Dokładnie 75 lat temu rozpoczął się w Warszawie proces, uważany za ostatni proces AK-owski – sądzeni odpowiadali bowiem za działalność w strukturze AK-owskiej, a nie za działalność w WiN. Był to też proces największej siatki wywiadowczej w ówczesnej Polsce. Chodzi o proces grupy „Liceum”, na czele której stała młoda 25-letnia dziewczyna Barbara Sadowska. To co mówiła na procesie w 1947 roku, było częściowo efektem jej porozumienia z osławionym płk. Józefem Różańskim. Co takiego powiedziała i dlaczego? O tym wszystkim opowiada w rozmowie z PAP prof. Jacek Czaputowicz, były szef MSZ, który zajmuje się badaniem dziejów grupy „Liceum”.
PAP: W lipcu 1947 roku odbył się proces grupy „Liceum”, czyli Barbary Sadowskiej i jej współpracowników. Mija właśnie 75 lat od tego wydarzenia. Czy możemy powiedzieć, że był to kolejny proces „WiN”?
Jacek Czaputowicz: Proces „Liceum” należy umiejscowić w czasie. Odbył się on pół roku po procesie I Zarządu Głównego WiN, a miesiąc przez procesem II Zarządu Głównego WiN. Była to też w pewnym sensie kontynuacja procesu „WiN”, którego celem było uderzenie w polskie środowiska emigracyjne, zwłaszcza skupione wokół gen. Andersa, a także wykazanie szkodliwości działalności konspiracyjnej w kraju.
Dodajmy, że jednym z oskarżonych w procesie I Zarządu Głównego WiN był Henryk Żuk, szef ekspozytury Pralni II, a więc komórki, która była poprzedniczką „Liceum”. Akta sprawy I Zarządu Głównego WiN zostały włączone do sprawy „Liceum”. To wszystko czyni, że badacze często klasyfikują działalność grupy kpt. Barbary Sadowskiej „Liceum” jako część „WiN”, jednak sami oskarżeni by przeciwko temu zaprotestowali. Byli do końca wierni władzom londyńskim, uważali, że działalność płk. Rzepeckiego i WiN prowadzona jest na własną rękę i pozbawiona jest legitymacji, jaka mają władze państwa. Byli oficerami Armii Krajowej, akt oskarżenia obejmował też okres od lata 1944 r., kiedy jako „Ekipa Wschód”, a później „Pralnia II” podlegali Komendzie Głównej AK.
PAP: Mimo wszystko, Sadowska stojąc na czele komórki „Liceum” nie była znaną działaczką AK. Dlaczego prokurator powiedział na procesie, że to jest ostatni proces AK?
Jacek Czaputowicz: Było to w pewnym sensie zgodne z prawdą. Za pomocą procesu chciano też uderzyć w Armii Krajowej i zdyskredytować jej dorobek, do którego nawiązywali oskarżeni. Sadowska została osadzona w roli symbolu młodzieży AK-owskiej, co prawda ideowej, ale takiej, która pobłądziła i znalazła się pod wpływem zdradzieckich ośrodków emigracyjnych. Kolejne procesy pokazowe dotyczyły już albo poszczególnych zarządów „WiN-u”, albo grup politycznych prowadzących działalność na własny rachunek. Dlatego był to „ostatni proces AK”.
PAP: No dobrze, ale występuje w tej sprawie kilkadziesiąt poważnych osób, reprezentujących sieć wywiadowczą obejmującą cały kraj i kawałek ZSRR, jak Wilno i Mińsk, i okazuje się, że są pod dowództwem nieznanej Barbary Sadowskiej. Jak do tego doszło? Skąd wiedzieli, że np. Sadowska nie jest prowokatorka?
Jacek Czaputowicz: Przecież ci ludzie pracowali ze sobą od lat. W wywiadzie Wschód przeszli przez „WW77”, „Pralnię”, „Ekipę Wschód”, „Pralnie II”. Sadowska był zastępczynią Żuka w „Pralni II”, a po jego aresztowaniu została szefem „Liceum”. Tylko ona mogła nim zostać, nikt inny nie był w stanie tego zrobić, np. władze bezpieczeństwa nie miały co do tego wątpliwości. Część ludzi „Liceum” tworzyło ochronę płk. Rzepeckiego, zapewniało transport i obsługę kurierską I Zarządu Głównego WiN. Po wpadce WiN, nie ujawnili się jednak, nie rozważali też przejścia do WiN pod kierownictwo II Zarządu, lecz niejako wrócili do swojej organizacji, która akurat w tym czasie miała kryptonim „Liceum”. Znaleźli się albo w komórce „Cyrk”, kierowanej przez Stanisława Karolkiewicza, albo w komórce łączności podległej bezpośrednio Sadowskiej.
Jacek Czaputowicz: Przecież ci ludzie pracowali ze sobą od lat. W wywiadzie Wschód przeszli przez „WW77”, „Pralnię”, „Ekipę Wschód”, „Pralnie II”. Sadowska był zastępczynią Żuka w „Pralni II”, a po jego aresztowaniu została szefem „Liceum”. Tylko ona mogła nim zostać, nikt inny nie był w stanie tego zrobić, np. władze bezpieczeństwa nie miały co do tego wątpliwości.
PAP: A jak byli oni postrzegani przez ówczesne podziemie?
Jacek Czaputowicz: Jako kontynuacja AK. Np. Mirosław Urtate pytał komendanta Okręgu Wileńskiego AK Olechnowicza, czy może dołączyć do Sadowskiej (nie znał kryptonimu „Liceum”). Otrzymał zgodę, ponieważ uważano, że jest to kontynuacja działalności wywiadowczą KG AK prowadzona jeszcze w latach 1943-45 w Wilnie. To było przecież zgodne z prawdą. Dodajmy, że Sadowska rozmawiała z Urtate w samochodzie organizacyjnym jeżdżąc po Warszawie z obstawą. „Liceum” przejęło z powrotem infrastrukturę materialną po I Zarządzie Głównym WiN, a mówiąc precyzyjnie – powróciła ona do nich po trzymiesięcznym okresie podlegania płk. Rzepeckiemu.
PAP: Czy dotyczy to także legalizacji?
Jacek Czaputowicz: „Liceum” miało swoje przyrządy i techniki legalizacyjne. Nie mogli jednak produkować dokumentów wymagającej b. dobrej jakości, potrzebnych np. na przejazdy kurierów zagranicznych. Wcześniej robiła to dla nich komórka „Agaton II”. Natomiast na przełomie 1945 i 1946 r. najlepsze dokumenty legalizacyjne wytwarzała ekipa Piotra Warakomskiego i Janiny Kruk, pochodząca z wileńskiej „Kuźni”. Oni też nie mieli wątpliwości, że obsługują działalność wywiadowczą będącą kontynuacją AK.
PAP: Ale przecież AK zostało rozwiązane rok wcześniej?
Jacek Czaputowicz: Dlatego mówię, że byli postrzegani jako kontynuatorzy AK. Formalnie byli oficerami wcielonymi do II korpusu gen. Andersa stacjonującego do we Włoszech.
PAP: Dlaczego w ogóle Sadowska poszła a współpracę w śledztwie, jaki były jej motywy?
Jacek Czaputowicz: Możemy to dokładnie wyjaśnić, ponieważ Sadowska miała tę cechę, że prowadziła komunikację na piśmie. Jej pisma do Różańskiego i władz bezpieczeństwa zachowały się w aktach sprawy. Na podstawie ich podstawie możemy odtworzyć przebieg wydarzeń.
PAP: Czy możemy go zatem odtworzyć?
Jacek Czaputowicz: Jak najbardziej. Sadowska została aresztowana 13 marca 1946 r. na skutek zeznań osób zatrzymanych wcześniej, zawłaszcza Czesława Atminisa i Stanisława Karolkiewicza. Posypały się zeznania, aresztowania, a zatrzymania kolejnych osób były jedynie kwestią czasu. Na Sadowską Humer zastawił zasadzkę, została aresztowana gdy chciała się dowiedzieć o paczkę dla przebywającego w areszcie mokotowskim Żuka. Po jakimś czasie płk. Różański złożył Sadowskiej propozycję ujawnienie działalności grupy w zamian za uwolnienie aresztowanych. Sadowska postawiła szereg warunków, m.in. zażądała rozmowy z Żukiem, na co władze bezpieczeństwa przystały. Oboje zadecydowali, że propozycję władz bezpieczeństwa należy przyjąć. Wychodzili z założenia, że była to jedyna szansa na uratowanie współpracowników, którzy i tak byliby aresztowani. Doszli do wniosku, że w tamtej sytuacji politycznej nie ma szans na dalsze prowadzenie działalności konspiracyjnej.
PAP: Było więc analogicznie jak w wypadku „WiN”?
Jacek Czaputowicz: Jak najbardziej. Przy czym pierwszą osobą, która realizowała taką politykę był Jan Mazurkiewicz „Radosław”. Został zatrzymany i przekonany przez władze bezpieczeństwa, by ujawnił działalność. Kilkuset jego współpracowników złożyło broń i włączyło się w funkcjonowanie normalnego państwa. Kolejną osobą, która postąpiła podobnie był płk Jan Rzepecki, lider Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość. Na drugi dzień po zatrzymaniu wydał rozkaz wydania środków finansowych oraz wezwał swoich współpracowników do ujawnienia. Przeprowadzał to Tadeusz Jachimek, zresztą jako szef wywiadu niedawny przełożony Sadowskiej. Swoją komórkę ujawniła również Emilia Malessa, szefowa komórki kurierskiej „Załoga”. W tej komórce wszyscy po przesłuchaniu zostali zwolnieni. Sadowska i Żuk mieli przesłanki, by przypuszczać, że będzie podobnie. W swoim późniejszym raporcie Sadowska pisała, że kiedy podejmowali decyzję o ujawnieniu, nie wiedzieli, jak sytuacja się dalej rozwinie. Z dzisiejszej perspektywy widać jednak, że była to dobra decyzja, mimo, że sytuacja rozwinęła się inaczej, niż to sobie wtedy wyobrażali.
PAP: Ale po kolej. Skąd w ogóle wiadomo, że taka umowa o ujawnieniu „Liceum” została zawarta?
Jacek Czaputowicz: Nie budzi to żadnych wątpliwości. W materiałach ze śledztwa jest wiele dokumentów wskazujących na to, mimo, że miała ona formę ustną. Także władze bezpieczeństwa, które później zaczęły to kwestionować, w dokumentach wewnętrznych określały to mianem „lokalnego ujawnienia”. W aktach sprawy „Liceum” jest projekt zobowiązania, przygotowany przez Sadowską, którego władze bezpieczeństwa ostatecznie nie podpisały. Obrazuje on jednak co było treścią umowy i jakie były spory interpretacyjne między stronami.
PAP: Czy może pan przytoczyć ten projekt zobowiązania?
Jacek Czaputowicz: Proszę bardzo: „Niniejszym, w imieniu Min[isterstwa] Bezp[ieczeństwa] Publ[icznego] zobowiązujemy się w najpóźniejszym terminie – zaraz po procesie Liceum – zwolnić wszystkich ujawnionych przez Barbarę Sadowską i Henryka Żuka pracowników Liceum i Pralni II, oraz tych pracowników Liceum aresztowanych przed ujawnieniem, którzy nie są obciążeni indywidualnymi przestępstwami. Jako ujawnionych ludzi Liceum i Pralni II uważamy wszystkich podanych przez Barbarę Sadowską i Henryka Żuka, oraz przez ich pracowników (informatorów i współdziałających z pracownikami Liceum)”.
PAP: A spory interpretacyjne?
Jacek Czaputowicz: Sadowska uważała, że umowa obejmuje także członków „Liceum” i „Pralni II” zatrzymanych przed jej aresztowaniem. Natomiast władze bezpieczeństwa, że dotyczy tylko tych, którzy zostali zatrzymani w wyniku ujawnienia Sadowskiej i Żuka. Innymi słowy, że umowa nie dotyczy tych, których aresztowali własnym wysiłkiem i w tym zakresie roszczenia Sadowskiej są bezpodstawne. Pewnie na początku tak to jej przedstawiały, by zachęcić do ujawnienia, jednak później się z tego wycofywały.
PAP: Skąd o tym wiadomo?
Jacek Czaputowicz: Na wspomnianym projekcie umowy jest dopisek innym charakterem: „Z wyjątkiem „Cyrku” oraz przekreślone słowo „Pralni II”. Ostatecznie umowa została przekreślona, a władze bezpieczeństwa zapewne przekonały Sadowską, że jednak nie mogą tego podpisać, jednak będą przestrzegać. Sadowska nie kontynuowałaby dalej tej gry gdyby było inaczej.
Jacek Czaputowicz: Sadowska uważała, że umowa obejmuje także członków „Liceum” i „Pralni II” zatrzymanych przed jej aresztowaniem. Natomiast władze bezpieczeństwa, że dotyczy tylko tych, którzy zostali zatrzymani w wyniku ujawnienia Sadowskiej i Żuka. Innymi słowy, że umowa nie dotyczy tych, których aresztowali własnym wysiłkiem i w tym zakresie roszczenia Sadowskiej są bezpodstawne. Pewnie na początku tak to jej przedstawiały, by zachęcić do ujawnienia, jednak później się z tego wycofywały.
PAP: Jaka jest różnica między osobami objętymi umową o ujawnieniu, a tymi, które nie zostały ją objęte?
Jacek Czaputowicz: Zasadnicza. Osoby objęte umową nie były w śledztwie bite, chociaż zdarzały się wyjątki, bo nie wszystkim mówiono, że taka umowa istnieje. Sadowska dbała o to, by wszystkich o umowie poinformować, udało jej się wymusić spotkania z sześcioma osobami, a później jeszcze z kilkoma. Dzięki temu mogły one przyjąć postawę, że uczestniczą w uzgodnionym procesie ujawnienia i wykonują rozkazy swego dowódcy. Tak było np. w przypadku Haliny Waszczuk, Juliana Łozickiego, rodzeństwa Kwieków, czy kurierów Alenowicza, Błaszkiewicza, i Frajtaga.
PAP: A osoby nie objęte umowa o ujawnieniu?
Jacek Czaputowicz: Ich sytuacja była dużo gorsza. Bicie, tortury, wymuszanie zeznań, zwykle skuteczne. Tak traktowano członków komórki „Cyrk”, aresztowanych jeszcze przed Sadowską, która wspomina w swoim raporcie, że osadzili ją w areszcie w taki sposób, by słyszała wycia torturowanych osób. Władze bezpieczeństwa cały czas prowadziły listę osób aresztowanych w sprawie „Liceum” z dokładnym rozróżnieniem, na te, o których Sadowska wie i się o nich upomina, i na tych o których nie wie. Np. przy nazwisku kpt. Mieczysława Sokołowskiego jest adnotacja, że Sadowska o jego aresztowaniu nie wie.
PAP: Jakie to ma znaczenie?
Jacek Czaputowicz: Jego sprawa prowadzona przez służby wojskową toczy się b. szybko. Sokołowski zostaje skazany na karę śmierci i już 30 listopada 1946 r. wyrok na nim i na kpt. Józefie Czerniawskim zostaje wykonany. Oczywiście nie wiemy, czy gdyby Sadowska o nim wiedziała i się o niego upominała, czy zmieniłoby to jego sytuację. Skoro jednak wiemy, że władzom bezpieczeństwa zależało na pozyskaniu przychylności Sadowskiej, nie możemy tego wykluczyć. Nieco inaczej rozwinęła się sprawa Haliny Zwinogrodzkiej i Henryka Dzięgielewskiego, którzy zostali skazani na karę śmierci na pokazowej rozprawie w gmachu MBP. W tym wypadku jednak prezydent Bierut skorzystał z prawa łaski i kara śmierci została zamieniona im na dożywocie. Oni także zostali aresztowani przed Sadowską i władze bezpieczeństwa nie uznawały, że są objęci umową. Możemy się jednak chyba zgodzić, że było o co walczyć?
PAP: Nie ukrywam, że zostałem przekonany. Jak zatem rozwijało się śledztwo w sprawie „Liceum”? Z akt sprawy wynika, że zostało zamknięte 20 września 1946 r. Spis oskarżonych obejmował 26 nazwisk. Jednak Tadeusz Kwiek i Maria Kwiek zostali wkrótce zwolnieni. O co tu chodzi? Przecież Tadeusz Kwiek był wysoko w hierarchii „Liceum”, a jego podpis jako szefa Biura Studiów widniał na każdym meldunku wywiadowczym?
Jacek Czaputowicz: Prawdę mówiąc on też się zdziwił. Wynikało to z tego, że Sadowska podnosiła, że umowa z władzami bezpieczeństwa nie jest realizowana. Pod koniec sierpnia 1946 r. podjęła głodówkę w tej sprawie. Zapewne władze bezpieczeństwa nie chciały ostentacyjnie zrywać tej umowy z zwolniły Kwieków, bo wiedziały, że Sadowskiej szczególnie na nich zależy.
PAP: Jaka była zatem strategia Sadowskiej?
Jacek Czaputowicz: Prosta. Dążyła do tego, by na liście oskarżonych w sprawie „Liceum” było jak najmniej osób, a jak najwięcej zostało zwolnionych. Ponadto dążyła do wyłączenia do odrębnego postępowania sprawy Stanisława Oleksiaka i innych z komórki „Cyrk”, oskarżonych za rozboje, co ostatecznie nastąpiło. Chodziło jej o to, że bez nich na procesie będzie łatwiej bronić ideowych motywów działania „Liceum”. Pamiętajmy, że miała ona zarzut, że wydawała polecenia dokonywania napadów, co oczywiście było niezgodne z prawdą.
PAP: Z akt sprawy „Liceum” wynika, że śledczy cały czas prowadzili z Sadowską negocjacje. Co Sadowska miała im do zaoferowania?
Jacek Czaputowicz: Sadowska przekonywała władze bezpieczeństwa, że proces „Liceum” powinien zostać wykorzystany do zdobycia przez władze zaufania ze strony społeczeństwa, ustabilizowania sytuacji politycznej i zachęcania polskich żołnierzy za granicą do powrotu do kraju. Była głęboko przekonana, że w tamtej sytuacji politycznej jest to jedyne rozsądne rozwiązanie, a przedłużanie konspiracji było szkodliwe. Zresztą takie samo stanowisko zajmowali wtedy „Radosław”, Rzepecki i inni przywódcy „WiN”. Jej zdaniem należało dążyć do zapewnienie warunków dla „rozładowania lasów”, czyli wyprowadzenie ludzi z konspiracji i włączenie ich do życia społecznego.
PAP: Jak zamierzała to zrobić?
Jacek Czaputowicz: Mówiąc o tym na procesie. Postawiła zarazem jeden warunek: musi zostać zapewniony prawdziwy i niezafałszowany przebieg procesu, tzn. wypowiedzi oskarżonych nie mogą być dyktowane. W jej piśmie z 19 października 1946 r. czytamy, że proces „Liceum” nie może być „z góry ukartowany, z „przerobionymi” i „przekupionymi” za cenę wolności osobistej lub swoich pracowników – szefami wywiadu Andersa”.
PAP: I władze bezpieczeństwa na to poszły?
Jacek Czaputowicz: Poszły. Inna sprawa, że później pewnie tego żałowały i zaczęły się z tego wycofywać. W każdym razie na tym etapie, MBP przedstawiło jej projekt rozwiązania sprawy „Liceum”, który obejmował – jak czytamy w kolejnym piśmie – „całkowite dotrzymanie umowy dotyczącej zwolnienia pracowników Liceum” i przeprowadzenie procesu w taki sposób, by osiągnąć zamierzony efekt propagandowy przy zachowaniu zasady prawdziwości procesu”. Sadowska dostała gwarancje nieskrępowanego przedstawienia motywów zaangażowania oraz działalności „Liceum”.
PAP: Zapewne elementem tej układanki był głośny artykuł Jana Kotta pt. „Dzieje Anny”, który ukazał się na łamach „Kuźnicy” grudniu 1946 r. Fikcyjna Anna to Barbara Sadowska, ich życiorysy zgadzały się w najdrobniejszych szczegółach – od szkoły Platerek, przez ZWZ, BiP, Ekipę „Wschód”, wyjazd do Andersa, po kierownicze funkcje w wywiadzie. Kott pisał, że jej pokolenie nie miało żadnych doświadczeń politycznych, dlatego łatwo było je oszukać. Było za młode, by przeżyć świadomie spór polityczny między sanacją o endecją i istnienie bojówek ONR. Dla tego pokolenia wojsko i polityka to dwie różne sprawy. Świętością są „honor, służba i wierność” oraz wykonywanie rozkazów, a nie pytanie o ich sens. Czy możemy się z tym zgodzić?
Jacek Czaputowicz: To był bardzo ważny artykuł rozliczeniowy w tamtym okresie, w którym Sadowska została osadzona w roli symbolu. Zdawała sobie sprawę, że w jej osobie Kott skupił cechy całego jej pokolenie. Trzeba się zgodzić, że w opisie, który pan przytoczył, Kott dobrze uchwycił cechy tego pokolenia. Sadowska zdawała sobie sprawę, jaka na niej ciąży odpowiedzialność, by symbolu tego nie zbrukać.
PAP: Kott dalej pisze, że tuż przed powstaniem Anna otrzymuje rozkaz wyjazdu z ekipą „Wschód” za Bug w celu utrzymania pracy wywiadowczej. Anna jest żołnierzem, kierowniczką kancelarii ekipy „Wschód”, wykonuje rozkazy, nie zastanawia się przeciwko komu ta działalność jest skierowana. Po przekroczeniu Bugu przez Armię Czerwoną i powołaniu PKWN działalność ta przeradza się niepostrzeżenie w pracę szpiegowską przeciwko Polsce. W tym czasie oddziały AK prowadzą sabotaż, dywersję, występują przeciwko reformie rolnej. Był to – zdaniem Kotta – okres wyboru, który dla wielu żołnierzy AK przeszedł niepostrzeżenie. Najpierw walczyli z Niemcami, później zaczęli walczyć z Armią Czerwoną i polskimi władzami. Co Pan o tym sądzi?
Jacek Czaputowicz: Kott pomija milczeniem aresztowanie Okulickiego i proces szesnastu, co zadecydowało o tym, że kontynuowali działalność. Pomija milczeniem los tych AK-owców, którzy jak Michał Sadowski, mąż Barbary, czy brat Stanisława Alenowicza, zostali zesłani do Archangielska i innych obozów wgłębi Rosji. Pomija milczeniem to, jak bolały znane plakaty „AK – zapluty karzeł reakcji”. To z tego powodu kontynuowali walkę, mimo, że mogli przypuszczać, że będzie ona beznadziejna.
PAP: Dalej Kott pisze, że gdy po ujawnieniu „Radosława” przyszedł moment wyboru, instrukcje są coraz bardziej chaotyczne. Anna myśli, że napady rabunkowe robi NSZ, sama jest wierna rządowi londyńskiemu. Gdy płk. Rzepecki żąda prowadzenia wywiadu wojskowego, Anna odmawia. Ma wątpliwości, czy polskie władze w Londynie biorą odpowiedzialność za te działania. Wyjeżdża za granicę, orientuje się, że władze londyńskie są podzielone i zdezorientowane. Pewną nadzieję pokłada w gen. Andersie. Po powrocie do kraju, staje na czele grupy szpiegowskiej podległej gen. Andersowi, któremu wysyła przez kurierów raporty. „Ma pod sobą pięćdziesięciu ludzi. Co to za ludzie? – pyta Kott – Zawodowi szpiedzy? Dwójkarze? Nie! To dwudziestoparoletnia młodzież z AK, która ma za sobą wojskową przeszłość okupacyjną. Są to młodzi chłopcy i młode dziewczęta”. Jak Pan to skomentuje?
Jacek Czaputowicz: To akurat Kott dobrze uchwycił. Poza tym, że Sadowska nigdy nie zaakceptowała określenia ich działania jako działalności szpiegowskiej. Prowadzili przecież wywiad na rzecz legalnych – w ich mniemaniu – władz polskich.
PAP: Kott kontynuuje, że „Anna wierzy, że wkoło Andersa skupił się najbardziej patriotyczny, najuczciwszy element emigracyjny Polski”. Myśli, że wysyłane przez nią informacje są przeznaczone dla Polaków, a nie dla innych państw, a gen. Anders nie ma nic wspólnego z dywersją i politycznymi morderstwami w kraju. Anna pracuje ideowo, gdy nie ma pieniędzy – głoduje, tak jak znaczna część jej podkomendnych. W końcu Anna zostaje aresztowana, przyznaje się do winy i wydaje swoich współpracowników. Na rozprawie twierdzi, że została oszukana, że wszelka praca konspiracyjna jest szkodliwa. Chce wrócić do życia społecznego i prosi o łagodny wymiar kary. A ten fragment?
Jacek Czaputowicz: Kott pomija milczeniem aresztowanie Okulickiego i proces szesnastu, co zadecydowało o tym, że kontynuowali działalność. Pomija milczeniem los tych AK-owców, którzy jak Michał Sadowski, mąż Barbary, czy brat Stanisława Alenowicza, zostali zesłani do Archangielska i innych obozów wgłębi Rosji. Pomija milczeniem to, jak bolały znane plakaty „AK – zapluty karzeł reakcji”. To z tego powodu kontynuowali walkę, mimo, że mogli przypuszczać, że będzie ona beznadziejna
Jacek Czaputowicz: Początek się zgadza, ale na końcu to cios poniżej pasa. Czy moglibyśmy napisać o płk. Rzepeckim, „Radosławie”, Leskim, Żuku, Olechnowiczu, Cieplińskim i wielu innych, że „w końcu zostaje aresztowany, przyznaje się do winy i wydaje swoich współpracowników”? Pokazuje to ważny moim zdaniem problem w polskiej historiografii. My te same działania, postawy i motywy interpretujemy różne w zależności od tego, czy były podejmowane przez mężczyzn, czy przez kobiety. Przecież jej ujawnienie nie różniło się od tamtych ujawnień, a nawet, jestem co do tego przekonany, rozegrała je dużo lepiej. Jednak fakt, że była kobietą nie ułatwia zrozumienia jej działania.
PAP: Jakie zatem znaczenie miał artykuł Kotta dla procesu „Liceum”?
Jacek Czaputowicz: Zasadnicze, ponieważ wzrosła stawka, w tej grze. Kott w sposób b. profesjonalni i doskonały pod względem literackim dokonał krytyki konspiracji poakowskiej i ośrodków emigracyjnych. Ustawił zarazem Sadowską w pozycji moralnie dwuznacznej, jednoznaczne przedstawiając perspektywę, że sprawa „Liceum” zostanie załatwiona po jej myśli. „Uważam – konkluduje Kott – że jesteśmy dostatecznie silni, aby przebaczyć, aby raz jeszcze ułatwić im ujawnienie, dać im możność powrotu do życia społecznego, który będzie dla nich jednocześnie powrotem do Polski. Sądy o tym muszą pamiętać”.
PAP: Jaka była reakcja Sadowskiej?
Jacek Czaputowicz: Sadowska otrzymała artykuł Kotta, do celi mokotowskiego więzienia w czasie Bożego Narodzenia. Od razu go skomentowała w piśmie do Władz Bezpieczeństwa, że pod względem literackim jest on bardzo dobry, nie spełnia jednak założonego celu, jakim miało być przygotowanie opinii publicznej do procesu „Liceum”. Zbytnio upraszcza zagadnienie podziemia sprowadzając grupę „Liceum” do oszukanej AK-owskiej młodzieży. Ma o tyle rację, że na ławie oskarżonych zasiądą wkrótce także Zieleniewski, Pacyński, czy Łozicki, których w żaden sposób do młodzieży zaliczyć nie możemy. Sadowska pisze też, że Kott poniża postać samej Anny, która niedługo ukarze wszystkim się jako Barbara Sadowska, i w ten sposób przekreśla wiarygodność jej ewentualnych wypowiedzi na procesie. Dodaje, że zwycięstwo metodami policyjnymi, odniesione w wyniku stosowania represji wobec ludzi przedstawianych jako bandyci, byłoby łatwe i tanie, jednak zarazem niszczące i demoralizujące naród polski. Zacznie trudniej jest odnieść zwycięstwo nad ludźmi wartościowymi i ideowymi, a tylko takie zwycięstwo byłoby zwycięstwem pełnym. Władze powinny więc powstrzymać niezdrowe ambicje i zrezygnować z działań represyjnych, które świadczą o ich własnej słabości. Od razu pisze też polemikę z artykułem Kotta i żąda jej zamieszczenia.
PAP: I Różański się na to zgodził?
Jacek Czaputowicz: Tak. Oczywiście nie było to takie proste, po artykuł, który ukazał się w „Kuźnicy” 12 marca 1947 r. pt. „W obronie Anny” w niewielkim stopniu przypominał oryginał przedłożony przez Sadowską. Sadowska pisze, że ujawnienie dokonane przez płk. Radosława umożliwiło tysiącom AK-owców powrót do życia społecznego. Uczciwy odłam opozycji zrozumiał, że dotychczasowa droga polityczna była błędna i pozytywnie odpowiedział na wyciągniętą rękę do zgody. Dalsze trwanie w konspiracji okazało się niesłuszne i pozbawione sensu, prowadziło bowiem do bratobójczej walki i demoralizacji. Należy więc dążyć do przerzucenia pomostu między władzą a uczciwą częścią podziemia. Odnosząc się do epilogu dziejów Anny pisze, że ujawnienie, czy to z więzienia, czy z wolności, jest dla kierowników podziemia zawsze trudnym wyborem i nie można tych osób traktować z pogardą. Przecież Anna z eseju Kotta ujawniła swoją grupę nie dla dobra jej samej, lecz dla dobra jej współpracowników, jednostek wartościowych i ideowych. Ujawnienia nie można sprowadzać do sypania kolegów…
Jacek Czaputowicz: Sadowska otrzymała artykuł Kotta, do celi mokotowskiego więzienia w czasie Bożego Narodzenia. Od razu go skomentowała w piśmie do Władz Bezpieczeństwa, że pod względem literackim jest on bardzo dobry, nie spełnia jednak założonego celu, jakim miało być przygotowanie opinii publicznej do procesu „Liceum”.
PAP: Wątek sypania Sadowska ujmuje następująco: „sypanie to problem zamykający się w ramach zainteresowań wydziałów śledczych – problem nie rozwiązujący w żadnej mierze sprawy stabilizacji stosunków krajowych, najwyżej likwidacji pewnych niewielkich jego grup, problem nawet z punktu widzenia analizy podziemia – mało ciekawy. Natomiast sprawa ujawnienia, zaprzestania walki, budowania pomostów – to problem szeroki i aktualny”. A tego przecież wymagają polskie interesy. Jak możemy to skomentować?
Jacek Czaputowicz: Widzimy tu, jak głęboko Sadowska przemyślała swoją postawę i jak dobrze rozumiała zagrożenia jakie ona niesie. W cytowanym fragmencie zawstydza swoich przeciwników: ona mówi o poważnych sprawach, zaprzestaniu walki, budowaniu pomostów, rozwiązania problemu podziemia, a oni o jakimś „sypaniu”. Oczywiście, najłatwiej było zdyskredytować Sadowską jako osobę, która po prostu wysypała swoich współpracowników. Tyko, że nie było to takie proste, bo przecież oni wszyscy wykonali jej rozkazy i w większości za nią stali murem, chociaż UB udało się dokonać pewnych wyłomów.
PAP: Co jeszcze możemy o tym powiedzieć?
Jacek Czaputowicz: Omawiamy tutaj odpowiedź Sadowskiej, która znajduje się w aktach sprawy. Jednak artykuł pt. „Obrona Anny” został zasadniczo zmieniony. Jest on bardziej protekcjonistyczny, czytamy, że w więziennych losach Anny odnajdzie się wiele młodych dziewcząt i chłopców, jednak problemu podziemia nie można sprowadzać do młodzieży. Anna swoich ludzi nie sypie, lecz ujawnia w myśl interesów narodowych i dla dobra ich samych. Wyraża też nadzieję że Anna będzie umiała na procesie przyznać niesłuszność i beznadziejność dalszej walki i rozładować niezdrową atmosferę podziemia. Władze powinny zrobi wszystko, by tym uczciwym ludziom podziemia ułatwić wypracowanie pomostu, po którym wejdą oni do Polski wraz uczciwym odłamem podziemia. Te ostatnie sformułowania wskazują, że jak na razie linia ta ma być utrzymana i sprawa Liceum może znaleźć pozytywne rozwiązanie. Kluczowe pytanie dotyczyło tego, jak obie strony wyobrażają sobie sposób przyznania niesłuszności dalszej walki. I tu ujawniły się zasadnicze różnice.
PAP: Na czym one polegały?
Jacek Czaputowicz: Musimy mieć świadomość, że sytuacja polityczna w Polsce zmieniała się dynamicznie. Z jednej strony po procesie I Zarządu Głównego WiN władze ogłosiły amnestię, w wyniku której wolność odzyskali główni oskarżeni, z drugiej strony, wygrane w styczniu 1947 r. wybory czyniły, że zapotrzebowanie na budowanie pomostów w społeczeństwie zmalało. Władze doszły do wniosku, że kolejne otwarcie na środowiska opozycyjne byłoby przejawem słabości, a nie siły. Nowym celem było więc nie tyle przyciągniecie podziemia do obozu władzy, lecz wyeliminowanie go z życia społecznego. Sytuację „Liceum” pogorszało też przyjęcie nowego prawa, które wykluczało z amnestii członków wywiadu.
PAP: Jakie konsekwencje ta zmiana sytuacji miała dla „Liceum” i Sadowskiej?
Jacek Czaputowicz: Różański zaczął się wycofywać z ustaleń. Otwarcie powiedział Sadowskiej, że władze bezpieczeństwa nie mogą sobie pozwolić na to, by oni wyszli z procesu jako bohaterowie i zażądał pokajania się. Sadowska zdecydowanie to odrzuciła. „Kajanie się – pisze w piśmie do Różańskiego – jest dowodem braku jakiegokolwiek kośćca ideowego i może nastąpić tylko u ludzi zupełnie bezwartościowych, na skutek strachu o życie, presji lub przymusu, nigdy uczciwych przekonań. Szczere przekonania znajdują swój wyraz w postawie jasnej, zdecydowanej, ale pozbawionej niskich momentów”. Napisała też jasno, że wypadku „Liceum” kajanie się nie wchodzi w grę. Wtedy władze bezpieczeństwa zaczęły wywierać na nią naciski.
PAP: W jaki sposób?
Jacek Czaputowicz: Grają w otwarte karty. Różański powiedział jej, że po wyborach władza została skonsolidowana, opozycja nie jest już groźna, podziemie zostało rozbite i zlikwidowane. Nie chcą aby mówiła o ujawnieniu, lecz używała terminu „likwidacja pracy”, co będzie oznaczać, że ich sytuacja będzie jakościowo inna niż w wypadku Rzepeckiego i „WiN”. Sadowska oczywiście rozumie o co chodzi, broni się twierdząc, że używanie terminu „likwidacja” zamiast „ujawnienie” będzie odebrane jako skutek presji wywartej przez MBP, w czym byłoby sporo racji.
PAP: Co dzieje się dalej?
Jacek Czaputowicz: Wobec nieugiętej postawy Sadowskiej śledczy wykorzystują przechwycony gryps Żuka, w którym krytycznie wypowiada się on o władzach bezpieczeństwa i o sytuacji w kraju. Na tej podstawie zarzucają Sadowskiej nieszczere ujawnienie i zamiar kontynuowania konspiracji po wyjściu na wolność. Sadowska odpowiada twardo: „Ponieważ w związku z grypsem Żuka zakwestionował Pan Pułkownik szczerość mojej całej postawy, co wybitnie ujemnie odbije się na sprawie „Liceum”, zmuszona jestem podjąć obronę własnych przekonań”. Dodaje, że jej poglądy nie są towarem, który w zależności od koniunktury będzie rzucać na ten, czy inny rynek. Gdyby po wyjściu na wolność zamierzała wrócić do konspiracji, zabiegałaby przede wszystkim o zwolnienie siebie samej i Żuka, a nie swoich współpracowników. Możemy chyba przyznać, że broni się niegłupio?
PAP: Zgadzam się.
Jacek Czaputowicz: Sadowska chce także rozmawiać przed procesem z pracownikami, pewnie dlatego, by podtrzymać ich na dachu, na co władze bezpieczeństwa się godzą, ale jedynie w obecności kpt. Humera. Na to z kolei nie godzi się Sadowska, twierdząc nie bez podstaw, że przy Humerze jej współpracownicy nie będą z nią szczerzy. Ostatecznie pisze: „Jeżeli jednak boją się Panowie dać mi takie rozmowy – nie proszę o nie”.
PAP: I w ten sposób zbliżamy się do procesu. Trzy dni przed jego rozpoczęciem, Życie Warszawy pisze, że proces „Liceum” będzie „pod wieloma względami niezwykły, wiąże się — ideowo i rzeczowo — z procesem płk. Rzepeckiego i towarzyszy”. Co świadczyło o bliskim związku miedzy tymi procesami?
Jacek Czaputowicz: W obu procesach akt oskarżenia dotyczył okresu AK. Sadowska była wcześniej podwładną płk. Jachimka i kpt. Żuka, czyli szefów odpowiednio wywiadu DSZ i „Pralni II”, którzy byli sądzeni w procesie „WiN”. Pamiętajmy, że do akt sprawy „WiN” zostały dołączone akta „Liceum” i odwrotnie, do akt „Liceum” dołączono akta „WiN”. Jak wspomnieliśmy, działalność „Liceum” była kontynuację kilkuletniej działalności wywiadowczej w ramach AK. Jednak dołączenie Żuka do sprawy WiN czyniło, że już tam znalazły się te wszystkie zarzuty dotyczące „Ekipy Wschód” i „Pralni II”. Jednak ci wszyscy ludzie, którzy w nich występują, znaleźli się na ławie oskarżonych dopiero teraz. Dochodziła oczywiście działalność najważniejsza, czyli prowadzona po zatrzymaniu Żuka w ramach „Liceum”.
Jacek Czaputowicz: Musimy mieć świadomość, że sytuacja polityczna w Polsce zmieniała się dynamicznie. Z jednej strony po procesie I Zarządu Głównego WiN władze ogłosiły amnestię, w wyniku której wolność odzyskali główni oskarżeni, z drugiej strony, wygrane w styczniu 1947 r. wybory czyniły, że zapotrzebowanie na budowanie pomostów w społeczeństwie zmalało.
PAP: W artykule czytamy też, że grupa „Liceum” prowadziła działalność terrorystyczno-rabunkową, którą za wiedzą i z rozkazu Sadowskiej organizował Stanisław Karolkiewicz. Gazeta stawia pytania, co skłoniło tych ludzi, niewątpliwie zasłużonych w walce konspiracyjnej przeciw okupantowi, do zbrodni przeciwko własnemu państwu? Co pchnęło do tego porucznika Barbarę Sadowską, która za walkę z Niemcami została odznaczona Krzyżem Virtuti Militari i Krzyżem Zasługi z Mieczami? Dlaczego dziennikarka Helena Dunin przekazywała do gen. Andersa nazwiska swoich kolegów dziennikarzy, a Franciszek Pacyński dokonał zdrady tajemnicy państwowej.
Jacek Czaputowicz: Artykuł miał na celu przygotowanie do procesu opinii publicznej. Zgadzam się, że nie zapowiadał niczego dobrego. Atak szedł także na rząd londyński, i gen. Andersa.
PAP: Czytamy m.in: „Baron Anders — mąż stanu o horyzontach myślowych typowego „watażki", który przepowiadał „nieuchronny" upadek Rosji na kilka miesięcy przed Stalingradem; ambitny oficerzyna, który zdecydowany był „zlikwidować" ś. p. gen. Sikorskiego; opatrznościowy „wódz narodu", który by spełnić swą rolę dziejową na razie rozporządza tylko... białym koniem — oto złowrogie bóstwo, które opętało 14 oskarżonych z grupy „Liceum". Oto prawdziwy zbrodniarz, który tych ludzi i wielu im podobnych haniebnie oszukał i który obiecując im tuż tuż bliską wojnę światową wciągnął ich do wojny z Polską”.
Jacek Czaputowicz: Zgadza się, właśnie taki język dominował. Chciano użyć „Liceum”, które formalnie stanowiło część II Korpusu, do uderzenia w gen. Andersa. Pojawiły się jednak też tezy, zawarte wcześniej w artykułach „Dzieje Anny” i „Obrona Anny”, „że dla tych spośród oskarżonych, których młodość i wiarę, i patriotyzm niecnie oszukali oszuści polityczni, znajdzie się droga powrotu do Polski”. Była to oczywista zachęta skierowana w kierunku ławy oskarżonych, do demaskowania tych rzekomych oszustów politycznych.
PAP: Kolejny artykuł, pióra Romana Werfla, został opublikowany w dniu rozpoczęcia procesu. Ten czołowy partyjny ideolog pisze, że materiały nie pozostawiają żadnych wątpliwości, że jest to sprawa szpiegowska. Nie są to jednak typowi agenci, tylko osoby o wysokim statusie społecznym, takie jak Franciszek Pacyński, wicedyrektor warszawskiej Izby Przemysłowo - Handlowej, Bolesław Zieleniewski, 60-letni inżynier o wysokich kwalifikacjach zawodowych, dziennikarka Helena Duninówna, czy Lech Dunin, pracownik CKW PPS. Jednak postacią niecodzienną jest główna oskarżona Barbara Sadowska, kierownik i dusza tej przestępczej działalności. Sadowska ma piękną kartę zapisaną w walce z Niemcami…
Jacek Czaputowicz: Niestety to była tylko przygrywka do dalszej części. Bowiem Werfel pisze dalej, że Sadowska w 1944 r. staje po złej stronie wiążąc się z gen. Andersem i prowadząc akcję jako kierownik ekspozytury o kryptonimie „Liceum“. Werfel pyta, dokąd gen. Anders przekazywał raporty, które otrzymywał od Sadowskiej. To przecież były także materiały na temat dyslokacji Wojska Polskiego, schematy organizacyjne, informacje o współpracy gospodarczej z innymi państwami i dane personalne funkcjonariuszy i dziennikarzy. Czy aby nie były to listy proskrypcyjne osób przeznaczonych na rozstrzelanie, gdy gen. Anders wyruszy do Warszawy? Nie wyglądało to dobrze…
PAP: Proces „Liceum” rozpoczął się 9 lipca 1947 r. przed Rejonowym Sądem Wojskowym w Warszawie. Przewodniczącym składu sędziowskiego był ppłk dr Romuald Klimowiecki, sędziami - mjr Edward Konieczny i por. Zenon Bieńkiewicz, natomiast oskarżał prokurator mjr dr Maksymilian Lityński. Na ławie oskarżonych zasiadło 14 osób, które pełniły najważniejsze funkcje w „Liceum”. Dziennikarz „Życia Warszawy” raportuje z sali sądowej: „Wzrok przyciąga przede wszystkim – i to jest naturalne, nieuniknione – Barbara Sadowska. Ubrana w czarną, elegancką sukienkę obuta w modne „koturny”, wygląda na zupełnie młoda dziewczynę. I kiedy niedługo stanie przy pulpicie, trudno będzie się oprzeć wrażeniu, że to jakaś uczennica zdaje egzamin maturalny”. To jakiś dziwny opis?
Jacek Czaputowicz: Pierwszy punkt dla Sadowskiej. Władze Bezpieczeństwa nie przewidziały, że sam wygląd Sadowskiej i jej sposób zachowania, które tak silnie kontrastują ze stereotypem płatnego szpiega, zrobią takie wrażenie. Mimo przygotowania prasowego trudno było ukryć zaskoczenie, że ta młoda kobieta była kierownikiem rozległej organizacji wywiadu, której podlegali zasiadający na ławie oskarżonych oficerowie wywiadu, jak Julian Łozicki, czy Stanisław Karolkiewicz. Sadowska pisze, że przed rozprawą Różański jej powiedział, by przypadkiem nic nie mówiła o umowie z MBP, bo zaszkodzi swoim współpracownikom. Odpowiedziała mu, że się zastanowi, i ostatecznie tego nie zrobiła. Musiała wystąpić tak by wyglądało, że umowę wykonała, i nie można jej było wysunąć z tego powodu zarzutu, a zarazem wyjść z tego twarzą.
PAP: Dziś, gdy czyta się wystąpienie Sadowskiej nie znając tych okoliczności, może dziwić fakt, że tak otwarcie przyznała się ona do winy.
Jacek Czaputowicz: Co znaczy przyznała się do winy? Na pytanie Sądu odpowiedziała: „Tak, przyznaje się do prowadzenia wywiadu na rzecz gen. Andersa, ale uważam za niesłuszny zarzut szpiegostwa”. Jeżeli chciała zachować powagę nie mogła zaprzeczyć znajdującym się aktach sprawy meldunkom wywiadowczym, rozliczeniom finansowym i zeznaniom innych osób. Kluczowe było odrzucenie zarzutu szpiegostwa. W kolejnym zdaniu mówi: „Szpiegostwo to jest dla mnie prowadzenie wywiadu dla obcych mocarstw. Grupa „Liceum” i ja uważaliśmy, że nie należy nawiązywać i że nigdy nie nawiązalibyśmy jakiejkolwiek współpracy z obcymi mocarstwami”. Gdy nawiązali kontakt z gen. Andersem uznawali, że reprezentuje on legalny Rząd Polski. Możemy chyba uznać, że ta linia obrony nie była pozbawiona sensu. Rozgraniczenie pojęcia wywiadu, jako czegoś pozytywnego, i szpiegostwa, co należało odrzucić, stało się jej główną linią obrony.
PAP: No dobrze. Ale czy nie mogła powiedzieć, że się nie zgadza z zarzutami i próbować bronić władz emigracyjnych i gen. Andersa?
Jacek Czaputowicz: Obronić wszystkiego w tamtej sytuacji się nie dało. Musiała się zdecydować się na jakieś priorytety. Jej priorytetem była po pierwsze obrona uczciwości i czystych intencji działania „Liceum”, a co za tym idzie – dobrego imienia AK, bo przecież została osadzona w tej symbolicznej roli jej przedstawiciela. Po drugie, musiała bronić swoich współpracowników. Już połączenie tych dwóch priorytetów było b. trudne, wymagało bowiem sprzecznych zachowań, a pan proponuje, żeby jeszcze, bronić ówczesnych władz emigracyjnych i gen. Andersa. Nie mogła tego zrobić, władze tylko na to czekały, katastrofa byłaby gwarantowana.
Jacek Czaputowicz: Obronić wszystkiego w tamtej sytuacji się nie dało. Musiała się zdecydować się na jakieś priorytety. Jej priorytetem była po pierwsze obrona uczciwości i czystych intencji działania „Liceum”, a co za tym idzie – dobrego imienia AK, bo przecież została osadzona w tej symbolicznej roli jej przedstawiciela.
PAP: Czy może pan to wyjaśnić?
Jacek Czaputowicz: Lidzie żyli w tamtym, czasie wypowiedzią premiera rządu Londyńskiego Tomasza Arciszewskiego: „Nie chcemy rozszerzać naszej granicy na zachód, tak aby wchłonąć osiem do dziesięciu milionów Niemców. Nie chcemy Wrocławia i Szczecina”. Podobnego zdania był gen. Anders. Bo przecież nie chodziło o zwycięstwo pod Monte Casino, lecz o wypowiedzi na temat zachodnich granic, wywołania wojny światowej i współpracę z Brygadą Świętokrzyską, skompromitowaną współpracą z Niemcami. Sadowska nie mogła tego bronić, bo byłoby to sprzeczne z polską racją stanu. Dodajmy, że także liderzy WiN uznali stanowisko Arciszewskiego za szczególnie szkodliwe, a Antoni Sanojca mówił na procesie WiN, że między sobą określali je mianem „zbrodni“. Musiała więc zrezygnować z obrony gen. Andersa, chociaż z bólem, był on bowiem jej przełożonym.
PAP: No dobrze, ale na czym miałaby polegać sprzeczność między obroną dobrego imienia AK a obroną jej współpracowników z „Liceum”?
Jacek Czaputowicz: To trudna moralnie sprawa. Skuteczna obrona współpracowników, tak żeby oni po procesie mogli wyjść na wolność, wymagałaby pokajania się i obrzucenia błotem AK, czyli zaprzeczenia dotychczasowej drogi. Sugerował jej to przecież Różański i artykuły przed procesem. Sadowska dążyła do ich uwolnienie, ale nie była w stanie tego zrobić. Zrujnowałoby bowiem wtedy wizerunek AK, którego była symbolem.
PAP: Podsumujmy więc jej priorytety…
Jacek Czaputowicz: Po pierwsze, obrona czystości intencji „Liceum”, co było równoznaczne z obroną dobrego imienia AK. Wiązało się z koniecznością odparcia zarzutów prowadzenia działalności szpiegowskiej i dokonywania napadów z pobudek materialnych. Po drugie, obrona współpracowników, stworzenie sytuacji, by mogli wyjść na wolność. Na wstępie powiedziała, że początkowo chciała bronić gen. Andersa, jednak nie będzie tego robić. Nie oznacza to wszakże, że miałaby dokładać się do ataków na niego. Dążyła do raczej wyodrębnienia „Liceum” i uznania jego podmiotowości.
PAP: Jak zatem wyglądało wystąpienie Sadowskiej przed sądem? Czy możemy je przeanalizować?
Jacek Czaputowicz: Jak najbardziej. Na wstępie Sadowska mówi, że będą to jej własne przemyślenia, a nie wynik jakiegokolwiek nacisku. Następnie przedstawia swoją drogę w konspiracji i swoje rozumienie AK. Mówiła m.in., że „szary AK-owiec nie politykował – szedł do pracy konspiracyjnej, ponieważ uznawał, że Armia Krajowa to zbrojne ramię legalnego i prawowitego rządu polskiego, której celem jest walka z okupantem i odzyskanie niepodległości”. Tak jak inni AK-owcy uważała, że „w chwili, gdy płonie nasz dom, nie czas myśleć o planach budowy nowego domu, ale o gaszeniu pożaru”. Armia Krajowa miała charakter niepodległościowy, a nie polityczny, były w niej osoby o różnych przekonaniach politycznych, co jest naturalną cechą organizacji masowej. Dodaje przy tym, że rząd w Londynie i Komenda Główna AK zapewne realizowały swoją linię polityczną (jej błędność ma wykazać przewód sądowy), lecz nie chce jej oceniać. Uważała, że rozpoczął się okres nowej okupacji Polski, tym razem sowieckiej, i że konieczna jest walka z Rosją i jej ekspozyturą w Polsce. Doszła jednak do wniosku, że represje wobec podziemia były wynikiem uwarunkowań wojennych i zerwania rozmów z rządem londyńskim. Nie jest jednak w stanie rozstrzygać, po której stronie leży wina, że „pertraktacje te nie doszły do skutku, że nie osiągnięte zostało jakieś porozumienie, w wyniku którego zaoszczędziłoby się wiele niepotrzebnie wylanej krwi polskiej”.
PAP: Powiedziała jednak także, że polskie władze zostały uznane na forum międzynarodowym i mają niewątpliwe osiągnięcia na polu odbudowy kraju. Walka zatem toczy się nie w imię odzyskania niezawisłości kraju, lecz o zmianę rządu i linii politycznej. Jak pan to skomentuje?
Jacek Czaputowicz: Na pewno sformułowanie, że walka nie toczy się o odzyskanie niezawisłości mogło budzić kontrowersje. Zresztą wytykała jej to prasa emigracyjna. Na jej obronę można wskazać, że wtedy oni uważali, że Polska zostanie 18 republiką radziecką, a ziemie zachodnie pozostaną w ramach Rosji, a nie Polski. Polska jednak zachowała odrębność prawnomiędzynarodową, inaczej niż np. Ukraina, czy Litwa. Ale zgadzam się, ten fragment można uznać, za zbyt daleko idący ukłon wobec władz.
PAP: Sadowska mówi, że początkowo zamierzała bronić gen. Andersa przed zarzutem ścisłego podporządkowania Anglikom, jednak w świetle informacji o przekształceniu II Korpusu WP w Korpus Przysposobienia i Rozmieszczenia, który stawał się częścią brytyjskich sił zbrojnych, oraz wypowiedzi gen. Andersa na temat Ziem Zachodnich, które są zgodne ze stanowiskiem Niemiec, zrozumiała, że obrona ta nie miałaby najmniejszych widoków powodzenia. Ponieważ „Liceum” było podporządkowane ośrodkowi andersowskiemu, nieświadomie działało w imię interesów obcych. Jak Pan to skomentuje?
Jacek Czaputowicz: Sadowska po prostu stwierdza fakty. Gdy zaczynali „Liceum” II Korpus był polska instytucją, jednak następnie stał się częścią brytyjskich sił zbrojnych. Na pracę dla obcego wywiadu „Liceum” nigdy by się nie zgodziło. Sadowska powiedziała też, ze praca na rzecz wywiadu obcego państwa, nawet zaprzyjaźnionego, będzie zawsze uderzała w polskie interesy, ponieważ interesy innego państwa nigdy nie pokrywają się całkowicie z interesami Polski.
PAP: Problemem dla niej była także współpraca z Brygadą Świętokrzyską. Dlaczego?
Jacek Czaputowicz: Mówiąc w skrócie, jako AK-owiec nie mogła zaakceptować współpracy z Niemcami w czasie okupacji. To dotyczyło wszystkich członków „Liceum”, co stało się jasne na rozprawie. Wyjaśnijmy to na przykładzie. Otóż Lech Dunin powiedział, że byli bardzo zdziwieni „słynnym skokiem Kobierzyńskiej”. Co to był za skok? Otóż Maria Kobierzyńska była została rzucona na terytorium Polski w lutym 1945 roku wraz z 30 innymi skoczkami. A dlaczego nie ma ich w wykazie cichociemnych? Ponieważ oni zostali zrzuceni nie przez Anglików, lecz przez Wermacht i mieli działać na rzecz interesów niemieckich. Śledczy chcieli zarzucić Sadowskiej i całemu „Liceum”, że ponieważ pracowali dla gen. Andersa, a Anders posługiwał się, np. obsadzając w roli kurierów, członkami Brygady Świętokrzyskiej, to także „Liceum”, które było kontynuatorem AK, także pośrednio współpracowało z Niemcami. Argumentem było to, że II Oddział armii gen. Andersa przekazał „Liceum” radiostację i instrukcje przez kurierów Brygady Świętokrzyskiej. Ponadto w aktach spawy są też zeznania Kozarzewskiego, w których relacjonuje pobyt Sadowskiej z Żuka w Regensburgu i spotkania z oficerami wywiadu Brygady Świętokrzyskiej.
PAP: Czy udało się Sadowskiej to rozbroić?
Jacek Czaputowicz: Myślę, że tak. Sadowska na procesie powiedziała, że informacje o współpracy Brygady Świętokrzyskiej z Niemcami były dla niej „fatalną rewelacją”, co w jej języku oznaczało kompletne zaskoczenie. Na początku sierpnia 1946 r., a więc wtedy, gdy członkowie „Liceum” byli już aresztowani, odbył się głośny proces skoczków Brygady Świętokrzyskiej. Wypłynęło na nim, że Niemcy przeprowadzili szkolenie dwóch grup spadochronowych – informacyjnej i dywersyjnej – które następnie zostały przerzucone do Polski. Zeznawali na nim m.in. przerzuceni 13 lutego 1945 r. Bolesław Denkiewicz, Mirosław Ostromęcki i właśnie Maria Kobierzyńska.
PAP: Lech Dunin był także autorem słów, które posłużyły za tytuł artykułu w Życiu Warszawy: „Byliśmy grabiami w rękach Andersa, za pomocą których wyciągał on informacje”. Czy jest dyplomatycznie sformułowanie?
Jacek Czaputowicz: Nie bronię Dunina, i są ku temu także inne powody. Zwracam jednak uwagę, że wstawianie w usta oskarżonych określonych sformułowań, by użyć je później propagandowo, to normalna praktyka w procesach pokazowych. Pamięta pan co Sadowska napisała do Różańskiego pół roku wcześniej o „przerabianiu” i „przekupywaniu” za cenę wolności osobistej. Musiało to nastąpić, jednak nie udało się tego zrobić w stosunku do kluczowych osób, takich jak Sadowska, Zieleniewski, czy Karolkiewicz. A to zupełnie zmieniło narrację.
Jacek Czaputowicz: Po pierwsze, obrona czystości intencji „Liceum”, co było równoznaczne z obroną dobrego imienia AK. Wiązało się z koniecznością odparcia zarzutów prowadzenia działalności szpiegowskiej i dokonywania napadów z pobudek materialnych.
PAP: Dalej Sadowska mówi, że ciężkie zarzuty formułuje wobec samej siebie, a więc oficera andersowskiego, a nie wobec jej przełożonych, którym się dobrowolnie podporządkowała. Jak Pan to skomentuje?
Jacek Czaputowicz: Jest to kluczowe stwierdzenie. Sadowska ustawia relacje na właściwej płaszczyźnie. Innymi słowy mówi, że nie przyłączy się do ataku na przełożonych, przede wszystkim na gen. Andersa. Za swoje decyzje ponosi odpowiedzialność sama i się od niej nie uchyla. Jest to oczywiście sprzeczne z oczekiwaniami władz przeprowadzenia ataku na tych rzekomych mocodawców, którzy – jak pisał Kott – wyprowadzili w pole naszą uczciwą, choć niewyrobioną politycznie Akowską młodzież. A tu Sadowska raptem stwierdza, że nie ma do nich pretensji, tylko do siebie, ponieważ nie zorientowała się w porę jak rozwinie się sytuacja polityczna. No i zarazem nie można jej zarzucić, że nie wykonuje umowy, a ciągle ma nadzieję, że doprowadzi do uwolnienia współpracowników.
PAP: No dobrze, ale mówi też o szkodliwości dalszej konspiracji. Czy nie osłabiało to wtedy podziemia?
Jacek Czaputowicz: Powiedzmy otwarcie: była przekonana, że sprawa podziemia jest przegrana. Co nie oznacza, że nie rozumiała dylematów ludzi, którzy pozostawali w lesie, czy ukrywali się w miastach. Uważała, że jedyną szansą dla nich jest jakaś forma zalegalizowania. Wyjaśniła przy tym, że konspiracja wpływa demoralizująco na ludzi podziemia. Wykonywanie wyroków, zabijanie ludzi „na zimno”, napady zbrojne na kasy czy składy towarowe, chociaż uzasadnione, rozwijały uczucie bezwzględności i nie liczenia się z życiem ludzkim. Miała tego dowody także w grupie „Liceum”. Jest także drugi powód, może nawet ważniejszy. Otóż nawet gdyby uznać, że praca konspiracyjna jest pożyteczna, to jej zdaniem nie ma ona żadnych szans powodzenia. Dobrze poznała metody działania MBP, stopień przeniknięcia środowisk kurierskich agenturą i zachowania ludzi w śledztwie. Zatem dowódcy muszą brać pod uwagę, że narażają swoich współpracowników na utratę życia lub długoletnie więzienie. Jej zdaniem taka cena mogła być akceptowana w czasie okupacji niemieckiej, jednak obecnie nie ma uzasadnienia.
PAP: Dążyła do zlikwidowania działalności „Liceum”. Czy nie lepiej by było by pozostawiła tę sprawę innym?
Jacek Czaputowicz: Nie mogła tego zostawić. Przecież śledczy namawiali Halinę Waszczuk do wyjazdu do Włoch w roli prowokatora. Nie chciała, żeby UB przesyłało przez „Liceum” spreparowanych meldunków wywiadowczych, jak to miało miejsce w wypadku WiN. Przecież konspiratorzy WiN przez kilka lat pracowali pod kierownictwem prowokatorów z UB i wykonywali zadania powierzone przez władze bezpieczeństwa. Doszło do wielkiej kompromitacji polskiego podziemia i amerykańskich służb wywiadowczych. Dziesiątki osób zostało straconych lub skazanych na wieloletnie więzienia, praktycznie za to, wykonywali polecenia UB. Nie, dalsze pozostawanie w konspiracji było bezsensowne. Sadowska to wiedziała i nie bała się tego publicznie powiedzieć.
PAP: Sadowska mówi jednak także, że na skutek rozmów z władzami MBP doszła do wniosku, że chociaż polskie władze prowadzą bezwzględną walkę z opozycją, rozumieją jednak, że nie osiągną swego celu jedynie drogą niszczenia swoich przeciwników, że potrafią docenić ich wartość, i do sprawy podziemia podchodzą nie tylko z punktu widzenia litery prawa. Grupę „Liceum” razem Żukiem ujawniła, a wszyscy współpracownicy podporządkowali się jej dyrektywom i podali informacje władzom bezpieczeństwa. Proszę o komentarz.
Jacek Czaputowicz: To było dobre zagranie taktyczne. Sadowska wysłała sygnał: bezwzględnie niszczycie opozycję, jednak nie ustabilizujecie sytuacji bez nas, zaprzestańcie niszczenia ludzi, zachowujcie się po ludzku. My dotrzymujemy umowy o ujawnieniu, oczekujemy tego od Was.
PAP: Jaka jest zatem całościowa ocena wystąpienia?
Jacek Czaputowicz: Z punktu widzenia celu pierwszego, jakim była obrona wizerunku AK – bardzo dobre. Pokazała ideowość zaangażowania i rozbroiła różne potencjalne miny, jak rzekoma współpraca z Niemcami. Z punktu widzenia celu drugiego, czyli obrony współpracowników – ryzykowne. Co prawda wskazała na szkodliwość działalności prowadzonej przez „Liceum” i złą ocenę sytuacji, jednak nie obciążyła władz emigracyjnych i nie pokajała się. Ustawienie sprawy w ten sposób, że „Liceum” jest suwerenne, i w związku z tym ona ponosi za nie odpowiedzialność, zdejmuje z porządku dziennego problem opanowania umysłów polskiej młodzieży przez rzekomych oszustów politycznych. A przecież władze na tym chciały się skoncentrować.
PAP: Jak wystąpienie Sadowskiej oceniła opinii publiczna?
Jacek Czaputowicz: Stała całkowicie po jej stronie.
Jacek Czaputowicz: To było dobre zagranie taktyczne. Sadowska wysłała sygnał: bezwzględnie niszczycie opozycję, jednak nie ustabilizujecie sytuacji bez nas, zaprzestańcie niszczenia ludzi, zachowujcie się po ludzku. My dotrzymujemy umowy o ujawnieniu, oczekujemy tego od Was.
PAP: Skąd o ty wiemy?
Jacek Czaputowicz: Z relacji osób obserwujących proces, choćby listu siostry Barbary Sadowskiej, Danuty, która opisała to drugiej siostrze Halinie Włodarczyk: Basia „mówiła świetnie, tak pod względem formy, stylu i dykcji, jak i opracowania treści. Wszystko logicznie powiązane i widać do głębi przemyślane; bez żadnego zająknienia (…) Chcąc nie chcąc cały Sąd znalazł się pod urokiem i wrażenia mowy oskarżonej. Widać było po twarzach tracących powoli urzędowo-sędziowski wyraz (…) „A teraz opinia publiczna: Baśka i jej sprawa jak możecie już wnioskować z pism zyskały wielką popularność (I-ego dnia procesu, opowiadają, że zabrakło gazet w Warszawie). W dużej mierze nastawienie przychylne do oskarżonych. Około Basi zaczyna się tworzyć fama bohaterstwa. Słusznie powiadają, że lepiej broniła sprawy oraz oskarżonych niż adwokaci”. Nawet jeśli przyjmiemy, że opis siostry jest zbyt przychylny, jednak generalnie oddaje on to co działo się na Sali sądowej.
PAP: Czy może Pan wyjaśnić kim był składający zeznania po Sadowskiej Bolesław Zieleniewski?
Jacek Czaputowicz: Jak najbardziej. Reprezentant najlepszej części społeczeństwa polskiego ze starszej generacji. Wówczas 60 letni inżynier, bliski przyjaciel ojca Sadowskiej Henryka Rewkiewicza. Ukończył Politechnikę w Niemczech w Charlottenburgu, przed wojną pracował w Niemczech. Znał świetnie niemiecki, oraz biegle francuski i rosyjski. W czasie okupacji trafił do komórki łączności „666” kierowanej przez Krzysztofa Leskiego. W końcu września 1942 r. został skierowany do „Załogi” kierowanej przez Emilę Malessę, gdzie otrzymał zadanie zorganizowania trasy kurierskiej do Londynu. Posługiwał się pseudonimem „Żaryn”, jeździł do Paryża, Bordeaux i Belgii.
PAP: Kazimierz Leski w swoich wspomnieniach opisuje Zieleniewskiego następująco: „Ubrany zawsze z nieskazitelną, dyskretną elegancją starszego pana, w szaty garnitur, szare pantofle, szary sak, szary melonik, srebrzysty szalik, z laską z drzewa o jasnoszarym odcieniu, zakończoną srebrną gałką, z blizną na policzku, krótko ostrzyżony, trzymający się zawsze prosto, jak struna, mógł znakomicie uchodzić za junkra, co prawda już ze względu na wiek nie będącego w wojsku, a więc i nie w mundurze, ale całą duszą przepojonego tradycjami armii”. Czy to prawdziwy opis?
Jacek Czaputowicz: Prawdziwy. Leski opisuje też, jak jadąc pociągiem przez Niemcy przypadkowo trafił na Zieleniewskiego: „wiodącego ożywioną dyskusję z towarzyszami podróży, oficerami niemieckimi. W pewnym momencie któryś z oficerów wyciągał butelkę koniaku i odbyło się wzajemne, zgodne z tradycjami armii niemieckiej, „przepijanie zum Wohl” z patrzeniem w oczy partnera, do którego się przepija. I chyba „Żaryn” był w tym najbardziej przekonująco tradycyjny. Rzeczywiście wzbudzał zaufanie”.
PAP: Także Stanisław Jankowski „Agaton” wspomina, że gdy był u znajomych, u których wtedy mieszkał Zieleniewski, i zajrzał do biblioteki, wypadły dwa niemieckie mundury. Zieleniewski szybko się stamtąd ulotnił...
Jacek Czaputowicz: Tak było, jednak po jakimś czasie się Zeleniewski się wycofał. Oficjalnie ze względy na stan zdrowia, jednak faktycznie nie dogadywał się Malessą, która – chyba nie zdradzamy tajemnicy – miała zdecydowany charakter. Sadowska oczywiście o tym wszystkim wiedziała, gdy siedziała z Malessa w jednej celi na Mokotowie. Wiosną 1945 r. Zieleniewski trafił do domu Rewkiewiczów w Klarysewie, gdzie przez Żuka i Sadowską został przejęty do „Pralni II”. W „Liceum” był szefem komórki „Szkoła”, otrzymał informatorów: rodzeństwo Duninów i dyr. Pacyńskiego. W Białymstoku zatrzymywał się także u Marii Hattowskiej, kuzynki Sadowskiej, którą znał jeszcze z okresu przedwojennego.
PAP: Jak wypadł na procesie?
Jacek Czaputowicz: Dobrze, trzymał się linii wyznaczonej przez Sadowską. Prokurator chciał udowodnić, że u Hattowskiej przecinały się różne sieci wywiadowcze, co było dość absurdalne.
PAP: W drugim dniu procesu zeznawali członkowie „Szkoły” – Franciszek Pacyński, Lech Dunin, Helena Dunin, a także Stanisław Jakóbisiak z Katowic. Co możemy o nich powiedzieć?
Jacek Czaputowicz: Była to grupa – poza Lechem Duninem, który całą wojnę przerzedzał w oflagu – która w czasie okupacji niemieckiej należała do elity polskiego kontrwywiadu. Halszka Dunin w czasie okupacji rozpracowywała w kontrwywiadzie AK agentów gestapo. Wskazywała osoby, które następnie były likwidowane jako szczególnie dla Polaków groźne. Zarekomendowała też Żukowi i Sadowskiej Pacyńskiego i Jakóbisiaka, którzy ich podjęli do pracy w „Pralni II”.
PAP: Kim oni byli?
Jacek Czaputowicz: Franciszek Pacyński w 1941 r. trafił do wywiadu AK. Pracował w samorządzie, gdzie rozpracowywał niemiecki kontrwywiad gospodarczy na terenie Generalnego Gubernatorstwa. Później, na rozkaz Delegatury Rządu, pracował w Centralnej Izbie Gospodarczej. Pacyński wysunął koncepcję, by szkoły polskie znalazły się pod kuratelą odpowiedniej instytucji niemieckiej, dzięki czemu ich legitymacja była honorowana przez Arbaitsamty i dawała ochronę podczas łapanek. Przekazał też raport władz niemieckich o niecelowości wygładzania ludności polskiej, ponieważ Polacy nie mieliby możliwości pracowania dla Niemiec. Dokument ten potwierdzał tezę, że Niemcy świadomie wygładzają Polaków.
PAP: Lech Dunin?
Jacek Czaputowicz: Młodszy brat Halszki, oficer, w 1940 r. został ciężko ranny, trafił do obozu oficerskiego, później do Gross B. Zwolniony w 1945 r., w domu swoich rodziców poznał Barbarę Sadowską. Na własną prośbę został przyjęty do „Pralnia II”, następnie „Liceum”. Z polecenia Sadowskiej wszedł do Centralnego Komitetu Wykonawczego PPS, skąd miał się starać przejść do Urzędu Bezpieczeństwa.
PAP: Stanisław Jakóbisiak?
Jacek Czaputowicz: W czasie okupacji był informatorem, a następnie kierownikiem komórki kontrwywiadu AK. Pracował w urzędzie pracy, gdzie kontrolował firmy na terenie Warszawy. Rozpoznawał osoby współpracujące z Niemcami oraz szczególnie szkodliwych Niemców, którzy byli następnie likwidowani przez polski kontrwywiad. Na początku 1944 r. zdobył listę osób przeznaczonych do wywózki na roboty do Niemiec. Dzięki zawiadomieniu przez kontrwywiad uniknęli oni aresztowania. A było to tysiąc osób i nikt z tej listy nie został aresztowany. W wiosną 1945 r. pojechał na Śląsk by podjąć pracę przemyśle. W aktach sprawy jest korespondencja Sadowskiej do Jakubisiaka, w której wysoko oceniała jego raporty. Był to argument w rękach w prokuratora, który utrudniał jego obronę.
PAP: Jednak na rozprawie wypadli nie najlepiej. Helena Dunin obciążyła dowództwo AK i gen. Andersa, który nadużył ich zaufania i ściągnął na nich hańbiący zarzut szpiegostwa. Podobnie inni…
Jacek Czaputowicz: Rzeczywiście tak było. Jednak w sytuacji gdy śledczy ci mówi, że albo obciążysz innych i wyjdziesz na wolność, albo tego nie zrobisz i zgnijesz w wiezieniu większość ludzi wybiera jednak pierwszą opcję. Nawet wtedy gdy nie będzie to zwolnienie, tylko trochę mniejszy wyrok. Moim zdaniem nie może to ich dyskwalifikować. Ruta Czaplicka, która siedziała wtedy z Halszką Dunin w jednej celi, wspomina, że przed procesem była ona w zupełnej depresji. Myślę, że bardzo przeżywała te sytuację.
PAP: Na wybrzeżu funkcjonowała komórka „Stocznia”, którą kierowali Julian Łozicki i Jadwiga Sternin-Matusewicz. Kim byli?
Jacek Czaputowicz: Elita wywiadu AK na wschodzie. To, że w ogóle przeżyli, świadczy o tym, że musieli być dobrzy. Żuk ocenia, że 80% wywiadowców AK na wschodzie nie przeżyło. Być może te liczby są zawyżone, ale oddają istotę problemu. Julian Łozicki w młodym wieku wstąpił do Legionów, służył w II Brygadzie, został internowany za odmowę złożenia przysięgi na wierność Austrii, następnie uciekł. Po uzyskaniu niepodległości służył w wojsku polskim w stopniu porucznika. W latach 1930. odbył przeszkolenie wywiadowcze i był przygotowywany do pracy na Wileńszczyźnie. W 1942 r. został szefem ekspozytury wywiadu w Mińsku Litewskim. Po wsypie poszukiwany przez gestapo i musiał się ewakuować. W listopadzie 1943 r. dostał zadanie zorganizowania ekspozytury w Białymstoku o kryptonimie „Prom”. Znał osiem języków, muszę przyznać że nie wiem jak się ich nauczył, życiorys nie wskazuje bowiem, by miał dłużej przebywać za granicą. Śledczy dziwili się, że prowadził notatki wywiadowcze po grecku, tak by inni nie mogli go rozszyfrować. Odznaczony Krzyżem Walecznych i Virtutti Militari. Po wkroczeniu Armii Czerwonej zlikwidował ekspozyturę i wstąpił do wojska. W styczniu 1945 r. został wezwany do dalszej pracy w ramach „Pralni II”. Rok później otrzymał od Sadowskiej zadanie rozbudowania ekspozytury na Pomorzu. Funkcję tę przejął po Mirosławie Urtate i szybko zbudował sprawną sieć. Kilka osób z jego komórki siedziało w sprawie „Liceum”, jednak wyszli jeszcze przed rozprawa.
PAP: Zdaje się że jedną z tych osób był Staniul? To jakieś znane nazwisko.
Jacek Czaputowicz: Bardzo pozytywna postać, a znana także z tego, że został mężem Malessy.
PAP: Wcześniej jej mężem był „Ponury”.
Jacek Czaputowicz: Tak, pierwszym był Malessa, potem „Ponury”. Ze Staniulem Malessa poznała się pukając przez ścianą w Mokotowskim więzieniu. W ten sposób zakochali się w sobie. Po wyjściu na wolność wzięli ślub, jednak ich związek przetrwał jedynie dwa tygodnie.
PAP: Czyli znajomości zawierane „w ciemno” przez ścianę nie kończą się dobrze?
Jacek Czaputowicz: Niekoniecznie. Swego męża pukając przez ścianę poznała też Halinka Waszczuk. W tym wypadku miłość z Wiktorem Bazylewskim, redaktorem Gazety Ludowej, przetrwała aż do śmierci. Cała rodzina Waszczuków była związana z „Pralnią II” i „Liceum”, poza Halinką były aresztowane też jej siostra i matka.
PAP: O Waszczuk powiemy jeszcze za chwilę, zeznawała ona bowiem później. Co możemy powiedzieć o Jadwidze Sternin-Matusewicz.
Jacek Czaputowicz: Artystka, malarka, występowała też na scenie, o lewicowych poglądach. Piękna, zakochał się białoruski działacz komunistyczny Nikołaj Sternin, co zakończyło się dla niego tragicznie, został bowiem aresztowany w czasie którejś czystki i zginą na początku wojny. W czasie okupacji „Jaga”, bo taki był jej pseudonim, pracowała w wywiadzie AK w Wilnie. W 1945 r. przez jakiś czas kierowała wileńską komórką „Cegielnia”, wchodzącą w skład „Pralni II”. W lipcu 1945 r. repatriowała się do Polski i zamieszkała w Gdańsku. W styczniu 1946 r. została wezwana przez Sadowską do dalszej pracy. Została zastępczynią szefa „Stoczni”.
PAP: Kolejni oskarżeni to Stanisław Alenowicz, Mieczysław Błaszkiewicz i Kazimierz Freitag. Jaka była ich droga w konspiracji?
Jacek Czaputowicz: Wszyscy byli wileńskimi żołnierzami i kurierami. Zapatrzeni w swoich dowódców – Żuka i Sadowską. Alenowicz został przyjęty przez Żuka do wywiadu AK w 1942 r. Był kurierem do Dyneburga, Rygi i Warszawy, miesięcznie przejeżdżał 2.400 km. W 1944 r. przeniósł się do Lublina. W listopadzie dostał propozycję kontynuacji pracy w „Pralni II”, która przyjął. Po wpadce WiN w listopadzie 1945 r. przeniósł się do Łodzi, gdzie został przez Sadowską mianowany szefem komórki łączności o kryptonimie „Technikum”. Miesiąc później odtworzył komórkę „Starostwo” w Lublinie. W areszcie widział się z Sadowską, która nakazała mu ujawnienie, co uczynił.
PAP: Mieczysław Błaszkiewicz?
Jacek Czaputowicz: Przystąpił do AK w 1943 r. w Wilnie, został kurierem do Rygi, Kowna i Warszawy. W Polsce jeździł jako kurier do Lublina i Wilna, najczęściej w przebraniu oficera wojska polskiego. Gdy byli w strukturze WiN Błaszkiewicz jeździł z kurierką do płk. Rzepeckiego do Łodzi. Po wpadce WiN przeniósł się do Łodzi. W grudniu dostał od Sadowskiej rozkaz wyjazdu z meldunkami do Włoch, który wykonał. Przywiózł 8 tys. dolarów, instrukcje i szyfr na błonie filmowej, umieszczonej w rączce szczoteczki do zębów. Odbył też krótką rozmowę z gen. Andersem, który powiedział mu, że niedługo wybuchnie wojna, w czasie której wojska sowieckie najpierw posuną się naprzód, ale następnie zostaną odrzucone. Przekazał te informacje Sadowskiej po powrocie.
PAP: Kazimierz Fraitag?
Jacek Czaputowicz: W 1943 r. wstąpił do III brygady AK na Wileńszczyźnie, która prowadziła dywersję. Pod koniec 1944 r. repatriował się do Polski. Podjął dalszą współpracę w ramach „Pralni II” ponieważ – jak mówił na procesie – bardzo bolał go widok plakatów przedstawiających karła z napisem AK na plecach, który był wymiatany miotłą. Jeździł z Żukiem i Sadowską jako kierowca. Po aresztowaniu Rzepeckiego został skierowany do grupy obsługującej Sadowską w Łodzi. Był kurierem do Gdańska, umawiał spotkania Sadowskiej w Łodzi, a po jej aresztowaniu zawiózł archiwum „Liceum” do swoich rodziców do Torunia. Dodajmy na marginesie, że jego siostrę, Bronisławę Fejtażankę, znaną artystkę Sceny Polskiej, UB chciało namówić do współpracy, ale odegrała taką scenę, że zostawili ją w spokoju. To było już w ramach akcji likwidacji Okrętu Wileńskiego AK. Mówię o tym by wskazać, że te środowiska się bardzo przenikały. Dotyczy to także Auszry, ekspozytury „Liceum” w Wilnie, o której tutaj nie mówimy, bo miała ona odrębny proces przez sądem sowieckim.
PAP: Po Błaszkiewiczu, z meldunkami do Ankony miał wyjechać Alenowicz…
Jacek Czaputowicz: Wcześniej Sadowska wysłała ppor. Zbigniewa Markowskiego, który zabrał meldunki „Liceum” do II Oddziału i przywiózł z powrotem 8 tys. dolarów i instrukcje. Gdy wrócił do kraju Sadowska była już jednak aresztowana. Wcześniej wydała dyspozycje co robić w takim wypadku, wiedziała bowiem że po wpadce w komórce „Cyrk” musiało to wkrótce nastąpić. Alenowicz miał powiadomić II Korpus o jej aresztowaniu i zażądać przysłania następcy, bo nie widziała nikogo na to stanowisko w dotychczasowym w zespole.
PAP: Dlaczego Alenowicz nie wykonał rozkazu i nie pojechał za granicę?
Jacek Czaputowicz: Po aresztowaniu Sadowskiej trójka kurierów funkcjonowała razem. Wykonywali polecenia Sadowskiej rozwożąc dyspozycje przerwania pracy i odprawy, jednocześnie przygotowywali się do wyjazdu do Włoch. Ale tak naprawdę, chyba tylko symulowali te przygotowania. Chcieli mieć alibi przed Sadowską, bo rzeczywiście Alenowicz dostał rozkaz, którego ostatecznie wykonał. Może szkoda, że ostatnie meldunki wywiadowcze „Liceum” nie dotarły do Ankony, ale z drugiej strony nie miało to już większego znaczenia. I Sadowska o to żadnych prezencji nie miała.
PAP: Ale skąd wiemy, że nie chcieli wyjechać? Może nie mogli się wydostać?
Jacek Czaputowicz: Tak mówili w śledztwie. Jednak Błaszkiewicz dopiero co wrócił z Zachodu, znał szlak, przejścia i hasła. Po aresztowaniu Sadowskiej UB wywarło silną presję na rodzinę Sadowskiej. Stała obserwacja domu, rewizje pod pretekstem komisji kwaterunkowej, znajomi przestają się odzywać, ludzie zaczynają odwracać się na ulicy. Starsza siostra Barbary, Halina Włodarczyk, która też była zaangażowana w konspiracji, tego nie wytrzymała i uciekła za granicę. Miała dodatkową motywację, ponieważ jej mąż służył w Anglii w polskim dywizjonie lotniczym. I zrobiła to razem ze swoją małą córką Renatą.
PAP: W jaki sposób jej się to udało?
Jacek Czaputowicz: Po kontaktach AK-oskich dotarła nad granicę z Czechosłowacją nad rzeczkę w okolicy Cieszyna. Rozłożyła się na plaży, a dziecko weszło do wody. Wartownik chodził po swojej trasie to w jedną to w drugą stronę. Gdy się odwrócił najpierw podała dziecko łączniczce, która była w krzakach po drugie stronie rzeczki, a w kolejnym ruchu przeszła sama. Międzyczasie miejscowa ludność przeniosła jej walizkę przez granicę. Następnie na stację kolejową, stamtąd do Pragi, a za jakiś czas samolotem do Londynu. Nie twierdzę, że było to bezstresowe, jednak okazało się skuteczne. Kurierzy mieli inne możliwości, w śledztwie tłumaczyli się, że nie chcą się rozdzielić i bali, że im walizka przemoknie, a mieli w niej wklejone meldunki. Przyzna Pan, że nie jest to przekonujące?
PAP: No dobrze, ale dlaczego kurierzy nie chcieli jechać. Poza rozkazem groziło im przecież aresztowanie.
Jacek Czaputowicz: No i co z tego. W okresie Solidarności SB chciało wyekspediować niektórych działaczy z więzienia za granice, a oni też nie chcieli i ostatecznie nie pojechali. Kurierzy uważali, że ich miejsce jest w Polsce, a gdy wyjadą nigdy już tu nie wrócą. Ale najważniejsze – nie wiedzieli co robić po aresztowaniu Sadowskiej, długo rozważali, co by Basia zrobiła i ostatecznie podjęli decyzję, żeby zostać, a przecież ona by im to też poleciła. Inna była sytuacja przed jej aresztowaniem, a inna po.
PAP: Czy może Pan to lepiej wyjaśnić…
Jacek Czaputowicz: Po powrocie Błaszkiewicza od gen. Andersa nastąpiło załamanie wiary w sens dalszego działania. Mówiła o tym Sadowska, że nabrała wątpliwości, które w sobie gasiła, ale dotyczyło to wszystkich. Spowodowały to informacje, które przywiózł Błaszkiewicz. Otóż Anders powiedział mu, że liczy na wybuch wojny i polecił zbieranie informacji ściśle wojskowych. Oni przecież widzieli, że ten postulat jest zupełnie oderwany od oczekiwań polskiego społeczeństwa, które miało już dość wojny i chciało żyć w pokoju. Czy teraz jest to jasne?
PAP: No tak…
Jacek Czaputowicz: Ponadto nastąpiło rozwiązanie II Korpusu i włączenie go do sił angielskich. Legitymacja władz emigracyjnych, w szczególności gen. Andersa jako legalnej władzy polskiej została poważnie zachwiana. Błaszkiewicz poznał też życie, jakie toczyli polscy oficerowie we Włoszech, ich tęsknotę za krajem, problemy z adaptacją, itp. Nie chcieli tego przechodzić.
PAP: Skąd o tym wiemy?
Jacek Czaputowicz: Na procesie już to w pełni wypłynęło. Alenowicz zeznał: „w marcu 1946 r. dostałem od Basi rozkaz wyjazdu za granicę. Szykowałem się do tej drogi. W tym czasie nastąpiło aresztowanie Barbary. Ponieważ Basia była naszym moralnym oparciem, więc gdy jej zabrakło byłem w rozterce, nie wiedziałem co dalej robić”. Z kolei Freitag zeznał, że oczywiście mogli wyjechać przez punkty, którymi jechał Błaszkiewicz, jednak zwlekali, ponieważ rozumieli, że powrotu już nie będzie, a w kraju mieli rodziny. Ponadto uzyskane od Błaszkiewicza informacje o stosunkach panujących za granicą powstrzymywały ich od wyjazdu. Natomiast sam Błaszkiewicz na pytanie przewodniczącego Sądu odpowiedział: „byliśmy zdezorientowani co robić. Z jednej strony nie chciało nam się jechać na tamtą stronę gdyż widzieliśmy życie tamtych oficerów, nie pociągała nas obczyzna, nie wiedzieliśmy czy wrócimy do Polski, a z drugiej strony lękaliśmy się zostać w Polsce żeby nie być aresztowanymi. Ostatecznie kiedy nas aresztowano dowiedziałem się że Barbara kazała wszystko ujawnić. Przyjąłem to z ulgą, bo to było jedyne wyjście z tej sytuacji”.
PAP: Zostałem przekonany. Czy możemy przejść do kolejnego oskarżonego, Stanisława Karolkiewicza?
Jacek Czaputowicz: Naj najbardziej. Wybitny partyzant. Był najpierw szefem dywersji w obwodzie Biała Podlaska. W latach 1942-1943 zostaje dowódcą oddziału partyzanckiego. Latem 1943 r. przeprowadza głośną akcję odwetową na terenie Prus Wschodnich, podczas której ginie sto rodzin z inteligencji niemieckiej. Następnie przechodzi na Litwę w okolice Nowogródka, gdzie na rozkaz KG AK stara się nawiązać współpracę z Armią Czerwoną. W aktach znajduje się podziękowanie dla Karolkiewicza dowódcy rosyjskich oddziałów partyzanckich generała Kapustina za pomoc w przeprawie przez Niemen. Nie jest wykluczone, że dzięki temu podziękowaniu nie dostał najwyższego wymiaru kary. Karolkiewicz miał Krzyż Walecznych i Virtuti Militari.
PAP: Jaka była jego rola w „Liceum”?
Jacek Czaputowicz: Kierował komórką kontrwywiadowczą i samochodową o kryptonimie „Cyrk”. Był najbliższym współpracownikiem Sadowskiej, z którym załatwiała najtrudniejsze sprawy – radiostacja, łączność, transport, legalizacja, dokumenty dla kurierów. Przyjaźnili się, często u Karolkiewiczów nocowała, bo w tym czasie się ożenił. To w jego komórce padły wspomniane cztery wyroki śmierci, w tym dwa wykonane. Karolkiewicz zorganizował też napad na Urząd Ziemski w Wołowie, bez wiedzy Sadowskiej. Działał na granicy wywiadu i partyzantki, co było przyczyną wpadki i likwidacji „Liceum”.
PAP: No właśnie, w śledztwie obciążył Sadowską zeznaniami, że to ona wydała mu rozkaz dokonania tego napadu. W konsekwencji takie zarzuty wobec niej widnieją w akcie oskarżenia.
Jacek Czaputowicz: Musimy pamiętać, że celem procesu było skompromitowanie „Liceum”, czy szerzej Armii Krajowej – w oczach opinii publicznej, Nic do tego lepiej się nie nadawało niż zarzut szpiegostwa i bandytyzmu. Ale Sadowska wiedziała jakimi metodami posługują się śledczy, i nie miała o to do niego pretensji. Stało się, a teraz trzeba było na procesie to odkręcić, co się w pełni powiodło i od zarzutu wydawania poleceń napadów Sadowska została uwolniona.
Jacek Czaputowicz: Musimy pamiętać, że celem procesu było skompromitowanie „Liceum”, czy szerzej Armii Krajowej – w oczach opinii publicznej, Nic do tego lepiej się nie nadawało niż zarzut szpiegostwa i bandytyzmu. Ale Sadowska wiedziała jakimi metodami posługują się śledczy, i nie miała o to do niego pretensji. Stało się, a teraz trzeba było na procesie to odkręcić, co się w pełni powiodło i od zarzutu wydawania poleceń napadów Sadowska została uwolniona.
PAP: W jaki sposób to odkręcono?
Jacek Czaputowicz: Karolkiewicz zeznał, że „Liceum” nie miało pieniędzy, co było zgodne z prawdą, więc był zdany na własne siły. Prokurator odczytał jego słowa ze śledztwa: „kwestię zdobycia pieniędzy Barbara pozostawiła mnie: Ma pan ludzi, broń i auta, niech pan zagadnienie finansowe rozwiąże. Tak powiedziała mi Barbara”. Na to Karolkiewicz odparł, że powyższe zdarzenie nie miało miejsca i zasugerował, że był wtedy bity do utraty przytomności. Sąd nie odpuszczał, a jego przewodniczący powiedział, że Karolkiewicz przecież może skorzystać z przysługującego mu prawa odmowy odpowiedzi. Na to Karolkiewicz odpowiedział: „Wyraźnie stwierdzam, że ta rozmowa z Sadowską nie miała miejsca, a że się znalazła w protokole, to nie wiem jak, zresztą byłem nieprzytomny, gdy podpisywałem”. To w zasadzie kończyło ten wątek wywołując wściekłość prokuratora i śledczych.
PAP: Kolejnym oskarżonym był Czesław Atminis. Co możemy o nim powiedzieć?
Jacek Czaputowicz: Po zajęciu Wilna przed komunistów wstąpił do wojska jako ochotnik i wczesną wiosną 1945 r. wraz ze swoim oddziałem wyjechał do Warszawy. W Wołominie uciekł z transportu wraz trójką kolegów. Następnie rozpoczął pracę jako szofer w jednostce wojskowej w Wojentorgu. Przez znajomego z Wilna dotarł do Kosowicza, który właśnie organizował komórkę samochodową dla „Pralni II”. Kosowicz zaproponował mu pracę szofera, pod warunkiem, że przyjdzie z własnym samochodem. I tak się stało, w lipcu 1945 r. Atminis zdezerterował z jednostki zabierając ze sobą ciężarowego Forda. Otrzymał fałszywe dokumenty i zamieszkał wraz z nowymi kolegami z ochrony sztabu „WiN”, gdzie był szoferem. Po wpadce Rzepeckiego został przekazany Karolkiewiczowi, zamienił samochód na mercedesa, którym jeździł z Karolkiewiczem i Sadowską. W śledztwie przyznał się do udziału w kilku napadach na przypadkowe osoby i wskazał trasy i adresy gdzie woził Sadowską.
PAP: Nie była to zatem postać pozytywna?
Jacek Czaputowicz: Raczej nie. Został dołączony do spawy, by wskazywać na bandycki charakter działalności „Liceum”. Sadowska traktowała go jako młodego chłopaka, choć mówiła o nim, że brakuje mu pionu moralnego. Miała wyczucie, bo po procesie poszedł na współpracę, w więzieniu został agentem celnym, a później nawet rezydentem.
PAP: Kto to jest rezydent?
Jacek Czaputowicz: Rezydent to taki agent, który zbiera meldunki od innych agentów. Przez to przez więźniów został zdemaskowany i musiał być przerzucany z więzienia do więzienia. Po wyjściu skończył zaocznie studia i podjął współpracę z SB.
PAP: A inni? Czy wszystkich namawiano do współpracy?
Jacek Czaputowicz: Myślę, że raczej wszystkich. Większość się z tego w jakiś sposób się wykręciła. Dwie kobiety, które ostatecznie nie znalazły się na ławie oskarżonych, poszły na współpracę. Gdy Sadowska była jeszcze w więzieniu UB starała się skrócić środowisko. Później także to kontynuowano.
PAP: Jaką rolę odegrał w tym Lech Dunin? W Internecie możemy znaleźć informację, że pracował jako „sekretarz Prymasowskiej Rady Budowy Kościołów występuje w ewidencji Służby Bezpieczeństwa jako tajny współpracownik pozyskany 19.08.1948 r. Na przestrzeni ponad 40 lat miał cztery pseudonimy: Mathis, Renault, Ludny i Ptak. Według zapisu w dzienniku archiwalnym sygnatura I Dunin wypracował 20 teczek pracy, co oznacza z grubsza 6000 kart donosów, lecz wszystkie teczki zniszczono. Na (nie)szczęście odpisy z jego teczek zataczały krąg w wielu środowiskach, nie tylko do teczek członków Episkopatu”.
Jacek Czaputowicz: Był bardzo aktywny w środowisku kombatantów. Przyjaźnił się m.in. z Żukiem i Karolkiewiczem, który przecież został prezesem Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Do Sadowskiej był nastawiony wrogo.
PAP: Wróćmy do ławy oskarżonych. Ostatnia osoba to Halina Waszczuk.
Jacek Czaputowicz: Świetna, ideał zaangażowanego Akowca. Do konspiracji przystąpiła w wieku 18 lat. Najpierw szkoliła grupy sanitarne dziewcząt. Później została łączniczką w „Pralni”, następnie w „Pralni II”, obsługiwała pocztę między Sadowską, a komórką legalizacyjną AK „Agaton 2”. Jesienią 1945 r. przeszła do „Liceum” i przeprowadziła się do Łodzi. Obsługiwała Katowice jako kurierka. W styczniu 1946 r. gdy Sadowska była już bardzo obciążona pracą, Waszczuk została kasjerką „Liceum”.
PAP: A po aresztowaniu Sadowskiej?
Jacek Czaputowicz: Na początku marca 1946 r. Sadowska wydała rozkazy co należy zrobić w wypadku jej aresztowania: zawiadomić zagranicę o zatrzymaniu „Roberta”, zawiadomić placówki o przerwaniu pracy centrali, wydać dyspozycje zbierania informacji i wypłacić trzymiesięczne dotacje. Waszczuk to wykonała, poza oczywiście wyjazdem do Włoch. Pod koniec kwietnia Waszczuk podjęła kuriera z Auszry z Wilna. Akt oskarżenia zarzucał jej, że po aresztowaniu Sadowskiej pełniła funkcję kierowniczą, w czym było sporo prawdy. Broniła się, że nie była wystarczająco dobrze zorientowana, by móc podejmować jakieś decyzje, wykonywała jedynie rozkazy Sadowskiej. No i ta linia się utrzymała. Ciekawostką jest, że władze bezpieczeństwa namawiały ją do wyjazdu do Włoch w roli prowokatorki, chodziło o manewr, jaki później zastawano w V Komendzie WiN. Waszczuk się nie zgodziła.
PAP: Co Waszczuk mówiła na procesie?
Jacek Czaputowicz: Skutecznie obaliła zarzuty, że motywem działalności „Liceum” były względy finansowe. Panuje opinia, że szpiedzy sprzedają wiadomości za duże pieniądze. Tymczasem ona zeznała, że Sadowska robiła wszystko, by pracę utrzymać. Gdy w styczniu i lutym 1946 r. pieniądze się wyczerpały, finansowała pracę z funduszy prywatnych. Zmniejszyła dotację dla placówek, zwłaszcza dla komórki łączności, ponieważ osoby te były blisko niej i orientowały się w ciężkiej sytuacji. Waszczuk powiedziała na rozprawie: „komórka łącznościowa łącznie z Sadowską głodowała. Nie mogliśmy sobie pozwolić nawet na normalny obiad. Korzystaliśmy często z obiadów w stołówkach studenckich, jeszcze częściej nie mogliśmy sobie pozwolić nawet na te 10 zł., aby opłacić te obiady”. Dodała też, że Sadowska nigdy nie pozwoliłaby na dokonywanie jakiś napadów. Po aresztowaniu widziała się z Sadowską, która przedstawiła jej sytuację i wydała rozkaz złożenia zeznań i oddania archiwum. Rozkaz wydany z więzienia właściwie jej nie obowiązywał, jednak podporządkowała się mu ponieważ uważała go za słuszny.
PAP: To była ostatnia osoba z ławy oskarżonych. Co możemy powiedzieć o przesłuchaniu świadków?
Jacek Czaputowicz: Jak już mówiliśmy, proces „Liceum” zazębiał się procesem I Zarządu WiN, a akta sprawy WiN zostały do niego w całości włączone. Wśród świadków był m.in. Tadeusz Jachimek i Henryk Żuk, ale ich zeznania, podobnie jak Henryka Gajewskiego, Tadeusza Kwieka i Marii Kwiek zostały uznane za odczytane. Myślę, że dlategom bo ci świadkowe mogliby wnieść sporo do obrony „Liceum”. Z aresztu doprowadzeni zostali natomiast Stanisław Oleksiak, Jan Niedziela i Paweł Kosk, a więc osoby z komórki „Cyrk”, oskarżeni za dokonywanie napadów. Chodziło oczywiście o obrzucenie „Liceum” błotem, że prowadziła działalność bandycką. Ich sprawa jeszcze się nie odbyła, mimo, że była stosunkowo prosta.
PAP: Dlaczego?
Jacek Czaputowicz: Bo zwykle świadek chętniej zeznaje po myśli śledczych, gdy wie, że od tego co powie będzie zależeć wysokość jego wyroku.
PAP: Czy może Pan przedstawić świadków?
Jacek Czaputowicz: Najważniejszy to Stanisław Oleksiak. W lipcu 1945 r. wstąpił do komórki samochodowej „Pralni II”, prowadzonej wtedy jeszcze przez Stefana Fiedorowicza „Darskiego”. To właśnie od niego komórkę tę przejął w listopadzie 1945 r. Karolkiewicz. Najcięższy zarzut ciążący na Oleksiaku to zabicie sowieckiego żołnierza i zrabowanie mu samochodu. Śledczy chcieli udowodnić, że było to na rozkaz Karolkiewicza, jednak Oleksiak zeznał, że Karolkiewicz nie miał z nim nic wspólnego. Podobnie jeśli chodzi o inne napady, a nie da się ukryć, że one jednak były.
PAP: Co oni robili ze zrabowanymi pieniędzmi?
Jacek Czaputowicz: Mówiąc szczerze wydawali na jakieś głupoty i przepijali. No ale wróćmy do sprawy. Generalnie świadkowie – i tu zaskoczenie – odegrali pozytywną rolę. Na pewno nie spełnili oczekiwań władz. Jan Niedziela skorzystał z prawa odmowy odpowiedzi, natomiast Paweł Kosk stwierdził, że w śledztwie złożył zeznania niezgodne z prawdą, ponieważ miał już dość śledztwa i podpisywał co mu dawano. Jak można się spodziewać, nie wzbudził tym sympatii Sądu i władz bezpieczeństwa.
PAP: A jak zakończyła się sprawa Oleksiaka?
Jacek Czaputowicz: Przyznam, że nie rozumiem jak do tego doszło, ale Oleksiak odwołał zeznania i wyplątał się z zarzutu zabicia sowieckiego żołnierza, chociaż w aktach sprawy jest jego nazwisko i dokumenty. Może dlatego, że Rosjanie nie mogli tego ostateczne potwierdzić? W każdym razie nikt w to nie wierzył, ani Sadowska, bo przecież sprawa ta była jej dobrze znana, ani władze bezpieczeństwa. Widziałem charakterystykę Oleksiaka z lat 1970., w której było wyraźnie, że w latach 1940. przyznał się do zabicia rosyjskiego żołnierza.
PAP: Jak możemy podsumować przebieg postępowania sądowego. Co udało się Sadowskiej osiągnąć?
Jacek Czaputowicz: Gdy chodzi o pierwszy cel, jakim była obrona ideowych motywów zaangażowania „Liceum”, a co za tym idzie – dobrego imienia AK, wypadło to bardzo dobrze, powiedziałbym – aż za dobrze. Podważenie zaklasyfikowania ich działalności jako szpiegostwa, niepotwierdzenie współpracy z Niemcami, przyjęcie przez Sadowską odpowiedzialności, zamiast przerzucenie jej na władze zagraniczne, obalenie zarzutu wydawania poleceń dokonywania napadów, obśmianie zarzutu, że kierowali się chęcią zysku i do tego pokazanie, że zeznania, na których opierał się akt oskarżenia, zostały w wielu wypadkach wymuszone. Ale tak jak posiedziałem już wcześniej, przyjęcie tej hardej postawy przez głównych oskarżonych i odrzucenie kajania się stwarzało ryzyko dla realizacji celu drugiego, jakim było doprowadzenie do uwolnienia współpracowników. No i niestety to się potwierdziło. Chyba jednak tych dwóch celów od początku nie dało się połączyć. W każdym razie władze się wściekły i nastąpiło – jak go określiła Sadowska – „przestawienie zwrotnicy”.
PAP: Zanim wyjaśnimy na czym ono polegało, czy możemy powiedzieć jak proces „Liceum” był relacjonowany w prasie?
Jacek Czaputowicz: Proszę bardzo. W dotychczasowej relacji opieraliśmy się na stenogramie z procesu, i zeznaniach oskarżonych, które oddają jego rzeczywisty przebieg. Musimy pamiętać, że relacje prasowe z procesów politycznych to świat wykreowany na potrzeby polityczne, który ma bardzo luźny związek z rzeczywistością. Proces „Liceum” to potwierdza. Tym niemniej relacje prasowe na początku nie były wcale złe. Np. „Gazeta Ludowa” relacjonowała przebieg procesu całkiem rzetelnie. Z kolei „Życie Warszawy” dostrzegło, że główną linią obrony Sadowskiej było przyznanie się do prowadzenia wywiadu na rzecz gen. Andersa, a zarazem odrzucenie zarzutu szpiegostwa. Podobnie Rzeczpospolita przytomnie zapytała w tytule: „Czy prowadzenie wywiadu jest szpiegostwem?”. Pokazuje to, że Sadowska zdołała skierować dyskusję na właściwe tory. Pisano też, że dla Sadowskiej i innych członków „Liceum” współpraca Brygady Świętokrzyskiej z Niemcami, a także współpraca II Korpusu z Brygadą były przykrym odkryciem, co odsuwało insynuację dot. współpracy AK z Niemcami, chociaż nie rozwiewało wątpliwości dot. relacji gen. Andersa z Brygadą Świętokrzyską.
PAP: Zaje się, że główne ostrze krytyki zostało skierowane przeciwko gen. Andersowi. Czy może Pan podać przykłady?
Jacek Czaputowicz: To prawda. Mimo, że Sadowska mówiła, że „Liceum” to jej wina i odpowiedzialność, to np. w Życiu Warszawy czytamy, że na ławie oskarżonych brakuje głównego winowajcy, „cynicznego deprawatora i oszusta politycznego”, gen. Andersa, który przekształcił ludzi uczciwych i zasłużonych w walce z okupantem w narzędzie obcego wywiadu. W innym miejscu gazeta informuje, że gen. Anders w rozmowie z Błaszkiewiczem „przewidywał i zapowiedział, że wkrótce wybuchnie wojna. Mówił, że nie należy się przejmować początkowymi sukcesami wojsk sowieckich”, co w tym wypadku było to zgodne z prawdą. Ale w relacjach prasowych mamy też wiele przykładów oczywistych manipulacji.
PAP: Na czym one polegały?
Jacek Czaputowicz: Przede wszystkim na przywoływaniu słów, które nie padły na sali sądowej. Np. Życie Warszawy cytuje słowa Sadowskiej: „kampania przeciw polskim granicom zachodnim ukazała mi Andersa we właściwym świetle”. Jednak ona tych słów nie wypowiedziała, i nie ma ich w stenogramie z rozprawy. Podobnie „Głos Ludu” cytuje słowa Sadowskiej, które nie padły: „Chciałam bronić Andersa przed zarzutem podporządkowania Anglosasom, ale zrozumiałam, że działaliśmy nieświadomie dla obcych”. Kierowano uwagę czytelnika na „mocodawców” Sadowskiej. Np. „Głos Ludu” pisał, że Sadowska „chciała bić się przeciwko Niemcom, a znalazła po jednej stronie z nsz-owcami z Brygady Świętokrzyskiej, wczorajszymi żołnierzami WAFFEN SS”. W innym miejscu czytamy, że Błaszkiewiczowi w drodze do Włoch towarzyszył oficer „Brygady Świętokrzyskiej”. To wszystko służyło insynuacji współpracy z Niemcami. Pamiętajmy jednak, że społeczeństwo było wtedy uodpornione na komunistyczna propagandę.
PAP: Wróćmy do „przestawienia zwrotnicy”, czyli zmiany linii władz wobec procesu. W czym się to objawiało?
Jacek Czaputowicz: Jak pamiętamy, przed procesem pisano, że będzie on wyjątkowy bo na ławie oskarżonych zasiądą osoby nietuzinkowe, z gruntu uczciwe, które jednak pobłądziły. Polskie władze są jednak na tyle silne, że mogą im wybaczyć błędy i włączyć w obieg życia społecznego naszej socjalistycznej ojczyzny. Zmianę zapowiedział artykuł Romana Werfela pod znamiennym tytułem „Mali ludzie wyrządzili Polsce wielką szkodę”. Okazało się więc, że na ławie oskarżonych nie zasiadają już osoby nietuzinkowe, reprezentanci elity, lecz ludzie mali, szarzyzna, piasek ludzki. Ci ludzie, przesiąknięci rutyną i nienawiścią do nowego, prowadzili robotę przeciwko własnemu państwu. Powołują się przy tym cięgle na mit Armii Krajowej, który trzeba systematycznie rozbijać. Ich działalność to po prostu „szpiegostwo z całym właściwym środowisku szpiegowskiemu rozkładem moralnym, zgangrenowaniem finansowym, degeneracją niektórych nawet ideowych ludzi”. Werfel porównał też proces „Liceum” z procesem WiN, który nota bene toczył się w tej samej sali. Gdy jednak proces „WiN” cechowała powaga, poczucie odpowiedzialności, a nawet grozy, członkowie „Liceum” dziwnie lekko traktują swoje przestępstwa. Beztrosko siedzą na ławie oskarżonych, a gdy przyznają się do winy, czynią to jakoś niepoważnie, nieszczerze. Formalnie, rzecz jasna, uznają, że zrobili źle, jednak wychodzi to jakoś powierzchownie. Innymi słowy odbywał się taki teatr, co władze denerwowało. Werfel konkluduje, że chociaż na ławie oskarżonych zasiadają ludzie mali, to jednak wyrządzili oni Polsce wielką szkodę. I sąd powinien przy ferowaniu ostatecznego wyroku wziąć to pod uwagę.
PAP: No i co działo się dalej?
Jacek Czaputowicz: Nastąpiły dwa dni przerwy, podczas których Sad, prokurator i adwokaci dostosowywali taktykę działania do nowych wytycznych.
PAP: Jaka była rola adwokatów?
Jacek Czaputowicz: Gdy idzie o obrończynię Sadowskiej adw. Grabowską, bez żadnego zażenowania wspierała linie prokuratora, zgodnie z wytycznymi Werfla.
PAP: To ona jej nie broniła?
Jacek Czaputowicz: Była obrończynią z urzędu, formalnie jej broniła, ale robiła to tak, żeby jej jak najbardziej zaszkodzić. Sadowska pisze w swoim raporcie, że nie wykonywała jej poleceń, wbrew instrukcji usiłowała ją bronić koszem współoskarżonych, i że poinformowała zespół sędziowski, o treści jej ostatniego słowa, co umożliwiło przewodniczącemu składu sędziowskiego przerwanie je wystąpienia. Pamiętajmy jednak, że w tamtym czasie była to normalna praktyką stosowana w procesach pokazowy, gdzie obrońcy często odgrywali rolę drugiego prokuratora, co umożliwiało także odpowiednie rozpisanie zadań.
PAP: Co powiedział prokurator Lityński?
Jacek Czaputowicz: Powiedział że ma nadzieję, że jest to ostatni proces, w którym oskarżeni powołują się na tradycje Armii Krajowej. Chociaż oskarżeni wywodzą się z AK i Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj, to jednak znaleźli sobie nowego patrona. Po czym następuje frontalny atak na gen. Andersa, który jest tym nowym patronem. To baron von Anderson, pół Polak, pół Niemiec łotewski, zabójca oficera swego pułku, właściciel stajni wyścigowej, który dopiero po zakończeniu działań wojennych przyjął katolicyzm. Jego dzieje to dzieje zdrady Polski i jej sojuszników oraz zdrady demokracji. Gdy ważyły się losy wojny wyprowadził on wojsko polskie z Rosji do Iranu, oddając je w służbie właścicieli wielkich koncernów naftowych. Po zakończeniu działań wojennych i przelaniu polskiej krwi pod Monte Cassino, stanął na przeszkodzie powrotowi polskiego wojska do kraju. Gdy jednak mimo jego protestów wielu żołnierzy wyjechało, uzupełniał braki kadrowe przyjmując SS-manów, własowców, czetników, ludzi zbrukanych krwią polską, na których budował swoją politykę. I tak dalej i tak dalej. Gen. Anders to „wyraziciel interesów obcego kapitału”, „pospolity szpieg”, „płatny zdrajca Polski”, „rzecznik interesów niemieckich”, „rzecznik ukrytych sił faszyzmu”, „właściciel folwarków i kamienicznik”, „defraudant depozytów poległych żołnierzy”. Reprezentuje interesy Niemiec, różnych volksdeutschów, którzy znaleźli w schronienie w II Korpusie. Jeszcze ma czelność przekazać przez Błaszkiewicza błogosławieństwo i pozdrowienia krajowi. Nie możemy wybaczyć mu zdrady Polski, którą przeszedł od Stalingradu do chwili obecnej.
PAP: Nieźle…
Jacek Czaputowicz: Rozumie Pan teraz dlaczego Sadowska już na wstępie zaznaczyła, że chociaż początkowo miała zamiar bronić gen. Andersa, to jednak nie będzie tego robić? Co by było, gdyby wdawała się w dyskusje, że np. w II Korpusie nie ma aż tak dużo byłych volksdeutschów i żołnierzy Wermachtu, bo oni przecież tam byli i to w dużej liczbie. Dla niej było jasne, że obrona dobrego imienia AK wyklucza pójście na jakieś kompromisy w sprawie współpracy z Niemcami.
PAP: I co prokurator mówi dalej?
Jacek Czaputowicz: Że Sadowska i Żuk z polecenia gen. Andersa rozsnuwają nad krajem sieć pajęczą ekspozytur i komórek wywiadowczych. Sadowska jest inspiratorem i duchem działalności oskarżonych. Wpłynęła na Kosowicza, który ujawnił się ze swoją grupą, by opuścił kraj, a przecież mógł zalegalizować swój popyt. Wpłynęła na Zieleniewskiego, człowieka starszego i rozważnego, który dostał się pod jej wpływy, by stanął na czele komórki wywiadowczej „Szkoła”. Znajduje czas by się zobaczyć z Atminisem, by wlać w niego otuchę. Z kolei Karolkiewicz dostarczał Sadowskiej pieniądze z rabunku, czym przekreślił swoją chlubną przeszłość w AK. Bandytyzm uprawiany przez Karolkiewicza i Atminsa pokazuje, że szpiegostwo nieuchronnie prowadzi do zbrodni pospolitych, do degeneracji nawet ludzi ideowych, do jakich niewątpliwie należeli Sadowska i Zieleniewski...
PAP: No tak…
Jacek Czaputowicz: Jednak prokurator Lityński pokazał też ludzkie oblicze. Otóż ze względu na ciężar gatunkowy przestępstwa, wszyscy zasłużyli na najwyższy wymiar kary – karę śmierci. Zyskali jednak prawo do pozostawania wśród żywych, ponieważ wykazali skruchę. Karę muszą jednak odcierpieć, zwłaszcza surowo powinni zostać ukarani ci, którzy wykazali szczególnie złą wolę, a więc Sadowska i Karolkiewicz, a także Atminis, który dopuścił się dezercji. Rozumie więc pan, że stawka się nieco zmieniła. Ulotniły się zapowiedzi wspaniałomyślności silnego państwa polskiego, które potrafi wybaczyć swoim błądzącym synom i córkom.
PAP: Czy może pan podać przykład używania sformułowań z artykułu Werfla przez prokuratora Lityńskiego i adw. Grabowską?
Jacek Czaputowicz: Proszę bardzo. Prokurator twierdził, np. że „Na ławie oskarżonych siedzą więc ludzie mali, piasek ludzki, jednak szkoda, jaką ci ludzie wyrządzili Polsce jest wielka”. Natomiast adw. Grabowska: „na ławie oskarżonych zasiedli mali ludzie. To nie są żadni dowódcy, to nie są szefowie, nie ci którzy kierowali w swoim czasie konspiracją. To jest ten piasek, ten proch i pył”. Określiła też artykuł Werfla mianem zdania wybitnego polskiego publicysty, który reprezentuje głos społeczeństwa. Gdy mówiła, że oskarżeni mieli motywy ideowe, nie omieszkała dodać, że jednak brali „judaszowe srebrniki”. Nie wstydziła się też podważać linii obrony Sadowskiej, np. w słowach: „Trudno mi uwierzyć oskarżonej Barbarze Sadowskiej czy całemu szeregowi innych oskarżonych, którzy mówią: pracowaliśmy z myślą, że pracujemy dla polskich czynników, dla obcych czynników byśmy nigdy nie pracowali”. Mówi, że oskarżeni zrozumieli swoje błędy, wyrazili skruchę, ale dodaje zarazem, że dopiero w momencie, kiedy już dla siebie nie widzieli innego wyjścia. Trzeba powiedzieć, że wypełniła dobrze swoje zadanie. Dopiero na koniec, chyba by uniknąć zupełnej kompromitacji, prosiła o łagodny wymiar kary i zacytowała artykuł Kotta „Dzieje Anny”: „Uważam, że jesteśmy dostatecznie silni, aby przebaczyć, aby raz jeszcze ułatwić ujawnienie, dać im możność powrotu do życia społecznego, który będzie dla nich jednocześnie powrotem do Polski. Sądy muszą o tym pamiętać. Jeśli nawet stu można uratować, to i tak jest to naszym obowiązkiem”. Tylko, że było to już nieaktualne. Nowa instrukcja brzmiała: byli to mali ludzie, którzy wyrządzili Polsce wielką szkodę.
PAP: Jak wystąpili obrońcy innych oskarżonych?
Jacek Czaputowicz: Generalnie lepiej. Odważnie zachował się zwłaszcza obrońca Heleny Dunin - adw. Gross. Powiedział on mianowicie, że sąd musi być jak z brązu, nie może poddawać się namiętnościom, czy kierować odgłosami prasy. „Gdyby to był nawet szanowany dziennikarz polityczny, nie wolno mu wydać opinii i wyroków zanim Wysoki Sąd tego wyroku sam nie wyda”. Artykuł w prasie nie może być argumentem używanym w przemówieniach prokuratora czy obrońców. Problem polegał na tym, że jednak ten sąd nie był brązu.
Jacek Czaputowicz: Zdawała sobie sprawę co się dzieje. Jeszcze wcześniej napisała pismo do Różańskiego, że żąda rozmowy. Ten ją wezwał, myślę, że chciał ją uspokoić, bo obawiał się co może wymyślić w ostatnim dniu procesu.
PAP: Jak przebiegało wygłaszanie ostatniego słowa przez oskarżonych?
Jacek Czaputowicz: Generalnie mówili, że oczekują z zaufaniem na wyrok. Niekiedy prosili o łagodny wymiar kary, który pozwoli im wziąć udział w pracy nad odbudową kraju. Zieleniewski powiedział, że czasy „Liceum” były czasami fermentacji, pomieszania pojęć prawnych i politycznych. Obecnie patrzy na te rzeczy tak, jakby dotyczyły one kogoś innego. Sadowska przemawiała jako ostatnia. Powiedziała, że zdaje sobie sprawę z odpowiedzialności jaka na niej ciąży z tytułu kierowania grupą „Liceum”, od której nie chce się uchylać. Dalej mówi: „Proszę tylko Wysoki Sąd o wzięcie pod uwagę wszystkich okoliczności łagodzących, które przemawiają za moimi współpracownikami, oraz o wydanie na nich takiego wyroku, który by umożliwił im …..”. W tym momencie przewodniczący przerywa jej słowami: „oskarżona ma za siebie mówić. Proszę o sobie mówić przede wszystkim”. Sadowska kończy więc, że wierzy, iż sąd nie podejdzie do sprawy „Liceum” jedynie z punktu widzenia suchej litery prawa oraz, że z zaufaniem oczekuje wyroku na grupę „Liceum”. Sadowska miała żal do siebie, dała się podejść adw. Grabowskiej i pokazała jej projekt ostatniego słowa. Ta oczywiście poinformowała o tym służby, a te Sąd, który mógł jej przeszkodzić. Ale myślę, że i tak wyszło dobrze. Był to ważne, bo radio transmitowało ten proces na żywo.
PAP: 18 lipca 1947 r. nastąpiło ogłoszenie wyroku. Sadowska, została skazana na 9 lat, Karolkiewicz – 13 lat, Atminis – 10 lat, inni otrzymali między 5 a 8 lat, a Sternin-Matusewicz, Waszczuk i Frejtag – wyroki w zawieszeniu. Dużo to czy mało?
Jacek Czaputowicz: Dużo. Co prawda władze podbijały stawkę, pisząc o karze śmierci, ale tak naprawdę, robiły to po to, by móc się łatwiej wycofać z ustaleń z Sadowską.
PAP: Jaka była jej reakcja?
Jacek Czaputowicz: Zdawała sobie sprawę co się dzieje. Jeszcze wcześniej napisała pismo do Różańskiego, że żąda rozmowy. Ten ją wezwał, myślę, że chciał ją uspokoić, bo obawiał się co może wymyślić w ostatnim dniu procesu.
PAP: A jakie były relacje prasowe?
Jacek Czaputowicz: Podkreślano oczywiście, że nieobecnym winowajcą jest gen. Anders, który „pchnął członków „Liceum” do pracy szpiegowskiej na rzecz obcego mocarstwa”. Cytowano słowa prokuratora, że jest to ostatni proces żołnierzy Armii Krajowej, na której tradycje powoływali się wszyscy oskarżeni. Pisano, że skrucha i przyznanie się do winy, zadecydowały o tym, że prokurator nie zażądał kary śmierci. Jednak wobec osób, które podczas procesu wykazały wyjątkowe napięcie złej woli, jak Sadowska i Karolkiewicz, prokurator zażądał surowego wymiaru kary.
PAP: A prasa emigracyjna?
Jacek Czaputowicz: Londyński „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza” pisał, że celem procesu „Liceum” było wykazanie, że ofiarność i bohaterstwo żołnierzy AK wykorzystano dla reakcyjnych założeń politycznych. Przytaczano słowa Heleny Dunin i Jakubisiaka, którzy oskarżyli gen. Andersa o nadużycie zaufania AK-owców, co miało mieć wpływ na wymiar kary. Pisano, że wielu oskarżonych miało piękną kartę bojową, nie potrafiło jednak zachować twardej postawy. Prokurator nie zażądał kary śmierci, na którą zasłużyli, o czym zapewne zadecydowało oskarżanie polskich władz zagranicą i gruntowne pokajanie się. Nie oddawało to oczywiście tego, co działo się na sali sądowej. Pamiętajmy jednak, że prasa emigracyjna opierała się na komunikatach radiowych i nie rozumiała tego, co się na prawdę dzieje. Dopiero po ogłoszeniu wyroków „Dziennik” skonstatował z niejakim zdziwieniem, że były one wysokie, a „główna oskarżona, Sadowska, otrzymała karę wyższą od wymierzonej w swoim czasie głównemu oskarżonemu w procesie Komendy Głównej WiN, płk. Rzepeckiemu, który skazany został na 8 lat więzienia”. I do tego nie należy oczekiwać darowania kary przez prezydenta Bieruta, jak to miało miejsce w wypadku WiN.
PAP: Wyrok zarzucał Sadowskiej w punkcie pierwszym „udział w nielegalnych związkach mających na celu obalenie demokratycznego ustroju Państwa Polskiego i występujących pod nazwami Armia Krajowa, następnie Delegatura Sił Zbrojnych na Kraj, pełniąc w nich początkowo funkcję łączniczki i szefa kancelarii grupy wywiadowczej pn. Ekipa Wschód, a następnie zastępcy szefa ekspozytury wywiadowczej DSZ pn. Pralnia II”. Natomiast w punkcie drugim zarzucał jej, że „od marca 1945 r. do 13 marca 1946 r. działając początkowo jako zastępca szefa ekspozytury wywiadowczej DSZ pn. Pralnia II, a następnie ekspozytury wywiadowczej pn. Port, a wreszcie od listopada 1945 r. jako szef centrali obcego wywiadu pod nazwą Liceum, dopuściła się gromadzenia i przekazywania za granicę i na szkodę Państwa Polskiego wiadomości i dokumentów stanowiących tajemnicę państwową i wojskową”. W szczególności, czytamy dalej, kierowała centralą „obcego wywiadu pn. Liceum, i jej podbudówkami rozsianymi na terenie Polski i ZSSR”, czym dokonała przestępstwa z art. 8 Dekretu z 16 listopada 1945 r.
Jacek Czaputowicz: Zgadza się. Wyrok obejmował więc zarówno działalność w AK, jak i działalność w „Liceum”, które określono jako centralą obcego wywiadu. Sadowska została jedynie uwolniona od zarzutu wydawania polecenia dokonywania napadów. Generalnie jednak sprawa „Liceum” nie poszła po myśli władz bezpieczeństwa. Była to lekcja, którą szybko wyciągnęły. W procesie II Zarządu WiN, nauczeni doświadczeniem z Sadowską, nie dali Niepokólczyckiemu mówić na początku – występował jako ostatni. Najpierw nastąpiło obrzucanie błotem przez osoby złamane.
PAP: Co działo się po procesie?
Jacek Czaputowicz: Różański wezwał ją i poinformował, że Sąd nie może od razu zwolnić ujawnionych, wyglądałoby to bowiem na proces sfingowany, jednak wkrótce zostaną zwolnieni aktem łaski. Prosił ją o zrozumienie i spokój. Akt ten jednak nie następował, Sadowska odrzucała też argument, że w porównaniu z wyrokami w procesach szpiegowskich wyrok w procesie „Liceum” był relatywnie niski. W piśmie do Różańskiego pisała, że porównania te są nie na miejscu, ponieważ działalność „Liceum”, choć o charakterze wywiadowczym, nie miała charakteru szpiegowskiego. Wszyscy ujawnieni, niezależnie od tego, przez kogo, czy przez Rzepeckiego, czy też przez Żuka i nią samą, powinni być traktowani tak samo, tymczasem przywódcy Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” zostali w większości zwolnieni, natomiast członkowie „Liceum” – nie. Zarazem po procesie jej sytuacja uległa pogorszeniu. Przestała być aresztantem, a została więźniem, pozbawiono ją gazet i przeniesiono do celi ogólnej w pawilonie 10 na Mokotowie.
PAP: Czy Sadowska miała jeszcze jakieś instrumenty oddziaływania?
Jacek Czaputowicz: Nie za bardzo, pozostawała jedynie broń ostateczna, jaka ma więzień polityczny, to jest radykalny protest głodowy. I w piśmie do Różańskiego Sadowska zakomunikowała, że będzie się do niego odwoływać. Dodaje, że pragnie uniknąć jakichkolwiek posunięć, które będę dla niej zgubne, a dla władz bezpieczeństwa nie na rękę, nie może jednak zaakceptować faktu, by ludzie, którzy powinni na wolności pracować dla kraju – gnili w więzieniu.
PAP: W końcu dochodzi do głodówki Sadowskiej….
Jacek Czaputowicz: Zastosowała wtedy nową strategię. By oszukać władze więzienne nie ogłaszała głodówki, lecz ją jak najdłużej ukrywała przy pomocy towarzyszek z celi. Władze więzienne dowiadywały się o niej dopiero wtedy, gdy była już u kresu sił. Brak wody i wszelkich płynów, których nie przejmowała przez tydzień, doprowadzał organizm do stanu wycieńczenia. Zastosowano wobec niej sztuczne karmienie, czego nie czyniono w areszcie. Gdy i wtedy głodówki nie przerwała kpt. Serkowski zapewnił ją, że trwa skomplikowana procedura, i wkrótce współpracownicy zostaną zwolnieni, Sadowska czasowo zawiesiła głodówkę i doszła do siebie. Jednak wiosną 1948 r., zapewne po tym, jak Sąd Najwyższy odrzucił podanie o ułaskawienie Zieleniewskiego, rozpoczęła kolejną głodówkę, którą znowu ukrywała za pomocą koleżanek w celi. Wylądowała w szpitalu, zaczęto przymusowe karmienie, jednak wygląda na to, że tym razem osiągnęła jakieś rezultaty.
PAP: Jakie to były rezultaty?
Jacek Czaputowicz: Nie mamy pewności jakie były ostateczne mechanizmy decyzyjne i mówią szczerze długo wątpiłem, by było to możliwe, jednak zwolniono grupę jej współpracowników. Co prawda nie na zawsze a na długookresowe przepustki, ale jednak.
PAP: Skąd o tym wiemy?
Jacek Czaputowicz: Z kolejnych pism Sadowskiej, tym razem z więzienia w Fordonie. Także z relacji współwięźniarek, m.in. Barbary Otwinowskiej, z których wynika, że kobiety siedzące z nią w więzieniu wiedziały o zwolnieniach. Przecież wtedy wyszła na wolność Halszka Dunin. Najpełniej jednak wyjaśnia to notatka do min. Romkowskiego, który po kolejnej głodówce Sadowskiej w 1950 r. zażyczył sobie informacji na piśmie, co tu właściwie się dzieje wokół Sadowskiej.
PAP: Czy możemy ją omówić?
Jacek Czaputowicz: Jak najbardziej. Otóż notatka na temat „udzielenia członkom „Liceum” przerwy w wykonywaniu kary” pochodził z 6 kwietnia 1950 r. Funkcjonariusze bezpieczeństwa informują w niej swego Ministra, że Sadowska w drodze „lokalnego ujawnienia” ujawniła sieć „Liceum” a współpracownikom zaleciła składanie szczerych zeznań. Dalej piszą, że z przerwy w odbywaniu kary korzystali: Alenowicz i Błaszkiewicz trzykrotnie (dwa razy po sześć miesięcy i raz trzy miesiące - w sumie 15 miesięcy), Helena i Lech Dunin czterokrotnie (trzy razy po sześć miesięcy i raz trzy miesiące - w sumie 21 miesięcy), Franciszek Pacyński dwukrotnie (po sześć miesięcy - w sumie 12 miesięcy), natomiast Bolesław Zieleniewski trzykrotnie (po sześć miesięcy -w sumie 18 miesięcy). Oznaczało to, że np. rodzeństwo Duninów nie wróciło już do więzienia. Inna sprawa, że zwalniani członkowie „Liceum” nie zawsze zdawali sobie sprawę, czemu zawdzięczają poprawę swego losu. Jednak Sadowska cały czas kontrolowała sytuację za pomocą informacji otrzymywanych od rodziny na widzeniach. A rodzina nie miała kontaktu ze wszystkimi, np. z Julianem Łozińskim, dlatego nie wiedziała jak wygląda jego sprawa.
PAP: Jak to komentowali to inni?
Jacek Czaputowicz: O ile kobiety o tym wszystkim wiedziały, mężczyźni długo nie mogli uwierzyć było to możliwe. Jeszcze na początku lat 1990. Henryk Żuk, w końcu dla Sadowskiej bliska osoba ze względów rodzinnych, bo mąż jej młodszej siostry, w audycji radiowej określił jej postawę dyplomatycznie jako bohaterską, a zarazem naiwną. Dla niego myślenie, że władze bezpieczeństwa w czasach stalinowskich ugną się przed protestem jednej kobiety to jakaś piramidalna bzdura. Jednak w swoich wspomnieniach pisanych kilka lat później, gdy wypływały kolejne informacje o zwalnianiu części pracowników „Liceum”, jej postawę oceniał już tylko jako bohaterską.
Jacek Czaputowicz: W swoim raporcie napisała: zdemoralizowany sadysta. Z kolei sam Różański chciał się posłużyć Sadowską na swojej rozprawie, bo w końcu i jego dopadła sprawiedliwość.
PAP: We wspomnieniach Żuk pisał na ten temat: „jej dramatyczne głodówki wymogły jednak na Różańskim dotrzymanie części warunków umowy. Jest ona chyba Jedynym dowódcą, który w obronie towarzyszy walki, nie wahał się i to czterokrotnie ryzykować swojego życia – nawet oprawcy z UB ugięli się przed jej determinacją, zwalniając aresztowanych, chociaż nie wszystkich”.
Jacek Czaputowicz: Trudno się z tym nie zgodzić. Czasami uwięzienie jest jedynym honorowym wyjściem z danej sytuacji, i – jakkolwiek zabrzmi to paradoksalnie – jedynym sposobem zachowanie wolności, nie tej widocznej, zewnętrznej, lecz wolności wewnętrznej. Sadowska nie dbała o swoje sprawy prywatne, wykazała niezłomność w walce o swoich współpracowników i zachowała wolność wewnętrzną.
PAP: Została zwolniona 25 listopada 1953 r., po blisko ośmiu lat więzienia. Co myślała o Różańskim?
Jacek Czaputowicz: Bardzo źle. W swoim raporcie napisała: zdemoralizowany sadysta. Z kolei sam Różański chciał się posłużyć Sadowską na swojej rozprawie, bo w końcu i jego dopadła sprawiedliwość.
PAP: W jaki sposób?
Jacek Czaputowicz: Opisywał, że gdy wracał z Sadowską w maju 1946 r. z konfrontacji w Łodzi popsuł się im samochód. W czasie gdy go naprawiano Sadowska zapytała go czy może udać się do toalety. Zniknęła za rogiem i stracił ją z oczu na kilka minut. A przecież mogła zbiec – mówił przed sądem. I to miał być dowód jego odwagi. Dla władz bezpieczeństwa Sadowska była dowódcą największej komórki wywiadowczej w powojennej Polsce. Nigdy nie zdołali jej złamać, i prawdę mówiąc, nigdy jej tego nie darowali.
PAP: W latach 1990. wyroki w procesie „Liceum” zostały uznane za nieważne. Jakie miało to znaczenie?
Jacek Czaputowicz: Było to dla tych ludzi bardzo ważne, przywrócono im godność, wypłacono odszkodowania. Wielu osobom pozwoliło to zachować radość w ostatniej dekadzie życia. Niekiedy była to też znaczna pomoc dla dzieci. Ale żeby to uzyskać, należało wystąpić albo osobiście, a gdy dana osoba już nie żyła, przez najbliższa rodzinę. Chyba dwa wyroki nie zostały unieważnione.
PAP: Wobec Atminsa i Dunina?
Jacek Czaputowicz: Nie. Wyrok wobec Atminisa został unieważniony w 1993 r., a wobec Lecha Dunina w 1998 r. Obaj w ostatnich latach życia mogli cieszyć się opinią bohaterów.
PAP: Zatem wobec kogo z „Liceum” ciągle obowiązuję zarzut szpiegostwa?
Jacek Czaputowicz: Wobec Sadowskiej i Zieleniewskiego.
Rozmawiał Piotr Śmiłowicz (PAP)