„Podobno każdy naród po wojnach, klęskach żywiołowych czy kataklizmach odradza się i zaczyna żyć od nowa. Ale tamtejsi Polacy już nigdy się nie odbudują. Nie ma dla nich miejsca na tamtej ziemi. Może w Kazachstanie, na Syberii czy w Azji Środkowej żyją Polacy, ale oni wolą wyrzec się swej narodowości i wiary katolickiej. Zbyt wiele wycierpieli za polskość i za religię.” Tak podsumowywała losy Polaków żyjących w Związku Sowieckim w okresie międzywojennym Zofia Pawłowska, jedna z nich, mieszkanka dawnej wsi Greczany koło Płoskirowa (obecnie Chmielnicki na Ukrainie).
Te gorzkie słowa to jedno z bardzo nielicznych świadectw osoby, która przeżyła ludobójcze poczynania władz sowieckich skierowanych przeciwko Polakom, z głównym natężeniem na lata 1937 – 1938. Rozkaz Nikołaja Jeżowa, ludowego komisarza spraw wewnętrznych ZSRS z 11 sierpnia 1937 roku, brzmiał: „Wszyscy aresztowani, zależnie od stopnia ujawnionej winy wykazanego w toku śledztwa, dzieleni są na dwie kategorie: pierwsza kategoria, podlegająca rozstrzelaniu, do której należą szpiegowskie, dywersyjne, szkodnicze i powstańcze kadry polskiego wywiadu; druga kategoria, do której należą mniej aktywni z nich, podlegająca karze zamknięcia w więzieniu i łagrach z wyrokami od 5 do 10 lat.”
Rozkaz Nikołaja Jeżowa, ludowego komisarza spraw wewnętrznych ZSRS z 11 sierpnia 1937 roku, brzmiał: „Wszyscy aresztowani, zależnie od stopnia ujawnionej winy wykazanego w toku śledztwa, dzieleni są na dwie kategorie: pierwsza kategoria, podlegająca rozstrzelaniu, do której należą szpiegowskie, dywersyjne, szkodnicze i powstańcze kadry polskiego wywiadu; druga kategoria, do której należą mniej aktywni z nich, podlegająca karze zamknięcia w więzieniu i łagrach z wyrokami od 5 do 10 lat.”
W trakcie Wielkiego Terroru, jaki zapanował w tym czasie w Sowietach, korzystano głównie z pierwszej kategorii kary i w rezultacie, według ustaleń rosyjskiego Stowarzyszenia „Memoriał”, zamordowano co najmniej 111 tysięcy naszych rodaków. Tomasz Sommer, autor podstawowej monografii na temat tego mordu zatytułowanej „Operacja antypolska NKWD 1937-1938”, szacuje z kolei liczbę zabitych na około 140 tysięcy, wliczając w tę statystykę także ofiary łagrów, osoby które zostały zamordowane z innych paragrafów prawa sowieckiego, żony i najbliższą rodzinę represjonowanych, częstokroć także podlegających aresztowaniu, zsyłce lub nawet natychmiastowemu rozstrzelaniu.
Tą historię mordu na Polakach trzeba widzieć na tle całego Wielkiego Terroru, jaki rozgrywał się w latach trzydziestych w Związku Sowieckim. Pierwsza w kolejności była akcja kolektywizacji skierowana przeciwko tzw. kułakom, czyli chłopom, którzy prowadzili swoje indywidualne gospodarstwa. Oczywiście w tej liczbie represjonowanych byli także Polacy, często zwani tutaj Mazurami, zwarcie zamieszkujący tereny wokół Mińska na Białorusi, czy Wołynia i Podola na Ukrainie. Kolejne działania skierowane były przeciwko wyznawcom wszystkich religii, w tym katolicyzmowi. Dość powiedzieć, że spośród 470 duchownych katolickich pracujących w Sowietach u progu lat dwudziestych, do wybuchu II wojny światowej we wrześniu 1939 roku przeżyło w ZSRS zaledwie kilkunastu. Ogromna większość, po aresztowaniach na początku lat trzydziestych, została w wyniku akcji antypolskiej z lat 1937 – 1938 powtórnie aresztowana i w 95% rozstrzelana - nawet jeśli te osoby były już wcześniej uwięzione.
Oddajmy jeszcze raz głos Zofii Pawłowskiej, która wspomina, co stało się z ich proboszczem z miejscowości Greczany:
„Tej samej zimy aresztowano księdza Kwaśniewskiego - duszpasterza z kościoła pod wezwaniem świętej Anny w Płoskirowie. Ksiądz był bardzo odważny, bo często (…) w kazaniach potępiał przemoc i bezprawie. Bardzo „modne” w tym okresie rewizje odbywały się również w kościele i na plebanii. Konfiskowano książki, rabowano mienie. Ksiądz był bity i poniżany. Bardzo często odprawiał mszę świętą z posiniaczoną i opuchniętą twarzą, z obandażowanymi rękami, silnie utykając. Wierni doradzali mu, aby się ratował ucieczką do Polski. Do granicznej rzeki Zbrucz było bardzo blisko, a po drugiej stronie rzeki już inny świat. Jednak ksiądz o tym nie chciał słuchać. - Dobry pasterz nie zostawi swojej owczarni - mówił. Został z nami do końca. Twierdził, że nie boi się niczego. Z podziwem patrzyłam na jego odwagę, na wielkie poświęcenie dla nas, dla idei. On musiał dać przykład oporu, naród bowiem został całkowicie ubezwłasnowolniony. Strach przed cierpieniem, przed śmiercią przeważał nad godnością i rozsądkiem. Taka postawa, takie zachowanie księdza dodawało siły.”
W przypadku akcji antypolskiej NKWD wystarczyło spełnienie tylko jednego spośród trzech warunków, żeby być represjonowanym. Były to: miejsce urodzenia na terenie przedrozbiorowej Polski, nazwisko o polskim brzmieniu, religia, czyli połączenie bycia katolikiem z byciem Słowianinem. To powodowało, że mordowano jako Polaków także Białorusinów, Litwinów, Rosjan, Ukraińców i Żydów. Dochodziło do takich paradoksów, że poszczególne Zarządy regionalne NKWD, żeby wykazać się postępem w sprawie rozkazu nr. 00485 z 11 sierpnia 1937 roku, aresztowały zupełnie przypadkowych ludzi na podstawie danych z książki telefonicznej, byleby tylko nazwiska tych ludzi brzmiały jak polskie.
Jak obliczył amerykański historyk profesor Terry Martin, w czasie Wielkiego Terroru Polak mieszkający w ZSRS miał 31 razy większą szansę być rozstrzelanym, niż wynosiła średnia dla innych grup narodowościowych. Polaków zabijano tylko dlatego, że byli Polakami. W tym czasie NKWD wszczęło kilka akcji przeciwko narodom zamieszkujących tereny sowieckiego imperium, przeciwko Niemcom, Grekom, Czechom, Japończykom, wobec żadnego jednak z tych narodów nie stosowano tak drastycznych i tak daleko idących form represji, jak wobec Polaków.
Jak obliczył amerykański historyk profesor Terry Martin, w czasie Wielkiego Terroru Polak mieszkający w ZSRS miał 31 razy większą szansę być rozstrzelanym, niż wynosiła średnia dla innych grup narodowościowych. Polaków zabijano tylko dlatego, że byli Polakami. W tym czasie NKWD wszczęło kilka akcji przeciwko narodom zamieszkujących tereny sowieckiego imperium, przeciwko Niemcom, Grekom, Czechom, Japończykom, wobec żadnego jednak z tych narodów nie stosowano tak drastycznych i tak daleko idących form represji, jak wobec Polaków. W większości przypadków, gdy chodzi o prześladowania narodowe działania odwetowe były skierowane przeciwko ludziom, którzy w ciągu wcześniejszych lat napłynęli do ZSRS. W przypadku Polaków bezwzględne prześladowania i mordy dotyczyły zarówno niedawnych przybyszy, jak i ludności osiadłej od pokoleń na poszczególnych terenach.
Kulminacja represji nastąpiła po przytoczonym rozkazie Jeżowa z sierpnia 1937 roku. Jednak Polacy w ZSRS przez cały okres trwania władzy sowieckiej byli tym pierwszym wrogiem. Tak było w okresie kolektywizacji i akcji ateistycznej, w trakcie głodu na Ukrainie i wysiedleń w 1935 roku, w czasie likwidacji Polskich Okręgów Autonomicznych tzw. Marchlewszczyzny i Dzierżyńszczyzny. Wszystko, co polskie miało ulec likwidacji.
Zofia Pawłowska tak wspomina, co się stało z jej polską szkołą i jej nauczycielami w Greczanach:
„Pani Majewska, moja nauczycielka była piękną kobietą. Miała w sobie wiele ciepła i uroku, którymi jednała sobie dorosłych i dzieci. Praca z dziećmi i młodzieżą była jej prawdziwą miłością. Oprócz nauczania z pasją oddawała się prowadzeniu chórku i kółka tanecznego. Uczyła śpiewać polskie piosenki. Wieczorami w świetlicy szkolnej zbierała się wiejska młodzież. Śpiewano, tańczono, recytowano wiersze i wszystko po polsku. Pan Majewski - dyrektor szkoły, oprócz nauczania zajmował się sprawami wsi, sprawami rolniczymi, dokształcaniem chłopów. (…) Tej samej nocy, kiedy w naszym domu była pierwsza rewizja, zginęli zamęczeni na śmierć. W poniedziałek po pamiętnej niedzieli, gdy przyszłam do szkoły, naszej pani nie było, nie zjawiła się w klasie. Z początku czekaliśmy na nią. Kiedy czekanie coraz bardziej się wydłużało dzieci straciły cierpliwość, zaczęły wychodzić z klasy i szukać opiekunki. Podsłuchiwaliśmy, co się dzieje w innych klasach, w innych pomieszczeniach. W pokoju nauczycielskim nie było nikogo. Meble i książki leżały porozrzucane w nieładzie, a krzesła były połamane i porozrzucane. Po drugiej stronie podwórza-boiska w mieszkaniach nauczycieli panowała złowroga cisza. Zgromadziliśmy się przy drzwiach wejściowych, ale żadne nie miało odwagi przekroczyć progu. Dopiero z ojcem, którego wezwałam weszliśmy do mieszkania państwa Majewskich. To co zobaczyłam odebrało mi mowę, a serce „podeszło do gardła”. Mieszkanie wyglądało jak pobojowisko. Wszędzie była krew i rozsypane pierze. Na nodze przewróconego stołu zauważyłam strzępy sukni, w której tyle razy widziałam naszą Panią. W kuchni, na drzwiach, na ścianach była zakrzepła krew. Zwłok w mieszkaniu nie było. Dużo krwi na podłodze i ślady przy drzwiach wskazywały, że ciała z mieszkania zostały usunięte. Słodko-mdły zapach krwi paraliżował oddech i zmysły. Byłam bliska omdlenia. (…) - Z nauczycieli pewnie nikt nie ocalał - powiedział ojciec - za dużo jest krwi. Po drugiej stronie ulicy w „kułackim” domu, którego właściciele zginęli, mieścił się „sielsowiet”, czyli cała władza. Tam zakomunikowano nam, że nauczyciele pochodzili ze Lwowa, z faszystowskiej Polski, że byli oni szpiegami, wrogami władzy radzieckiej. Dlatego właśnie spotkała ich zasłużona kara. Na pytania gdzie znajdują się ciała odpowiedzi nie było.”
Jednym z elementów polityki dezinformacji było nie powiadamianie rodzin o losach uwięzionych osób. Indagowani funkcjonariusze NKWD odpowiadali, że bliska osoba została wywieziona, gdy tymczasem w ogromnej większości ci ludzie już nie żyli. Dopiero po wielu latach, głównie w trakcie tzw. „odwilży chruszczowowskiej” w 1956 roku, gdy został w części ujawniony ogrom sowieckich zbrodni ustawała nadzieja na powrót najbliższych do domu. Ludzie podświadomie liczyli na to, że ich bliscy jednak przetrwali gdzieś w obozach Syberii, Kazachstanu, czy Dalekiego Wschodu.
Jednym z elementów polityki dezinformacji było nie powiadamianie rodzin o losach uwięzionych osób. Indagowani funkcjonariusze NKWD odpowiadali, że bliska osoba została wywieziona, gdy tymczasem w ogromnej większości ci ludzie już nie żyli. Dopiero po wielu latach, głównie w trakcie tzw. „odwilży chruszczowowskiej” w 1956 roku, gdy został w części ujawniony ogrom sowieckich zbrodni ustawała nadzieja na powrót najbliższych do domu. Ludzie podświadomie liczyli na to, że ich bliscy jednak przetrwali gdzieś w obozach Syberii, Kazachstanu, czy Dalekiego Wschodu. Niekiedy przypadek, jak oberwanie się skarpy na rzece Ob i wypłynięcie do rzeki tysięcy zwłok ludzkich, ujawniało, co Sowieci zrobili z Polakami i innymi ludźmi mieszkającymi na północ od Tomska na Syberii.
Pierwszą reakcją ludzi, którzy pozostali na wolności było ukrywanie polskości. Jak powiedziała w 2007 roku Helena Trybel w rozmowie z Nikołajem Iwanowem „pewnego dnia jesienią 1937 roku ojciec przyszedł z pracy niesamowicie zmartwiony. Zebrał całą zamieszkałą na byłej Marchlewszczyźnie wielką rodzinę i powiedział: od dziś nie jesteśmy więcej Polakami, jak chcemy żyć, musimy przestać mówić po polsku”. Takie sytuacje miały miejsce w całym ZSRS, w polskiej wsi Białystok na Syberii, nad Berezyną, w Leningradzie i Moskwie, na ziemiach między Żytomierzem a Kamieńcem Podolskim.
„Co może być gorszego niż nasze obecne położenie. Wieczny strach, przerażenie i tak mało radości. Kiedy to się wreszcie skończy, kiedy przyjdzie dla mnie uspokojenie?” pisała w swoim młodzieńczym pamiętniku mieszkanka Mohylewa nad Dnieprem Maria Pieczoro.
W 80 lat od tamtych tragicznych wydarzeń najwyższy czas, żebyśmy zadbali o pamięć o dziesiątkach tysięcy naszych rodaków, którzy ginęli tylko dlatego, że byli Polakami.
Adam Hlebowicz
Źródło: Muzeum Historii Polski