Repatrianci byli zapraszani przez mieszkańców na obiady niedzielne; nawiązały się kontakty; w Pułtusku zostały nawet dwie rodziny; kupiły tu mieszkania, mają tu teraz pracę i przyjaciół - powiedział PAP zastępca dyrektora Domu Polonii w Pułtusku Mariusz Paluszkiewicz.
PAP: Jak długo Dom Polonii w Pułtusku jest ośrodkiem adaptacyjnym dla naszych repatriantów?
Mariusz Paluszkiewicz: Nasza przygoda z repatriantami w Domu Polonii zaczęła się w 20 grudnia 2016 roku, kiedy - na zaproszenie pani premier Beaty Szydło - przyjechało do nas 126 repatriantów. Dom Polonii w Pułtusku, mieszczący się w renesansowym zamku Biskupów Płockich, jest jednocześnie hotelem, do którego przyjeżdża Polonia z całego świata. Dzieje się tak, ponieważ należy on do Stowarzyszenia Wspólnota Polska. Udostępniliśmy swoje pokoje, w których zamieszkały rodziny repatriantów, zapewniliśmy im wyżywienie oraz każdą inną formę opieki.
PAP: Ilu jest ich obecnie?
Mariusz Paluszkiewicz: Obecnie w Domu Polonii znajduje się 128 repatriantów. Jest to 45 rodzin, ale jako rodzinę traktujemy również pojedyncze osoby - jeśli ktoś przyjeżdża sam, to też ma status rodziny.
PAP: Są to nasi rodacy, którzy wrócili do Polski m.in. z Kazachstanu?
Mariusz Paluszkiewicz: Nie tylko. Generalnie ustawa o repatriacji mówi, że repatriantami mogą zostać osoby, które mieszkają w azjatyckiej części byłego Związku Sowieckiego. W tej chwili mamy też repatriantów z Syberii czy jedną rodzinę z Erywania. Są też nasi rodacy z Tadżykistanu i Gruzji. Jednak największa grupa pochodzi z Kazachstanu.
PAP: Czy w tej grupie są też Polacy z Ukrainy?
Mariusz Paluszkiewicz: Z Ukrainy mamy obecnie dwie osoby, choć Ukraina nie była azjatycką częścią ZSRS. Trafiły do nas, bo ustawa o repatriacji mówi, że jeśli ktoś mieszkał przed 1991 rokiem w azjatyckiej części, to niezależnie gdzie teraz mieszka - może repatriować na takich samych zasadach jak osoby z azjatyckiej części.
PAP: Czy większość mówi językiem rosyjskim?
Mariusz Paluszkiewicz: Dokładnie tak, wszyscy mówią po rosyjsku. Zauważamy też, że coraz więcej osób mówi po angielsku. W tej chwili mamy kilka rodzin, które komunikują się z nami tylko po angielsku. Generalnie jednak można powiedzieć, że ich podstawowym językiem jest rosyjski, z którego przechodzą na polski.
PAP: Współcześni repatrianci są osobami, które były bezpośrednio wysiedlane przez Rosjan, czy raczej ich potomkami?
Mariusz Paluszkiewicz: W naszej 128-osobowej grupie jest jedna pani, która była wysiedlona i wywieziona na Wschód. Miała wtedy 4 lata a dziś ma prawie 90.
PAP: Zgodnie z ustawą, pobyt w Domu Polonii przysługuje rodzinom repatriantów przez 90 dni?
Mariusz Paluszkiewicz: Tak, jest to 90 dni czyli ok. trzech miesięcy. Niemniej, w ustawie jest jeszcze klauzula, która mówi o tym, że pobyt może być przedłużony o następne 90 dni. By tak się stało rodziny muszą spełnić dwa warunki. Przedłużenie jest możliwe jeśli repatriant nie znajdzie pracy lub stałego miejsca zamieszkania. Osoby, które przechodzą przez ośrodek adaptacyjny dostają dotację od skarbu państwa na cele mieszkaniowe. Idealny scenariusz zakłada, że w momencie, kiedy repatrianci wyjdą z ośrodka adaptacyjnego, kupią sobie mieszkanie.
Mariusz Paluszkiewicz: Repatrianci głównie spędzają dzień na nauce języka polskiego. Między posiłkami zapełniamy im czas różnymi zajęciami. Uczą się naszej historii, poznają tradycje polskie. Zajęcia dzielą się na teoretyczne - wykłady, i praktyczne - m.in. wyjścia do kina czy teatru. Jest to ważne, ponieważ integracja repatriantów musi się również odbywać na płaszczyźnie kulturowej.
PAP: Kupno mieszkania to dość poważna inwestycja.
Mariusz Paluszkiewicz: Dlatego ten okres pobytu u nas może być przedłużony o następne 3 miesiące. Trzeba pamiętać, że repatrianci podczas tych pierwszych 90 dni uczą się intensywnie polskiego i przechodzą kursy zawodowe w Domu Polonii. Sam im trochę współczuję - gdybym musiał się tyle uczyć w moim wieku i jeszcze pisać prace domowe, to nie wiem czy bym podołał temu zadaniu. Nie ma jednak wyjścia, ponieważ ze znajomością naszego języka jest wśród repatriantów różnie.
PAP: Jak wygląda zwykły dzień repatriantów w Domu Polonii?
Mariusz Paluszkiewicz: Głównie spędzają dzień na nauce języka polskiego. Między posiłkami zapełniamy im czas różnymi zajęciami. Uczą się naszej historii, poznają tradycje polskie. Zajęcia dzielą się na teoretyczne - wykłady, i praktyczne - m.in. wyjścia do kina czy teatru. Jest to ważne, ponieważ integracja repatriantów musi się również odbywać na płaszczyźnie kulturowej.
Są również spotkania z mieszkańcami Pułtuska. Nasza poprzednia grupa, kiedy poduczyła się trochę języka, była zapraszana przez mieszkańców na obiady niedzielne. Było to możliwe dzięki pomocy znajomego księdza. Ta integracja odbyła się w formie "jeden do jednego" - pojedyncze rodziny spotykały się ze sobą. Nawiązały się kontakty, w Pułtusku zostały nawet dwie rodziny z naszej poprzedniej grupy, które kupiły tu mieszkania, mają tu pracę i przyjaciół.
W Domu Polonii organizujemy ponadto także kursy zawodowe. Ten obowiązek spoczywa na nas, jako ośrodka adaptacyjnego dla repatriantów.
PAP: Jak wyglądają takie kursy? Do jakiego rodzaju prac są przygotowywani repatrianci?
Mariusz Paluszkiewicz: Część kursów przeprowadzamy "własnymi siłami" ponieważ Stowarzyszenie Wspólnota Polska posiada w swoich strukturach także instytut edukacji ustawicznej. W przypadku kursów typowo zawodowych, poszukujemy specjalistów na wolnym rynku. Robimy konkurs, wybieramy firmę, która jest najlepsza i ma odpowiednie kompetencje. Chodzi o to, by ten kurs kończył się egzaminem i certyfikatem.
Kursanci mają do wyboru dziewięć specjalizacji, najbardziej poszukiwanych na rynku pracy - bardzo popularny jest np. kurs spawacza. Są też kursy operatora wózka widłowego. Dla pań prowadzimy kursy fryzjerskie, kurs manicure i pedicure czy florystyki. To zawsze jakaś szansa na start i jest to wszystko co możemy zrobić w trzy miesiące. 90 dni to jednak bardzo krótki czas.
PAP: Czy rodziny repatriantów, którymi się opiekujecie są wielodzietne?
Mariusz Paluszkiewicz: W każdej grupie jest inaczej. Poprzednia 156-osobowa grupa, która się opiekowaliśmy wcześniej, składała się przede wszystkim z wielodzietnych i wielopokoleniowych rodzin. W obecnej grupie jest kilkanaście osób, które przyjechały samotnie. Nie mamy też przypadku, by przyjechała do nas rodzina z jednym dzieckiem - najczęściej jest ich od dwóch do trzech.
PAP: Czy znacie dalsze losy rodzin, którymi się opiekowaliście? Czy rodziny repatriantów wtapiają się w życie polskiego społeczeństwa, potrafiąc się w nim odnaleźć?
Mariusz Paluszkiewicz: W poprzedniej grupie były dwie rodziny zostały w Pułtusku; kupiły mieszkania, tu pracują i zintegrowały się bardzo dobrze. Natomiast znakomita większość rodzin kupiła mieszkania na terenie zachodniej Polski i tam też znalazła zatrudnienie. Nie robimy badań i nie zbieramy danych, bo to są wolni ludzie i kiedy nas opuszczają, to ich przecież nie śledzimy. Natomiast spędzili z nami tyle czasu, że zżyliśmy się prawie jak rodzina i pozostają z nami w kontakcie, dlatego wiemy co się z nimi dzieje. Niektórzy zresztą nas odwiedzają, na przykład - czego się nawet nie spodziewaliśmy się - kilka rodzin zjawiło się z okazji przyjazdu naszej obecnej grupy. Przyjechali witać następnych repatriantów. Mróz był okrutny, bo to była ostra zima, ale przyjechali. Repatrianci się przecież znają i polecają sobie ośrodki. Mają nawet własną grupę na WhatsApp (aplikacja mobilna służąca do komunikacji - PAP).
Niestety dwie rodziny z poprzedniej grupy wciąż poszukują pracy - choć tu powody są złożone. Trzy rodziny wynajmują mieszkania. Z naszych informacji wynika, że nie doszło do żadnej tragedii, a wręcz przeciwnie - znakomita większość wtopiła się w lokalne społeczności - co jest bardzo ważne dlatego, że najczęściej pojedyncze rodziny wyjeżdżały od od nas do różnych miejscowości.
PAP: Dlaczego zachodnie województwa cieszą się taką popularnością wśród repatriantów?
Mariusz Paluszkiewicz: Przede wszystkim dlatego, że mieszkają już tam ich rodziny, które repatriowały się wcześniej. Proces repatriacji trwa przecież od lat. Ubiegłoroczna grupa, miała w większości krewnych na zachodzie Polski lub w Niemczech. Trzeba pamiętać, że te wszystkie miejscowości w Kazachstanie, gdzie byli zsyłani Polacy, były także miejscami zsyłek Niemców. One są polsko-niemieckie więc to normalne, że powstawały mieszane małżeństwa. Kiedy Niemcy przeprowadzały repatriacje, ściągnęły 800 tys. ludzi z Kazachstanu, dlatego część osób polskiego pochodzenia jest też po drugiej stronie Odry i duża część naszych rodzin wybiera zachód Polski by mieć z nimi łączność.
PAP: Czy macie już informacje o nowych grupach naszych repatriantów, które miałyby trafić do Domu Polonii?
Mariusz Paluszkiewicz: Prawdę mówiąc, dowiadujemy się zawsze ostatni. Zazwyczaj dostajemy informacje o przyjeździe nowej grupy dwa tygodnie wcześniej. Obecnie mamy 128 osób, które przyjechały w różnym czasie. Raz odebraliśmy 40 osób, a były też przypadki, kiedy odbieraliśmy jedną osobę z lotniska. Zdarzyło się nawet, że rodzina przyjechała do nas z Kazachstanu własnym samochodem. Obecnie jednak nie wiemy nic o nowych rodzinach.
PAP: Jak będą wyglądać święta wielkanocne repatriantów w Pułtusku?
Mariusz Paluszkiewicz: Zaplanowaliśmy bardzo tradycyjne święta. W Wielką Sobotę dorośli i dzieci będą się uczyć malowania pisanek, co też wpisuje się w zajęcia adaptacji kulturowej. Potem w Domu Polonii odbędzie się święcenie pokarmów. Będą również zajęcia, podczas których będziemy tłumaczyć dlaczego mamy np. lany poniedziałek. Przecież te zwyczaje nie są im znane. Przygotowujemy także wszystkie tradycyjne polskie potrawy Wielkanocne.
Rozmawiał Maciej Puchłowski (PAP)
Zgodnie z obowiązującymi od maja 2017 r. przepisami, jednorazowe dofinansowanie skarbu państwa na zakup nieruchomości wynosi 25 tys. zł na każdego członka rodziny repatrianta. W ostatniej nowelizacji ustawy te środki zostały zwiększone o dodatkowe 25 tys. zł na rodzinę. Jeśli rodzina nie zdecyduje się na zakup mieszkania, rząd dofinansuje jego wynajem – w kwocie 300 zł miesięcznie na każdego członka rodziny. (PAP)
pmm/ pat