Czy drużyna piłkarska bez własnego stadionu może zdobyć mistrzostwo kraju? Tak, jeśli odpowiednio mocno nadepnie się jej na odcisk. W 1946 roku warszawska Polonia, jakby na przekór ludowej władzy, która odebrała klubowi sportowe obiekty, wywalczyła tytuł mistrza, trenując na... Łazienkowskiej.
W marcu 1945 patronat nad warszawską Polonią objęła Milicja Obywatelska. Dzięki czujności niektórych działaczy sportowych, współpraca została zerwana zaledwie sześć miesięcy później. W konsekwencji boisko przy ul. Konwiktorskiej przekazano Związkowi Walki Młodych, czyli młodzieżówce PPR. Polonia stała się bezdomna. Nie przeszkodziło to jednak zespołowi stanąć do rywalizacji o pierwsze powojenne mistrzostwo Polski. Treningi wznowiono na Stadionie Wojska Polskiego, pozostającego pod opieką Państwowego Urzędu Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego.
Czarny koń eliminacji
Chichotem historii jest fakt, że Polonia dwukrotnie ograła Legię w rozgrywkach o tytuł mistrza Warszawskiego Okręgowego Związku Piłki Nożnej, najpierw w maju, a potem w lipcu 1946 roku. Po zwycięstwie w okręgu Polonia przystąpiła do rozgrywek centralnych o tytuł mistrza Polski. Emocji kibicom dostarczyła już w drugim spotkaniu, niespodziewanie pokonując na wyjeździe krakowską Wisłę.
"Zwycięstwo nad Wisłą było niespodzianką i zarazem aktem nobilitacyjnym. Polonia, której sukcesów wciąż jeszcze nie brano poważnie, stała się przez noc niemal drużyną interesującą i... jednym z faworytów grupy finałowej" – napisali dziennikarze "Przeglądu Sportowego" w obszernej relacji z rozgrywek, opublikowanej w grudniu 1946 roku.
W kolejnych tygodniach sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Wygrana nad ŁKS na wyjeździe zaostrzyła sportowe apetyty, ale entuzjazm szybko zgasiła porażka z poznańską Wartą. Ponowne zwycięstwo nad ŁKS i pokonanie najgroźniejszego rywala, czyli AKS z Chorzowa, umocniło pozycję Polonii w tabeli. Rewanżowy mecz z Wartą zakończył się remisem. Pozostało nerwowe oczekiwanie na wyniki spotkań AKS z ŁKS i stołeczni piłkarze mogli rozpocząć przygotowania do finału.
"Najtrudniejsza do pokonania była Wisła. To bardzo dobra i wyrównana drużyna. W meczu w Krakowie mieliśmy dużo szczęścia. W meczu z Wartą w Warszawie graliśmy wszyscy wyjątkowo źle" – uczciwie przyznał po eliminacjach lewy pomocnik Jerzy Szularz w rozmowie z "Przeglądem Sportowym".
Polonia-czołem!
Przed finałowym meczem z AKS Chorzów podobno najlepiej trzymał się Władysław Szczepaniak. Za to Zdzisław Gierwatowski kompletnie spanikował. W środku nocy musiał się ponoć wspomóc dwoma kieliszkami wódki. Słabą noc zaliczyli zresztą niemal wszyscy zawodnicy. Rankiem każdy szukał własnego sposobu na rozładowanie emocji. Zygmunt Ochmański zerwał się z łóżka na mszę o 9. Edward Brzozowski przez godzinę bawił się z synem. Jerzy Fronczak śpiewał. Natrętne myśli dręczyły bramkarza Henryka Borucza: "Dziwna rzecz, nie bałem się o wynik – bałem się o kontuzję" – zdradził później dziennikarzom "Przeglądu Sportowego". Przeczucia go nie myliły. W drugiej połowie został zniesiony z boiska po zderzeniu z napastnikiem AKS.
Pomimo zimowej aury (finałowy mecz odbył się 1 grudnia) na stadionie przy Łazienkowskiej stawiło się ponad 20 tys. kibiców. Pierwsza połowa ułożyła się pomyślnie dla Polonii. "Czarny atak dorwawszy się do piłki przechodził przez pomoc, a po części i obronę chorzowską jak sam chciał. Widziało się piękne kombinacyjne zagrania i solowe tricki, które nie dopuszczały defensywy chorzowskiej do zorganizowania bardziej skonsolidowanego oporu" – odnotowali dziennikarze "Przeglądu Sportowego".
W 12. minucie piłkę do siatki posłał Stanisław Woźniak (do dziś trwają dyskusje, czy przypadkiem nie było spalonego). W 22. minucie wynik poprawił Tadeusz Świcarz. Tuż przed przerwą Polonia jakby opadła z sił, a kontaktową bramkę zdobyli chorzowianie.
Po przerwie zmęczenie i nerwy dały się we znaki zawodnikom obu drużyn. Najpierw z boiska wyrzucony został napastnik AKS, który nieopatrznie wdał się w dyskusję z sędzią. Następnie, po interwencji bramkarskiej, zniesiony został Henryk Borucz. Zmienił go Zdzisław Sosnowski, który na sześć minut przed końcem spotkania zaliczył samobója. Na szczęście dla niego (i dla całej Polonii) drugą bramkę w meczu zdobył wcześniej Tadeusz Świcarz i ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 3:2 dla stołecznego klubu.
Słabą grę ataku w drugiej połowie Świcarz tłumaczył tym, że "drużyna otrzymała instrukcję, by łącznicy cofali się głęboko". "Po przerwie nie miałem z kim grać" – wyżalił się dziennikarzom "Przeglądu Sportowego".
W trakcie spotkania miała miejsce wzruszająca scena. Piłkarze pozdrowili siedzącego na trybunie kolegę z zespołu trzykrotnym zawołaniem: "Polonia-czołem!". Pół roku wcześniej Zenon Odrowąż-Pieniążek podczas jazdy na motocyklu został potrącony przez wojskową ciężarówkę, w wyniku czego stracił stopę...
Drużyna z gruzów
Warszawianie triumfowali. "W jednej sekundzie zielone i czarne koszulki nikną wśród tłumu. Ale za chwile czarne ukazują się "na powierzchni". Gracze "Polonii" płyną z boiska na ramionach. Wszyscy bez wyjątku. Istnieje przy okazji uzasadniona obawa, że będą dokładnie zaduszeni przez rozentuzjazmowany tłum. Radość tysięcy kibiców jest tak pełna, że aż drapieżna" – zauważyli dziennikarze "Przeglądu Sportowego".
Po szatni krąży butelka wina. Jedna, bo zawodnicy muszą rano wstać do pracy. Na co dzień zatrudnieni są na etatach m.in. w Ministerstwie Pracy i Opieki Społecznej (Antoni Wołosz, Edward Brzozowski), "Społem" (Władysław Szczepaniak, Zdzisław Gierwatowski, Jerzy Szularz), czy Spółdzielni Wydawniczej "Czytelnik" (Jerzy Fronczak).
Ciekawa historia wiąże się z postacią prawego skrzydłowego Henryka Przepiórki, który przed wojną był kibicem Legii. Dr Robert Gawkowski, historyk, kibic Polonii opowiada, że Przepiórka urodził się na Czerniakowie i w latach 30. ubiegłego stulecia marzył o tym, żeby grać na Łazienkowskiej. Trafił nawet do juniorów, ale wkrótce drużynę piłkarską Legii rozwiązano. Wybuchła wojna. Przepiórka przystąpił do Kedywu, za działania na Wołyniu został potem odznaczony Virtuti Militari. Gdy po wojnie zgłosił się ponownie do Legii, jeden poruczników Wojska Polskiego kategorycznie odmówił przyjęcia do drużyny byłego żołnierza Armii Krajowej. Po półrocznej tułaczce po różnych klubach zawodnik trafił ostetecznie do Polonii i w 1946 roku, świętował mistrzostwo Polski w czarnych barwach. Tuż po tym, jak wyszedł z aresztu, bo zatrzymano go wojenną za działalność konspiracyjną!
Wracając do piłkarskiej szatni na Łazienkowskiej, najtrwardszy przed meczem Władysław Szczepaniak nie kryje łez wzruszenia. "Drużyna z gruzów... Drużyna z gruzów mistrzem..." – mamrocze jak w transie. Warto przypomnieć, który jest rok. Zaledwie dwa lata wcześniej w Powstaniu Warszawskim zginęło dwóch przedwojennych zawodników Polonii – Ludwik Skrzypek i Aleksander "Przybysz" Justynowicz. Tadeusz Gebethner, jeden z założycieli klubu, pierwszy prezes i wieloletni kapitan drużyny, zmarł w Stalagu XI-A Altengrabow na skutek ran odniesionych w powstaniu. Walki toczyły się też na płycie boiska na Konwiktorskiej, gdzie zginęło dwunastu żołnierzy AK.
Materiał "Przeglądu Sportowego" z 16-17 grudnia 1946 roku utrzymany jest w wyważonym tonie. I tylko jedno zdanie z biogramu Stanisława Woźniaka zmienia typowo sportową relację w niezwykłą lekcję historii: "Prawy łącznik, lat 24, wzrost 175 cm. Kawaler. Wstąpił do klubu w r. 1938. Bez zajęcia, gdyż niedawno powrócił z obozu z Niemiec".
Karolina Apiecionek
Źródło: MHP