Beck był przywiązany do idei normalizacji oraz poprawy stosunków polsko-niemieckich i miał złudzenia wobec Hitlera. Wierzył, że jego celem jest zawarcie rzeczywistej ugody z Polską. Jednocześnie Beck był pierwszym mężem stanu ówczesnej Europy, który dostrzegł maksymalistyczne dążenia totalitarnego dyktatora i uznał, że niemożliwe jest zawarcie z nim trwałego kompromisu. Wystawia mu to dobre świadectwo – mówi PAP prof. Marek Kornat, historyk z PAN i UKSW.
Polska Agencja Prasowa: Dlaczego dopiero teraz w historiografii pojawi się pełna biografia ministra Józefa Becka? Jakie były największe wyzwania w pracy nad tak obszernym zagadnieniem?
Prof. Marek Kornat: W realiach ustroju komunistycznego opublikowanie uczciwej biografii tego polityka nie było możliwe. Polityka historyczna tego reżimu polegała głównie na dyskredytowaniu II Rzeczypospolitej. Im gorzej mówiono o niepodległej Polsce, tym lepiej było dla PRL, która miała być ukoronowaniem tysiącletniej historii narodu. Historiografia dyplomacji oczywiście ewoluowała. Prace z lat późnego PRL bywały przemyślane i uczciwe, ale narracja o Becku jako „winowajcy klęski” trwała do końca reżimu w publicznym dyskursie o przeszłości (dzisiaj notabene niektórzy próbują ją wznowić, ale to inny temat). Przy taki podejściu Polska międzywojenna musiała być nieudanym tworem, skazanym na klęskę. Znamy oczywiście pracę publicysty historycznego, Olgierda Terleckiego (z 1985 r.), która nosi tytuł „Pułkownik Beck”, ale w przeciwieństwie do wciąż cennej biografii gen. Sikorskiego pióra tego autora, pozostaje utrzymana w kanonie ówczesnego myślenia o polityce zagranicznej Polski Odrodzonej.
Pod koniec lat dziewięćdziesiątych XX w., równolegle z prof. Mariuszem Wołosem, zacząłem zajmować się zagadnieniami związanymi z polityką zagraniczną Polski międzywojennej, w tym osobą ministra Becka. Sporo lat później porozumieliśmy się w sprawie podziału pracy nad biografią, tak aby powstała jedna wspólna książka. Prof. Wołos zajął się okresem życia Becka do 1932 r., a więc do chwili, kiedy objął on ten urząd. Ja zająłem się okresem misji na tym stanowisku. Wreszcie prof. Wołos opisał ostatni, najtrudniejszy etap życia byłego już ministra, bezprawnie internowanego w Rumunii.
W pracy nad tą biografią największym wyzwaniem było podjęcie próby zrozumienia tej postaci w realiach jej czasów. Wbrew pozorom i wbrew obiegowym hasłom Beck nie miał szczęścia do historyków. Pisaliśmy tę pracę bez ocen formułowanych z dzisiejszego punktu widzenia, które najczęściej można uznać za bezpodstawne. Chcieliśmy poznać tego polityka w całej złożoności. Oczywiście taką biografię można napisać z różnych perspektyw. Można np. uznać, że polski Wrzesień 1939 r. podsumowuje jego biografię. A ponieważ przyniósł on klęskę – można dopasować do tak postawionej tezy wszystkie dostępne źródła historyczne i stworzyć określoną narrację. Nam przyświecała myśl, że bytu niepodległej Polski w 1939 r. nikt nie mógł uratować. Przyjęcie niemieckich żądań (o ile było wykonalne ze względu na realia wewnętrzne) mogło opóźnić wojnę o najwyżej kilka miesięcy. Później musiałby nastąpić katastrofalny scenariusz: marsz z Niemcami na wschód. W razie zwycięstwa trzeba byłoby „pasać Hitlerowi krowy na Uralu” (słowa samego Becka).
Biografia ministra nie przynosi zasadniczych przełomowych ustaleń, o których historycy –specjaliści od epoki – nie mieliby pojęcia. Oczywiście prof. Wołos powiedział dużo nowego o życiu ministra – do czasów, kiedy stał się on osobą tak znaczącą. Same dzieje dyplomacji lat trzydziestych XX w. pozostają dobrze opisane w historiografii. W czasie prac odwiedziliśmy 30 archiwów. To umożliwiło zebranie pokaźnego materiału. Piszemy nie tylko o uwarunkowaniach międzynarodowych misji Becka, ale również o czynnikach wewnętrznych, takich jak wzrost pozycji marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza i jego działania na polu spraw zagranicznych. Podkreślamy m.in., że aż pięciokrotnie składał Beck dymisję, która za każdym razem nie została przyjęta. Omawiamy napięcie panujące w Polsce w ostatnich dniach marca 1939 r., gdy duża część opinii publicznej liczyła się z przyjęciem żądań niemieckich, których treści dokładnie nie znała, ujawniając swój kategoryczny sprzeciw w kwestii możliwości „przehandlowania” naszej niepodległości.
Tamte nastroje pokazują, jak trudna do wyobrażenia jest sytuacja, w której rząd przystałby na żądania Rzeszy. Beck jawi się w naszej biografii jako człowiek, który nigdy nie naruszył wskazań Józefa Piłsudskiego, ale uzupełniał je o własne koncepcje, takie jak koncepcja „Trzeciej Europy”, czyli zbudowania systemu państw Międzymorza. Nie miał możliwości jej skutecznego zrealizowania, ale bez wątpienia była to jego idea.
Bardzo istotne jest wskazanie, że Beck był przywiązany do idei normalizacji oraz poprawy stosunków polsko-niemieckich i z całą pewnością miał złudzenia wobec Hitlera. Wierzył, że jego celem jest zawarcie rzeczywistej ugody z Polską. Jednocześnie Beck był pierwszym mężem stanu ówczesnej Europy, który dostrzegł maksymalistyczne dążenia totalitarnego dyktatora i uznał, że niemożliwe jest zawarcie z nim jakiegokolwiek trwałego kompromisu. Wystawia mu to dobre świadectwo. Rozeznanie realiów miał właściwe.
Bez wątpienia analiza działań Becka pokazuje, że wbrew wielu opiniom polityka równowagi nie była fikcją i metaforą. To, że stosunki polsko-niemieckie w 1933 r. były lepsze niż polsko-sowieckie, a w 1937 i 1938 r. sytuacja przedstawiała się dokładnie odwrotnie, nie godzi w definicję polityki równowagi. Z tą samą determinacją odrzucono francusko-sowiecką ofertę Paktu Wschodniego (1934—1935) i niemiecką dotyczącą Paktu Antykominternowskiego (1937—1938). To sprawa kardynalna.
PAP: W ostatnich latach pojawiło się wiele hipotez publicystycznych rysujących koncepcje polityki międzynarodowej odmienne od polityki Becka. Jak wiele z nich, można uznać, mówiąc słowami prof. Piotra Wandycza, za sądy „a posteriori, które są pułapką dziejopisarstwa”?
Prof. Marek Kornat: Najpopularniejsza z tych hipotez to ta mówiąca o konieczności zawarcia sojuszu z Niemcami. Jest to typowy sąd a posteriori. W owych sądach rolę głównego autorytetu, który wskazywał na taką możliwość, odgrywa Władysław Studnicki. Istotnie mówił on o tym od 1935 r. Kiedy jednak rozważamy konflikt polsko-niemiecki cztery lata później – trzeba unikać nadużyć. Gdy przeczytamy list Studnickiego do Becka, a datowany na 13 maja 1939 r., to widzimy, że jego autor nie stwierdza, jakoby należało zawrzeć sojusz z Niemcami i pozwolić na budowę eksterytorialnej autostrady. Mówił jedynie o oddaniu Gdańska oraz odsunięciu w czasie rokowań dotyczących eksterytorialnej autostrady przez Pomorze. Domagał się zachowania przez Polskę neutralności w nadchodzącej II wojnie światowej, której miał przenikliwą wizję. Studnicki oczywiście nie znał tajnej korespondencji dyplomatycznej, bo znać jej nie mógł, ja też nie znam treści notatek z rozmów dzisiejszego polskiego premiera z obcymi szefami rządów. Zachowanie Studnickiego jest jednak zadziwiające, bo przecież 28 kwietnia 1939 r. Hitler ujawnił sprawę eksterytorialnej autostrady. Najważniejsze jest coś innego. Niemcy łączyli wszystkie swe żądania w jeden pakiet. Pokazują to jednoznacznie rozmowy ambasadora Józefa Lipskiego z von Ribbentropem z końca marca 1939 r. To wówczas padło żądanie przyjazdu Becka do Berlina. Prawdopodobnie polski minister zostałby potraktowany tak jak prezydent Czecho-Słowacji Emil Hácha.
Kluczowa jest jeszcze inna sprawa. Nasze położenie geograficzne przesądza o tym, że ewentualnego sojuszu z Niemcami nie można było zerwać, tak jak zrobili to Włosi (1943) czy Finowie (1944). Polska leżała na drodze Niemiec do ZSRS i musiała być głównym polem bitwy dwóch mocarstw totalitarnych o hegemonię nad Europą i światem. Niemożliwe było zachowanie neutralności. Mogły ją zachować jedynie państwa położone z dala od epicentrum wydarzeń i korzystające w ten sposób z dobrodziejstwa geopolityki.
PAP: Czasami zwraca się uwagę na inny problem rozważań publicystycznych i historii alternatywnej. Jest nim nieumiejętność odróżnienia kluczowych postaci wpływających na bieg wypadków, takich jak Beck, od postaci barwnych i błyskotliwych, ale pozostających na marginesie życia politycznego i niemających znaczącego wpływu na opinię publiczną. Czy w Polsce roku 1939, gdyby w parlamencie istniała opozycja, to którakolwiek z partii przedstawiłaby wizję alternatywną wobec poglądów i działań ministra spraw zagranicznych?
Prof. Marek Kornat: Nie widzę takiej możliwości. Ale pamiętajmy, że nie cała ówczesna polityka zagraniczna sprowadzała się do kwestii żądań stawianych przez Niemcy. Należy również pamiętać o kwestii przyjęcia gwarancji brytyjskich i odrzucenia sowieckich żądań przemarszu przez nasze terytorium w wypadku wojny. Trudno wymienić polityka, który odrzucałby stanowisko rządu wyrażane w tych wszystkich sprawach. Polityk endecki Zygmunt Berezowski wyrażał entuzjazm wobec sojuszu z Wielką Brytanią. Nikt z ówczesnych polityków nie domagał się wpuszczenia Armii Czerwonej na nasze terytorium. Gwoli ścisłości należy zauważyć, że w 1939 r. gen. Władysław Sikorski w jednym z artykułów w „Kurierze Warszawskim” stwierdził, że stanowisko Polski wobec negocjacji moskiewskich jest zbyt sztywne. To kolejny przykład niedostatecznego zorientowania w ówczesnej sytuacji. Częściowo było to usprawiedliwione. Pamiętajmy bowiem, że Sikorski był wówczas osobą prywatną, oficerem w stanie spoczynku. Nie miał więc wglądu w dokumenty dyplomatyczne i nie wiedział o sowieckim żądaniu przejścia przez polskie terytorium. Ówczesne nastroje polityczne wskazują, że wizję alternatywną wobec polityki Becka mogło przedstawić jedynie ugrupowanie skupiające mniejszość niemiecką albo Komunistyczna Partia Polski, gdyby nie została wykończona przez Stalina.
PAP: W którym miejscu ówczesnego spektrum sceny politycznej umieściłby pan profesor wspomnianego Władysława Studnickiego?
Prof. Marek Kornat: Był to wybitny indywidualista, pisarz polityczny mający umiejętność łatwego formułowania różnych koncepcji politycznych. Z całą pewnością można go określić jako konserwatystę, który podchodził do spraw narodu i państwa w sposób bardzo poważny. Całe jego życie było poświęcone myśleniu o polityce. Wszystko streszczało się w tym jednym słowie: polityka. Fenomenalnym osiągnięciem stała się wydana cztery lata przed Wielką Wojną (1910) książka „Sprawa polska”. Jerzy Giedroyc wspominał, że miał ją przy sobie w wolnych chwilach podczas walk o Tobruk. Ale w roku 1939 Studnickiego nikt nie słuchał. Moim zdaniem to dobrze, bo realizacja jego koncepcji była jeszcze gorszym wyjściem od tego, które wybrano. Mówię to ze świadomością poniesionych strat i klęski Września 1939 r.
PAP: W swojej „Dyplomacji” Henry Kissinger dzielił dyplomatów i polityków na idealistów i realistów. Po której stronie można umieścić poglądy i działania Becka?
Prof. Marek Kornat: Jestem przeciwnikiem tego podziału. Nie ma czystego realizmu i idealizmu. Złudzeniem jest wierzyć w to, że tak jest. Występuje raczej „mieszanka” tych dwóch postaw w konkretnych realiach życia. Realizm bez idealizmu jest oportunizmem. Idealizm bez realizmu jest romantyzmem. Polityka to sztuka kompromisu (przepraszam za banał), ale musi być wierna imponderabiliom. Zasada „nic o nas bez nas” to drogowskaz każdej polityki zagranicznej, co oczywiście nie oznacza, że każdemu rządowi Polski uda się to wyegzekwować. Ale trzeba o to walczyć – w każdym czasie. Dobitnie wypowiedział się Beck w rozmowie z Edwardem Beneszem: ten, kto nie wierzy w imponderabilia, nie jest realistą.
Oczywiście można twierdzić, że powiedzenie dużo silniejszym w wojnie „jeden na jednego” Niemcom „non possumus” – to manifestacja idealizmu. Ale przecież realizm polegający na szukaniu sojuszu z Hitlerem byłby działaniem opartym na życzeniowym myśleniu. Gdyby Niemcy dążyły do wojny, aby stworzyć system państw Mitteleuropy, to bez wątpienia byłoby to rozwiązanie lepsze dla Polski niż pakt Ribbentrop-Mołotow. Lepszy jest przecież status państwa zależnego od Berlina (może i rządzonego z Berlina), niż klęska, rozbiór i zagłada. Musimy jednak pamiętać, że to Niemcy Wilhelmińskie chciały budować Europę. Niemcy Hitlera zaś kroczyły po Lebensraum (ziemi, która w opinii Hitlera miała się im należeć). W tym kontekście złożona przez Göringa marszałkowi Śmigłemu-Rydzowi (luty 1937 r.) obietnica „żyznej Ukrainy” nie mogła być szczera. Ja w tę szczerość nie uwierzę.
W warunkach pokoju Beck prowadził politykę zagraniczną dyktowaną wymogami realizmu rozumianego jako działania zgodne z tym, na co pozwala rzeczywistość. Nie zapominajmy jednak, że w historii narodów są momenty, w których konieczne jest odwołanie do wartości niemających żadnej wymiernej ceny. W latach 1932–1939 bez wątpienia Beck działał w sposób realistyczny. Kiedy widział, że sankcje przeciw Włochom, które podbiły Abisynię, są nieskuteczne, apelował o ich zniesienie i to w imieniu Polski pierwszy zrobił. Doskonale rozumiał, że naciskane Włochy wpadną w objęcie Niemiec. Można powiedzieć, że przechodził do porządku w kwestii agresji dokonanej przez Mussoliniego. Za to był zresztą krytykowany, m.in. przez socjalistów. Mieczysław Niedziałkowski zarzucał Beckowi, że zapomina, iż Polska była w niewoli i jej najlepsi synowie dobijali się o pomoc w korytarzach różnych gabinetów dyplomacji europejskiej.
W 1939 r. Beck postawił jednoznaczną diagnozę: Niemcom nie chodzi o Gdańsk, lecz o hegemonię w Europie. Ujarzmiona Polska nie może na to się zgodzić bez walki. Zakładał, że spełnienie stawianych żądań tylko poprzedza kolejne. Stwierdziwszy to, orzekł, iż należy odmówić, ale i przedstawić kontrofertę: zagwarantowanie istnienia Wolnego Miasta Gdańska przez dwustronny układ i specjalną (jednak nie eksterytorialną) autostradę i kolej do Prus Wschodnich.
W Europie z przedednia II wojny światowej Beck był pierwszym politykiem, który uwolniwszy się ze złudzeń wobec Hitlera, zrozumiał, jak wielkim zagrożeniem dla pokoju jest III Rzesza. Polska polityka pamięci ma dzisiaj obowiązek podnosić ten fakt do właściwej rangi.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk / skp /