr Szubarczyk: Była sanitariuszką, w razie potrzeby opatrywała rannych w akcji. Nigdy nie była podkomendną majora „Łupaszki” bezpośrednio. W czasie kampanii pomorskiej 1946 r. podlegała dowódcy szwadronu. Najpierw był to ppor. Zdzisław Badocha „Żelazny” - ranny 10 czerwca 1946 r. w potyczce z UB i MO, osaczony przez UB, zginął 28 czerwca 1946 r., potem Olgierd Christa „Leszek”. Właśnie Olgierd Christa, pozostawił nam obraz dzielnej dziewczyny, która nigdy nie narzekała na trudy niezliczonych przemarszów i szybkich odskoków po akcjach, która często dźwigała prócz torby z zaopatrzeniem medycznym także ciężki sprzęt.
Christa zapamiętał, że tylko raz się zdarzyło, że poprosiła kolegów o pomoc. Ufał „Ince”. Wysłał ją samodzielnie do Gdańska z niełatwym zadaniem zakupienia dyskretnie środków medycznych i opatrunkowych dla szwadronu. Polegał na jej roztropności, inteligencji i zmyśle konspiratorskim. Gdyby nie to, że lokal konspiracyjny był spalony, „Inka” wykonałaby zadanie i wróciłaby do oddziału.
Jej aresztowanie i śmierć Olgierd Christa „Leszek” przeżył głęboko i przeżywał to jeszcze po wielu latach. Gdy już można było, po roku 1990, wybudował na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku, z własnej emerytury, symboliczne groby „Inki” i „Zagończyka”. Nie miał pojęcia, gdzie bezpieka ich zakopała, ale intuicyjnie czuł, że to musiało być na cmentarzu, najbliżej więzienia, gdzieś pod płotem… Miał chyba szósty zmysł! Zespół prof. Krzysztofa Szwagrzyka odkopał doczesne szczątki „Inki” i „Zagończyka” pod płytami chodnika, 15 kroków od ich symbolicznych grobów!
PAP: Do aresztowania „Inki” przyczyniła się zdrada Reginy Żylińskiej-Mordas. Według opinii jej byłych towarzyszy broni zdrada ta była wymuszona szantażem i torturami.
Piotr Szubarczyk: Mam ciągle w uszach ostatnie słowa Wiesławy Siedzik-Korzeniowej, siostry „Inki”: „Panie Piotrze, niech pan pisze o Dance, o +Jachnie+, +Lali+ i o chłopakach ze szwadronów majora, ale niech pan ma litość dla Reginy. Ja ją znałam po wojnie, ja wiem więcej od was. Wy nawet sobie nie wyobrażacie, co ona przeżyła”.
Dla mnie te słowa są zobowiązujące. Niech inni piszą o Reginie, ja wolę mówić o tych, co „zachowali się jak trzeba”. Jest oczywiście rzeczą bezsporną, że Regina załamała się i podjęła współpracę z UB. A raczej z NKWD-UB, bo UB była tylko delegaturą sowieckiej policji politycznej. Do sprawy Reginy pasują mi słynne słowa najwybitniejszego polskiego pisarza politycznego XX wieku, Józefa Mackiewicza: „Okupacja niemiecka czyniła z nas bohaterów; okupacja sowiecka robiła z nas g…”.
PAP: Czy śledztwo było równie brutalne jak w wypadku mężczyzn - Żołnierzy Niezłomnych?
Piotr Szubarczyk: Mamy tylko relacje pośrednie. Zdążyliśmy wysłuchać żyjących jeszcze świadków egzekucji „Inki” i „Zagończyka”, świadectw dotyczących śledztwa nie mamy. Strażniczka więzienna z Gdańska, Sabina, przekazała, że do celi „Inki” UB wpuściło żony ubeków, którzy zginęli w starciach z żołnierzami „Łupaszki”. Chyba nie po to, by się pojednały… Czy pan może to sobie wyobrazić? Po tej Sabinie ślad się niestety urwał, wyjechała do Niemiec, prawdopodobnie już nie żyje.
PAP: Czy wyrok sądu może być traktowany jako mord sądowy w tym sensie, że decyzja o jego wykonaniu zapadła już przed procesem?
Piotr Szubarczyk: Był to mord w każdym sensie – poczynając od „podstawy prawnej” w postaci dekretu tzw. Krajowej Rady Narodowej i jej moskiewskiej kreatury Bolesława Bieruta. Bierut nie miał uprawnień do stanowienia w Polsce jakiegokolwiek prawa, do wydawania „dekretów”. To były „dekrety” wroga, okupanta. W związku z tym nie ma znaczenia, czy „wyroki” śmierci (wszystkie terminy prawne w odniesieniu do tamtego czasu w Polsce powinny być brane w cudzysłów, zwłaszcza „śledztwo”, „proces”, „wyrok”) na polskich patriotów wydawane były przez „sąd”, czy przez UB, jeszcze przed „procesem”.
W latach 90. Sąd Okręgowy w Gdańsku unieważnił „wyroki” na „Inkę” i „Zagończyka”. To nie była jakaś tam „rehabilitacja”. Po prostu unieważnił „wyroki”! Dlaczego? Sąd uznał, że te „wyroki” wydano z powodu działalności oskarżonych „na rzecz niepodległego bytu państwa polskiego”. I to jest istota sprawy.
PAP: Wraz z „Inką” zginął inny Niezłomny, wspomniany już przez Pana Feliks Selmanowicz „Zagończyk”. Czy wcześniej znali się z „Inką”?
Piotr Szubarczyk: Sierżant Feliks Selmanowicz „Zagończyk” był dowódcą patrolu dywersyjnego, wykonywał najtrudniejsze zadania, na przykład akcje ekspropriacyjne - rekwizycje gotówki i zaopatrzenia na potrzeby oddziałów. W młodości walczył z bolszewikami w 1920 r., zasłużył na uznanie samego dowódcy Samoobrony Wileńskiej, który nosił pseudonim „Łupaszko”… To po nim mjr Zygmunt Szendzielarz przejął pseudonim.
Piotr Szubarczyk: Traktuję słowa „Inki” jako uniwersalne przesłanie dla mnie, dla moich dzieci, dla każdego Polaka. Pragnienie, by zachować się „jak trzeba” tkwi w każdym z nas. Myślę, że to dlatego pokochaliśmy „Inkę”, choć to zwykły szeregowiec wyklętego wojska, w którym nie brakowało przecież bohaterów…
„Zagończyk” znał sanitariuszki w szwadronach. Miał syna w wieku zbliżonym do „Inki” i myślę, że cierpiał podwójnie. Rankiem 28 sierpnia 1946 r., tuż przed egzekucją, napisał list pożegnalny do syna. „Do zobaczenia się na tamtym świecie (…). Najdroższe, co tu pozostawiam, to Polska i Ty”. Gdybym tego nie widział, pomyślałbym, że ktoś to zmyślił, żeby ładnie wyglądało. Bezpieka nie pozwoliła wysłać tego listu. Został niedawno znaleziony w zalakowanej kopercie przez kolegów w archiwum IPN.
PAP: Co zarzucała „Ince” komunistyczna propaganda? Zdaje się, że jej oskarżenia szły dalej niż te wysuwane przez prokuratora podczas procesu?
Piotr Szubarczyk: „Ince” przypisywano wydawanie rozkazów do zabijania ubeków (komu mogła rozkazywać sanitariuszka w stopniu szeregowca?!), okrucieństwo, bezwzględność. Dziennikarz z Gdańska, niejaki Bolduan, napisał w latach 70. książkę „Front bez okopów”. Do pomocy w tym dziele wziął Babczenkę, byłego funkcjonariusza wojewódzkiego UB w Gdańsku. „Inka” w ich książce jest dla lepszego efektu „krępa”, „kruczowłosa”, w jej ręku „błyszczy oksydowana stal pistoletu”, strzela „z sadystycznym uśmiechem”… Efekty specjalne z arsenału NKWD-UB.
Bezpieka zadbała także o odpowiednią „świadomość” swoich funkcjonariuszy. W ich mniemaniu - jeszcze w naszych czasach! - „Inka” była kochanką „Łupaszki”, a „Łupaszko” to był upowiec… Ludzie z ubeckich „dołów”, analfabeci lub półanalfabeci, chętnie takie rzeczy upowszechniali, bo w ten sposób usprawiedliwiali także swoje niegodziwości. Myślę, że w tym leży sekret niezwykłej solidarności tego środowiska w ukrywaniu prawdy o tamtych czasach i niechęć do jakichkolwiek kontaktów z IPN.
PAP: Co wiemy o grypsie wysłanym przez „Inkę” z więzienia i słowach skierowanych do babci, które zna dziś cała Polska?
Piotr Szubarczyk: Przed rokiem wyszła książka Luizy Łuniewskiej, dziennikarki z „Newsweeka”, „Szukając +Inki+”. Autorka powołuje się na byłego zastępcę naczelnika więzienia z roku 1946, Alojzego Nowickiego, który jej powiedział, że grypsu chyba nie było, bo „z grypsem po mieście nikt już by raczej nie ganiał”. Pan Nowicki powiedział, co mu „się zdaje”… Tymczasem ja mam notatkę służbową z rozmowy, jaką przeprowadziłem 2 czerwca 2001 r. w Gdańsku, w mieszkaniu przy ulicy Kartuskiej.
Nieżyjące już panny Mikołajewskie - w roku 2001 Jadwiga Jaroszowa i Helena Witkiewiczowa, u których „Inka” spędziła ostatnią noc przed aresztowaniem, zapamiętały, że w grypsie od „Inki”, który dotarł do nich z więzienia (po przeczytaniu, zgodnie z zasadami konspiracji, został zniszczony), była mowa o tym, że smutno jest umierać, gdy ma się 17 lat.
Zapamiętały dobrze ostatnie zdanie, bo było ostatnią prośbą „Inki” do nich: „Powiedzcie mojej babci, że się trzymam, że zachowałam się jak trzeba”. To zdanie zna dziś cała Polska w uproszczonej wersji: „Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba”. To zdanie ma wielką moc i każdy, kto je kwestionuje, powinien sam siebie zapytać, czy ma ku temu racjonalne powody. „Mi się zdaje” Nowickiego nie jest argumentem. Potraktujmy tę sprawę poważnie.
Rozbraja mnie i głęboko wzrusza to, że w obliczu śmierci ta dziewczyna nie myśli o bólu, tylko o tym, by babcia, z którą była związana od wczesnego dzieciństwa, nie pomyślała sobie o niej czegoś złego. Myślę, że w tych słowach jest też dojrzałość „Inki”. Ona wiedziała już, co ubecka propaganda, w warunkach cenzury, może zrobić z człowiekiem. „Inka” wiedziała, co o niej napiszą w gazetach po śmierci. Wiedziała, że nie może wykrzyczeć przed całą Polską prawdy, więc niech chociaż babcia wie. Traktuję słowa „Inki” jako uniwersalne przesłanie dla mnie, dla moich dzieci, dla każdego Polaka. Pragnienie, by zachować się „jak trzeba” tkwi w każdym z nas. Myślę, że to dlatego pokochaliśmy „Inkę”, choć to zwykły szeregowiec wyklętego wojska, w którym nie brakowało przecież bohaterów…
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
Piotr Szubarczyk – historyk, publicysta, pracownik Biura Edukacji Narodowej Oddziału Gdańskiego IPN, autor publikacji "Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba...", a także książki „Czerwona apokalipsa. Sowiecka agresja na Polskę i jej konsekwencje”, konsultant historyczny filmu TVP „Inka 1946”.
szuk/ mjs/ as/