Do dziś wyjazd z Polski liderów Solidarności Walczącej – Kornela Morawieckiego i Andrzeja Kołodzieja, a szczególnie tego pierwszego – w kwietniu 1988 r. wywołuje dyskusję i jest podstawą ataków na założyciela SW. Ataków zresztą całkowicie bezpodstawnych. Dlatego warto przypomnieć jego – szerzej nieznane, a bardzo ciekawe – kulisy.
Solidarność Walcząca wśród ugrupowań opozycyjnych wyróżniała się swoim radykalizmem. Nie była ugrupowaniem masowym. Jak oceniała w listopadzie 1988 r. Służba Bezpieczeństwa: „Jest organizacją skupiającą ludzi ze środowiska inteligenckiego, akademickiego – i w niewielkim zakresie – robotniczego. Motorem działania struktury jest ok. 370 czynnych członków, w większości pracowników naukowych i absolwentów wyższych uczelni […], a także studentów”. Była więc organizacją kadrową, w której ważną rolę odgrywali liderzy. Liderzy przez lata zaciekle ścigani, ale nieuchwytni. Jednak do czasu.
9 listopada 1987 r. został zatrzymany Morawiecki, a niespełna trzy miesiące później (22 stycznia 1988 r.) jego los podzielił Kołodziej, który przejął po nim kierowanie SW. Obu natychmiast po aresztowaniu przewieziono do Warszawy, do aresztu śledczego przy ul. Rakowieckiej. Tam podjęto – czy też próbowano podjąć – z nimi rozmowy na temat konieczności przebudowy państwa, ale tylko w sferze ekonomicznej, a nie politycznej. Sondowano ich stanowisko w tej kwestii. Wobec faktu, że było ono wyraźnie negatywne, zdecydowano się pozbyć ich z kraju.
Solidarność Walcząca wśród ugrupowań opozycyjnych wyróżniała się swoim radykalizmem. Nie była ugrupowaniem masowym. Była organizacją kadrową, w której ważną rolę odgrywali liderzy. Liderzy przez lata zaciekle ścigani, ale nieuchwytni. Jednak do czasu.
Pierwsza próba zakończyła się jednak niepowodzeniem. Jak po latach wspominał Andrzej Kołodziej, po około dwóch miesiącach wspomnianych wcześniej „dziwnych spotkań” został zabrany w środku nocy do jednego z pomieszczeń, w którym był m.in. przedstawiciel Episkopatu Polski oraz konsulatu włoskiego i oznajmiono mu, że wyjeżdża do Włoch. Nie był tym jednak zainteresowany, ale został poinformowany, że takie są uzgodnienia z obrońcami przywódców Solidarności Walczącej. Następnego dnia „jakiś umundurowany oficer” oświadczył Kołodziejowi: „Gdyby to od nas zależało, to wy byście wisieli, a nie wyjeżdżali!”.
Liderom Solidarności Walczącej oddano rzeczy, a potem jak relacjonował Andrzej Kołodziej: „skuli mnie, wyprowadzili na dziedziniec do samochodu, z tyłu wsiada Kornel i tak nas zawieźli na lotnisko. Tam wprowadzili nas do sali odlotów, to była taka duża przeszklona sala, mieliśmy możliwość spotkać się przez pół godziny z naszymi bliskimi i adwokatami. Potem zaczęli nas popędzać, mówiąc, że samolot już czeka na płycie i czas iść”. I dodaje: „Myśmy ustalili to sobie wcześniej z Kornelem i powiedzieliśmy, że nigdzie nie wsiadamy. Jak nas wypuścili z więzienia, to przecież jesteśmy wolni i nie musimy wsiadać do żadnego samolotu. Bardzo zaskoczyła ich ta nasza postawa, byli zdezorientowani, wyprosili wszystkich cywilów, zostali sami oficerowie. My powiedzieliśmy, że do żadnego samolotu nie wsiądziemy, trzymali nas chyba gdzieś przez godzinę, my powiedzieliśmy, że chcemy wracać do więzienia. Zapadła decyzja, że wracamy na Rakowiecką, wtedy, że tak powiem już dobrowolnie, tylko, że w kajdankach”.
Nieco inaczej wydarzenia te zapamiętał Kornel Morawiecki: „A w kwietniu zaczęła się akcja, żebyśmy wyjechali, żebyśmy się zgodzili. Najpierw się zgodziliśmy, bo nie miałem powodu nie zgadzać się, skoro powiedzieli, że mogę wracać, kiedy chcę. Ale jednak z lotniska wzięli nas z powrotem, bo już w Polsce zaczynały się strajki i powiedzieliśmy, że nie jedziemy”.
Nie zrezygnowano jednak z pomysłu pozbycia się z kraju liderów SW. Tym razem jednak użyto podstępu. Podstępu, w którym niejasną rolę odegrali przedstawiciele Kościoła katolickiego.
Nie zrezygnowano jednak z pomysłu pozbycia się z kraju liderów SW. Tym razem jednak użyto podstępu. Podstępu, w którym niejasną rolę odegrali przedstawiciele Kościoła katolickiego. Według Morawieckiego, Andrzej Stelmachowski (dorada Episkopatu Polski) miał go wręcz okłamać – „pokazał mi dokumenty Episkopatu i dokumenty lekarzy, że Andrzej Kołodziej jest chory na raka, ja przeczytałem to. To było uprawdopodobnione tym, że jego młodsza siostra zmarła na raka, a mnie powiedzieli, że Kiszczak się nie godzi, żeby on jechał, a ja zostanę”.
Tak atmosferę tego spotkania, w którym udział wzięli m.in. adwokat Jan Olszewski, ks. Alojzy Orszulik oraz Stelmachowski zapamiętał z kolei sam Kołodziej: „Tam zaczęły się rozmowy. Próby przekonania nas do wyjazdu. Stelmachowski naskoczył na nas, że jesteśmy bardzo niewdzięczni, że oni razem z Orszulikiem włożyli wiele wysiłku, aby przekonać generałów, Jaruzelskiego i Kiszczaka, aby pozwolili wypuścić nas z kraju […] Grali na emocjach, mówili, że władza zgodziła się wypuścić wszystkich więźniów politycznych, ale warunkiem jest nasz wyjazd. Jeżeli my nie wyjedziemy z Polski, to pozostali więźniowie pozostaną w więzieniach”. I dodawał: „Potem przyszedł Kornel i oni mu coś tam powiedzieli i prosili, żeby mi tego nie przykazywał, ale on zdecydował, że mi o tym powie. Pokazali mu jakieś dokumenty, z których rzekomo wynikało, że jestem śmiertelnie chory na raka dwunastnicy i jeżeli nie wyjadę na leczenie za granicą, to on bierze odpowiedzialność za moją śmierć w szpitalu więziennym, ponieważ generał Jaruzelski nie zgodził się, aby mnie leczyć w szpitalu cywilnym”.
Kłamstwo peerelowskich władz, uwiarygodnione przez przedstawicieli polskiego Kościoła, okazało się skuteczne – przywódcy Solidarności Walczącej, aby ratować życie jednego z nich, zgodzili się na wyjazd z kraju. Doszło do niego 30 kwietnia 1988 r.
Kłamstwo peerelowskich władz, uwiarygodnione przez przedstawicieli polskiego Kościoła, okazało się skuteczne – przywódcy Solidarności Walczącej, aby ratować życie jednego z nich, zgodzili się na wyjazd z kraju. Doszło do niego 30 kwietnia 1988 r.
Ustalili oni również, że Kornel Morawiecki „od razu” wróci z Włoch do Polski. Okazało się to jednak trudne. I to pomimo zapewnień, że będą mogli w każdej chwili powrócić. Co prawda, na początku maja udało się zarezerwować w PLL „LOT” dla niego bilet (bez podawania jego personaliów), ale już na lotnisku w Rzymie okazało się, że nie ma dla niego miejsca w samolocie. A kiedy jeden z księży odstąpił mu swoje, oświadczono mu, że nie zostanie wpuszczony na jego pokład. W tej sytuacji skorzystał z usług linii zachodnioniemieckich – do Warszawy poleciał przez Frankfurt.
W kraju jednak długo nie zagościł – został zatrzymany przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa na lotnisku Okęcie, a następnie siłą wsadzony do samolotu odlatującego z Polski. Jak potem stwierdzała SB: „Od początku swojego pobytu za granicą […] wyrażał zdecydowaną chęć powrotu to kraju. Motywował to koniecznością czynnego włączenia się do majowych akcji strajkowych”. Na prośbę kierownictwa Solidarności Walczącej w kraju zaangażował się w akcję popularyzowania działalności SW na Zachodzie oraz zdobywania środków na jej działalność. Jednak wobec kolejnej fali strajków – tym razem z sierpnia 1988 r. – zdecydował się na powrót do kraju. Mimo że dzięki pośrednictwu ks. Alojzego Orszulika miał możliwość uczynić to legalnie, zdecydował się uczynić to jednak w sposób nielegalny, obawiając się aresztowania po powrocie do kraju. Wykorzystał w tym celu paszport swojego kolegi Kazimierza Głowackiego, na podstawie którego przekroczył najpierw granicę Austrii z Czechosłowacją, a następnie wjechał do PRL. Jak potem relacjonował: „Tak jak najbardziej nieszczęśliwy byłem, kiedy mnie aresztowali, to najszczęśliwszy w życiu byłem, kiedy wjechałem do Polski”.
Czy władze PRL osiągnęły swój cel pozbywając się z kraju przywódców Solidarności Walczącej? Na pewno udało im się wbić przysłowiowy klin między część opozycji (SW) a Kościół katolicki.
Czy władze PRL osiągnęły swój cel pozbywając się z kraju przywódców Solidarności Walczącej? Na pewno udało im się wbić przysłowiowy klin między część opozycji (SW) a Kościół katolicki. We wspomnianym wcześniej dokumencie Służby Bezpieczeństwa z listopada 1988 r. pada stwierdzenie, że Andrzej Kołodziej „skrytykował postawę kleru w Polsce zarzucając mu, iż – w porozumieniu z czołowymi aktywistami opozycji warszawskiej – pozbył się przywódców SW pod pozorem jego choroby nowotworowej i potrzeby leczenia za granicą”. Rzeczywiście na forum paryskiej „Kultury” pisał on, że „szantaż w stosunku do Morawieckiego, którego dopuścili się prof. Stelmachowski i ks. Orszulik z pewnością nie nosił znamion etyki chrześcijańskiej”. I dodawał: „Dziś, znając już wszystkie fakty, otwarcie mogę powiedzieć, że stan mojego zdrowia (nie tak groźny) został świadomie wykorzystany jako element presji na Morawieckiego”.
Otwartym natomiast pozostaje pytanie, czy przedstawiciele Kościoła mieli świadomość, co do mistyfikacji, w której wzięli udział, czy też może jedynie zostali wykorzystani przez rządzących? Tak na marginesie, ze wspomnień ks. Alojzego Orszulika wynika, że z pomysłem wyjazdu na leczenie za granicę liderów SW w rozmowach ze stroną kościelną wystąpił osobiście minister spraw wewnętrznych Czesław Kiszczak.
Otwartym natomiast pozostaje pytanie, czy przedstawiciele Kościoła mieli świadomość, co do mistyfikacji, w której wzięli udział, czy też może jedynie zostali wykorzystani przez rządzących? Tak na marginesie, ze wspomnień ks. Alojzego Orszulika wynika, że z pomysłem wyjazdu na leczenie za granicę liderów SW w rozmowach ze stroną kościelną wystąpił osobiście minister spraw wewnętrznych Czesław Kiszczak.
W artykule wykorzystano cytaty z K. Brożek, G. Surdy „Solidarność Walcząca”, Warszawa: IPN 2020.
Grzegorz Majchrzak
Autor jest pracownikiem Biura Badań Historycznych IPN
Źródło: Muzeum Historii Polski