100 lat temu, 24 stycznia 1921 r., urodził się harcmistrz, ppor. AK Tadeusz Zawadzki „Zośka”, bohater „Kamieni na szaniec”, zasłużony dla utrwalenia w przestrzeni okupowanej Warszawy symbolu Polski Walczącej; inicjator i uczestnik Akcji pod Arsenałem; patron powstańczego batalionu.
Urodził się w Warszawie w rodzinie inteligenckiej – ojciec Józef Zawadzki był profesorem chemii i od 1935 r. rektorem Politechniki Warszawskiej; matka – Leona z Siemieńskich – zajmowała się działalnością społeczno-wychowawczą i oświatową.
Imię Tadeusz otrzymał na cześć Kościuszki, ale przez kolegów szybko został przezwany „Zośką”. Jak opisywał Aleksander Kamiński, „został bowiem przez naturę obdarzony niemal dziewczęcą urodą. Delikatna cera, regularne rysy, jasnoniebieskie spojrzenie i włosy złociste, uśmiech zupełnie dziewczęcy, ręce o długich, subtelnych palcach”.
Ta „dziewczęcość” nie kończyła się na wyglądzie. „Pamiętał, co komu może zrobić przyjemność, i zawsze starał się to uczynić. Wcześnie odczuwał troski życiowe otoczenia. […] W chorobie, w trudnych sytuacjach podczas wojny był nieocenioną pomocą” – wspominał syna pod koniec 1943 r. Józef Zawadzki („Bohaterowie +Kamieni na szaniec+ w świetle dokumentów”, oprac. T. Strzembosz).
Kamiński opisując tragedię września 1939 r., odmalował taką scenę: „Oto wśród tej zgęszczonej ciżby, kluczy powoli na rowerze mężczyzna. Na plecach ma ogromny tobół, widocznie pościel, poduszki; na tym ogromnym tobole maleńkie, dwuletnie dziecko, trzymające się kurczowo rączkami za wielki supeł prześcieradła. Zośka, który to widzi, czuje jakiś skurcz bólu, cierpi, jakby był matką nieszczęsnego maleństwa”. Niewątpliwie, opisane „matczyne” cierpienie Zośki jest prawdziwe –inspiracją do powstania powszechnie znanych „Kamieni na szaniec” były wszak, spisane po śmierci Alka Dawidowskiego i Jana Bytnara, wspomnienia Tadeusza, zatytułowane przezeń „Kamienie rzucane na szaniec”.
W latach 1931–1939 był uczniem Gimnazjum im. Stefana Batorego w Warszawie. „Szkoła legenda. Wzorowa, wzorcowa, eksperymentalna” – oceniła Barbara Wachowicz w książce „Rudy Alek i Zośka, gawęda o bohaterach +Kamieni na szaniec+”. „Dobrany zespół pedagogów, najwybitniejszych z wybitnych. Wybrany zestaw uczniów, najlepszych z najlepszych” – zaznaczała.
W tej szkole Tadeusz Zawadzki został harcerzem 23 Warszawskiej Drużyny Harcerskiej „Pomarańczarnia” – od stycznia do kwietnia 1939 r. pełnił funkcję drużynowego drużyny starszej.
„Urodzony organizator – mówili o nim nauczyciele, obserwując, jak koledzy wysuwają go na czołowe stanowiska w samorządzie szkolnym. – Urodzony przywódca - stwierdzono w harcerstwie, obarczając go coraz bardziej odpowiedzialnymi funkcjami. – Co w tym jest? – pytała nieraz samą siebie matka, wyczuwając atmosferę uwagi i posłuchu, otaczającą w domu niedorosłego chłopca ze strony siostry i całego otoczenia dorosłych” – pisał Kamiński.
Sam „Zośka” wspominając czasy szkolne w pisanym już w trakcie okupacji pamiętniku, tłumaczył: „Zawsze raczej byłem sam. W szkole nie miałem kolegów, bliskich przyjaciół, przyjaźniłem się z wieloma, lecz właściwie z żadnym do końca szkoły nie związałem się silnymi więzami koleżeństwa. Swój czas wolny spędzałem przeważnie sam lub z rodziną, w której czułem się najlepiej”.
„Miał od dziecka rzadką właściwość interesowania się wszystkim, co go otaczało, czy były to rzeczy ważne, czy błahe; do wszystkiego się brał, wszystko mu jakoś wychodziło, umiał zawsze być pomocny i przydatny” – ocenił Józef Zawadzki.
„Tadeusz potrafił robić wszystko. Jeśli czegoś nie umiał, to się uczył. Matka, którą uwielbiał, a której niestety nie poznałam, zmarła, zanim zaczęłam bywać w domu Zawadzkich. Nauczyła go gotować i piec doskonałe ciasta. Miał słabość do słodyczy. Pamiętam, że w Zalesiu specjalną maszynką kręcił lody” – czytamy w książce Doroty Majewskiej i Aleksandry Prykowskiej-Malec pt. „+Zośka+. Moja wielka miłość. Wspomnienia Hali Glińskiej”.
Zdaniem Kamińskiego Tadeusz Zawadzki był „naturalnym przywódcą”, którego siła „wyraża się w sposób nieuchwytny, niedostrzegalny, nie potrzebujący sztucznych akcesoriów”.
We wrześniu 1939 r., po apelu płk. Romana Umiastowskiego, „Zośka” wraz z Batalionem Harcerskim wyruszył na wschód. Do Warszawy powrócił na początku października. Od listopada do grudnia tego roku był – wraz „Alkiem” i „Rudym”, a także późniejszym socjologiem prof. Janem Strzeleckim – członkiem Polskiej Ludowej Akcji Niepodległościowej (PLAN) – brali udział w akcjach małego sabotażu. Na początku 1940 r. harcerze 23 WDH pełnili funkcję łączników w komórce więziennej Związku Walki Zbrojnej (ZWZ).
We wrześniu 1940 r. Zawadzki rozpoczął naukę w Państwowej Szkole Budowy Maszyn (przedwojenna Państwowa Wyższa Szkoła Budowy Maszyn i Elektrotechniki im. H. Wawelberga i S. Rotwanda).
Dla 19-latka – który w swoim pamiętniku zapisał: „Matka zastępuje mi kolegów i przyjaciół” – dramatycznym przeżyciem musiała być jej śmierć. Leona Zawadzka zmarła 1 grudnia 1940 r. w wieku 55 lat – dwa lata wcześniej doznała wylewu krwi do mózgu.
Jesienią 1942 r. został studentem podziemnej Politechniki Warszawskiej. Szybko jednak przerwał studia, nie potrafiąc ich pogodzić z działalnością konspiracyjną.
Wiosną 1941 r. grupa harcerzy z 23 WDH wstąpiła do Szarych Szeregów. Latem 1942 r. Zawadzki został komendantem hufca „Mokotów Górny”, który brał udział w akcjach Organizacji Małego Sabotażu „Wawer” – szybko został wyróżniony przez komendanta głównego „Wawra” Aleksandra Kamińskiego pseudonimem „Kotwicki”. To, że znak kotwicy – symbol Polski Walczącej – „utrwalił się w Warszawie na cały czas okupacji – było w pierwszym rzędzie zasługą Zośki” – napisał Kamiński.
15 sierpnia 1942 r. Tadeusz Zawadzki został podharcmistrzem, przyjął pseudonim instruktorski „Kajman”. Również w sierpniu trafił na Zastępczy Kurs Szkoły Podchorążych Rezerwy Piechoty, zorganizowany przez Okręg Warszawski AK. W listopadzie, jako „Zośka”, został dowódcą hufca „Centrum” Grup Szturmowych i zastępcą dowódcy wszystkich hufców GS.
„Znajduję w Tadeuszu typ, jakie w najśmielszych marzeniach wyobrazić sobie chciałem, jako typ nowej młodzieży, która nową lepszą Polskę budować będzie” – zapisał w pamiętniku prof. Zawadzki. „Widzę w nim, tak rzadko niestety spotykane połączenie głębi duchowej, czystych intencji, czystego życia z umiejętnością brania życia w garść i nieprzeciętnym talentem organizacyjnym i wychowawczym” – oceniał.
„Zośka” uczestniczył w akcjach dywersyjnych Kedywu KG AK, m.in. „Wieniec II” – wysadzenia niemieckiego pociągu wojskowego pod Kraśnikiem w noc sylwestrową 1942 r.
Był także wykonawcą akcji likwidacyjnych. 15 stycznia 1943 r. w mieszkaniu na Saskiej Kępie zastrzelił volksdeutscha Ludwika Herberta, który dla poety Zbigniewa Herberta był – według słów Joanny Siedleckiej („Rzeczpospolita”, 21 grudnia 2002) – „ukochanym stryjkiem”.
Po aresztowaniu 23 marca 1943 r. Jana Bytnara Tadeusz został – czasowo – dowódcą jego hufca SAD. Jednocześnie rozpoczął starania, by odbić „Rudego”. Akcja miała być precedensem – wykonanie wyroku Polskiego Państwa Podziemnego na Kutscherze odbyło się wszak prawie rok później, 1 lutego 1944r. – więc pomysł nie spotkał się z aprobatą dowódców Kedywu. „Nie odbijano wielkich przywódców Polski Podziemnej, nie odbijano aresztowanego niedawno Delegata Rządu, nie odbijano największych polskich polityków, wojskowych, uczonych… Lecz na perswadujących spoglądają nieustępliwe oczy. – To prawda, że tych wszystkich naprawdę wielkich i ważnych nie odbijano, ale Rudego musimy odbić” – opisał Kamiński.
„Zośka” dopiął swego, inicjując przy okazji nową strategię działań AK. „Do akcji pod Arsenałem udało się doprowadzić głównie dzięki determinacji Tadeusza Zawadzkiego +Zośki+ oraz Stanisława Broniewskiego +Orszy+. Jej przeprowadzenie uświadomiło Armii Krajowej możliwość skutecznej walki z Niemcami również w taki sposób” – przypomniał historyk prof. Marek Wierzbicki.
W wydanym w pierwszą rocznicę akcji okolicznościowym rozkazie komendant Chorągwi Jan Rossman „Kuna” ocenił, że był to nie tylko wyczyn przewyższający „sławne wykradzenie dziesięciu z Pawiaka” i „najwyższego podziwu godny czyn wojskowy”, lecz że 26 marca stał się „świętem braterstwa” – „tego braterstwa, które Tadeuszowi podsunęło pomysł niezwykle śmiałej brawurowej akcji”.
Akcja „Arsenał” była się dla „Zośki” kolejnym dramatem – stracił przyjaciół. Hala Glińska wspominała, że po śmierci „Rudego” i „Alka” załamał się.
„Tylko siłą woli wymuszał na sobie załatwianie bieżących spraw organizacji i życia codziennego. Z rana leżał długo bezmyślnie wpatrzony w sufit. Spóźniał się na spotkania. Chodził zaniedbany” – wspominał Kamiński. Wówczas prof. Zawadzki namówił syna do spisania wspomnień. W letnim domu w Zalesiu „Zośka” pisał, chodził na spacery z siostrą Hanną lub ojcem.
„Tadeusz bardzo ciężko znosił śmierć swych przyjaciół i to nie tylko ze względu na ból, jaki mu sprawiła ich strata; ciążyło mu, że oni zginęli, a on żyje” - wspominał prof. Zawadzki. „Dojrzewało w nim przekonanie, że zginąć musi, mimo wyjątkowego, jakby się zdawało, szczęścia” – dodał.
„Zośka” zapisał ok. 20 stron maszynopisu. Stały się zaczynem „Kamieni na szaniec” – według Glińskiej również tytuł książki wymyślił „Zośka”. Kamiński forsował swój: „Życie i śmierć”, ale „Zośka” nie ustąpił.
Spisanie wspomnień okazało się dlań „wyzwalające”. Już 6 maja 1943 r. na ul. Polnej uczestniczył w wykonaniu wyroku na Herbercie Schultzu – gestapowcu, który przesłuchiwał „Rudego”. 20 maja 1943 r. dowodził grupą „Atak” w akcji „Celestynów”, w której odbito więźniów wiezionych z Lublina do Auschwitz. 6 czerwca 1943 r. dowodził akcją wysadzenia mostu na rzece Wolborce pod Czarnocinem.
Na początku lipca 1943 r. Tadeusz Zawadzki został przypadkowo zatrzymany przez niemiecką policję. Na Szucha zobaczył go Zygmunt Kaczyński „Wesoły”, który pracując jako akwizytor Wedla, miał stałych klientów wśród gestapowców. Dzięki jego zabiegom „Zośka” został zwolniony po tygodniu.
„Gdy uszczęśliwieni przyjaciele, ściskając go i klepiąc po ramieniu, wypytywali o wrażenia i przeżycia więzienne, powiedział: – Zrobiłem odkrycie, że na świecie prócz konspiratorów istnieją także ich matki, ojcowie, siostry i żony. Nie bardzo jestem pewien, kogo opiewać musi pieśń gminna: konspiratora, przystrojonego we wspaniałe szaty bohaterstwa, czy wylękłą matkę, co wieczór przeżywającą na nowo męki czekania… Po swej przygodzie aresztanckiej Zośka starał się okazywać jak najwięcej serdeczności ojcu i siostrze, częściej i dłużej przebywać w domu” – napisał Kamiński.
Hala Glińska odkryła natomiast przy tej okazji jego męską próżność. „Ogolony +na zero+ unikał spotkania ze mną. Dopiero kiedy wyrósł mu na głowie jeżyk, umówiliśmy się w moich stronach pod Warszawą. Przez jakiś czas przebywałam z matką w Świdrze. Lubiłam fotografować i chciałam go uwiecznić w nowej odsłonie. Pozwolił mi na to dopiero, kiedy włosy gęsto pokryły mu głowę”.
Włosy nie zdążyły mu już całkiem odrosnąć. 20 sierpnia 1943 r., podczas ataku na niemiecką strażnicę graniczną w Sieczychach koło Wyszkowa w ramach akcji „Taśma”, Tadeusz Zawadzki zginął.
„Wpadam przez bramę do wnętrza ogrodzenia wraz z Andrzejem, tuż za +Zośką+ wskakującym właśnie na ganek. Nagle w lewym oknie spostrzegam krótki błysk. +Zośka+ przez chwilę nieruchomieje, potem przegina się do tyłu i wali na ziemię” - opisał ten moment Jan Więckowski „Drogosław”.
„Jak dobiegłem do niego, stwierdziłem tylko rozległą ranę u dołu klatki piersiowej w okolicy serca z ogromną raną wylotową w okolicy nerki prawej. W tej sytuacji stwierdziłem, że wszelka moja pomoc jest daremna. Był już konający i za chwilę na moich rękach zmarł” – wspominał Zygmunt Kujawski „Brom”, lekarz zabezpieczający akcję od strony medycznej.
Tadeusz Zawadzki był odznaczony Orderem Virtuti Militari V klasy oraz dwukrotnie Krzyżem Walecznych. Jego pseudonimem „Zośka” nazwano utworzony 1 września 1943 r. batalion harcerski, złożony z członków Grup Szturmowych.
„Dziwne to było przyjęcie imienia, nie tak jak jesteśmy przyzwyczajeni: pułk, oddział, batalion imienia…” – mówił, odsłaniając 28 października 1981 r. na Politechnice Warszawskiej tablicę poświęconą Tadeuszowi Zawadzkiemu Stanisław Broniewski „Orsza”. „To miał być batalion Zośka. To miał być Zośka ustokrotniony. On miał żyć w kolegach, a oni się mieli stawać na jego wzór… I tak się stało. To po śmierci wielkie świadectwo!” – podkreślił.
Paweł Tomczyk (PAP)
pat / skp /