Lądowanie aliantów w Normandii 6 czerwca 1944 r. to jeden z przełomowych momentów w historii II wojny światowej, trwale obecny w popkulturze – od „Najdłuższego dnia” z Johnem Waynem do „Szeregowca Ryana” z Tomem Hanksem. Choć polscy żołnierze nie desantowali się na francuskim brzegu, to także odegrali w dniu „D” swoją rolę.
Otwarcie tzw. drugiego frontu w Europie było obiektem wysiłków aliantów co najmniej od czasu dołączenia Stanów Zjednoczonych do wojny w grudniu 1941 r. Zaatakowanie Niemców na zachodzie miało odciążyć ZSRS na froncie wschodnim, wyzwolić spod okupacji kraje zajęte wiosną 1940 r. oraz doprowadzić do ostatecznej klęski Hitlera. Amerykanie i Brytyjczycy, pod naczelnym dowództwem gen. Dwighta Eisenhowera, długo przygotowywali się do, jak miało się okazać, największej operacji desantowej w historii wojen.
Ostatecznie na wybrzeżu normandzkim między Caen a Cherbourgiem 6 czerwca 1944 r. wylądowało 24 tys. uczestników desantu spadochronowo-szybowcowego oraz ponad 130 tys. żołnierzy piechoty i wspierających ich rodzajów wojsk. Nie są to jednak jedyni uczestnicy operacji „Neptun” – udane zdobycie przyczółków było zadaniem całości wojsk alianckich. Wśród nich także Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie.
Salwy z morza
Lądowanie w Normandii było przede wszystkim ogromnym przedsięwzięciem alianckiej marynarki wojennej – do osłony inwazji skierowała ponad tysiąc różnego rodzaju okrętów wojennych. Wśród nich znalazły się stacjonujące na Wyspach okręty Polskiej Marynarki Wojennej: lekki krążownik ORP „Dragon”, ewakuowany w przededniu wojny na Zachód niszczyciel ORP „Błyskawica”, niszczyciele eskortowe typu „Hunt”, ORP „Krakowiak” i „Ślązak” oraz zasłużony udziałem w pościgu za „Bismarckiem” niszczyciel ORP „Piorun”. Zadania transportowe wykonywały też jednostki Polskiej Marynarki Handlowej.
Otwarcie tzw. drugiego frontu w Europie było obiektem wysiłków aliantów co najmniej od czasu dołączenia Stanów Zjednoczonych do wojny w grudniu 1941 r. Zaatakowanie Niemców na zachodzie miało odciążyć ZSRS na froncie wschodnim, wyzwolić spod okupacji kraje zajęte wiosną 1940 r. oraz doprowadzić do ostatecznej klęski Hitlera.
Największy ówczesny polski okręt wojenny „Dragon” oraz dwa „Hunty” weszły w skład sił wspierających bezpośrednio lądowanie brytyjskiej 3 Dywizji Piechoty na plaży „Sword”. „Ślązak” nad ranem uniknął torped wystrzelonych przez niemieckie kutry torpedowe, które próbowały zaskoczyć aliantów i trafić trzon eskadry – brytyjskie pancerniki „Warspite” i „Ramillies” (tuż obok zatonął jednak norweski niszczyciel „Svenner”). 6 czerwca ok. godz. 6:30 ponad 600 alianckich dział okrętowych kalibru od 100 do 406 mm rozpoczęło nawałę ogniową wycelowaną w pozycje Wehrmachtu broniące dostępu z wybrzeża w głąb lądu.
„Dragon” ostrzeliwał baterie w rejonie Calleville sur Orne i Troutville, a także koncentrację czołgów koło Varaville – w ciągu kwadransa 22 pułk czołgów z 21 Dywizji Pancernej stracił 6 maszyn i przerwał kontratak na nacierających Brytyjczyków. Podobny sukces zanotował „Ślązak”, który w odpowiedzi na żądanie wsparcia z brzegu podpłynął na milę od lądu i ostrzelał lasek obsadzony przez Niemców. 7 czerwca ORP „Krakowiak” wziął udział w walkach o Port-en-Bessin, wioskę leżącą między amerykańskimi a brytyjskimi odcinkami lądowania. Po zaciętych walkach Royal Marines z No. 47 Commando zdobyli 7 czerwca pozycje niemieckie . Polski niszczyciel wspierał walki ostrzałem z dział, na brzeg wysłano też motorówkę z marynarzami, którzy pomogli w oczyszczaniu portu z sił nieprzyjaciela. Polskie okręty toczyły ponadto walki z samolotami Luftwaffe oraz niewielkimi jednostkami Kriegsmarine, próbującymi dezorganizować działanie floty inwazyjnej.
W czasie, gdy na wybrzeżu normandzkim trwał szturm na Wał Atlantycki, na zachodzie, w rejonie Bretanii, swoje działania prowadziły okręty wojenne osłaniające flotę inwazyjną przed atakiem U-Bootów, postrzeganych jako jedno z największych zagrożeń
W czasie, gdy na wybrzeżu normandzkim trwał szturm na Wał Atlantycki, na zachodzie, w rejonie Bretanii, swoje działania prowadziły okręty wojenne osłaniające flotę inwazyjną przed atakiem U-Bootów, postrzeganych jako jedno z największych zagrożeń. W składzie realizującej to zadanie 10 Flotylli Niszczycieli, obok brytyjskich okrętów „Tartar”, „Ashanti”, „Eskimo” i „Javelin” oraz bliźniaczych kanadyjskich jednostek „Haida” i „Huron”, znalazły się niszczyciele PMW: ORP „Błyskawica” oraz „Piorun”.
W nocy z 8 na 9 czerwca spotkały się one w rejonie wyspy Ushant (Ouessant) z flotyllą trzech niemieckich niszczycieli (Z-24, Z-32, ZH1) i jednego torpedowca (T-24). Dwa pierwsze niszczyciele typu „Narvik” górowały nad aliantami siłą ognia, przez co siły były wyrównane. Okrętom 10 Flotylli udało się uniknąć ataku torpedowego i rozpocząć walkę artyleryjską. Zdecydowane natarcie dywizjonu brytyjsko-kanadyjskiego doprowadziło do rozbicia sił niemieckich, zatopienia ZH1 i uszkodzenia flagowego Z-32 i Z-24 – ten drugi wraz z torpedowcem uciekł do Brestu.
W drugiej fazie bitwy siły alianckie, z aktywnym udziałem „Błyskawicy”, osaczyły Z-32 i zmusiły załogę do opuszczenia zmasakrowanego okrętu. Była to ostatnia bitwa niemieckich większych jednostek nawodnych na zachodzie Europy. Sukces dopełniony został w nocy z 13 na 14 czerwca – ORP „Piorun” wraz z HMS „Ashanti” w rejonie normandzkiej wyspy Jersey rozbił zespół 7 niemieckich dużych trałowców typu „M-1”: z pewnością zatopiono trzy jednostki Kriegsmarine, a jedną prawdopodobnie, dwie kolejne zostały poważnie uszkodzone i wyłączone z walki. Starcie to odnotowano w komunikacie nr 18 głównej kwatery alianckiej gen. Eisenhovera.
Działania Polskiej Marynarki Wojennej w Normandii miały jednak bolesny epilog – 8 lipca 1944 r. znajdujący się przy brzegu Francji ORP „Dragon” stał się celem niemieckiej żywej torpedy typu „Neger”. Zginęło łącznie 37 członków załogi, okręt zaś, będący jednostką starego typu, nie miał być remontowany – 20 lipca został zatopiony w linii falochronu sztucznego portu „Mulberry”. Informację o utracie okrętu podano do wiadomości publicznej dopiero pięć miesięcy później.
Wsparcie z powietrza
Przygotowania do inwazji na kontynent rozpoczęły się w lotnictwie już w połowie 1943 r. Uderzeniowy trzon lotniczy zgrupowany został w 2 Taktycznych Siłach Powietrznych (Second Tactical Air Force), dowodzonych w czasie inwazji przez marszałka lotnictwa Arthura Coninghama, weterana działań w Afryce Północnej. W ramach działającej w składzie 2nd TAF 84 Grupy Myśliwskiej utworzono 18 Polski Sektor Myśliwski, dowodzony początkowo przez ppłk. pil. Tadeusza Rolskiego, a w czasie inwazji przez mjr. pil. Aleksandra Gabszewicza.
Utworzenie ściśle narodowej jednostki takiego szczebla i powierzenie dowództwa nad nią oficerowi spoza RAF było oznaką zaufania Brytyjczyków do Polaków i docenienia potencjału Polskich Sił Powietrznych. Sektor łączyć miał w sobie skrzydła liniowe (dwa polskie i jedno brytyjsko-belgijsko-nowozelandzkie) z tzw. eszelonami obsługowymi, czyli zapleczem techniczno-logistycznym. Do sił inwazyjnych wyznaczono dotychczas istniejące 1 Polskie Skrzydło Myśliwskie, teraz jako 131 Skrzydło (dywizjony: 302 Poznański, 308 Krakowski i 317 Wileński) oraz 2 Polskie Skrzydło Myśliwskie, przemianowane na 131 Skrzydło (306 Toruński, 315 Dębliński i 129 Squadron RAF). Pierwsze z nich latało na maszynach Supermarine Spitfire, drugie na North American Mustang.
6 czerwca nie okazał się dniem intensywnych działań lotniczych. Luftwaffe dysponowała na tym odcinku jedynie 815 samolotami, z czego tylko 315 myśliwcami. Siły te nie mogły stanowić zagrożenia dla zaangażowanych w inwazję 6600 maszyn alianckich.
Zmiany dosięgnęły też lotnictwo bombowe. Dywizjon 305 „Ziemi Wielkopolskiej”, wykrwawiony w nalotach Bomber Command na miasta niemieckie, został przeniesiony do 2nd TAF i przezbrojony w myśliwsko-bombowe dwumiejscowe maszyny De Havilland Mosquito. W tym czasie jednym z pilotów dywizjonu został mjr pil. Bolesław Orliński, przedwojenny oblatywacz i lotnik sportowy, słynny z rajdu z Warszawy do Tokio w 1926 r.
Łącznie w jednostkach polskich skierowanych do wsparcia inwazji znalazło się 249 oficerów i 2198 żołnierzy, w tym kilkudziesięciu Brytyjczyków. Swoje zadania w czasie desantu w Normandii miały też otrzymać polskie dywizjony podporządkowane innym dowództwom. Major pil. Gabszewicz dowiedział się o planowanym pierwotnie na 5 czerwca dniu „D” na odprawie w dowództwie 2nd TAF w Uxbridge 2 czerwca. Polacy zostali zobowiązani do zachowania ścisłej tajemnicy o operacji, łącznie z zakazem informowania o niej narodowego dowództwa. Ostatecznie inwazja, w związku z warunkami pogodowymi, ruszyła dzień później.
6 czerwca nie okazał się dniem intensywnych działań lotniczych. Luftwaffe dysponowała na tym odcinku jedynie 815 samolotami, z czego tylko 315 myśliwcami. Siły te nie mogły stanowić zagrożenia dla zaangażowanych w inwazję 6600 maszyn alianckich. Jednocześnie zła pogoda nad Kanałem La Manche i Normandią ograniczyła możliwości użycia lotnictwa. Pierwotnie zakładano, że dywizjony myśliwskie wykonają w dniu „D” cztery loty, wiele z nich jednak w ogóle nie poderwano z lotnisk, tylko nieliczne (wśród nich trzy polskie dywizjony 131 Skrzydła) zrealizowały plan w pełni. „Poznańczycy”, „Krakowiacy” i „Wilnianie” prowadzili niską osłonę obszaru Neptune Western, a więc plaży „Utah”, na której desantowała się amerykańska 4 Dywizja Piechoty.
W kolejnych dniach podwładni mjr. pil. Juliana Kowalskiego realizowali głównie zadanie w tym rejonie Normandii. 133 Skrzydło dowodzone przez mjr. pil. Stanisława Skalskiego 6 czerwca osłaniało desant amerykańskich 82 i 101 Dywizji Powietrznodesantowej – 1662 samoloty i 512 szybowców, 15,5 tys. ludzi. W czasie tej misji piloci z dywizjonu brytyjskiego zestrzelili jeden samolot.
Już jednak następny dzień miał się okazać dla pilotów myśliwców bardziej emocjonujący. 133 Skrzydło wzięło udział w operacji „Ramrod 980”, której celem było odizolowanie pola bitwy w Normandii. Polacy atakowali przy pomocy bomb i karabinów maszynowych niemieckie kolumny zmotoryzowane oraz linie kolejowe. Przy okazji toczono walki z myśliwcami Luftwaffe. Nad Argentan, Caen, Rouen i Pont Audemer piloci z dywizjonów 306 i 315 zestrzelili szesnaście maszyn, dwie prawdopodobnie oraz uszkodzili kolejnych pięć. W kolejnych dniach Polacy dalej realizowali misje osłony i myśliwsko-szturmowe. 11 czerwca maszyny Dywizjonu 302 po raz pierwszy wylądowały na kontynencie europejskim – co prawda na lotnisku B.2 Crepon tylko krótko uzupełniono paliwo, wydarzenie miało jednak znaczenie symboliczne.
Odwagą i nieszablonowością działania 22 czerwca wykazał się natomiast kpt. pil. Eugeniusz Horbaczewski, jeden z najlepszych asów PSP. Gdy dostrzegł, że pilot z dowodzonego przez niego Dywizjonu 315, Tadeusz Tamowicz, przymusowo wylądował na normandzkich bagnach, szybko posadził swojego Mustanga na amerykańskim lotnisku w budowie, wziął od sojuszników jeepa i udał się po kolegę. Do Anglii przewiózł go na kolanach w swoim samolocie. W dzienniku 18 Sektora zanotowano: „pilot powrócił w stanie używalności, choć nagi”.
Polacy w 2nd TAF do końca czerwca uzyskali 39 pewnych zestrzeleń, 4 prawdopodobne i 11 uszkodzeń. Większość z tych sukcesów zanotowało 133 Skrzydło z 36 potwierdzonymi zwycięstwami na koncie.
Polacy w 2nd TAF do końca czerwca uzyskali 39 pewnych zestrzeleń, 4 prawdopodobne i 11 uszkodzeń. Większość z tych sukcesów zanotowało 133 Skrzydło z 36 potwierdzonymi zwycięstwami na koncie. Jednostka pod wodzą mjr. pil. Skalskiego wymieniona została jako najskuteczniejsza w miesiącu inwazyjnym. W czasie, gdy dwa skrzydła latały nad Normandią, pozostałe w obronie Wielkiej Brytanii polskie dywizjony walczyły z nowym zagrożeniem: latającymi bombami V-1, którymi Niemcy atakowali Londyn.
Bombowce nad Francją
Swoje zadania otrzymały też jednostki bombowe. Dywizjon 305 przygotował na dzień „D” 23 załogi bojowe. 3 czerwca nakazano pomalować wszystkie Mosquito FB VI w biało-czarne pasy, służące identyfikacji „swój-obcy”. W noc przed lądowaniem na plażach Polacy prowadzili działania rozpoznawcze i atakowali rejony desantowania wojsk inwazyjnych. Kolejne noce dywizjon spędził na atakowaniu celów kolejowych i drogowych – w powietrze podrywano od dziewięciu do dziewiętnastu Mosquitów. Do końca czerwca nad Francją stracił dwie załogi. W tym czasie przydzielony do Lotnictwa Obrony Wybrzeża Dywizjon 304 „Ziemi Śląskiej” patrolował wody Kanału La Manche i Zatokę Biskajską w poszukiwaniu niemieckich okrętów podwodnych. Polskie Wellingtony trzykrotnie atakowały U-Booty, a 18 czerwca załoga kpt. Ludwika Antoniewicza zatopiła niemiecką jednostkę (prawdopodobnie U-988 lub U-1191).
Inwazję wsparł też przydzielony do Bomber Command Dywizjon 300 „Ziemi Mazowieckiej”, przezbrojony niedługo wcześniej w ciężkie, czterosilnikowe bombowce Avro Lancaster. W porównaniu do poprzednio użytkowanych Wellingtonów wymagały one nie sześciu, a siedmiu członków załogi – co, w związku ze stratami poniesionymi nad Niemcami, ograniczało liczbę możliwych do działania polskich załóg do ośmiu. Polską jednostkę uzupełniły więc załogi brytyjskie, stanowiące wraz z personelem pomocniczym ok. 1/3 kadry dywizjonu i formujące eskadrę „B”. 4 i 5 czerwca Lancastery w ramach odwracania uwagi od ataku na Normandię bombardowały baterie nadbrzeżne Wału Atlantyckiego w Sangatta i Grisberg w rejonie Pas de Calaise – tam, gdzie Niemcy spodziewali się sił inwazyjnych. Po dniu „D” dywizjon atakował cele w rejonie Caen, Acheres i Evreaux.
W nocy z 12 na 13 czerwca Polacy wzięli udział w ataku na rafinerię ropy w Gelsenkirchen, w którym stracono trzy załogi. Już jednak dwa dni później osiągnięto sukces – siedem polskich Lancasterów uczestniczyło w wyprawie prawie dwustu maszyn na schrony kutrów torpedowych w Hawrze. Flotylla została wyłączona z walki, a dowódca Bomber Command pochwalił uczestników nalotu w swoim rozkazie. W kolejnych dniach czerwca wykonano m.in. podobny atak w Boulogne, na stację rozrządową w Reims oraz wyrzutnie V1 na terenie Francji.
Wśród sojuszników
Polska 1 Dywizja Pancerna pod dowództwem gen. Stanisława Maczka znalazła się w Normandii pod koniec lipca 1944 r. i w składzie II Korpusu Kanadyjskiego wkrótce wzięła udział w decydującej o przełamaniu frontu we Francji bitwie pod Falaise. Warto jednak pamiętać, że Polacy brali udział w słynnym dniu „D” od samego początku, wnosząc swój – proporcjonalny do potencjału – wkład w sukces operacji desantowej. Powierzenie marynarzom i lotnikom odpowiedzialnych zadań u boku Amerykanów czy Brytyjczyków świadczy o docenieniu PSZ na Zachodzie, zahartowanych w kilkuletniej walce z Niemcami. Jest to kolejne w historii Wojska Polskiego doświadczenie sojuszniczego udziału w najważniejszych operacjach II wojny światowej. Współcześnie zostało upamiętnione na tablicach poświęconych marynarzom i lotnikom na Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie.
Tomasz Leszkowicz
Źródło: MHP