Do otwartej walki przygotowywano się przez niemal pięć lat konspiracji. W 1944 r. przywódcy polskiej konspiracji byli zakładnikami „zegara historii”. Ten zegar tylko raz mógł wskazać właściwy moment na podjęcie kluczowej dla Polski decyzji – mówi PAP dr hab. Andrzej Zawistowski, historyk z SGH i Instytutu Pileckiego.
Polska Agencja Prasowa: Do rąk czytelników trafia książka „Chcieliśmy być wolni. Powstanie Warszawskie 1944”, której jest pan pomysłodawcą, współautorem i redaktorem naukowym. Tytuł nie jest przypadkowy – stanowią go słowa Delegata Rządu RP na Kraj Jana Stanisława Jankowskiego: „Chcieliśmy być wolni i wolność sobie zawdzięczać”…
Dr hab. Andrzej Zawistowski: Tak, słowa te wypowiedział wicepremier Stanisław Jankowski w piątą rocznicę wybuchu II wojny światowej. Występował wówczas przed mikrofonami powstańczego radia, w sercu stolicy od miesiąca walczącej z niemieckim okupantem.
Niezwykle ucieszyło mnie to, co usłyszałem, gdy kilka dni temu egzemplarz książki dotarł do Janusza Walędzika „Czarnego” – żołnierza powstańczego Zgrupowania Chrobry II. Powiedział on: „Piękny tytuł, nie mogliście lepiej wymyślić! Chcieliśmy być wolni – właśnie o to walczyliśmy!”.
Jednak te słowa wybrałem jako tytuł naszej książki jeszcze z dwóch innych powodów. Po pierwsze, to one otwierają wystawę główną Muzeum Powstania Warszawskiego. Chciałem w ten sposób symbolicznie nawiązać do tego miejsca, które ma kluczowe znaczenie dla popularyzowania wiedzy o Powstaniu. Zresztą wszyscy współautorzy książki – Katarzyna Utracka, Rafał Brodacki, Paweł Brudek, Paweł Ukielski i Michał T. Wójciuk – od lat pracują w MPW.
Po drugie, wydawało mi się, że tytuł znakomicie koresponduje z okładkowym zdjęciem. Widzimy na nim sześcioro powstańców krótko przed odejściem do niewoli. Niezwykle ucieszyło mnie to, co usłyszałem, gdy kilka dni temu egzemplarz książki dotarł do Janusza Walędzika „Czarnego” – żołnierza powstańczego Zgrupowania Chrobry II. Powiedział on: „Piękny tytuł, nie mogliście lepiej wymyślić! Chcieliśmy być wolni – właśnie o to walczyliśmy!”.
PAP: Kiedy w Armii Krajowej zrodziła się idea zrywu w formie, jaką przyjęło Powstanie Warszawskie? Co miało stanowić pewnego rodzaju sygnał, że czas na rozpoczęcie walki właśnie nadszedł?
Dr hab. Andrzej Zawistowski: Krajowa konspiracja zbrojna niemal od początku była tworzona w celu walki z wrogiem w decydującym momencie wojny. Pierwszy plan powszechnego powstania opracowano w okupowanym kraju na przełomie 1940 i 1941 r.
Po rozpoczęciu wojny niemiecko-sowieckiej w 1941 r. jego założenia uległy zmianie. Według nowych planów akcja powstańcza miała skupić się na terenie tzw. bazy, czyli Polski zachodniej i centralnej. Zmieniające się warunki militarne i geopolityczne modyfikowały jednak i te koncepcje. Gdy okazało się, że Niemców z Polski będzie wypierać Armia Czerwona, wówczas powszechne powstanie zastąpiono operacją sabotażowo-dywersyjną o kryptonimie Burza.
W praktyce było to powstanie – jedynie nie miało ono charakteru powszechnego, a miało być sumą działań o charakterze lokalnym i regionalnym. Akcja „Burza” miała zacząć się w momencie, gdy Armia Czerwona wkroczy na przedwojenne polskie terytorium. Polegać miała na walce z wypieranymi przez Armię Czerwoną Niemcami, a następnie na przejmowaniu władzy na uwolnionych obszarach przez Polskie Państwo Podziemne (w tym AK). Polacy mieli występować wobec wkraczających Sowietów w roli pełnoprawnych gospodarzy terenu oraz członków obozu alianckiego.
Choć od strony militarnej „Burza” była sukcesem, to od strony politycznej – całkowitą klęską. Sowieci nie mieli zamiaru respektować działań Polskiego Państwa Podziemnego – żołnierzy AK rozbrajano, więziono lub wcielano do armii Berlinga, czasami zabijano. Ta polityczna klęska „Burzy” pchnęła dowództwo AK i polskie władze cywilne do decyzji o wywołaniu powstania w Warszawie. Jego zwycięstwo miało być decydującym atutem w walce o polską niezależność od Sowietów.
PAP: Czy 1 sierpnia 1944 r. stanowił najlepszy moment na rozpoczęcie zrywu? Czy dowództwo AK brało także pod uwagę inne daty?
Blisko było, aby powstanie wybuchło 28 lipca, jednak ostatecznego rozkazu wówczas nie wydano. Jeszcze rano 31 lipca grono najwyższych dowódców AK uważało, że moment do podjęcia otwartej walki w Warszawie jeszcze nie nadszedł. Jednak po południu dotarły informacje o sowieckich czołgach widzianych ok. trzy kilometry od placu Zamkowego. Później okazało się, że nie była to prawda, jednak dowódca AK gen. Tadeusz Komorowski „Bór” podjął decyzję o rozpoczęciu walki 1 sierpnia 1944 r. o godz. 17.
Dr hab. Andrzej Zawistowski: Na tak postawione pytanie możemy dzisiaj jednoznacznie odpowiedzieć: nie był to dobry moment wybuchu walk. Od momentu zakomunikowania Londynowi gotowości do podjęcia walki w Warszawie Komenda Główna AK spotykała się dwa razy dziennie na odprawach. W spotkaniach brał też udział Delegat Rządu na Kraj i wicepremier Jan Stanisław Jankowski.
Konsultowano się również z przewodniczącym Rady Jedności Narodowej – czyli konspiracyjnego parlamentu – Kazimierzem Pużakiem. W tym gronie miała zapaść decyzja o rozpoczęciu walki. Blisko było, aby powstanie wybuchło 28 lipca, jednak ostatecznego rozkazu wówczas nie wydano. Jeszcze rano 31 lipca grono najwyższych dowódców AK uważało, że moment do podjęcia otwartej walki w Warszawie jeszcze nie nadszedł. Jednak po południu dotarły informacje o sowieckich czołgach widzianych ok. trzy kilometry od placu Zamkowego. Później okazało się, że nie była to prawda, jednak dowódca AK gen. Tadeusz Komorowski „Bór” podjął decyzję o rozpoczęciu walki 1 sierpnia 1944 r. o godz. 17.
PAP: Czy w dowództwie AK były także głosy przeciwne wybuchowi Powstania?
Dr hab. Andrzej Zawistowski: Komenda Główna AK była mocno podzielona w kwestii rozpoczęcia walk w mieście. Obok zwolenników byli sceptycy. Do bezwzględnych zwolenników powstania należeli: gen. Leopold Okulicki „Kobra” (szef Operacji w KG AK, przewidziany na następcę gen. „Bora” jako dowódcy AK), płk Jan Rzepecki „Prezes” (szef Biura Informacji i Propagandy KG AK), a także gen. Tadeusz Pełczyński „Grzegorz” (szef sztabu Komendy Głównej i zastępca dowódcy AK).
Wśród sceptyków znaleźli się oficerowie, którzy chcieli zminimalizować ryzyko przedwczesnego uderzenia na siły niemieckie. Byli wśród nich płk Kazimierz Iranek-Osmecki „Heller” (szef Oddziału II Informacyjno- Wywiadowczego KG AK) czy płk Józef Kazimierz Pluta-Czachowski „Kuczaba” (szef Oddziału V Dowodzenia i Łączności KG AK). Najbardziej sceptyczny był chyba Janusz Bokszczanin „Sęk” (szef Wydziału Broni Szybkich KG AK). Podczas dyskusji o dacie podjęcia walki mówił: „Ja ich [Sowietów] znam, oni nie przybędą, pozostawią nas samych Niemcom”. Dowódca Armii Krajowej gen. Tadeusz Komorowski „Bór” początkowo się wahał, ale 21 lipca został ostatecznie przekonany przez zwolenników podjęcia walki.
PAP: Czy można powiedzieć, że decyzja o wybuchu Powstania, a także wybór jego daty to była najtrudniejsza decyzja, przed którą stanęło dowództwo AK?
Dr hab. Andrzej Zawistowski: Zdecydowanie tak – wszak właśnie do otwartej walki przygotowywano się przez niemal pięć lat konspiracji. W 1944 r. przywódcy polskiej konspiracji byli zakładnikami „zegara historii”. Ten zegar tylko raz mógł wskazać właściwy moment na podjęcie kluczowej dla Polski decyzji. Dokładnie pamiętano, że taki moment wyczuł Józef Piłsudski w 1918 r. – i to on objął władzę nad Polską, a nie Roman Dmowski, choć to on stał u boku zwycięzców I wojny światowej. Piłsudski po prostu był w Warszawie, a Dmowski – w Paryżu. W 1944 r. dylematem było: bić się czy nie bić, a jeżeli bić – to kiedy.
PAP: Czy Niemcy spodziewali się, że w Warszawie może wybuchnąć powstanie?
Dr hab. Andrzej Zawistowski: Tak, Niemcy spodziewali się wybuchu powstania w Warszawie. Ich agenci byli umieszczeni również wśród polskiej konspiracji i donosili o przygotowaniach do walki. 31 lipca powołany kilka dni wcześniej dowódca niemieckiego garnizonu wojskowego w Warszawie gen. Reiner Stahel uznał, że Polacy rozpoczną walki w ciągu najbliższych 40 godzin. Postawił wówczas swoich żołnierzy w stan gotowości.
PAP: Decyzja o wybuchu Powstania Warszawskiego budzi do dzisiaj kontrowersje. Czy było jednak inne wyjście?
Dr hab. Andrzej Zawistowski: Oczywiście, że były inne wyjścia. Można było nie podejmować walki w Warszawie, można było przerzucić do kraju władze polskie z Londynu i wokół nich, na terenie kontrolowanym przez oddziały partyzanckie, stworzyć namiastkę niepodległego państwa. Można było wydać żołnierzom AK rozkaz o utrzymaniu konspiracji po wkroczeniu Armii Czerwonej.
Takich scenariuszy można nakreślić więcej, jednak warto przy tym pamiętać, co leżało na szali: próba uratowania niezależności Polski od Związku Sowieckiego i Stalina. W ówczesnej sytuacji geopolitycznej było to zadanie niemożliwe do zrealizowania. My o tym wiemy dzisiaj, oni o tym wówczas jeszcze nie wiedzieli. Ciągle – być może naiwnie – wierzyli w traktaty i porozumienia łączące Polskę z zachodnimi sojusznikami, wierzyli w zapisy Karty Atlantyckiej. Ciągle mieli nadzieję…
PAP: Czy gdyby nie padł rozkaz Komorowskiego „Bora”, to powstanie, pewnie w innej formie, a przynajmniej spontaniczne, i tak by w Warszawie wybuchło?
Dr hab. Andrzej Zawistowski: Nie, powstanie nie mogło wybuchnąć spontanicznie. Przecież nieuzbrojeni, niezorganizowani cywile nie mogli rzucić się na Niemców - dysponujących znakomitą bronią. Żołnierze AK – bez rozkazu – też nie rozpoczęliby powstania. Tak jak nie rozpoczęli powstania żołnierze AK na południu Polski, choć tak bardzo zazdrościli kolegom z Warszawy, że ci mogli stanąć twarzą w twarz ze znienawidzonym wrogiem. Taki rozkaz tam nie padł.
Natomiast niewykluczone, że swoje powstanie w Warszawie wywołaliby komuniści z Armii Ludowej. Wówczas mogliby pociągnąć za sobą część ludzi, uwiedzionych umiejętną propagandą. Takie powstanie byłoby prawdopodobnie zwycięskie – zostałoby bowiem natychmiast wsparte przez Armię Czerwoną. Byłoby ono później znakomitym paliwem propagandowym. Nie byłby to jednak wybuch spontaniczny, lecz dobrze zaplanowany.
Sowietom zależało natomiast na szybkim zainstalowaniu w Warszawie kontrolowanych przez siebie polskich władz. To kontrolowany przez nich rząd miał być „rządem warszawskim” w odróżnieniu od „rządu londyńskiego”. W polskiej historii władzę nad krajem zawsze mieli ci, którzy są „tu”, a nie „tam”.
PAP: Jaki los mógłby spotkać Warszawę i jej mieszkańców, gdyby nie powstanie? Czy wiemy, jakie plany wobec Warszawy mieli Niemcy i Sowieci?
Dr hab. Andrzej Zawistowski: W stosunku do Warszawy Niemcy mieli plany strategiczne, Sowieci – polityczne. Niemcy przygotowywali się do obrony na linii Wisły, a Warszawa miała być ważnym elementem tego planu. 27 lipca Hitler ogłosił Warszawę miastem-twierdzą. Festung Warschau miała przetrwać nawet całkowite okrążenie i bronić się miesiącami. Tylko Führer mógł podjąć decyzję o jej kapitulacji. Dlatego zaczęto budować cały system umocnień i fortyfikacji. Prawdopodobnie już wówczas pojawiły się plany wysiedlenia warszawiaków. Tempo i organizacja tej akcji po wybuchu Powstania Warszawskiego może świadczyć o tym, że korzystano z przygotowanych założeń.
Sowietom zależało natomiast na szybkim zainstalowaniu w Warszawie kontrolowanych przez siebie polskich władz. To kontrolowany przez nich rząd miał być „rządem warszawskim” w odróżnieniu od „rządu londyńskiego”. W polskiej historii władzę nad krajem zawsze mieli ci, którzy są „tu”, a nie „tam”.
Rozmawiała Anna Kruszyńska (PAP)
Autorka: Anna Kruszyńska
akr/ skp/